15. Podróż.
PINK
Kiedy znalazłam się w Euphorii po, raz pierwszy byłam goła egzystencjalnie. Dosłownie. Wydałam ostatnie pieniądze, które dali mi rodzice na bilet do Atlanty i na bilet najpopularniejszego wokalisty na półkuli ziemskiej. Tyle, że nie miałam zamiaru się tam pojawiać. Nie potrafiłam przyjąć do siebie tej paskudnej myśli, że choć on był tak blisko- wciąż znajdował się za daleko. Miałam więc bilet, swoją walizkę i upchnięte wspomnienia gdzieś pomiędzy, klucze do domu koleżanki mojej mamy, która zgodziła się przyjąć mnie pod swój dach
Błąkałam się między stolikami, przyglądałam się ludziom i wymyślałam historie o ich życiu na podstawie tego co, widziałam. Ale nie po tutaj przyszłam. W końcu musiałam pilnie znaleźć pracę. Postanowiłam spróbować szczęścia w tej restauracji licząc na to, że a nuż może kogoś szukają.
Podeszłam do baru, za którym stał szatyn z niesamowicie przyjaznym spojrzeniem ubrany w czarny fartuch ze złotym napisem, kury głosił; barman David Powiedz, czego sobie życzysz.
– Szukacie może kogoś do sprzątania? –postanawiam zacząć po najniższej linii oporu. – To może kogoś do rozwożenia jedzenia? Nie mam wprawdzie prawka, ale posiadam kartę rowerową tyle, że bez roweru, bo ten został w Toronto. Ale potrafię też tańczyć.
Zamknij się, Melody nie rób wiochy.
– Nie? Przepraszam w takim razie, już mnie tutaj nie ma. –Odwracam się na pięcie jednak zatrzymuje się na chwilę i czekam.
– Poczekaj! –puściłam swoje palce od oparcia krzesła, odwracając się w stronę mojego niedawnego rozmówcy. – Mam dla ciebie pracę, a raczej mój szef będzie ją dla ciebie miał..
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, bo zbyt wielu ludzi moim życiu rzucało już puste obietnice.
Obok nas przechodziła kelnerka, która niosła ze sobą tacę wypełnioną co najmniej sześcioma kieliszkami. Jej chód był niepewny, jakby walczyła niemal z wiatrakami. Wkrótce potem oboje przyglądaliśmy się jak szkło upada na podłogę, a odłamki przerzucane są w różne strony.
Rozumiałam te odłamki. One były mną. Jednak miałam nadzieję, że w Atlancie wreszcie znajdę swoje miejsce, bo nigdy nie lubiłam się przemieszczać gdzieś dalej poza rodzinne miasto. Wolałam swoje stałe miejsce.
Ale czasami w życiu musisz zaakceptować to przed czym się tak usilnie wzbraniałeś. Podróż w nieznane jest trudna, ale późniejsze, ale późniejsze trasy mogą przynieść ci piękne widoki. I czasami warto zaryzykować.
–Marisa! To już trzeci raz w tym tygodniu! – Dobiegł nas gniewny męski głos gdzieś z tyłu. Obróciłam się i ujrzałam muskularnego mężczyznę, który przyglądał się nam z wściekłością, która była jak ogniste kule, rzucane w naszą stronę. Ale nagle coś znajomego przetoczyło się w jego wyrazie twarzy.
–Trzy. Dwa. Jeden–zmarszczyłam brwi, słysząc odliczanie mojego towarzysza..
–Zero – wyszeptał cicho.
– Melody, to ty? Jak dobrze cię widzieć. – Otoczyły mnie ramiona zamykające w ciepłym uścisku.
– Trevor Ceed? –wybąkałam– nie miałeś czasem walczyć o finał Super Bowl?
– Owszem, masz dobrą pamięć. –przyznaje, a potem potrząsa głową. – Niestety moja przygoda z piłką nożną się zakończyła już jakiś czas temu. Wprawdzie zdobyłem razem z drużyną pierwsze miejsce w dywizji i przeszliśmy automatycznie do następnej rundy tzw.- fazy dywizyjnej.
– I dalej był finał, tak?
– Nie. Później była faza konferencyjna. Dopiero potem...
– Czekaj. Stop. Wytłumacz mi to po ludzku, Jak chłop babie na miedzy. Ile jeszcze będzie tych faz? Toż to nie Power Rangers.
–Potem była walka, którą przegrałem. Doznałem kontuzji prawego mięśnia dwugłowego uda z naruszeniem ścięgien. Wypadłem z gry na ponad trzy miesiące. Ta bezczynność mnie dobijała i wtedy dłużej myślałem nad tym wszystkim. Zrozumiałem, że to się może powtórzyć, a ja nienawidzę stania w miejscu. Zrezygnowałem i przeniosłem się do Atlanty. Wykupiłem Euphorię od właściciela, którym był sędziwy już człowiek i powoli rozkręcałem interes.
– Czekaj, ale ty nie gotujesz, prawda?
– Nie. Mamy kucharza. Ja jestem menadżerem, a on jest barmanem. On przygotuje drinki, a ja muszę nieraz pić za niego to, co nawarzył. Taka moja rola.
– Od zawsze lubiłeś rozkręcać imprezy–uśmiechnęłam się do niego.
– Lubisz się ze szkłem?
– Można tak powiedzieć.
– Przyjmuję cię, panno Banner.
Jestem pochłonięta dwoma zmianami, że nie myślę o niczym innym. Od poniedziałku nie ma ani chwili wytchnienia w restauracji. Zostało półtora miesiąca do Świat Bożego Narodzenia a niektórym już się włącza świąteczny nastrój. David myśli już nad stworzeniem nowego menu, które byłoby związane typowo z tematyką świąteczną.
–50 ml ginu, kostki czerwonego lodu, 25 ml cytrynówki, dopełnić sokiem grapefruitowym– mruczy pod nosem i zabiera się za wykonanie. Najpierw wrzuca kostki do szklanki, potem nalewa gin i cytrynówkę. Wszystko miesza w shakerze i wlewa płyn na kostki lodu, a następnie dopełnia sokiem.
Zaglądam mu przez ramię i krzywię się.
–To wygląda jakby ktoś dostał krwotoku z nosa, albo...–zastanawiam się, ignorując spojrzenie barmana. – Rudolf dodał tu swojego czerwonego blasku.
– Jak ty coś powiesz, gdzie zgubiłaś swoją uprzejmość?
– Tam, gdzie Skąpiec Moliera zgubił swoją duszę.
Szatyn gwizda.
– No nieźle.
–Nienawidzę tych rozwrzeszczanych bachorków. Wyobrażam je sobie jak wściekłe małe wilki, które jak tylko są głodne pokazują swoje kiełki i zaczynają warczeć.
– Co jest? – pyta David, gdy zła potrząsam grzywką.
– O mało się nie wypierdzieliłam, a to tylko dlatego, bo jakieś dziecko na mnie wpadło.
Po co komu dzieci? Po co, tracić czas na nerwy? Dzieci zabierają cenny czas w życiu i pochłaniają do groma energii. Potrafią też swoim nieprzemyślanym zachowaniem wyrządzić komuś krzywdę. Ale z drugiej strony jak już się poczęło małe życie, to trzeba się nim zajmować i nie spuszczać z oczu szczególnie w restauracji. To wszystko wina rodziców. Jak wychowają swoje małe wilki, taką będą mieli gromadkę.
Prycham i w tym momencie słyszę cichutki dziewczęcy głosik.
– Przepraszam, czy może mi pani zrobić gorącej czekolady?
– Ja tu tylko stoję– Wskazuję na ekspres. Dziewczynka marszczy brwi i po chwili namysłu podciąga się rączkami, by zasiąść na stołku obitym czarną skórą.
– Chcę czekoladę.
– W porządku. Poproszę kolegę, to ci zrobi.
– Nie. Chcę, żeby pani ją zrobiła.
– Dlaczego akurat ja?
–Bo tak.
No tak.
Z tym argumentem nie ma co się spierać.
Posyłam małej wymuszony uśmiech, podchodzę do ekspresu i nie spuszczam z niej wzroku. Ściąga różową czapkę z pomponem, a następnie odwiązuje szalik.
–Z piankami ta czekolada?
Kiwnięcie.
Mieszam czekoladę na dedykowanej karafce, a następnie dodaję gąbczaste pianki.
– Proszę.
Mała przysuwa do siebie kubek, dmucha intensywnie, a następnie bierze łyk. Siorbie przy tym głośno i wzdycha zadowolona. Kiedy się odsuwa wygląda przekomicznie z czekoladowymi wąsami.
– Ty też. – Kiwa na mnie.
– Co ja też?
– Pani też potrzebuje czekolady.
Przyglądam się jej z zaciekawieniem.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo już ten mróz na dworze jest żywszy niż pani. Ciężki dzień? –dopytuje.
– Raczej ciężkie życie.
Mała kiwa głową, jakby faktycznie rozumiała co mam na myśli.
– Moja mama zawsze mówi...
– Inni mają gorzej? –wchodzę jej w słowo, na posyła mi grymas.
– Nie przerywaj. To niekulularne.
Parskam śmiechem.
– Niekulturalne.
– Wiem. – Wzrusza ramionami. – Zrobiłam to specjalnie. Moja mama mawia, że warto zrobić wszystko, aby polepszyć życie, a nie zastanawiać się nad tym co jeszcze może pójść źle. Dlatego jak ma zły dzień to robię wszystko, żeby ją rozśmieszyć. To działa. U ciebie też się sprawdziło.
Patrzę na nią jak na bardzo udany eksperyment medyczny.
– Ile masz lat?
– Dziewięć.
– A ty Pinky Pie?
– Pinky Pie?
Robi oburzoną minę i popija czekoladę, a dopiero potem odpowiada.
– Rany. Kucyk z bajki.
– Kucyk z bajki? – powtarzam, a ona kręci rozczarowana głową.
– Dorośli nic nie wiedzą.
Nagle zrywa się z krzesła na dźwięk kroków Trevora.
– Pomału, ostrożniej –krzyczę i ścieram plamę po wylanej czekoladzie.
Dziewczynka na chwilę się odwraca.
– Przepraszam– mówi skruszona, a ja macham ręką, bo o dziwo nic się nie stało.
– Tatuś!
Radosny pisk wychodzi z jej ust.
– Moja pociecha życia –odpowiada Trevor i bierze ją w ramiona.
Trevor?
Ojcem?
Mrugam oszołomiona.
Podchodzą do kontuaru.
Trevor wybucha śmiechem na widok mojej miny.
– Wyglądasz jakbyś zobaczyła kosmitę.
– MASZ DZIECKO? – piszczę.
–Jak widać skończona kariera piłkarska dała mi coś ważniejszego.
– Jak do tego doszło?
– Fizycznie –odpowiada cwanie, a po chwili dopowiada. – Może moja narzeczona ci powie.
Przytrzymuję się blatu.
– Narzeczona?
Super Bowl – finałowy mecz o mistrzostwo w zawodowej ligi (NFL), będący najważniejszym sportowym wydarzeniem roku w Stanach Zjednoczonych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top