1. Huba Buba.

MELODY

2012 r.

Śpię sobie w najlepsze, gdy nagle mój sen zakłóca dźwięk budzika.

Życie jest brutalne.

Odwracam się na drugi bok i nakrywam kołdrą po same uszy. Wzdycham, gdy znów słyszę to przeklęte „dryń, dryń" Niemal jak dzwonek szkolny. Ten kto wymyślił to dziadostwo zdecydowanie cierpiał na brak snu albo chciał uprzykrzyć życie ludzkości. Wzdycham ciężko i sięgam po omacku ręką. Coś spada na podłogę. Z satysfakcją odnotowuję ciszę. Wreszcie. Można dalej spać. Słyszę kroki na schodach. O nie. Nie. A kysz, idź sobie stąd. Ja chcę spać. Wczoraj do północy towarzyszyłam mamie w kuchni. Ona robiła ciasta, a ja jej pomagałam. Znaczy głownie to zmywałam. No i mieszałam galaretkę oraz żelatynę i wsypywałam odpowiednią ilość mąki, cukru waniliowego czy, co tam było potrzebne do miski. Kroiłam też trzy smaki galaretki na podłużne paski do rolad. Moja mama Doris Bannery nie miała sobie równych w pieczeniu. Miała przeróżną koncepcję, eksperymentowała z cukrowymi dodatkami i trzeba przyznać, że zawsze jej to wychodziło. Właściwie to skrycie nazywałam ją czarodziejką, ponieważ potrafiła czarować. W kuchni była w tym istną mistrzynią. To czego się dotknęła zamieniała w złoto. Niczym król Midas.

Czasami śmiałam się, że jej wypieki to takie dzieci. Na początku były bez kształtu, nabierały go z czasem, później przybierały określoną formę i ostateczną postać.

Fajna sprawa.

- Oppan Gangnam style

- Eh, Sexy Lady
- Oppan Gangnam style

Łup. Łup.

Eh, Sexy Lady
Eh, eh, eh, eh, eh, eh

Błagam, zmieńcie ten sen. Nie cierpię tej piosenki. Wie o tym praktycznie każdy, a już największą wiedzę posiada ta jedna osoba.

Ta jedna osoba, która jest na tyle kreatywna, by zrobić właśnie to.

Mimo że mam otwarte powieki wcale się nie ruszam, choć słyszę, jak ktoś chodzi i zapewne wydeptuje dziurę w dywanie. M o i m świeżo wypranym puchatym białym dywanie. Najpierw zauważam nogawki czarnych szortów z przetarciami po bokach, gołą skórę, a potem białe sznurówki i wreszcie biało czarne trampki Big Star. Wędruję w górę i natrafiam prosto na karmelowe tęczówki.

No i proszę. Oto i on.

- Wiesz, że nie cierpię tej piosenki, prawda?

- Tak jej nie cierpisz, jak mnie uwielbiasz. Jesteś taka seksowna, Lady -nuci końcówkę, a ja łapię pierwsze, co wpada mi w rękę i rzucam w niego.

Rozlega się głośny śmiech.

- I niby to puchowe coś miało mnie zwalić z nóg?-Kpina w jego głosie jest wyraźna. Coś miękkiego przelatuje nade mną i opada wolno na podłogę. Uchylam się i posyłam mu szeroki uśmiech, a następnie przepuszczam kolejny atak.

- Nie, tylko nie Migotka! Zostaw mojego jednorożca w spokoju! -mówię i dopadam pierwsza Pluszaka zanim on to zrobi. Jego pomysły są szalone. Do tej pory pamiętam jak o mało nie utopił mojej żaby w pobliskim stawie. Tłumaczył się tym, że chciał ją nauczyć pływać, a potem sam musiał dać po nią nura, bo zagroziłam, że tak samo potraktuję jego komiksy.

- Nadal z nią śpisz?

- A co? Coś ci nie pasuje? -rzucam gotowa bronić mojej Migotki.

Przyjaciel tylko kręci głową i wdrapuje się obok mnie.

- Dostałaś ją ode mnie, więc to tak jakbyś spała ze mną.

Krzywię się na samo wyobrażenie sobie tej sytuacji.

- Mhm, nawet pachnie jak ja.

Chorobcia.

- Mel... znowu wypsiukałaś moje perfumy?

- Mogłeś ich nie trzymać na widoku.

- Po prostu przyznaj się, że uwielbiasz mój zapach. - Uśmiecha się cwaniacko.

- Nie twój zapach. Perfumy. Myślisz, że jesteś jedynym, który ich używa?

Uśmiecha się w odpowiedzi zarozumiale.

Stopy wiszą mu w powietrzu, w ręku trzyma znajome ślimakowate, różowe pudełko.

Oblewa mnie przyjemne ciepło, bo wracam wspomnieniem do tego momentu, w którym  rozpoczęła się nasza wspólna przygoda.

Mówi się, że prawdziwych przyjaciół się nie wybiera, to oni znajdują nas w potrzebie.

Pamiętam, że w czwartej klasie podstawowej siedziałam sama na końcu autobusu wycieczkowego. Nikt nie chciał się do mnie dosiąść. No cóż prawda była taka, że byłam inna. Zaliczałam się do szarej myszki, nie wychylałam się, gdy oni robili zamieszanie wokół siebie.

Czując na sobie spojrzenia innych poczułam, że ktoś się do mnie dosiadł. Odwróciłam wzrok od okna i zobaczyłam karmel. Wydawał mi się znajomy. Szatyn wpatrywał się we mnie z intensywnością, a na jego ustach gościł uśmiech.

- Chcesz?

Nieśmiało wyciągnęłam dłoń po różową gumę, którą chciał mnie poczęstować.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

Posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. Szatyn rozluźnił się, postawił zielono czarny plecak z logo „Nike" na podłodze.

Spojrzałam się na niego zaskoczona.

- Będziesz ze mną siedział?

- A masz coś przeciwko? - Zaczął się podnosić, ale szybko zaprzeczyłam.

- Nie. Chcę, żebyś tu usiadł.

- Jestem Archer.

- Melody.

Jego oczy się rozjaśniły. Nachylił się w moją stronę, a serce siedmioletniej mnie mocniej zabiło.

- Powiedz mi co tam trzymasz.

Przełknęłam ślinę, kiedy zerknął na mój różowy pamiętnik, w którym zapisywałam przebieg każdego swojego dnia.

- Cóż to nic takiego. Tylko takie moje zapiski.

Uniósł wysoko brwi.

- I dlatego tak mocno przyciskasz go do siebie?

-Pokaż.

- Ale tam są brzydkie słowa.

-Dawaj.

To go wyraźnie bardziej zachęciło.

Drogi, pamiętniczku!

Dzisiaj jest wycieczka, a ja cóż siedzę sama. To znaczy, wiesz to nie jest takie złe, nie muszę słuchać o czymś, co mnie nie interesuje, bo moje koleżanki tylko obgadują innych, a ja uważam, żeby każdy pilnował siebie. Poza tym to jest bardzo nieładne zachowanie. A ja nie chcę robić tego, co one. Brakuje mi kogoś z kim mogłabym porozmawiać, choćby nawet i o muzyce.

Czuję się samotna w tym wypełnionym busie.

Bez odzewu.

Ps. Veronica znowu się na mnie patrzy i się śmieję.

Ku mojemu zdumieniu, zamiast oddać mi pamiętnik, wyciąga długopis i zaczyna coś w nim pisać.

Zadowolony oddaje mi go po chwili.


Trochę tu, trochę, tam, raz z jednej, raz z drugiej strony, na ukos, pod kątem prostym,

jako twój przyszły przyjaciel wpisuje się do pamiętnika inaczej.

Archer

- Ej, Archer! - Ktoś zawołał, szatyn zwrócił ku tej osobie spojrzenie. To była Veronica. - Masz jeszcze gumę?

- Oddałem Mel ostatnią.

Zrobiło mi się cieplej na serduszku.

Zyskałam zdrobnienie, poznałam imię swojego dawnego wybawiciela i ...zdobyłam przyjaciela.

To Huba Buba nas ostatecznie wybrała. Tak ta klejąca się różowa guma to zrobiła. Połączyła nas. Dosłownie. Wtedy tego nie wiedziałam. Zdradził mi ten szczegół podczas gry w prawda czy wyzwanie z naszymi znajomymi, która odbywała się w domu jego najlepszego przyjaciela Ryana. Drugiego po mnie rzecz jasna. Siedzieliśmy sześcioosobową ekipą na beżowym dywanie, kiedy to szyjka butelki zatrzymała się przede mną. Obawiałam się, że męska część wymyśli jakieś durne wyzwanie, a jakoś nie miałam ochoty powtarzać ostatniej traumy, kiedy to musiałam udawać gdaczącą kurę na zewnątrz i to na oczach znienawidzonych sąsiadów. Byłoby do przeżycia, ale Sean postanowił to nagrać i wysłać na grupę szkoły. Obejrzeli to wszyscy nawet mój crush, Casper. Przez cały dzień znosiłam głupie docinki ze strony swojej klasy. Wyszło na jaw, że Sean zrobił to na prośbę mojej najlepszej koleżanki. Wiedziała, że się podkochuję w Casprze. Postanowiła mnie ośmieszyć, żeby tylko nigdy na mnie nie spojrzał.

Jednak takich przykładów mogłabym wymieniać multum, bo prawda jest taka, że niektóre dziewczyny są gorsze od chłopaków

Byłam przebrana za gęsiarkę. On wtedy uznał, że w sumie gęś i kurczak to to samo. Dodał, że skoro go złapałam to może nie będzie już się przede mną chował. Przygniotłam mu trampkiem stopę. Naszą chwilę przerwał Archer. Spojrzał się na nas i widziałam, że był zły. Zanim zdążyłam zareagować, jego pięść wystrzeliła w kierunku nosa mojego towarzysza. Tamten nawet się nie bronił. Nie wydał go, a nawet powiedział, że mu się należało. Kiedy Archer się oddalił wyznał mi, że wtedy w szatni śmiał się na wspomnienie tego, że zabawnie wyszło mi udawanie kury, a nie ze mnie. Dodał, że powinnam występować w kabaretach i nazwał mnie Śmieszką. Po zakończeniu podstawowej szkoły wyniósł się z Kanady do Los Angeles. Nie winiłam go. Jego ojciec dostał ofertę lepszej pracy.

- No dobra, to, skoro już mnie powkurzałeś, to możesz mi dać spać. Chcę korzystać z wolnej soboty. No i jak będziesz wychodził, to zamknij, proszę za sobą drzwi - mówię i kładę się z powrotem.

Cisza. Zamykam z powrotem oczy, jęczę rozkosznie i przytulam się do poduszki. Ah, cudownie. W następnej minucie zrywam się z krzykiem, bo czuję, że pływam we własnym łóżku. Co do jasnej...? Wkurzona wyskakuję z łózka, spływająca po moim ciele woda tworzy kałużę pod moimi stopami. Jestem pewna, że przypominam teraz mokrą kurę. Zarówno prześcieradło, kołdra jak i poduszka są mokre. No, a ja to najbardziej.

- Wiesz, powinnaś mi być wdzięczna.

Szatyn stoi i jakby nigdy nic żuje sobie Huba Bubę. Przyglądam się mu przez chwilę. Ma na sobie swój ulubiony szary T- shirt, a na głowie czapkę z daszkiem, który jest odwrócony na tył głowy. Pod nim wystają jego ułożone włosy. Robię kilka kroków naprzód. Chłopak cofa się.

- Hej, nie możesz być na mnie zła. Zaoszczędziłaś czas na prysznic - oponuje.

- Mhm...

- Poza tym zadbałem oto, żeby z rana cię schłodzić. Dzisiaj temperatura ma sięgać nawet do trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza.

- Ah tak?

- No i nie powiesz, że o ciebie nie dbam.

- Idź. Muszę się przebrać.

- Mogę ci pomóc. - Uśmiecha się szelmowsko.

- Bieliznę mi też wybierzesz? - pytam z przekąsem.

Zastanawia się przez chwilę.

- Czerwony komplet. Biały top i czarne szorty z wysokim stanem z postrzępionymi nogawkami.

Po tych słowach zamyka za sobą drzwi.

Wściekła ruszam do łazienki i zdejmuje z siebie koszulę nocną, która się przylepia do mojego ciała, przez co ją trudniej zdjąć. Mówili miej przyjaciół będzie fajnie. Nie uprzedzali tylko, że można natrafić na tych ze zbyt przesadną skłonnością do dowcipów. Jak gdyby pierwszy kwietnia był codziennie. Dobra, Melody daj mu czas. Wiesz przecież, że płeć męska dojrzewa znacznie później, jeśli w ogóle. No, ale nie spisuje go na straty. Pozbywam się wreszcie z siebie koszuli, biorę ręcznik, osuszając mokre kosmyki włosów, reszta wyschnie na dworze, osuszam ciało drugim i wychodzę z łazienki. Otwieram drzwi dwudrzwiowej szafy z prostokątnym lustrem znajdującym się na jednej połowie. Mój wzrok pada na wybór Archera. I stwierdzam, że miał rację. Będę w tym dobrze wyglądać.

Stojąc przed lustrem nachodzą mnie jednak obawy. Czy nie odkrywam za dużo ciała? Co powiedzą ludzie? Czy będą mnie ściągać wzrokiem? Przecież nie chcę przykuwać za dużo uwagi. Nie oto w tym chodzi. Z drugiej strony chcę tak wyjść. Przesuwam dłonią po białym topie, obciągam go maksymalnie w dół, ale i tak widać pępek i część opalonej skóry. Przecież nie chcę się chwalić, wystawiając siebie na pokaz.

Po prostu naprawdę się sobie podobam w tym wydaniu. Okręcam się i zerkam na swój tyłek. Ten moment wybiera sobie Archer. Widzę jego wzrok w lustrze.

- Zdecydowanie brzoskwinka. Chodź już, bo nudzi mi się. Zeżarłem chyba z pięć gum wiesz ile w tym jest cukru? Poza tym kleją mi się do podniebienia. Okropne uczucie. Czuję się jak murarz, który odkleja tynk z sufitu.

Przestaje gadać, kiedy widzi moją minę.

- Archer...

- Co jest?

- Nie mogę tak wyjść. Wszyscy będą się na mnie patrzeć.

- I? - Unosi brwi do góry. - Wyglądasz naprawdę dobrze. Uspokoi cię to, że będę odganiał niepochlebnych gapiów? -Układa dłonie na moich odkrytych ramionach.

- Jasne. Jestem gotowa - komunikuję mu i opuszczamy moją sypialnię.

Przystaję jeszcze w holu. Dotykam swoich mokrych kosmyków, przeczesując je palcami. Zerkam na niego i wyciągam rękę. Przybija mi piątkę. Przewracam oczami.

- Daj mi.

-To chiński sprzedawca...

- nie kończ - grożę mu palcem.

- Chcesz gumę? To sobie ją weź. - Otwiera buzię i robi balona z gumy.

- To ta sama, którą podniosłeś z podłogi autobusu? Jesteś naprawdę oszczędny.

-Tylko na ciebie. Ale masz, znaj moją dobroć. - Sięga do kieszeni i podaje mi gumę, którą od razu ładuję sobie do ust.

- Chwila, dlaczego wychodzimy z domu w wolną sobotę?

- BO powinnaś wychodzić do ludzi.

- A ty na odwagę zrobiłeś mi mokry prysznic?!-pytam go prawie krzycząc, gdy już jesteśmy na dworze.

- To w sumie było zabawne. Poza tym rytuał to rytuał.

Ja go zaraz. uduszę. z tej. miłości.

- Archer, pomożesz mi podlać kwiatki? Przypomniałam sobie o tym, że mama mnie wczoraj prosiła. Jak wstanę mam się tym zająć.

- Dobra. Ale szybko, bo zapewne już na nas czekają.

Oj będzie błyskawicznie.

Wracamy się do ogrodu.

Nic nie przeczuwa. A ja tryskam na niego wodą ze szlaufa ogrodowego.

- Kobieto!

- Nie chciałam, żebyś dostał udaru słonecznego - mruczę.

Stoi w miejscu, jego KOSZULKA JEST CAŁA PRZEMOCZONA.

O tak.

Świdruje mnie spojrzeniem.

- Wiem, że to lubisz.

- Bardzo.

- Wiem, że nie jesteś zły...- kontynuuję. - I tak wyschniesz.

- Z pewnością.

- Lubisz mnie nadal prawda?

- Bardzo.

Staję się czujna i na wszelki wypadek nastawiam się do biegu.

- Mam uciekać?

- Lepiej tak, bo jak cię dorwę to cię wrzucę do studni.

O raju. Chyba serio jest zły.

Ledwo to pomyślę, gdy rusza w moim kierunku.

Biegnę, ile sił w nogach, okrążając trawnik i mijając zwinięty zakręcony szlauf. Czuję za sobą oddech chłopaka. Ale nie odwracam się.

Nie chcę się zdekoncentrować ani zobaczyć jak blisko mnie jest. Nie odwrócę się. Nie ma mowy. Wybiegam za dom, zatrzymuje się przy zewnętrznej części garażów i opieram się plecami o blaszak. Wychylam się delikatnie, ale nikogo nie zauważam.

Pewnie sobie odpuścił.

- Nie odpuściłem.

Podskakuje przestraszona, gdy słyszę za sobą jego głos.

- Przestań zachodzić mnie od tyłu. Nie możesz zachowywać się normalnie?

- Mówi ta, która przed chwilą gadała sama do siebie.

- Tak się zachowują ci inteligentni.- Odchodzimy od garaży i idziemy prosto chodnikiem. Trudno mi powstrzymać się od śmiechu, kiedy zauważam, że przód Archera koszulki jest cały mokry. Zauważa to i przewraca oczami. Po chwili macha do kogoś. Isabella Grey. Szkolna - klej taśma na chłopaków. Szczęśliwie widzę szyld McDonalda, zaciągam więc tam chłopaka i tym samym nie daje szansy, aby wymienili choć jedno słowo.

Restauracja jest już pełna. A kolejka przed nami niemała. Skąd ich tyle się wzięło? W sumie jest sobota. I nie powinno mnie to dziwić, bo w tygodniu też jest ruch jednak znacznie mniejszy. Rozglądam się, ale aktualnie jest czynna tylko jedna kasa, dostępne są za to te samo dotykowo, obsługowe. Ale ja z nową technologią się niezbyt lubimy. Rozglądam się, ale nagle Archer wypruwa do przodu, więc idę za nim. Zatrzymujemy się przed wielkim ekranem, na którym wyświetlone jest menu.

- Wiesz co robić?

- Chyba nie da się tu niczego zepsuć. Zamówimy tym sposobem. Zobacz, ile jest ludzi. Akurat tego nie musi mi mówić. - Dostaniemy numerek, a potem odbierzemy zamówienie. I TYLE.

No wydaje się proste.

Ale rzeczywistość jest inna.

Patrzę się na pełną, plastikową, czerwoną tackę, na której można zobaczyć dosłownie wszystko od: cheeseburger, Macchickena, po olbrzymie frytki i pikantne nuggetsy. Nie mogło zabraknąć też coli, wody oraz fanty. To drugie to dla Archera. Jako czołowy zawodnik drużyny hokejowej musi dbać o formę, choć i tak niczego mu nie brakuje.

Stawiam z rozmachem tacę, po czym marszczę brwi. Keczup i słomki.

Zapomnieliśmy. Odwracam się i mój towarzysz robi to samo. Niemal się ze sobą się nie zderzamy, ale zachowujemy w odpowiedniej sekundzie wskazaną odległość. Wprawdzie różnica 2 centymetrów, ale to wystarczy.

Sięgamy po słomki jednocześnie. Synchronicznie.

Ja ciągnę za zieloną i on też. Ale przecież jego ulubionym kolorem jest granatowy.

- Moja droga, powiedz mi teraz, proszę, dlaczego odciągnęłaś mnie od Isabeli?

Prycham.

- Ja cię uratowałam. Przecież masz alergię na gips. Widziałeś jej twarz? Tynkarz miał z nią sporo roboty, a i tak to wszystko odpadnie wraz z pierwszym grzmotem. Je bud i bach. To nie jest trwałe. Tak jak jej końskie zaloty do ciebie. Bierze cię pod uwagę tylko dlatego, bo jesteś hokeistą, a spotykanie się z tobą zapewni jej popularność.

Przygląda mi się przez chwilę.

- Nie chcę, żeby miała satysfakcje z tego, że wykonała swój plan przeciągnięcia cię na swoją stronę. Wiesz, niektórym chłopakom się to podoba.

- Sztuczność? To niekoniecznie działa w moim przypadku -stwierdza chłopak, a po chwili zarzuca na mnie swoje ramiona i wykonuje ruch przyciągania do siebie, jakbym była liną, a on holownikiem.

- Co robisz? -pytam ze śmiechem, a on tylko wtula brodę w zagłębienie mojej szyi.

- Po prostu ze wszystkich sił ciągnę cię do siebie, ponieważ jedyną moc zwabienia mnie masz ty.

Uśmiecham się szeroko czując rozchodzące się ciepło w moim sercu.

Przekrzywiam głowę, kiedy zauważam, że spogląda na coś za mną. Odwracam się szybko i jęczę cicho. Przywołaliśmy ją gadaniem.

- Jesteś pewien? - Mrużę oczy, gdy się uśmiecha. Ale nie do mnie. -To, dlaczego posyłasz jej uśmiech?

- Kiedy niby? -pyta oburzony.

Zabieram mu słomkę i dobieram dwie kolejne w innych kolorach.

- Wcale nie. Posyłam jej sygnał.

- Jaki sygnał?

- Wyjechała trochę lekko z tą kredką do brwi.

Parskam śmiechem.

- Każda kobieta jest piękna. Na swój sposób.

Unoszę brwi.

- Albo raczej. „Każda potwora znajdzie swojego amatora".

Przygląda mi się uważnie.

- Jak się zjawi jakiś nieszczęśnik obok ciebie to specjalnie odklepię w jego intencji różaniec.

- Jesteś głupi.

- Jestem zapobiegliwy.

Biorę się pod boki.

- A jej nie powiesz, że jest tapeciara?

-Jesteś już zaznajomiona z drobiem. -Wyciąga dłoń i głaszczę mnie po głowie jakbym była potulnym pieskiem. - Poza tym przyjaźń rządzi się szczerością.

- Jesteś taki kochany, wiesz?

Idziemy do naszego stolika, przy którym siedzą już nasi przyjaciele.

- Mam pytanie - zaczyna Sean. Ja w tym czasie walczę z jedzeniem cheeseburgera. To inna gęstość. Przechylasz bułkę na prawo, zbliżasz usta do niej i choć starasz się robić to jak najostrożniejsza, uwaga, warzywa ci spierdzielają na inną orbitę.

Jak żyć?

Warczę wkurzona, gdy zmieniam stronę, a biały sos plami moje paliczki. Cudownie. Pewnie twarz też mam umorusaną.

- A więc, dlaczego masz mokrą koszulkę? - pytanie to kieruje do Archera.

- Oh, to nic takiego. Po prostu stojąc w kolejce dziewczynom leciała ślina na jego widok. Trochę go pochlapały - uprzejmie wyjaśniam.

Siedzący po mojej prawej, Ryan krztusi się. Uśmiecham się tylko słodko w jego stronę. Za to Archer posyła mi nieodgadnione spojrzenie. Ryan odkasłuje i popija colą to, czego nie zdążył jeszcze przełknąć. Wystawia palec w moim kierunku.

- Ty...

- Ja, co? Dokończ, proszę co miałeś na myśli -dopijam pozostałość soku pomarańczowego, która została na dnie papierowego kubka.

Ryan wzdycha ciężko.

- Nie wiem jakim cudem z tego małego kaczątka wyrósł taki dziobiący łabędź.

- Uczę się od najlepszych. Przy nim mam codzienne praktyki - kiwam głową na szatyna.

- Co z ciebie wyrośnie się zastanawiam.- Kręci głową.

- Jak to co? Królowa parkietu. - oznajmiam z pewnością w głosie i ruszam, aby wyrzucić puste pudełka. Biorę też te od chłopaków. Niech znają me dobre serce.

W drodze do koszy odbijam się od czegoś twardego. Pewnie bym zaliczyła iście elegancką glebę, gdyby nie czyjeś silne dłonie, które obejmują mnie w biodrach. Rękę mam położoną na kamieniu, a przepraszam torsie, drugą podtrzymuje tacę, zaciskając na niej swoje palce.

Unoszę powoli wzrok w górę i niemal jęczę w duchu. No naprawdę? Świecie, naprawdę? Musiałam akurat się zbłaźnić przed nim? Na oczach Chrisa Woooda? Na korytarzach szkolnych starałam się go wyczaić i wybrać idealny moment, w którym bylibyśmy sami, bo zawsze ktoś do niego podchodził. Był rozchwytywany niczym świeże pieczywo w piekarni. A naprawdę próbowałam wszystkiego. Znalazłam jego profil na Facebooku i zaprosiłam go do znajomych. Byłam w tych samych miejscach, ale on ani razu mnie nie zauważył. Albo udawał, że mnie nie widział po to tylko bym zrobiła pierwszy krok. Niedoczekanie jego. Już wystarczy, że któregoś dnia przejechałam piętnaście kilometrów specjalnie dla niego po to, by w efekcie postawić rower i usiąść gdzieś w cieniu skąd obserwowałam jego. Za każdym razem trafiał do kosza. Byłaby z nas idealna para.

On król kosza, ja lśniłabym na scenie w otoczeniu samych gwiazd. Zarówno on jak i ja błyszczelibyśmy. Wszystko sobie przemyślałam. Nie zapędzałam się jeszcze na tematy małżeństwa, ale o zaręczynach już myślałam. Oczywiście pierścionek pojawiłby się po egzaminach, nie wcześniej. I później też nie. No minimalnie dałabym mu półtora roku na podjęcie decyzji po ukończeniu szkoły średniej.

- Melody?

- Tak- szepczę.

Z jego gardła wydobywa się śmiech. Mrugam i wracam do rzeczywistości.

Jego słomkowe włosy wystają znad czapki. Zęby są jak perły. Ręce ma założone na ramieniu, a jego postawa jest tak luźna. On nie sprawia wrażenia zdenerwowanego, a ja modlę się, by po mnie nie było widać, że jest inaczej. Bo denerwuję się. I to okropnie.

- A mówiłem jej, że super glue nie skleja się jamy ustnej. Otwieram szeroko oczy na słowa Archera, a chłopaki jak na zawołanie wybuchają śmiechem widząc zdezorientowaną minę Chrisa. Skąd oni się tu wzięli? Obstawili mnie z każdej strony jak na polu bitewnym. To raczej o Archera się powinni obawiać, bo jak go dorwę... Szatyn unosi brwi jakby czytając mi w myślach. Zaciskam dłonie w pięści i tylko cudem się opanowuję. Uśmiecham się i kręcę głową.

- Jak tam twoja jama ustna? Po tym jak zjadłeś pół tubki maści na stopy, nie jestem pewna czy wskazane byłoby połączenie twoich ust z innymi. Tak na wypadek, gdybyś chciał to zrobić.

Odpłacam się mu pięknym za nadobne.

Słyszę głośne śmiechy. Nawet kącik ust Wooda się unosi.

Archer mruży oczy, a ja posyłam mu spojrzenie: Mel i Archer: 1:0.

Zwracam się teraz do Chrisa.

- Dla jasności, to nie była jama ustna. Tylko palec. Skleiłam sobie palec, potem chciałam go umyć i ... nie ważne.

- Wpadniesz na jutrzejszy mecz?

- O której?

- O osiemnastej. Na boisku szkolnym.

- Jasne. Uwielbiam mecze. Nawet się trochę tym interesuje.

Tym razem na jego twarzy widnieje zainteresowanie.

- W takim razie jestem ciekaw twojego komentarza odnośnie jutrzejszej gry, bo poprzednie przegapiłem. - mówi niskim tonem głosu, a mi w środku chyba wszystko trzepocze. Kiwam lekko, a kiedy odchodzi mam ochotę piszczeć i tańczyć.

„Poprzednie przegapiłem". Czy to jest to co myślę?

***

- Nie podoba mi się to - mówi Archer.

- Mi też nie. - odzywa się Ryan.

- To nie wyjdzie. - stwierdza Sean.

- Wiadomo, że nie - przytakuje mu Archer. Szatyn ma twarz zwróconą do słońca. Daszek czapki przekręcił sobie na tył. Opiera ręce na kolanach i posyła mi analizujące spojrzenie, by rzec:

-Nie ma szans.

Piorunuję ich wzrokiem i zeskakuje z deski.

- Okej, wasza wiara we mnie jest naprawdę ogromna. Jestem wzruszona, chłopcy. - Udaje, że ścieram niewidzialną łzę. - Ale może poczekajcie z opiniami, bo to jest pierwszy raz. Nie miałam nawet szansy, by...

Archer wstaje z murawy.

- Hola, nie zapędzaj się. Jeśli w jego głowie jest druga opcja, to ja mu ją prędko wybiję.

- Nie chcę, żebyś postępował tak jak z Casprem. - przypominam nam o balu karnawałowym. Byłam przebrana za gęsiarkę, on za kurczaka. Archer odebrał jego strój jako atak prześmiewczy skierowany pod moim adresem. Zanim zdążyłam zareagować, jego pięść wystrzeliła w kierunku nosa mojego towarzysza. Tamten nawet się nie bronił. Nie wydał go, a nawet powiedział, że mu się należało. Kiedy Archer się oddalił wyznał mi, że wtedy w szatni śmiał się na wspomnienie tego, że zabawnie wyszło mi udawanie kury, a nie ze mnie. Dodał, że powinnam występować w kabaretach i nazwał mnie Śmieszką. Po zakończeniu podstawowej szkoły wyniósł się z Kanady do Los Angeles. Nie winiłam go. Jego ojciec dostał ofertę lepszej pracy.

Kładę dłoń na jego ramieniu.

- Nie ma potrzeby byś się o mnie martwił. - patrzę się Archerowi prosto w oczy. - Wiesz, że potrafię zadbać o siebie.

- Jednak masz głowę przepełnioną od złych pomysłów.

- Nie będziesz musiał mnie ratować.

Mruży swoje oczy.

- Kiedy to mówisz zawsze wychodzi na odwrót. Zupełnie jakbyś przyciągała słowami kłopoty.

Przewracam oczami.

- Nieprawda. A teraz kontynuujmy naukę. Chcę się nauczyć jeździć na desce.

- A zasłużyłaś?

Archer pociera palcem brodę w zamyśleniu.

- Chłopcy już wiedzą, że niemiecki to dla ciebie chiński. Oj, na drugi raz nie ufaj tłumaczowi gogle, bo on ci prawdy nie powie -tłumaczę.

- Ta pasta wyglądała jak słodkie wyciskane mleko z tubki.

- Czytaj ze zrozumieniem, mówi ci to coś? - Unoszę brwi.

- Po prostu patrz, jak ja to robię. Mówi ci to coś? - Posyła mi cwaniacki uśmiech.

Przecież patrzyłam...

Archer odpycha się nogą od betonu i płynnie wskakuje na deskę. Porusza się po metalowej rampie skateparku jak zawodowiec. Biały T-shirt łopocze mu na wietrze. Wykonuje przeróżne triki w powietrzu a mi za każdym razem serce obija się o żebra ze strachu, że coś może się mu stać. Wiem, że nie jest uczniakiem w tych sprawach, to ja dopiero pobieram lekcje, ale i tak czasami odwracam wzrok. Wyobraźnia podsuwa mi nieciekawe obrazy. Ale on naprawdę ma talent, a do tego jest przecież hokeistą. I chyba nie ma takiej czynności, której nie potrafiłby wykonać czy zrobić. Sport ma we krwi, czego nie mogę powiedzieć o sobie. Ale za to lubię biegać. W szybkich zakupach w galeriach handlowych nie mam sobie równych. Kiedy zobaczę coś interesującego, dobiegam pierwsza, wyprzedzając każdego. Gdyby ustanowić to jako dyscyplinę sportową pobiłabym wszelkie rekordy. Archer zawsze się z tego śmieje, ilekroć mi to mówi.

Złotobrązowe włosy powiewają pod wpływem wiatru, gdy po raz kolejny popisuje się na desce. Zatrzymuje się przede mną.

Udaje mi się załapać utrzymanie równowagi na desce, a nawet przejeżdżam spory odcinek, nie taranując przy tym ludzi. To już sukces. Rozpędzam się, kiedy czuje się na tyle pewnie i z chodnika wjeżdżam na mini rampę. Czuje na sobie czujny wzrok Archera, Sean oraz Ryan dopingują mnie. Uśmiecham się, bo dochodzę do wniosku, że to wcale nie było takie trudne. Wystarczyło tylko złapać podstawy i tyle. Zazdrościłam chłopakom, że to potrafią. A poza tym obiecałam sobie, że te wakacje będą inne. Pozbędę się swych lęków, przełamię jakaś barierę, pozwolę sobie na coś szalonego. Nie powiem, że się nudzę, przy tej trójce nie ma na coś takiego miejsca. Jednak czasami potrzebna jest odmiana. Nie można pogrążać się za bardzo w rutynie. Poza tym nic tak nie motywuje jak stawianie przed sobą wyzwań i późniejsze odhaczanie ich z listy. Ta satysfakcja, że ci się udało jest najlepsza.

Odgarniam włosy do tyłu i oglądam się na sekundę.

Patrzę się w karmelowe roześmiane tęczówki z miną, która mówi Patrz i podziwiaj To mój błąd. W jednej chwili skręcam w prawo, deska za mną i ląduje na tyłku. Z moich ust wydobywa się jęk, przez chwilę nie jestem pewna co się właśnie stało. Nosz kurde. A było tak dobrze.

Słyszę kroki. Pierwszy dobiega Archer.

- Żyjesz, moja ślicznotko?

- Nic mi nie...- Marszczę brwi, gdy widzę, że bierze do ręki deskę i ogląda ją z każdej strony. Oh, nie mówił do mnie.

- Miałem na myśli...

- Wiem- Wzruszam ramionami.

- Wstawiaj- Ignoruję jego wyciągniętą dłoń.

Przyjemnie mi się leży na nagrzanej części. Jednak chwytam jego dłoń z jednym zamiarem, posłania jego tyłka obok siebie, ale za chwilę podciąga mnie w górę, trzymając dłonie na moich biodrach. Jestem niepocieszona, bo nie taki był mój plan.

-Jak?

- Przecież wiedziałem, że będziesz chciała to zrobić. Nie znamy się od wczoraj. - Posyła mi niemal pobłażliwy uśmiech.

- Dzieci, dzieci. - komentuje Sean. Jego czarne oczy są wpatrzone w moje. Wygląda jakby się nad czymś zastanawiał.

- Mel, chcesz w łatwy sposób zarobić?

-To zależy - mówię ostrożnie.

- Wykonasz jedno zadanie i to wszystko.

Bułka z masłem.

- Osoba, która będzie miała w trakcie zadania cały czas otwarte oczy wygrywa.

Archerowi i Ryanowi to pasuje. Sean wyjaśnia zasady i nagle już nie jestem taka pewna.

- To test na zaufanie. - stwierdzam.

- Raczej na poziom głupoty - podsumowuje Archer. Trudno się z nim nie zgodzić.

Sean kładzie się na ziemi, a Ryan nad nim przeskakuje. Wciągam głośno powietrze, a stojący obok mnie Archer nie wydaje z siebie żadnego dźwięku.

- To niemądre.

-To przecież Colton.

- Jakoś nie byłeś przeciwnikiem jego pomysłu - przypominam Archerowi.

- Lubię wyzwania. Nie omijam żadnego. Przecież też nie zaprotestowałaś.

Ma rację.

- Ufam ci - wytykam palec w jego stronę. - Nie waż się dopuścić do tego bym zmieniła swoje zdanie.

- Spoko - mówi.

Pomimo lęku, który zbiera całkiem niespokojne myśli w mojej głowie, nie rezygnuję. Zajmuje miejsce Seana z przyklejonym uśmiechem na twarzy. Przecież to całkiem normalne, że leżysz sobie, a twój przyjaciel robi piruety w powietrzu na desce nad tobą. No dobra, wykonuje triki ekstremalne. Ale jakie znaczenie ma poprawność, skoro zaraz zginiemy? Nie panikuj, Mel.

- Nie pozwolę na to, aby nawet włos spadł ci z tej główki. - wypowiada na głos te słowa zupełnie jakby czytał mi w myślach.

- Nie będę łysa po dzisiejszym wyczynie?

- Nie - śmieję się Archer.

- W takim razie dalej, mój mistrzu rampy.

Gdyby ktoś nas teraz zobaczył, stwierdziłby, że namawiamy w ten sposób inne dzieciaki do niebezpiecznych zachowań. Otóż... po prostu przekraczamy własne granice. Odklejenia czy czegoś takiego. Ale nie próbujcie tego w domu. Moje włosy powiewają pod wpływem prędkości Archera z jaka mknie na swojej desce. A potem z szeroko otwartymi oczami widzę, jak przeskakuje nade mną. Neonowe kółka migają mi przed twarzą. Słyszę, jak się zatrzymuje z głośnym bam. Udało się. Nie stchórzyłam. To teraz zasługuję na deser lodowy.

- Nigdy jeszcze nie miałam takiego zoomu - wypalam, by ukryć drżenie głosu. To było coś, ale nie wiem, czy odważyłabym się ponownie. Nikt nie musi o tym wiedzieć.

- To co jeszcze raz?

- Mam ochotę na lody. Najlepiej czekoladowe albo nie... Śmietankowe z polewą czekoladową.

- Zmienisz zdanie jeszcze z kilka razy.

- Nieprawda - oburzam się.

Przy budce z ludami stoi grupka dzieciaków. Czekamy aż nadejdzie nasza kolej. Od niechcenia przyglądam się wypisanemu menu na żółtej tablicy przyczepionej do kolorowej budki. Harry ice cream- Najlepsze lody. Nie wierzysz? Spróbuj. Taki napis graffiti zdecydowanie zachęca i przyciąga. W końcu sztuka uliczna jest teraz w modzie i coraz więcej ludzi się do niej przekonuje. Przesuwam wzrokiem po wypisanych smakach lodów, choć i tak znam je na pamięć. Robię to z przyzwyczajenia.

- Melody! - Entuzjastycznie wita mnie pan Harry. - Co u ciebie słychać dziecko?

- No wie pan teraz mam wakacje, ale nie zamierzam marnować czasu. W końcu chcę być choreografką, dlatego muszę dużo ćwiczyć. Dzisiaj Acher z chłopakami wyciągnął mnie z domu, co trochę popsuło moje plany.

- Spokojnie. Lipiec się dopiero zaczął. To co dla ciebie?

Wyglądam za szklaną ladę, żeby się upewnić, czy mój ulubiony smak jest.

- Poproszę dwie gałki śmietankowego, na wierzch polewa czekoladowa.

- Zaraz wracam.

- Ale...- mrużę zdziwiona oczy, bo przecież.

- Wiesz co... mam tutaj coś dla ciebie - pan Harry mówi szeptem.

- Dlaczego szepczemy? -pytam szeptem.

Pan Harry robi konspiracyjną minę, po czym stuka łyżką do lodów w białe pudełko, w którym znajduje się nowy smak lodów.

- Ciasteczkowe. Czekały na ciebie. - mruga do mnie.

Jest mi ciepło na sercu. Uśmiecham się i zerkam do tyłu. Archer przegląda cos na telefonie, Sean zajmuje stolik, a Ryan zagaduje jakieś dziecko. Jestem zdziwiona, że nie robi tego Archer, ponieważ on ma naprawdę rękę do dzieci. Raz, gdy przyjechała do mnie w odwiedziny ciocia z krzykliwą córeczka i zostawiła nam ją na godzinę, myślałam, że stracę cierpliwość. Cokolwiek, by człowiek zrobił, nic jej nie pasowało. Nie takie jedzenie, nie lubiła tej bajki, rzucała zabawkami po całym salonie, a do tego wysmarowała palcami umorusanymi w czekoladzie jasna sofę. Myślałam, że obie z mama wyjdziemy siebie. Wtedy zadzwonił mój bohater do drzwi. Archer zaproponował, że możemy pójść z nią na malowanie twarzy. W pobliżu był festyn. Nie byłam przekonana, ale okazało się, że miał rację.

Spodobało jej się, gdy pani pomalowała jej twarz. Była biedronką. A kiedy wróciliśmy do domu czekała na nią jej mama. Zobaczywszy swoją córkę o mało nie padła. Spytała, czy da się to zmyć, na co odparłam, że to są trwałe farby. Ciocia zbladła, a Archer szturchnął mnie.

- Żartowałam - dodałam. Należało jej się. To miała tylko godzina, a wyszły cztery.

- Dla Archera czekoladowe, dla Seana i Ryana miętowe z kawałkami czekolady.

- Pamiętam. Podwójna porcja?

- Tak.

- Robi się.

Biorę różową łyżeczkę z głową jednorożca.

- Robi szał, co? - Zanurzam czubek w śmietankowym lodzie.

Archer dokłada mi wafelek w kształcie misia. Robię zdziwioną minę. Nachyla się do mojego ucha i szepcze:

- Zapomniałaś.

- Nie mam już dziesięciu lat, ale dziękuję.

- I co to zmienia?

- Sugerujesz coś?

Archer wyciąga portfel, ale kładę rękę na jego nadgarstku.

- Zapłacone.

- Ale tak nie można.

Wzruszam ramionami.

Archer nadal ma chmurną minę.

- Ile? Oddam ci.

- Oddaj Seanowi. To z mojej wygranej, a jeszcze została reszta.

Odpuszcza.

A przynajmniej tak sadzę.

- Naprawdę to robi furorę. To był super pomysł - Kiwam na smak o nazwie Unicorn. Pan Harry klepie swój fartuch, po czym wskazuje na mnie.

- Zgadzam się. Świetnie to wymyśliłaś.

Peszę się i wpycham sobie większą garść lodowej przyjemności.

- To była drobnostka.

Pan Harry kładzie łokcie na kasie i patrzy na mnie uważnie.

- Więcej roboty odwalili moi rodzice. To mama zaprojektowała te desery lodowe, ja tylko podrzuciłam swoje co nieco. To przecież nic takiego.

- Nie, Melodyjko. To coś więcej. Dzięki wam ta budka jeszcze istnieje. I dzięki wam chłopcy.

Sean unosi kciuk w górę, Ryan gwiżdże.

Staruszek w fartuchu lodziarza śmieje się. On też pamięta. Archer, Ryan, Sean zrobili niezłą promocję. Wtykali wydrukowane kartki, gdzie się dało. Nawet za szyby samochodów. Chodzili z megafonem i huczeli: Lody dla ochłody. Kto ranu wstaje, temu pan Harry lód daje. Przecież dobrze wiecie, że w Toronto lepszych nie znajdziecie.

Pan Harry stracił w tamtym roku żonę. Było mu ciężko, ponieważ groziło mu jeszcze bankructwo. Wspólnie z zona utrzymywali się ze sprzedawania lodów naturalnie robionych. Pojawiła się konkurencja w postaci kilku nowych lodziarni. Za dzieciaka przychodziliśmy do pana Harry'ego wiedząc, że jego lody mają niepowtarzalny smak. Wystarczyło przypomnieć tylko o tym innym.

Dajcie znać co, sądzicie o rozdziale, bo wyjątkowo dobrze mi się go pisało.

Ściskam i całuję❤


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top