24. Milion powodów, by przestać myśleć o tobie.

MELODY

Naładowana pozytywnymi wibracjami i odważna na tyle, by wreszcie się z tym zmierzyć, uzyskawszy informacje od Trevora, w którym apartamencie przebywa Grant, nie zastanawiałam się ani sekundy dłużej. Szybko się ogarnęłam, zmieniłam ubranie i opuściłam hotel.

Pani w recepcji zerkała na mnie jakoś tak dziwnie. Pewnie nie spodziewała się zobaczyć o tej porze rażącej malinki, bo mój płaszcz i różowe włosy mówiły same za siebie, ale trudno.

Zaskakiwać to ja, a nie inni mnie.

Usłyszałam dźwięk nadjeżdżającej windy. Poczekałam, aż stanie, po czym znalazłam się w metalowym dziesięciogwiazdkowym pudle.

Przechodząc sporym holem miało się wrażenie, jakby nigdy się nie kończył. Pachniało luksusem i świeżymi kwiatami poustawianymi w rogach. Stąpałam po puchowej wykładzinie, nade mną był gołębi sufit, który opierał się na jasnych filarach. Niemal jak w pałacu, pomyślałam. Nie mogłam przestać się zachwycać kryształowymi żyrandolami odbijącymi światło przez co się miało wrażenie, jakby to były iskrzące się diamenty.

Zapach czystości i prawdziwego bogactwa unosił się w powietrzu.

Minął mnie lokaj z wózkiem wypełnionym złoto pudrowym ogromnym kielichem, w którym wystawał butelka zapewne horrendalnie szampana. Kostki lody cicho zastukały.

Ruszyłam dalej.

Aż dotarłam pod właściwe drzwi.

Zamierzałam poczekać tak długo jak będzie trzeba.

Nie mogę robić sobie nadziei, która jest złudna. Zatrzymująca się winda sprawia, że panikuję, a jednocześnie czuję szczęście. Serce zaczyna bić mi szybko, gdy drzwi się otwierają. Ale w nich nie stoi mężczyzna, na którego czekam. Przełykam rozczarowanie i wysilam się na smutny uśmiech, gdy patrzę się w oczy stróża nocnego. To na nic. Kolejny raz. Kolejna próba. Kolejne czekanie, a drzwi ani razu się nie otworzyły. A ja nie zostałam wpuszczona. Przeniosłam się na zewnątrz, z nadzieją, że go wypatrzę, albo jego Range Rovera.

Nie przeszkadzało mi zimno, ani płatki śniegu padające na mój płaszcz, ani nawet to, że wyszłam bez nakrycia głowy. Wszystko jest niczym bez niego.

Nie przegapię momentu, kiedy wreszcie go zobaczę. Bo nie wiem, czy znowu zdobędę się na odwagę, by z nim szczerze porozmawiać. A noc sprzyja atmosferze wyznań.

Może wreszcie stanę twarzą w twarz z prawdą i wypowiem ją na głos. To przecież nie musi być takie trudne, prawda? Powiem co mi ciąży na sercu już tyle lat i...

Może potem będzie już lżej.

-Nie może pani tak tu siedzieć. Mamy zimę, może się pani pochorować. Proszę wstać.

Nie. Poczekam.

Muszę wyglądać żałośnie, bo widzę na twarzy starszego mężczyzny wahanie. Podchodzi do mnie i wzdycha.

- Czy on wie, że pani tu jest?

Kręcę głową.

- Dlaczego mu pani o tym nie powie?

Bo jestem tchórzem. Bo... Na ostatnim piętrze w oknach widzę ruch oraz postacie. Kobietę i mężczyznę. Nie pomyliłam się, dobrze trafiłam. To Archer i jakaś nieznajoma. Rozpoznaję te charakterystyczne do niego gesty. To gestykulowanie rękami, nerwowe szarpanie za kosmatki włosów, pocieranie karku.

Sceneria się zmienia. Atmosfera też.

Kobieta przyciąga do siebie jego twarz, a on się nawet nie opiera.

Zamieram. Jak wszystko we mnie.

Nawet nie mrugam. Nie oddycham.

Nie chcę mu niszczyć jego szczęścia. Bo on i ona wyglądali razem tak pięknie. Maja swój piękny sen, a ja muszę się wreszcie obudzić. Zduszam w sobie wszelkie uczucia i wstaję z ławki. Ten stróż jest akurat wyrozumiały, ale poprzedni mnie przegonił grożąc, że zadzwoni po policję. Widział we mnie tylko szaloną fankę wokalisty. I nie dziwiłam się mu. W końcu dobre kilka godzin przesiadywałam pod apartamentem Archera.

- Zamówię pani taksówkę. Proszę wracać do domu.

Jedyny dźwięk, który do mnie dochodzi to bicie mojego serca. Jakim cudem wciąż bije, skoro czuję się jakbym umarła? Wszystko we mnie od środka pękło. Nie widzę już sensu, by zbierać te potłuczone kawałki, skoro i tak za chwilę zostanę przebita sztyletem. A ból powróci. Ściskam w dłoni telefon. Zimny i lekko zesztywniały od mrozu palec przytrzymuje nad jednym kontaktem.

Wypuszczam z ust obłok pary i powili wstaję, gdy słyszę silnik samochodowy. To jednak tylko taksówka. Kiedy jestem już w środku auta mam ochotę krzyczeć.

Dlaczego ciebie nie ma, gdy tak bardzo chcę mieć cię blisko?

***

Patrzę się w jeden punkt przed sobą, nie zmieniając pozycji. Widzę kątem oka Trevora i jego narzeczoną. To bardzo ciepła i sympatyczna kobieta.

No, bo która nie miałaby nic przeciwko sytuacji, w której to obca baba, w progu drzwi dosłownie rzuca się na jej ukochanego?

Naprawdę szanuję za takie podejście i za zaufanie do tego konkretnego osobnika płci męskiej, bo często tak jest, że my kobiety tracimy całe oprocentowanie, jeśli chodzi o zaufanie.

Nie wynika to z naszej winy.

To błędy drugiej połówki, która daje nam powody do tego, by wątpić w szczerość jej intencji.

Narzeczona Ceeda miała cholerne szczęście. Zamiast przyglądać mi się w takim stanie rozpaczy, pomogła mi razem z Trevorem przenieść mnie na kanapę, a teraz starała się wcisnąć we mnie najmniejszy kęs placków bananowych.

Przyglądająca się temu Jasmine marszczyła tylko nosek, a na jej czółku pojawiła się pionowa zmarszczka.

- To może metoda na samolocik? Na mnie zawsze działała.

Jej mama patrzy na nią z rozczuleniem, po czym odstawia talerz na ławę. To dla mnie znak, aby zwinąć się w kłębek, przeczekać ból serca. Bo przecież to w końcu minie.

Serce nie będzie już tak boleć.

-Mel, płaczesz...- Mała blond główka nachyla się nade mną. Miękkie paluszki dotykają mojej kości jarzmowej, ścierając na swojej drodze coś mokrego.

Łzy. Moje łzy.

- Chcesz, żebym cię przytuliła?

Nie odpowiadam, tylko robię miejsce obok siebie. Dziewczynka gramoli się na sofę zarzuca mi ręce na szyję i praktycznie cała się we mnie wtula.

- Już.. ciii, trzeba to naprawić. Tak nie może być. - potrząsa z niezadowoleniem blond czuprynką. Jej loki rozsypują się na mojej twarzy, ale nie rwaguję.

Nie potrafię.

Nie chcę reagować, chcę znów nic nie czuć.

Chcę zamarznąć.

Albo rozgrzać się w jego ramionach.

Nic pomiędzy.

Tyle, że on nie był mój.

I już nawet nie ma cienia szansy, aby to zmienić.

- Mama mi zawsze powtarzała, że nie istnieje przyjaźń damsko męska. Bo któreś w końcu się łamie. No i proszę! Mamy tego efekt. - Rozemocjonowana kręci się i podnosi wyżej głowę, tak, że teraz leży centralnie na moim mostku.

Przeczesuję loczki palcami, wpatrzona w widok przed sobą.

Słyszę dźwięk powiadomienia.

Ale Jasmine jest szybsza.

Powiadomienie o nadchodzących wydarzeniach

Koncert mojego przyjaciela 25.03. 2016r

- Przyjaciela?! Archer... to jest ten przyjaciel?!

Niemal ładuje mi ekran przed nosem.
Zeskakuje z kanapy i staje nogami na podłodze. Zerka na mnie ze współczuciem i małym przerażeniem w oczach.

- Ty się odwodnisz. I to w dodatku przez faceta. Jeśli złamał ci serce, powiedz, a spalę wszystkie plakaty, na których jest. Nie będę kupować jego płyt-wylicza.

-I jak czuje się nasza Melody?
Trevor kuca przy mnie i kręci głową, poszukuje mojej dłoni i ją ściska.
-Musisz z nim pogadać. Może to nie było to, co widziałaś.

Kręcę powoli głową, biorąc głęboki wdech.
-Nie chcę psuć ich szczęścia.

-Zaraz ja go popsuję, jak te wszystkie lalki Barbie, których głowy obrywałam!-grzmi Jasmine, ale gdy pada na nią ojcowskie spojrzenie kuli się i uśmiecha niewinnie.
-Co masz na myśli, moja pociecho życia?
-Zupełnie nic. To były głupie błędy młodości.
Ceed parska śmiechem.
-A więc nie jesteś już młoda?
-Nie, no jestem starsza. I mądrzejsza.
-uśmiecha się szeroko prezentując szereg równych perełek.
Wymieniają jeszcze kilka komentarzy, po czym czuję miękki materiał przy swojej skórze.

To ukochana Trevora przyniosła mi chusteczki. Przez resztę kolejnych dni wpadam w melancholijny dół. Zapadam się w nim coraz głębiej i głębiej.

Nie płakałam już od tak długiego czasu, że byłam pewna iż zapomniałam, jak się to robi. Blokowałam tamę słonych łez.

A teraz nie potrafiłam przestać płakać.

Miałam wrażenie, że wypłakałam już wszystkie łzy, ale one ciągle przybywały. To było tak jak odetkany zawór wodny, w którym woda nagle wylatuje jak szalona. Tak było dokładnie ze mną.

Czułam się tym wszystkim zmęczona, wewnętrznie osłabiona, ale lżejsza na duszy. Jakby wszystko się we mnie oczyściło.

Z kolejnym tygodniem nadal nie było mi łatwo, ale mimo to wstałam z łóżka, które okupywałam przez dość spory okres czasu i udałam się do łazienki.

Kiedy ujrzałam swoje odbicie w lustrze, to jak było mnie mniej, przeraziłam się. Praktycznie żebra wystawały mi przez bluzkę, która dosłownie na mnie wisiała. Pocieszałam się tym, że skoro wstałam, nie było jeszcze tak tragicznie.

Umalowałam się, przebrałam się w firmowy strój do pracy i pokombinowałam coś z fryzurą, żeby ukryć cienkie kosmyki włosów.

Musiałam wziąć się w garść.

Dla samej siebie, bo nikt za mnie tego nie zrobi.

Jajecznica na stole zachęcała do tego, aby się za nią zabrać. Jednak, kiedy tylko nabrałam jej na widelec, a stamtąd powędrowała do buzi, zrobiło mi się niedobrze. Zduszając w sobie panikę, wzięłam głęboki oddech i napiłam się herbaty, a potem podjęłam kolejną próbę.

Wszystko, to było takie bez smaku, ciężkie do przełknięcia, rosło mi w gardle. Mrugam powiekami i staram się nie myśleć o jedzeniu, zając się głupotami, choćby zobaczyć, co słychać w mediach.

Zrezygnowałam z tego pomysłu, włączyłam losową pyliste na YouTube i zamarłam słysząc ten aksamitny glos.

Był wszędzie.

Oczywiście, że tak, w końcu był światowej sławy muzykiem, odkryciem jeden na milion. Kimś absolutnie wyjątkowym. Uśmiecham się, czując przeogromną dumę, kiedy pomyślę, ile osiągnął w tak młodym wieku.

Nieświadomie kęs, za kęsem, zjadam niecałą połowę oraz gryzę kilka kawałków bajgla.

Archer, pomagasz mi nawet z odległości, bo sama myśl o tobie, choć istnieje ku temu milion powodów, bym przestała to robić- jest dla mnie antidotum.

Przynosisz mi spokój.

- Nie masz gorączki, ale wyglądasz jak zjawa. Co ty tu robisz?

Wiedziałam. Trevor pojawia się przede mną niczym Strażnik Teksasu i broni dostępu do klientów.

- Dzięki. Ten komplement ląduje na górną półkę. Zawsze tak słodzisz kobietom? Czy tylko mi?

Kiedy nie odpowiada, wykorzystuję ten moment, by wrócić do pracy, ale zatrzymuje mnie dłoń na ramieniu. Wzdycham.

Mam mu odpowiedzieć, gdy nagle potężny ból głowy, ściska mi czaszkę. Ostatnimi czasy, często mi dokuczający. Łapię się za okolice skroni, przytykając palce. Szef opiera mnie o ścianę i staje przede mną.

-Nic mi nie jest. Potrzebuję chwili.

Jego baczne spojrzenie nie opuszcza mojej twarzy.

Cholera.

- Wszystko ci jest. Nie pozwolę, żebyś ponownie siebie tak wyniszczała tymi chorymi głodówkami.

- Nie robiłam nigdy...

-Zabierasz stąd swój tyłek, idziesz do lekarza, bo musisz mieć wykonane badania. Wyglądasz...-powstrzymuje się, zaciskając usta, po czym opiera łokieć nad moją głową. - Nie dopuszczę do tego, abyś, kurwa znowu znalazła się nad krawędzią. Twoja mama zrobiła wszystko, abyś nie odeszła z tego świata, a ty w tej chwili robisz wszystko, by znaleźć się po drugiej stronie!

Nie hamuje swojej złości.

- Przypomnieć ci, w jak tragicznym stanie byłaś? Pamiętasz jak, kurwa dosłownie przelewałaś nam się przez ręce? Jak znikałaś? I to wszystko przez pieprzony wirus żołądkowy! Uderza dłonią w ścianę, po czym chwyta mnie za ramię.

- Wtedy to było fatum, ale teraz robisz to na własną odpowiedzialność. Melody... sprawiasz mi cholerną przykrość. - Opuszcza swoje powieki, a potem patrzy się na mnie tak rozczarowanym spojrzeniem, że aż muszę przekręcić głowę. - Jestem zawiedziony...

-Trevor... ja...Nie chcę tego, ale kiedy się stresuje, wszystko w środku się zaciska.

Pod moimi powiekami zbierają się łzy.

On za to wygląda tak, jakby się zastanawiał, czy ma jeszcze na mnie krzyczeć, czy już odpuścić mi.

- Trevor... przykro mi. - Zniżam głos do szeptu.

- I co z tym zrobisz?

- Wezmę się za siebie.

Przygląda mi się uważnie.

- A ja w to uwierzę.

Ał...

- To było mocne. -Zerkam na niego ostrożnie.

- Metoda marchewki już się skończyła. Teraz trzeba cię lać kijem po tyłku.

Zwieszam głowę jak uczeń, który dostaje uwagę.

- Melody, to serio nie są żarty.

- Wiem.

***

Spaceruję otulona welurowym płaszczu w kolorze ecru. Alanta tętni życiem. Gdzieś dobiegają mnie śmiechy, słyszę też dźwięki klaksonów, które rozlegają się za mną. Ktoś jest upierdliwy. Naciska klakson po raz kolejny. W momencie, gdy mam zamiar przejść na drugą stronę ulicy z naprzeciwka nadjeżdża czarny Range Rover.

Nie mam szansy zareagować, jedzie zbyt szybko, a może to ja idę zbyt wolno?

To jest chwila. Głośny pisk hamulca rozdzwania się w moich uszach. Ocieram się bokiem o maskę. Ktoś wyskakuje z auta. A mi robi się słabo. Widzę mroczki przed oczami, moje ciało staje się takie lekkie. Kroki. Ktoś szybko podbiega do mnie i łapie mnie w momencie, gdy lecę do tyłu.

Więcej nie pamiętam, bo nagle wszystko zalewa czerń.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top