2. Jesteś ważniejszy.
MELODY
Mecz trwa dopiero pierwszą kwartę, a już zewsząd dobiegają mnie krzyki rozemocjonowanych kibiców, czy skandowania kobiet. Co chwila ktoś trąca mnie łokciem, niecały metr ode mnie ktoś rozlał piwo. Ciemnobrązowy płyn zdążył już wsiąknąć w asfalt. Czuję zapach potu może, dlatego że obok mnie siedzi jakiś starszy pan. Kiedy unosi ręce, aby gestykulować, widzę plamy pod pachami. Bierze mnie na wymioty. I ludzie to naprawdę lubią? Nie mogąc już znieść tego zapachu, wstaję, by przenieść się na inne miejsce. Gdzieś bliżej i niżej. I właśnie wtedy, gdy szczęśliwie ominęłam tamtego pana, na moim horyzoncie pojawia się chłopiec z lodem zmierzający prosto na mnie. Jest tak zajęty oblizywaniem loda, że nie zauważa, gdzie idzie, wskutek czego wpada na mnie. Lód spada wafelkiem w dół, skapuje po mojej nowej sukience w niebieskim kolorze. Od dekoltu. Wzdrygam się na to niespodziewane uczucie chłodu na mojej skórze.
–Ty...– Wskazuję na niego palcem.
Malec unosi wzrok. Przenosi spojrzenie to ze mnie, na loda. W pewnej chwili wykrzywia twarz.
– Nie. O nie, nie. Nie waż się tego robić.
Nie słucha mnie. Jego oczy wypełniają się wodą i wybucha płaczem.
– Mój lód. Zmarnowałem go... – jęczy i patrzy na mnie z wyrzutem.
– To ja tu jestem najbardziej stratna. Patrz: moja sukienka jest w fatalnym stanie, a byłam umówiona i ...– przerywam, bo przecież on i tak pewnie niewiele z tego rozumie. Widzę spojrzenia ludzi. Wyszczerzam się szeroko. Odklejam rozmiękłego już loda i wtedy płacz staje się donośniejszy.
– Przestań. To ja powinnam płakać.
– Niee... – lamentuje chłopiec. To wygląda tak, jakby działa się mu krzywda.
– Słuchaj...– Kucam na jego wysokość i dotykam jego ramienia. – Już przestań, dobra, nic się nie stało. Jest dobrze. Nawet się trochę ochłodziłam dzięki tobie. – Staram się znaleźć jakieś pozytywy. Mój tata zawsze mawiał, że wszystko jest po coś. Każda sytuacja ma swoją przyczynę. Może i dzisiaj odniosłaś porażkę, ale jutro wygrana będzie po twojej stronie. Tata pracował w firmie logistycznej, częściej nie było go w domu.
Melody, głowa do góry. Dasz radę, a jak nie to nauczysz się na przyszłość wyciągać wnioski–słyszę w głowie głos mojej mamy.
No dobra. Mogłam ostrzec tego malca, żeby patrzył przed siebie. Mogłam jednak nie zmieniać miejsca. Jestem przecież tolerancyjna. Może to nie wina tego pana. Być może wpływ ma jego wiek, albo otyłość. Teraz robi mi się głupio.
– Nic się nie stało. – próbuję znowu, ale chyba nie wypadam dość przekonująco. Wzdycham i masuję czoło. No dobra. – Kupię ci drugiego loda, w porządku?
Blondynek zerka na mnie przez rozstawione pace. Płacz ustaje.
– Z dwiema gałkami?
– Niech będzie. A potem zaprowadzimy cię do ...taty. – Dokańczam, bo w naszą stronę zmierza wytatuowany potężny byk. To znaczy rosły facet. Kurczę się w sobie. I przeklinam pod nosem, bo na głos nie wypada.
– Co ty robiłaś z moim synkiem? – odzywa się wściekłym tonem głosu.
– Pański synek wpadł na mnie z lodem. Ubrudził mi sukienkę.
Zero reakcji.
Wskazuję plamę i wtedy typ zerka na nią.
– Czy to prawda? Wpadłeś na tą panią?
Dzieciak przeciera smarki ręką, unosi wzrok. W jego ochach widnieje smutek. Znam ten wzrok. Zapewne zaraz mnie prze...
– Nie tatusiu. Ta pani wpadła na mnie i jeszcze zaczęła się wydzierać jak szalona.
– Ty bachorze...– zaczynam, ale mężczyzna gromi mnie wzrokiem.
– Niech pani nie obraza mojego dziecka.
– Pański syn kłamie.
– Znam swoje dziecko.
No jasne.
– To aniołek taty.
– W skórze wilczka. – uzupełniam. Zapada cisza.
Melody... Chyba wpadłaś w tarapaty...
– Słucham?
– Kto pyta?
Facet robi się czerwony na twarzy. I chyba zacznie się aż gotować.
– Proszę. Musi pan ostudzić swój gniew. Nie trzeba dziękować. – Usuwam się na bok, w samą porę, bo chłopak wymachujący butelką wody rozchlapuje ją. Strumień trafia na twarz tego boczącego się mężczyzny. Obserwowałam wcześniej tamtego chłopaka i ewakuowałam się w odpowiednim momencie, oddając swój prysznic. Prawdziwy akt dobroci z mojej strony. Schłodziłam rozgrzanego do czerwoności.
Wymijam tłum, który utworzył się wokół jego. Z trudem powstrzymuje śmiech, ale wybucham kiedy mnie nie widać. Przytykam dłoń do brzucha i się zginam. Mój dźwięczny chichot roznosi się, ale jestem zagłuszana przez wrzawę panującą na boisku. Udaję się do sklepu w czasie przerwy po drugiej kwarcie, aby kupić dwie butelki wody. Jedną wręczam starszemu panu. Zdziwiony przygląda mi się.
– Śmiało. Przez ten tłum ciężko przejść, a pan musi być spragniony.
– Nie, dziękuję. Ja i tak nie będę długo siedział. Oni tylko w kółko latają za tą piłką, nie mogą się chyba zdecydować, strzelić, czy nie. A może lepiej ...
–wyjechać w nieznane i rzucić to wszystko? – podsuwam mu.–Też nie rozumiem tej fascynacji. Skrętu karku człowiek dostaje i oczopląsu naraz.
Uśmiecha się na moje słowa.
– Ah, jak byłem młody to też, szalałem. Ba, byłem nawet niskim skrzydłowym.
– To świetnie. – Nie daję po sobie poznać, że nie mam bladego pojęcia, o czym on mówi. Niech się wygada. Mogę przecież posłuchać, choć fakt faktem, że czasami musi przekrzykiwać mecz, a ja nadstawiam wtedy ucha, w gruncie rzeczy tak mija nam przerwa.
Wiwatuje razem z innymi, bo drużyna Chrisa wygrała. To było do przewidzenia, w końcu jest świetnym kapitanem no i umie grać. Pod koniec czwartej kwarty się wzięli do roboty. Dobrze dla niego, bo nie chciałabym opowiadać naszym dzieciom, że ich tatuś wcale nie był gwiazdą boiska. Zaraz... jakie dzieci?
Stop żadnych bachorków nigdy. Najpierw skupmy się na konkretach. Wygładzam sukienkę i schodzę z trybun. Po plamie nie ma śladu.
Wypatruję go i oto on we własnej osobie. Brunet unosi koszulkę, a mi robi się dziwnie go raco. Opalony sześciopak błyszczy się na słońcu, a mięśnie brzucha są tak widoczne, że jestem pewna, że gdybym ich dotknęła, poczułabym ich twardość.
– Ślinisz się.
Wycieram buzię i patrzę się zdziwiona na Archera, który opiera się o barierki. Ma na sobie czarny T-shirt, krótkie spodenki. Czubkiem palca podtrzymuje okulary przeciwsłoneczne, za których szkieł zerka na mnie.
– Czy ty mnie śledzisz?
– Od początku pierwszej kwarty, ale miło, że zauważyłaś.
Opada mi szczęka.
– Widziałem wszystko.
– Dobra, to teraz zmykaj, Chris idzie w naszą stronę. – Chwytam go za ramię, ale on robi coś zupełnie odwrotnego. Macha do niego. A Chris, gdy nas zauważa też, unosi dłoń.
O błagam, może jeszcze strzelą sobie „misiaczka"?
Archer podchodzi do brzegu barierek. Chris przybija z nim piątkę, a potem klepią się po plecach, wymieniają między sobą spojrzenia i rozmawiają o wyniku meczu.
–Rozwaliłeś ich, 3; 1, gratulacje, stary!
To naprawdę dziwne, że populacja męska zawsze znajduje wspólny język jeśli chodzi o sport. Wczoraj prawie nieprzyjaciele, dzisiaj wspaniali towarzysze. Stukam podeszwą swojego trampka i wzdycham przeciągle. Zakręcam w palcach kosmyk swoich włosów, bawię się wisiorkiem, zdążyłam już okrążyć świat w osiemdziesiąt dni, a oni nadal gadają. Strzelam gumka o nadgarstek i trafiam prosto w pierś Chrisa.
Nie do końca o takie zwrócenie uwagi mi chodziło, ale skoro już poszło, to trudno.
Te oczy w kolorze zielonej trawy patrzą się prosto na mnie.
– Chłopcy, możecie podać mi gumkę?
Archer robi to pierwszy. Wyciągam dłoń, a on zakłada sobie ja na nadgarstek.
– Zatrzymam ją na wieczór. Bawcie się dobrze.
Na wieczór?
– Grant ty też jesteś zaproszony. Opijamy wygraną.
– Darmowe picie i przekąski?
– Tak. Impreza zaczyna się u mnie za godzinę. Mam basen.
– Przemyślę to. – odpowiada Archer.
– Przebiorę się i będę cały dla ciebie. – Christian zwraca się do mnie.
Kiwam głową.
– Poczekasz?
– Tak, ale proszę nie, bądź jednym z tych lalusiów, którzy się guzdrzą.
– Bez obaw. Zaraz przyjdę.
Posyła mi uśmiech.
A ja szybko wystukuję wiadomość do mamy.
Do mammi
Potrzebne mi jest dużo twoich cukrowych wypieków. Na już. Da się to zorganizować?
Od mammi
Coś się pomyśli.
***
Kobieta, która ma związane brązowe włosy w staranny wysoki kok na czubku głowy, pakuje z promiennym uśmiechem kubeczki w deserkach i bezy do różowego pudełka z zamknięciem. Na sam spód kładzie ozdobne serwetki z motywem róży. Znak rozpoznawczy cukierni Dolores, miejsca, w którym króluje moja mama. Szklana lada jest wypełniona przeróżnymi kolorowymi pysznościami, a od ich ilości aż się dwoi w głowie. Lokaj jest utrzymany w biało, złotej tonacji. Na sianach jest namalowana czerwona róża, która wchodzi w litery nazwy Dolorores. D jest połączona łodygą kwiatu. Napis jest podświetlany. Efekt widać najbardziej w nocy. Na stolikach są świeczki zapachowe w kształcie róży. Krzesła są pozajmowane praktycznie co do jednego. Nic dziwnego cukiernia mojej mamy jest znana w mieście, a nawet poza nim. Ludzie przyjeżdżają też z innych miejscowości, zachęceni opiniami innych. Tak to działa. Polecajka ma teraz duże znaczenie w wybiciu się. Znajomy poleci ci coś, a ty przekażesz to dalej. W pomieszczeniu roznosi się waniliowy zapach.
– Czy tyle wystarczy?
Zerkam na ilość tego co nam przygotowała i kiwam powoli głową.
– I jeszcze zostanie. Dziękuję.
Wood unosi do góry brwi.
– Nie sadzę. Jak moi kumple dorwą się do tych deserów, raczej nic z nich nie zostanie. Dziękujemy, ale nie trzeba było się tak wykosztowywać.
Moja mama posyła mu uśmiech i łapie go za dłoń.
– Niech wam będzie na zdrowie.
Chłopak sięga do tylnej kieszeni.
– Ile płacę?
– Nic.
– Nie ma mowy.
Jednak moja mama jest uparta. Kiedy Christian kładzie studolarowy banknot, ona odpycha go z powrotem.
– W takim razie nie wezmę nic.
Doris, czyli moja mama wzdycha.
– Ależ ty jesteś uparty. Bawcie się dobrze.
Chris puszcza do niej oczko, chwyta mnie w pasie.
Widzę znaczące spojrzenie, jakie rzuca nam kobieta przy wyjściu. Szepczę cicho, że to tylko spotkanie, na co ona mruczy coś pod nosem.
Kiedy siedziałam w aucie Christiana dostałam wiadomość od Archera mamy. Prosiła, żebym do niej zadzwoniła kiedy będę miała chwilę. Wiedziałam, że to miało związek z jej synem dlatego moja decyzja, mogła być tylko jedna.
–Wybacz, ale nie potowarzyszę Ci na imprezie. Wypadła mi bardzo ważna sprawa. Chłopak unosi brwi.
– Co może być ważniejszego od odjazdowej imprezy u mnie?
Wysilam się na uśmiech.
– Są sprawy ważne i ważniejsze. Ta jest jedną z nich.
– A co z deserem? – Unosi elegancko udekorowane pudełko.
Klepię go po ramieniu.
–Na pewno się nie zmarnuje. Poczęstujesz gości. Muszę iść. – Odpinam pas i lekko zamykam drzwiczki od auta. – Życzę Ci udanej zabawy. – Macham mu. Po czym dzwonię do cioci Grant.
– Melody, nie chce ci przeszkadzać, ale nie mogę w żaden sposób się dogadać z synem. Kiedy próbuję zacząć rozmowę, warczy na mnie. Nie zjadł obiadu, nie pojawił się na treningu. Ubrał się, złapał gitarę i wyszedł z domu. Dzwoniłam po jego znajomych, ale u Ryana i Seana go nie było. Znajdziesz go.
To nie było pytanie. Prawd była taka, że miałam kilka pomysłów odnośnie tego, gdzie jest. Postanowiłam zacząć od pierwszego miejsca. Domek na drzewie, do którego prowadziła zwisająca drabinka. Stawiam stopę na pierwszym szczeblu. Okej, stabilnie. Dołączam drugą, łapiąc się rękoma za boki drabiny. I wspinam się w górę. Im bardziej jestem wyżej, tym większy czuję niepokój. Coś się musiało stać, że tak się zachował. Ale kiedy znikał, zawsze mnie o tym informował. Mieliśmy taką zasadę spisaną jeszcze za dzieciaka: w razie natknięcia się na nieprzyjaciela, będziemy wiedzieć, gdzie drugie z nas się znajduje.
Podciągam się na łokciach i czołgając się przez chwilę, wstaję na nogi. I od razu zaliczam zderzenie ze dzwonkiem. Ptaki wyśpiewują swoje trele, a ja wchodzę do środka. No prawie, bo drzwi wydają się zablokowane. Schylam się i poszukuje klucza pod wycieraczką, a następnie w ptasim gnieździe. Zaglądam nawet pod doniczkę. Słyszę jakiś hałas za drzwiami.
– Hasło.
Przysuwam się do płyty.
– Myszka Miki gra w guziki.
Zamek w drzwiach się obraca.
Przekraczam próg i od razu wejściu czuję ten zapach makulatury. To właśnie w domku na drzewie przechowywane są nasze najlepsze wspomnienia. Tutaj znajduje się skrzynia skarbów wypełniona naszymi pomysłami, pamiątkami z wakacji i rzeczami, które mają dla nas szczególną wartość.
Pozwalam sobie wrócić pamięcią dwa lata wcześniej, gdy tylko wydobywam ze skrzyni kowbojski kapelusz. Nakładam go sobie na głowę i powoli się obracam. Natrafiam na leżącego na rozkładanej starej sofie Archera.
– Pamiętasz jak nasi rodzice, zostali zaproszeni na bal, a my zostaliśmy z opiekunką? Wtedy byłam zasmucona, że nie wzięli nas ze sobą, bo tak bardzo chciałam potańczyć. I kiedy siedzieliśmy sobie razem w salonie, powiedziałeś, że masz pomysł. Zerwałeś się i poprosiłeś, żebym poszła za tobą. Zabrałeś nas do domku na drzewie, a potem wyciągnąłeś ze starej skrzyni ubrania twoich rodziców, mówiąc, żebyśmy się przebrali. Sukienka była na mnie przydługa, kurtka twojego taty za duża, a kapelusz spadał ci z głowy, ale poprosiłeś mnie do tańca. I spełniłeś tym samym moje marzenie. Mieliśmy swój własny bal. Uwielbiam w tobie to, że za tak bardzo za każdym razem chcesz mnie uszczęśliwić. Dlatego niezmiernie smucę się, widząc cię w takim stanie. Co się stało?
– Chciałem pobyć sam. Pada odpowiedź.
– Bzdura. Nikt z własnego wyboru nie chce być samotny.
–Możesz stąd wyjść?
–Nie mogę.
– Melody. Wyjdź.
– Nie ma mowy. I posuń się – komenderuję i siadam na brzegu sofy.
– Spadniesz. – zauważa słusznie.
– Więc usiądź jak człowiek i porozmawiaj ze mną. Chcę wiedzieć co się stało.
Westchnięcie.
– Dlaczego nie jesteś na rande wu? –Archer przygląda mi się z łokciem uniesionym przed twarzą, który lekko ją zakrywa.
–Są sprawy ważne i ważniejsze. Mój przyjaciel jest jedną z nich.
Sygnał zawiadamia mnie o powiadomieniu. Klikam i otwieram Snapa.
Chrissxxs
Na widocznym snapie był z dwoma dziewczynami.
Szybko się pocieszył. A ja nie mam czego żałować, ale nie... jednak niech się po prostu wypcha tymi ciastkami.
– Co za burak. – burczę, a Archer porusza się, po czym zerka na mnie pytająco.
Macham ręką, żeby pokazać, że to nie jest ważne.
Skrzypnięcie sofy.
– Dobra. Bo mi nie dasz spokoju. Ojciec się stało. Czyli to, co zwykle. Wkurzył się, bo kolejny raz olałem trening z chłopakami. Ktoś mu powiedział, że śpiewam pod teatrem. I kiedy tylko wróciłem do domu się, zaczęło. „Nie po to, poprosiłem o przysługę mojego przyjaciela, żeby trzymał miejsce dla mojego syna w drużynie, żebyś teraz kompletnie sobie to olewał. To twoja przyszłość. Ciesz się, że masz taki talent i możliwości. Wielu dzieciaków na twoim miejscu o tym marzy." Odpowiedziałem mu: że chętnie oddam komuś swoje miejsce. No i to go wkurzyło. Spytał się co się ze mną dzieje. Podobno od tego grania na gitarze i próbowania na siłę zrobienia z siebie gwiazdy przewróciło mi się w głowie. Uważa, że muzyka to nie jest droga dla mnie" Nie chcesz chyba, skończyć jak Michael Jackson. Kariera muzyczna udaje się tylko nielicznym. Nie wystarczy sam talent. Potrzebne są znajomości i potężne kontakty."
–Masz dopiero piętnaście lat.
–Ale wiem, co chce robić w życiu. Na pewno nie zamierzam ganiać za krążkiem.
–To twoja decyzja.
–I jego słowa przeciw moim–gorzko podsumowuje Archer.
–Daj mu czas. Może po prostu trudno mu zaakceptować fakt, że wbrew jego zaszczepów miłości do hokeja, jego syn i tak opowiada się po stronie melodii. Na jego twarz wpływa zalążek uśmiechu.
–Zdecydowanie melodia. Zawsze.
–No więc nie czas na smutku, bo dzień jest krótki. Trzeba działać. – Klepię się w kolano.
Archer unosi brzeg zeszytu w górę.
–Smutek sprzyja wenie.
–Na co mi twoje cierpienie? – pytam, akcentując końcówkę. Z jego piersi wydobywa się chichot.
–Wiesz, co nadawałabyś się do tej branży. Umiejętność tworzenia rymów jest bardzo przydatna. Wstaję z kanapy i podchodzę do brązowej skrzyni. Przez chwilę siłuję się z otwarciem, klucz z oporem wchodzi w dziurkę, ale w końcu wieko się unosi.
–Co robisz? –Wyczuwam zainteresowanie w jego głosie.
–Chodź i zobacz.
Staje obok mnie. Wyjmuje brązową kurtkę i podaję mu, ale on kręci głową.
–Tylko kapelusz. To nie bal przebierańców.
–Niech ci będzie. – zgadzam się i obserwuję, jak przymierza kapelusz z szerokim rondem na głowę.
–Niezwykle panu pasuje. –Uśmiecham się, patrząc na nasze odbicia w lustrze. W tej niebieskiej sukience z falbanką i w jasnych spodniach naprawdę przypominaliśmy znane postaci z filmów z lat osiemdziesiątych.
–Nie, nam pasuje. –Unosi lekko kapelusz.
–Dobrze, skoro to ustaliliśmy, możemy ruszać. – komunikuję, okręcając się na pięcie i ruszając zamaszystym krokiem ku drzwiom.
–Gdzie? – dopytuje.
–Zobaczysz – mówię i robię tajemniczą minę.
–Czy będę tego żałował?
–Nie ma takiej opcji.
Schodzimy z domku na drzewie, nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie odwaliła. ominęłam trzy ostanie szczebelki przez przypadek i o mało nie wykręciłam sobie stopy, bo stanęłam nierówno na trawie.
Archer kręci głową niezadowolony.
–Powoli. Gdzie się tak śpieszymy?
– Zobaczysz– mówię tajemniczo.
***
–Mogłem się tego spodziewać.
–No co? –Unoszę wzrok znad miski lodów. –Jedzenie najlepsze na wszystko.
–Fakt. Ale czy naprawdę wyszliśmy poprzebierani na miasto tylko po to, żeby zajść do kawiarni? A nie, wróć, bo tylko ja jestem tutaj przebrany.
Parskam śmiechem z powodu jego niezadowolenia wypisanego na twarzy. Odkładam menu oprawione w drewnianej ramówce i przekładam cukierniczkę. Uwielbiam klimat panujący w tej kawiarni. To, że jej rustykalny styl wyróżnia ją na tle innych. Drewniany sklepiony sufit nad nami, pastelowe kolory, naturalne kolory i te odcienie beżu idealnie ze sobą współgrają. A to z kolei sprawia, że czuję się tutaj jak w domu i tak jakbym siedziała przy cieple buchającym z ogniska w środku lata. Czuję się tak sielankowo.
–Nieprawda–odpieram.
–A za co się przebrałaś?
–To oczywiste. Za siebie.
Parska śmiechem.
–No tak. To do ciebie podobne.
Puszczam mu oczko. Zatapiam łyżeczkę w płynnej konsystencji śmietany, wyżłabiam mały tunel, który ciągnie się od ciemnej czekoladowej masy, A potem śmiało nabiera, mam zawartość, która pakuję sobie do ust.
Archer udaje, że się krzywi.
–Tyle cukru.
–Tyle radości. Zdradzić ci sekret, który pozwoli ci zdobyć duży plus u dziewczyn?
–No dawaj.
–Droga do naszego serca zaczyna się przez żołądek.
–Czyli potrzebujecie być non stop dokarmiane tak jak małpy? Damy wam banana, a wy będziecie się cieszyć?
Mrużę oczy i niby od niechcenia dotykam plastikowego owocu, na krawędzi kryształowej miseczki.
–Zaraz zarobisz bananem kochany prosto w japkę.
–Zaplusowałem, tak?
–Jesteś na minusie u mnie.
Wyszczerza się.
Do naszego stolika zbliża się młoda kelnerka. Niesie tacę z pięcioma filiżankami wypełnionymi kawą ze śmietanką oraz gofry ze spadającą po bokach ciasta bitą śmietaną. Jest mi jej szkoda, bo widzę jak bardzo, trzęsą się jej ręce, gdy stawia porcelanę na sąsiednim stoliku. Mam wrażenie, że zaraz jedna z filiżanek zleci z tej tacy. Odsuwam krzesło do tyłu, w tym samym momencie rozlega się brzdęk. Wysoki facet wygląda za baru. Wzrok skierowany ma w jednym kierunku. Patrzy prosto na tą dziewczynę. Przeczuwając, co się święci, gdy opuszcza blat, kucam i pomagam pozbierać potłuczone kawałki porcelany.
–Adria, co tu się dzieje?
Huczy nad nami męski baryton.
Blondynka przesuwa dłońmi po białym fartuszku i nerwowo przegryza wargi. Dotykam jej ramienia i pokazuję, żeby była cicho.
–Jestem straszną niezdarą. To moja wina. Po prostu nie patrzę za siebie. – tłumaczę się i zgarniam szkło miotłą na szufelkę, którą przyniosła ze sobą kelnerka. — Zapłacę za szkody.
Mężczyzna macha tylko ręką.
–Nie trzeba. Posprzątajcie to, żeby nikt się nie skaleczył.
–Pomogę. –Archer trzyma w dłoni chusteczkę, którą wyciera stół.
–Przecież to mój bałagan.
–Który zwykle naprawiam.
–Też coś–prycham, ale uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo.
Kelnerka wraca do nas, gdy tylko odstawia szufelkę i miotłę na miejsce. Jest zakłopotana.
–Nie wiem, jak ci dziękować. To mój pierwszy dzień i jestem trochę zestresowana. Przez co cierpi na tym porcelana.
–Spokojnie, jeśli cię to pocieszy zapewne sama nie, dałabym rady utrzymać tej tacy choćby przez jedną minutę. A ty radzisz sobie świetnie. No i spamiętać te zamówienia? Błagam chyba, musiałabym mieć włączony dyktafon, bo pamięć już nie ta.
–Nie byłoby tak złe.
–Kazałem jej kiedyś kupić ciasteczka kokosowe, a ona mi wróciła z wiórkami. – dołącza się do naszej rozmowy Archer. –Alzheimer jest blisko.
–Lot na MARSA JESZCZE BLIŻEJ. –Trzepoczę rzęsami.
–Nie sądziłem, że możesz być jeszcze słodsza. – Zagarnia mnie ramieniem do siebie.
–No widzisz. A jednak.
TT:@ alexamrorers jak i tik tok
#NimOdejdęPokochajmnie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top