3. Powrót do lat 80- tych.

Dedykowany
Vivianne_04

To jak wierzysz w tą historię jest czymś niesamowitym!😍Trzymaj!❤

Kochani mam prośbę! Jak już skończycie czytać rozdział obowiązkowo, zerknijcie do tej pani! ❤

MELODY

Słup ogłoszeniowy jest zasłonięty tylko jednym ogłoszeniem. Impreza w stylu country. Plakat przysłaniał pozostałe informacje. Na samej górze widać było kowboja, który wyciągnięty palcem kierował w dół, dokładnie tam, gdzie mieściło się więcej szczegółów dotyczących imprezy.

Kochasz lata osiemdziesiąte?

Lubisz tańczyć?

Masz w sobie coś z kowboja?

Przyciągasz do siebie melodię jak lasso?

Jeśli odpowiedziałeś „ tak" na wszystkie pytania, nie może cię zabraknąć na naszym Country &Dance.

–Co myślisz?–pytam przyjaciela.

–A co mam myśleć?

–Archer, to znak. Dla ciebie! Impreza zaczyna się za równe trzydzieści minut. -Zerkam na zegar stojący w jednej z witryn sklepu.

–I co w związku z tym?–  Nie podziela mojego entuzjazmu.

–To znaczy, że musimy tam iść.

–A wyglądam ci na kowboja?

-Jeśli przymrużę oczy to tak.

Podpiera się pod boki.

-To inaczej... sam kapelusz nie czyni ze mnie zawodowego kowboja.

-Przecież nikt tego nie będzie sprawdzał.

-Nie jestem co do tego przekonany...

-Świetnie, to idziemy.

-Rozumiem, że „nie" znaczy tak", tak?

-W języku kobiet owszem. Szybko się uczysz.

-Cóż miałem na to czas od dziesiątego roku życia.

-Przyznaj, że terapia śnieżno- wstrząsowa zrobiła swoje.

Szatyn unosi brwi w górę.

-Próbujesz mi właśnie powiedzieć, że przysłużyła mi ta kulka, którą trafiłaś prosto we mnie?

-Oczywiście. Zwoje mózgowe działają bardzo sprawnie od tego czasu.

Patrzy na mnie z ukosa. Po czym wzdycha.

-Masz szczęście, że cię lubię.

Dochodzą do nas głośne rozmowy i postukiwania szklankami, A w tle słychać muzykę i dźwięki gitary. Zapach drewna i świeżej farby sugerują, że świetlica była niedawno odnawiana. Zresztą jest to widoczne po tych paletach drewna, na których jest ustawiona duża beczka. Nad nami zawieszone są lampiony. Przechodzimy obok żywopłotów, które okalają drewniany płot. Część imprezy będzie więc na zewnątrz sądząc po stolikach, które są wystawiane przed budynkiem. Dwójka dorosłych facetów siedzi właśnie przy jednych z nich, żywo dyskutując.

Chcąc nie chcąc strzępki ich rozmów docierają do nas.

-Postawiłem w tym zakładzie niemal wszystkie swoje oszczędności i przegrałem.

-Ryzyko było, a i owszem.

-Zapewniałeś mnie, że wygram.

Mierzą się wzrokiem.

-Nie obiecywałem ci niczego.

Szklany kufel przesuwa się po stole.

-Mówiłeś, że na pewno wygramy.

Czuć powolne napięcie. Nie odzywamy się nic z Archerem.

-To jest mecz. A wynik zmienił się w drugiej połowie. Uprzedzałem cię, że warto się jeszcze zastanowić.

Huk sprawia, że podskakuję.

-Czyli nie widzisz w tym swojej winy?

Facet z brodą wzdycha ciężko.

-Ja ci tylko zaproponowałem ten zakład. Nie musiałeś przecież niczego obstawiać.

-Nie muszę też grać.

-Nie wygłupiaj się, Josh. To tylko pieniądze. Okazja będzie nie jedna.

Szurnięcie krzesła.

-Nie rozumiesz. To aż pieniądze. Tylko te pieniądze, za które miałem wyjechać z Mirandą na wczasy. Ale marzyła się jej też maszyna do szycia, dlatego obstawiłem zakład. Dla lepszego życia.

-I takie też miało być.

Facet wstaje od stołu, rzuca pieniądze na stół i odchodzi.

-Josh, co to ma być? -Brodaci rozkłada ręce na boki wodząc wzrokiem za odchodzącym towarzyszem.

-Koniec.

-Z zespołem? Przecież mieli nam zapłacić za występ. To byłaby kupa szmalu. A szmal zawsze się przyda, nie?

Tamten w odpowiedzi żegna go środkowym palcem.

-Prawidłowo - komentuję jego gest.

Archer jednak wpatruje się gdzieś, kompletnie mnie nie słuchając.

- Ten pan zostawił gitarę.

Rzeczywiście. W kącie pomiędzy stolikiem, a krzesłem stoi drewniana akustyczna gitara. Podobna do tej Archerowej. Szatyn sięga po nią. Przez chwilę wnikliwie się jej przygląda.

-Szukasz adresu? -pytam go uszczypliwie

-Zobacz.

Podchodzę więc i patrzę, w to miejsce, w które wskazał. Gdzieś na środku są widoczne napisy Claudia, Clarysa - moje dwa promyczki. Wokół nich jest narysowane słońce.

-Czyli ma dzieci. Ale co nam to daje? Nic.

Kiwa głową na moje słowa. Drzwi na zewnątrz się otwierają. Z pomieszczenia wychodzi mężczyzna w dżinsowej kurtce i kowbojskich butach, które wydają głośny dźwięk za każdym razem, gdy zrobi krok. Spojrzenie swoje kieruje na Archera, a potem na gitarę.

-Potrafisz grać?

- Nie. Tylko ją trzymam i szukam właściciela.-odpowiada szybko.

- Zespół właśnie zrezygnował. Podzwoniłem po ludziach, ale na szybko niczego już nie zorganizuje. Nie mogę odwołać imprezy. - Mężczyzna przesuwa dłońmi po twarzy wyraźnie zrozpaczony.

-Damy radę -zapewniam go.

-A potraficie tańczyć i śpiewać? - W jego wzroku jest nadzieja.

-Może być pan oto spokojny.

Mężczyzna kiwa głową nie do końca przekonany.

-Nie mogę nawet zrobić próby, aby się upewnić... pozostaję mi wam uwierzyć.

-Nie zawiedziemy. Obiecuję na mały malec. - Unoszę palec dla podkreślenia wagi swoich słów.

Archer kręci głową i wymawia bezgłośnie „policzę się później z tobą".

-Jasne. Miliony gwiezdnych lat później -nucę i chwytam go za rękę. - To jest nasza szansa. Złap byka za rogi. I TO DOSŁOWNIE. -Wskazuję palcem na emblemat czarnego byka zawiedzony na kołatce. -Zawsze chciałeś podróżować. Przenieśmy się więc na Dziki Zachód. -Trącam jego kapelusz i popycham go do przodu. -Scena i publiczność jest cała twoja.

Archer pewnie wchodzi po schodkach, poprawia ustawienie podnośnika mikrofonu, a potem patrzy prosto przed siebie. Nie widać na jego twarzy żadnej emocji. Po prostu przygląda się publiczności. A oni jemu. Rozmowy trwające do tej chwili milkną. Ludzie przyglądają się mu z zainteresowaniem. Słyszę jak mój przyjaciel bierze wdech. Robię to samo.

-Hej. Jestem Archer i nie wiem co tu robię, ale może za niedługo poznam odpowiedz. Znacie Footloose? Spróbuję zaśpiewać ten kawałek dla was. Ale musicie mi pomóc. To co, zaczynamy?

Jego palce zatrzymują się na strunach. Wydobywa się pierwszy dźwięk, a potem kolejny, a wraz nim słowa śpiewane przez Archera. Najpierw zaczyna nieśmiało, wiem, że robi to celowo. Chce przez chwilę poudawać, że jest kompletnie nieobyty w tym temacie. Skromność na pierwszym miejscu. Zaczyna się jednak rozkręcać. Jego głos jest pewniejszy, lekko zachrypnięty, wybrzmiewa ten mutacji stan, ale nie słychać fałszu.

You're playing so cool, obeying every rule. Deep way down in your heart. You're burning, yearning for the some-somebody to tell you .That life ain't passing you by. I'm trying to tell you. It will if you don't even try - Jego głos jest pewniejszy, lekko zachrypnięty, wybrzmiewa ten mutacji stan, ale nie słychać fałszu. Śpiewa bezbłędnie.

Tłum szaleje. Archer Grant dzisiaj zapewne niejednej osobie serce zdążył skraść. Akordy zagrzewają mnie do tańca. Nie waham się. Nogi podążają za rytmem, w moim ciele buzuje dopamina. Czuję się jak ryba w wodzie. Widzę, że przyciągam spojrzenia. Pokazuję ręką aby do mnie dołączyli. Najpierw skromna grupka osób, potem większa aż wreszcie tańczy cała świetlica Niektórzy po swojemu, bo nie każdy załapał kroki, które pokazałam, ale to nie jest nieistotne. Liczy się zabawa. I country.

Rozumiem dlaczego Archer zdecydował się na ten kawałek. Kiedy widzę jak niektórzy z tłumu filmują występ mam nadzieję, że ktoś go upubliczni. Kiedyś w ponad sześćdziesięciu miastach USA zabraniano ludziom młodym tańczyć, palono książki i uważano, że muzyka to wytwór szatana. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a niektórzy nadal myślą stereotypowo. I choć nie ma już zakazów odnośnie tańca czy muzyki, starsi nakładają kaganiec młodym nie pozwalając wyjść z utartych schematów. Masz ojca prawnika, gdzie cię ciągnie do malarstwa? Pisarka? W naszej rodzinie nie czytano książek, a mimo to mamy firmę. Nie rób niczego innego, co nie jest pewne. Stracisz na tym.

Może i tak. Ale na tym właśnie polega życie. Na popełnianiu błędów, wyciąganiu lekcji i próbowaniu. Poznawaniu siebie. Nieustannie. I jeśli zbłądzimy to będzie nasz wybór. Jako młode pokolenie mamy głos. I siłę. Będziemy walczyć. Do końca. O naszą wolność i swobodę w podejmowaniu decyzji. Bo możemy więcej.

Patrząc na szatyna zrozumiałam, że muzyka w jego przypadku to jedyna i najwłaściwsza droga. I niezależnie od wszystkiego i wszystkich będę go wspierać.

Archer unosi koniec T-shirtu i wyciera pot z czoła. Rozgląda się i posyła swojej publiczności uśmiech. Dostaje brawa, ja klaszczę najmocniej i krzyczę razem z innymi prosząc o bis Jest rozbawiony, ale i szczęśliwy. Przystawia rękę do ucha oczekując kolejnej fali krzyków i adoracji jego osoby. Dostaje to, bo daje więcej nie oczekując niczego w zamian. Na scenie i poza nią oddaje całe swoje serce. Ludzie to czują i widzą. Ten chłopak wygląda jakby się urodził z gitarą. Przez chwilę tylko przesuwa palcami po mikrofonie, gitara luźno opiera się o statyw. Podkłada palec pod brodę zastanawiając się, czy kolejny raz zaśpiewać. Zdradza się jednak, bo łapie za sprzęt akustyczny i ustawia mikrofon przed twarzą. Krzyczę i piszczę zachowując się jak te wszystkie fanki na koncercie Metallica. Archer łapie mój wzrok i uśmiecha się w ten łobuzerski sposób. Przechyla głowę w bok jakby się zastanawiał.

-To co zaraz usłyszycie jest jednym z pierwszych napisanych przeze mnie tekstów. Zainspirowało mnie do niego zderzenie... z wyjątkową zołzą. Lata później z tej zołzy wyrosła moja fanka numer jeden. To dla ciebie.

Zderzenie? Z zołzą?

Czy on ma myśli mnie?

Ale jak to możliwe?

Ta żółta sukienka w białe kwiatki

I ogniki w oczach

Włosy sięgające ramion

I te białe trampki

Wiedziałem, że z tą dziewczyną będą kłopoty

Oh, wiedziałem, że

Nie da sobie w kaszę dmuchać

Wiele razy robiłem z siebie durnia

Ale śmiała się z moich tekstów

Nie wiedząc, że to ja

podłożyłem rękopis na tym białym parapecie

Widziałem, jak się uśmiechnęła

Nie zdając sobie sprawy z tego, że przygląda się jej twórca tego dzieła

I tak ...

-Melody.

Rumienię się jak piwonia i zakrywam twarz włosami. Archer Grant wie jak mnie onieśmielić. Choć zazwyczaj wiem co odpowiedzieć, słowa gdzieś zanikają, w momencie, gdy patrzy się na mnie tak jak teraz. Tak intensywnie. To ten rodzaj spojrzeń w stylu - słucham cię uważnie i jestem skupiony na tobie. Jego słowa wzbudziły żywe zainteresowanie, teraz wszystkie głowy odwrócone są w naszym kierunku. No cóż muszę się przyzwyczajać, bo kiedyś Archer będzie gwiazdą. Święcącą najjaśniej ze wszystkich na niebie. A obok niego będę ja.

-Wciąż nie mogę uwierzyć, że o wszystkim dowiaduję się ostatnia. Jesteś jak Taylor Swift tyle, że w spodniach-oznajmiam, kiedy siedzimy przy palenisku. 

Odrobinę musieliśmy odpocząć od tej wrzawy.

-Najlepsze zostawiłem na koniec. Poza tym szukałem dobrego momentu. Wiesz musiałem się upewnić...

Patrzę się na niego, nie przestając nadziewać kiełbasy na patyk. Zbliżam koniec prosto w rozpalone ognisko. Archer robi to samo zachowując niewielką odległość. Ogień zbliża się od razu do mięsa.

-musiałem się upewnić, że nawet po latach ludzie nie zapomną o tej dziewczynie, która wywołała zamieszanie od pierwszych sekund naszego spotkania.

-Nie tylko oto ci chodziło.

Uśmiecha się unosząc łobuzersko kącik ust.

-Chciałeś mnie zawstydzić. Nie przepuścisz żadnej okazji. Boże, spiekłam buraka.

-I straciłaś kiełbaskę.

Macham kijkiem jakby to miało coś pomóc. Kiełbasa spadła prosto do piachu.

-To przez ciebie.

Unosi brwi.

-Nie nabiłaś jej wystarczająco mocno.

-On, nie martw się następnym razem nie omieszkam się zrobić tego prawidłowo. Ale co teraz będzie. Jestem głodna...- marudzę, ale zauważam, że szatyna przy mnie nie ma. -Archer? -Rozglądam się i odchodzę kawałek, ale zauważam go idącego.

-Proszę. -Podtyka mi plastikową tacę z kiełbasą i chlebem. Nie zapomniał też o keczupie.

-To podstęp? Nie podniosłeś jej z ziemi prawda? -patrzę się na niego podejrzliwie.

-Wyczyściłem ją.

-Śliną?

-Oczywiście, przecież to najzdrowsze PH.

Prycham.

-Wiesz, że jesteś głupolem?

-Dziwnie mi dziękujesz.

Uśmiecham się tylko i odchodzę, żeby usiąść na drewnianej ławeczce. Archer stoi przy ognisku przypiekając kiełbaskę podczas, gdy ja pałaszuję sobie w spokoju. Siada obok mnie.

-Wiesz jestem zawiedziona. Mówiłeś, że wskoczysz za mną w ogień.

-Zgadza się. Skoczyłem dla ciebie po żarcie. -przypomina i wgryza się w soczystą skórę kiełbasy. -Poza tym śmiało mogę powiedzieć, że można to zaliczyć jako skok prosto w ogień. Głodna kobieta to nadal zła kobieta.

-Skocz jeszcze raz. Bo jedna to dla mnie za mało.

-Idź sama.

-Archer...

-Nie myśl, że wstanę.

Patrzę się mu prosto w oczy.

-Tylko, żeby nie była za bardzo przypieczona.

Wołam za nim, gdy odchodzi.

Jego ciemna postać odbija się na tle buchających płomieni. Odwraca się tylko na chwilę.

-Jeszcze jakieś życzenia?

-Nie. To wszystko.

-Jakaś ty łaskawa- kpi sobie ze mnie.

Wstaję i nabijam na patyk piankę. Zawsze chciałem tego spróbować. Ustawiam się obok przyjaciela. Zerka na mnie od czasu do czasu. Trzyma sztywno patyk i obraca go kilka razy, robię to samo z puszystą pianką. Czuję ciepło przy skórze.

-Dla kogo ta pianka?

-Dla mnie.

-Już nie chcesz kiełbasy?

Kręcę przeczącą głową.

Archer wyjmuje kij z ogniska. Przyglądam się jak zamierza się z nim na mnie.

Unoszę rękę.

-Żartowałam. Przecież wiesz. Szkoda kiełbasy.

To na niego nie działa.

-Dzieci w Afryce głodują, a ty się bawisz jedzeniem- argumentuję jednocześnie pilnując pianki.

-Chyba już jest dobra. Jak myślisz?

Archer ściąga z kija kiełbasę i kładzie sobie na tackę. Znajduje kamień i na nim siada. Idę w jego ślady wcześniej opierając nasze kije o wyznaczone do tego miejsce.

-Zjem to, ale po piance. -Pakuję sobie tą pyszność do ust, zapominając, że jest gorąca. Automatycznie otwieram usta i wysuwam język.

-Podmuchać?

Gromię go wzrokiem. Siedzimy przez chwilę w ciszy otoczeni ciepłem ogniska. Wpatruję się w te żółtopomarańczowe płomienie, nasłuchuję odgłosów natury czując wszechogarniający spokój. Pomimo rozmów, przegrywania na gitarze chłopaka w jeansowej kurtce i hałasującej ferajny bachorków naprawdę jest mi tutaj dobrze. Bo czasami wystarczy czyjaś obecność abyś zrozumiał, że tutaj masz swoje miejsce. Piękne wspomnienia niekoniecznie tworzą podróże małe i duże. Często to właśnie osoby, przy których czujesz się dobrze sprawiają, że zapamiętujesz nawet te zwykłe chwile jako wyjątkowe.

Zjedliśmy wszystko z tacek, a potem trzeba było się zbierać do domu, bo było po dwudziestej drugiej. Dostaliśmy skrzynkę lemoniady w szklanych butelkach. Przystaliśmy na taką formę podziękowań bardzo chętnie. W końcu mieliśmy lemoniadę za darmo, nie było co narzekać. Grant taszczył skrzynki pod pachą, a ja trzymałam w ręku ulotkę z festynu. W końcu musiała się znaleźć w moim pamiętniku.

-Archer co to jest? -Zatrzymuję się nagle patrząc się centralnie na drogę przed nami. Na chodniku leży coś podłużnego i ciemnego.

Archer wytęża wzrok mrużąc oczy.

-Nie rób skośnych chińskich powiek. Zobacz co to jest.

-Niby dlaczego ja?

-Chcesz być rycerzem?

-Mój rumak gdzieś spierniczył i chyba wezmę z niego przykład.

-No i gdzie się podziali ci odważni mężczyźni-? Biorę się pod boki stojąc na rozstawionych nogach. - Nie przejdę, bo to coś leży na środku drogi.

-Spytaj się tych mężczyzn za pięć lat. A co do tego czegoś na drodze poproś może się przesunie. - Na jego usta igra arogancki uśmieszek.

Patrzę się na niego prawie kipiąc z wściekłości.

-Zawołaj kiedy tylko mnie potrzebujesz, mówił...

-Chce sobie radzić sama kim ja jestem, żeby ci zabraniać? - Na jego ustach pląta się rozbawienie.

-Dobra jak chcesz. -Schylam się po jakiś kawał patyka.

-Czekaj, przecież zanim go dotkniesz to cię połknie w całości.

Wzruszam ramionami.

-Trudno.

-Daj mi to i się odsuń. -decyduje i przejmuje ode mnie mini broń. Schyla się i zaczyna delikatnie wysuwać patyk w stronę potwora zajmującego centralne położenie chodnika. Rusza go jeszcze raz, podpiera się łokciem i przechyla swoje ciało do przodu.

-No nie rusza się.

-Archer... chodź już. Zostaw go.

Cisza.

-Archer?

Wyglądam za jego ramienia, a szatyn odważnie podnosi płazińca... sznurówkę za dwa palce.

-To sznurówka...

-Zgadza się. -potwierdza.

W ciemności jednak normalne rzeczy wyglądają inaczej.

-Królewna Śnieżka myślała, że drzewa to upiory. Mogło ci się pomylić- stwierdza po długiej ciszy Archer.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top