Bibliotekarka
Z uśmiechem przekroczyła próg biblioteki, unosząc na powitanie rękę.
- Witaj, Maks! Co dziś nowego?
Maks, wysoki blondyn o grzywce wiecznie spadającej na oczy i krótkiej brodzie, uśmiechnął się na jej widok. Jego tęczówki miały jasnoniebieski kolor, w lewym uchu błyszczały kolczyki. Mrugnął do niej porozumiewawczo, odbierając książki zza niskiej lady.
- Nic, młoda. Cisza i spokój. O, tylko pięć? - Usiadł, wyciągnął nogi w glanach tak, że aż wystawały spod biurka, i leniwym ruchem otworzył pierwszy tom. Piknął kasowany kod. - Możesz coś sobie wybrać. Tylko wiesz, nie ograniczaj się. Limit pięciu książek nie dotyczy stałych klientów, a ja - mrugnął porozumiewawczo - wyjątkowo się dzisiaj nudzę.
Nic nie odpowiedziała, tylko z uśmiechem obróciła się na pięcie i ruszyła między regały. Na starej, drewnianej podłodze jej adidasy praktycznie nie wydawały odgłosów. Minęła zajętego grą chłopca, który ze słuchawkami na uszach zajmował jedno z trzech stanowisk komputerowych pod oknem, a następnie zagłębiła się pomiędzy regały.
Uderzył ją znajomy zapach starych książek i kurzu. Celowo weszła dokładnie w miejscu, gdzie nagromadzenie starych pozycji było największe, a co za tym idzie, zapach najbardziej przykuwał uwagę. Uniosła dłoń, popatrzyła na bransoletki i pierścionek na wskazującym palcu, przejechała dłonią po grzbietach książek. Podskoczyła na piętach, obracając się, ciesząc fakturą śliskich okładek pod palcami.
Przychodziła tu niemal codziennie. Od jakiegoś czasu wyznawała zasadę, wyczytaną w jakiejś powieści - że życie łatwiej jest znieść, jeśli można ubarwić je sobie ciekawą opowieścią.
Przemknęła za regały, skręciła w prawo, zatrzymała się przy ciekawym tytule - pominęła go i przeszła dalej, rozglądając się czujnie. Wyszła zza rogu i zatrzymała przed znajomą półką, opierającą się o ścianę budynku.
Wyobraziła sobie, że kolorowe okładki obserwują ją ze swoich miejsc, i odruchowo się wzdrygnęła. Fantastyka była jej najnowszym odkryciem, z tej półki przeczytała wyłącznie parę pozycji, dlatego chłonęła nowe tomy wzrokiem, starając się zapamiętać jak najwięcej tytułów.
W końcu sięgnęła po książkę z intrygująco złotym grzbietem. Przeczytała opis, zmarszczyła brwi, odrzuciła za ramię długie, brązowe włosy. Przygryzła w namyśle wargę, a potem chwyciła od razu parę tomów, resztę cyklu, i przycisnęła do piersi. Już miała się obrócić, wracając do Maksa, gdy coś przykuło jej uwagę.
W ścianie, w miejscu, gdzie wcześniej stały trzymane przez nią pozycje, majaczyła dziwna szpara. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń, przejechała palcami po szparze i aż się cofnęła.
Znała ten charakterystyczny kształt. Zbliżyła twarz. Framuga? Drzwi?
Ostrożnie odłożyła książki na ziemię, a następnie wyciągnęła tomy z półki wyżej i niżej. Gdy dziwna szpara dalej się ciągnęła, sięgnęła wyżej i wyżej, cały czas macając ścianę.
Nagle poczuła,że zgodnie z jej podejrzeniami, szpara ostro skręca. Z ciekawością przekręciła głowę.
- Maks! - zawołała spokojnie. - Możesz pozwolić tu na chwilę?
Student przywlekł się do niej powolnym, śpiącym krokiem, a następnie stanął obok i obrzucił ją spojrzeniem. Ręce włożył do kieszeni luźnej bluzy, łańcuszek majtał się przy kieszeni jego spodni w te i we wte.
- Ta?
- Co tu robią drzwi?
Mężczyzna powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem. Uniósł brwi, wpatrując się w półki. Potem wrócił lekceważąco ramionami.
- Drzwi?
Przejechała palcem po niebieskiej, chropowatej ścianie, wyczuwając pod palcami charakterystyczną, drewnianą framugę.
- Tu.
Maks tylko na nią popatrzył, a później nagle uderzył dłonią o czoło.
- Ach - mruknął. - Prima aprilis! Jest pierwszy kwietnia... Brawo, Laura, wkręciłaś mnie -obrócił się na pięcie. - Tu nie może być drzwi, to ściana zewnętrzna - powiedział, nawet się nie zatrzymując. -Wyszłabyś w powietrze na pierwszym piętrze i spadła na trawę albo chodnik. Mogłabyś wybrać lepsze miejsce na żart. Nawiasem, lepiej podnieś książki, niech nie leżą na podłodze. Jest tak brudna, że będę musiał oddać je do pralni.
Miała ochotę uśmiechnąć się lekko, ale była zbyt zaciekawiona i zaintrygowana. Wyciągnęła telefon i zerknęła na datę. Faktycznie, pomyślała, zaskoczona. Naprawdę przegapiłam dzisiejszy dzień. Prima aprilis.
Tknięta nagłym przeczuciem, uniosła telefon, włączyła aparat i wycelowała w ścianę. Z zaskoczeniem zauważyła, że na ekranie framuga była kompletnie niewidoczna. Jej umysł twierdził jednak co innego - fragment drzwi ciągnął się nad i pod telefonem, jakby ekran wymazał ich fragment.
Na jej oczach kawałek ściany widoczny znad półki zaczął się zmieniać, delikatnie upodabniając się do drewna. Z trudem powstrzymała się przed odskoczeniem.
Po krótkim namyśle podniosła tomy z podłogi i wepchnęła je na swoje miejsce, częściowo zasłaniając dziwaczne zjawisko.
Schowała telefon i założyła ręce, z namysłem patrząc na drzwi, lekko odcinające się kolorem w miejscach, gdzie kończyły się grzbiety książek. Miała dwie możliwości - odwrócić się na pięcie, wziąć jakąś książkę i iść, albo obejrzeć dziwne zjawisko. Po chwili namysłu jej wzrok zjechał po półkach i zatrzymał się w miejscu, gdzie w normalnych drzwiach pojawiłaby się klamka. Powoli wyciągnęła grubą książkę, która stała w tym miejscu, a potem z fascynacją patrzyła, jak z lekko drewnianej ściany wysuwa się maleńka klamka.
Obróciła się w kierunku Maksa, ale tamten, zajęty komputerem, nawet na nią nie spojrzał.
Wzięła głęboki wdech. Obudzona paroma książkami fantasy wyobraźnia zaszalała, podsuwając jej najróżniejsze obrazy. Na obrazy nasunęła się powoli rosnąca ciekawość i wyniesiona z filmów przygodowych porywczość.
Nacisnęła klamkę.
Świat nagle jakby obrócił się o sto stopni - chciała krzyknąć, ale nie potrafiła. Zamknęła oczy, ściskając w dłoni grube tomiszcze wyciągnięte z półki.
W nozdrza uderzył ją zapach wody i soli... morza, a także stęchłego kamienia, jak w starej jaskini. Poczuła, że stoi na czymś puszystym i sprężystym. Otworzyła oczy i ogarnęła otoczenie wzrokiem, nie mogąc nadziwić się temu, co widziała.
Stała w niewielkim pokoju... komnacie... wyglądającej na jaskinię wyrzeźbioną w skale. Większość ścian pokryta była regałami, po brzegi wypełnionymi kolorowymi książkami. Centralnie przed nią znajdował się oszklony wylot jaskini w oszałamiającym widokiem na otwarte morze i szare, ciężkie chmury.
Po lewej, pod półkami stało niewielkie, bujane krzesło. Siedząca na nim staruszka, kobieta owinięta czerwoną chustą, spała z głową przekrzywioną w bok. Miała siwe włosy, ale nie wydawała się wiekowa, wręcz przeciwnie. Pomimo wyglądu biła od niej jakaś młodzieńcza siła i energia. Tylko z jej kolan, dopełniając starczego wyglądu, smętnie zwisały druty, włóczka i kawałek robótki.
Po prawej, w niewielkim kominku płonął ogień, Laura nie widziała jednak komina czy otworu, którym mógłby wydobywać się dym. Obróciła się, przejechała nogą po ów sprężystym i miękkim czymś - puszystym dywanie - i rozejrzała się tylko po to, żeby zdać sobie sprawę z faktu, że z jaskini nie ma wyjścia. Drzwi, klapy, schodów... Niczego. Obróciła się rozpaczliwie, przyciskając do piersi książkę. Nawet nie znała jej tytułu.
- Jestem... - wydusiła z siebie, zaskoczona. Jej głos zabrzmiał dziwnie. - Gdzie ja jestem?
- Teraz chyba gdzieś w Szkocji, przynajmniej na to wskazuje morze - rozległ się młody głos. Zaskoczona Laura obróciła się i spojrzała na starszą panią - to ona się odezwała, otwierając błyszczące, zielone oczy. Głos zupełnie nie pasował do jej wyglądu. - Chociaż to zawsze bardzo ciężko określić. Nie, żeby robiło to jakąś różnicę, słońce. Tutaj to i tak nie ma znaczenia.
- Co to za miejsce?
- Pułapka. - Kobieta spojrzała na druty i obojętnie zaczęła nimi ruszać, odwijając włóczkę. - A dokładnie strażnica.
- Nie rozumiem.
- Jak się nazywasz, dziecko?
- Laura Tomaszewska. - Dziewczyna wyciągnęła telefon. Ekran nie dawał się włączyć. - A pani?
- Takie rzeczy i tak tu nie działają. - Kobieta wzruszyła ramionami. - Miło cię poznać, Lauro. Ja nazywam się Sandra Bukowiec. Ale możemy mówić sobie po imieniu, nie przeszkadza mi to.
- Więc... Sandro... - Laura podeszła do kominka i wyciągnęła rękę. Ogień, chociaż wydawał się sztuczny, dawał prawdziwe ciepło. - Co to za miejsce? Czym jest strażnica?
Dziewczyna odniosła wrażenie, że zna to nazwisko. Ale dlaczego?... Nie była w stanie powiedzieć. Zmusiła się do myślenia o aktualnej sytuacji, przyglądając się porcelanowym figurkom, stojącym na półce nad kominkiem. Wydawały się komicznie normalne w tym zwariowanym otoczeniu. Jak żywcem wyciągnięte z jakiejś chatki starszej pani.
- Tu przechowywane są książki. - Sandra nie przerwała robienia na drutach. - Nie byle jakie książki, tylko te, które nie powinny nigdy trafić do naszego świata albo są niezwykle rzadkie czy cenne. Wyjątkowe książki. Ty też masz jedną.
Laura z zaskoczeniem uniosła ściskany w dłoni tom. Kompletnie o nim zapomniała, zdezorientowana i zaciekawiona „Inne wymiary - teoria Jakuba Komielnickiego" przeczytała z namysłem.
- Ta książka...
- Najprawdopodobniej zaplątała się do was z innego wymiaru - przerwała jej kobieta. - Rzeczywistość cię wybrała i próbuje namówić cię na zostawienie tej książki u mnie.
- Próbuje namówić? - powtórzyła, zaskoczona.
- Nie rób tego.
Popatrzyła na kobietę niepewnie. Tamta uniosła wzrok znad robótki i spojrzała jej prosto w oczy.
- Kiedy ja oddałam tu książkę - oznajmiła ostrzegawczym tonem - skończyłam tak, jak widzisz mnie teraz.
Laura odkryła, że jest wstrząśnięta.
- Pani...
- Czasy tu i na zewnątrz to kompletnie co innego. Kiedyś dla mnie też otworzyły się drzwi, wiesz? - Zielone oczy Sandry zobojętniały, gdy zapatrzyła się w przestrzeń. - Pojawiły się w moim pokoju. Weszłam. Wszystko było tak samo, ale byłam starsza od ciebie - dużo starsza, miałam czteroletniego wnuka - a w moim miejscu siedział młody mężczyzna i czytał książkę. Nic nie mówił, nie odpowiadał na pytania, tylko patrzył, jak oglądam książki. Miał takie oczy, koloru nocnego nieba... Gdy coś mnie zainteresowało... Powiedział, że książki tutaj są niezwykle niebezpieczne, bo mają magiczną moc. Głos też miał pociągający, wiesz? Był cholernie charyzmatyczny i utalentowany, w ciągu sekundy owinął mnie sobie wokół palca. I wiesz co? Gdy zaproponował wymianę, nawet się nie zawahałam. Dał mi książkę. I wyszedł. Powiedział, że to nauczka. I miał rację, jasna cholera.
Laura ze smutkiem zerknęła na trzymaną w dłoni książkę. Przycisnęła ją do piersi.
- Nauczka?
Kobieta niecierpliwym gestem machnęła dłonią.
- Tam leży książka, którą chciałam wziąć. Tam, za tobą... O, tam, na najwyższej półce. Biała okładka.
Laura obróciła się i sięgnęła po książkę. W ostatnim momencie jej dłoń zawisnęła w powietrzu.
- A jeśli jej dotknę... - powiedziała podejrzliwie, obracając głowę w kierunku Sandry - ja zajmę pani miejsce?
Kobieta uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Brawo, słońce, myślisz bardzo trzeźwo. Ale bez obaw. Dopóki nie zgodzisz się na wymianę, dopóki nie przekażemy sobie wzajemnie książek, wszystko jest w porządku. Możesz przeglądać książki stąd do woli. - Jej wzrok wrócił do robótki.
Dziewczyna wolno wyciągnęła książkę spomiędzy innych i uniosła do światła. „Źródło wiecznej młodości", przeczytała.
- Można powiedzieć, że próżność mnie tu zatrzymała, ale lubię myśleć, że było to coś więcej. - Kobieta odłożyła robótkę i spięła szare włosy na karku. Odsłoniła w ten sposób wyraźniej swoją twarz staruszki i młode, zielone oczy. - A teraz popatrz, co jest w środku.
Wstrzymując niemal oddech, Laura usiadła na miękkim, puchatym dywanie, pokrywającym całą posadzkę jaskini, a następnie otwarła książkę w losowym miejscu.
Kartki były puste.
Zaskoczona, zerknęła na początek, koniec, przekartkowała tom. Nie znalazła nawet litery, nawet małego zapisku, krótkiej notatki.
- Za to poświęciłam część swojego życia. - Kobieta pochyliła się i oparła głowę na ramionach. Laura nagle zdała sobie sprawę, że robótka, nad którą pracowała kobieta, w ogóle nie zmieniła rozmiaru, jakby Sandra ciągle plotła jeden splot. - Sama nie wiem, ile. Nie mów mi - staruszka uniosła dłoń, gdy Laura otwarła usta. - Nie chcę wiedzieć, ile czasu minęło, co z moim wnukiem, córką, rodziną. Jestem tu dobrowolnie.
- Dobrowolnie? - dziewczyna lepiej ułożyła się na ziemi i założyła nogi. Oparła się plecami o regał, po prawej mając oszklony widok na morze, a po lewej kominek i przytulne wnętrze. Brak drzwi nieco psuł widok. - Myślałam, że nie może się pani stąd wydostać?
O to, czy sama może się wydostać, nie chciała nawet pytać. Spychała niewygodne pytanie na granice świadomości, odcinając się od niego z całej siły. Musiała być jakaś droga. Musiała.
- O tak, nie mogę. Czy raczej teoretycznie nie mogę. Bo widzisz - kobieta rozbujała fotel. Jej buty kiwały się w rytm ruchu. - Co jakiś czas pojawiają się tu osoby takie jak ty. Które przychodzą i nie wiedzą, co się stało. Kolejni strażnicy tego miejsca, podrzucani tu przez los.
- Każdego z nich mogłaby pani omamić - zorientowała się nagle Laura. - Mnie też.
Kobieta westchnęła i wstała. Podeszła do szklanego „okna", w wyprostowanej pozycji tracąc część staruszki, a następnie wyjrzała przez nie z melancholijnym wyrazem twarzy.
- Na początku próbowałam zrozumieć, jak to działa. Później mało osób tu przybywało, miałam depresję, przeklinałam swój los. Ale kiedy pojawił się kolejny chłopiec, mniej więcej dziesięcioletni, a ja wyciągałam rękę po jego książkę...
Kobieta zamilkła, a Laura wyobraziła sobie tą sytuację. Czuła się nierealnie w dziwnym pomieszczeniu, słuchając dziwnej historii, niepewna, czy odnajdzie drogę do domu.
- Zrozumiałam, że nie potrafię skazać go na taki los. Odszedł. Po nim wielu innych i wtedy zdałam sobie sprawę że... Że jest mi tu dobrze. Starzeję się, i to w zupełnie innym tempie niż w realnym świecie, co udało mi się zrozumieć już na początku, ale nie dotykają mnie tu choroby. Nie czuję głodu, chłodu, pragnienia. Siedzę, czytam, patrzę, gdzie jestem, rozmawiam z ludźmi.
Wyobrażenie sobie, jak to jest, przychodziło dziewczynie z ogromnym trudem. Założyła włosy za ucho.
- A rodzina? - wyrwało jej się. Dopiero teraz uniosła głowę w kierunku sufitu i zobaczyła wiszący żyrandol. - Wnuk, córka?
Kobieta uśmiechnęła się smutno i splotła ręce za plecami.
- Na początku szukałam kogoś, kto dobrowolnie zechce zająć moje miejsce. Później, po jakimś czasie... Odpuściłam. Mówię ci, czas i jego odczucie tu i tam to dwie różne rzeczy. Jakoś... odrealniłam się. Chęć powrotu trochę zanikła z czasem. To miejsce - obróciła się i ogarnęła jaskinię wzrokiem - zostało stworzone do krótkich pobytów. Każdy przybywający powinien przekazać pałeczkę kolejnej osobie. Ja... nie zrobiłam tego. Więc, idąc tą pokrętną logiką, jestem tu z własnej woli.
Laura zdecydowanie wstała, podnosząc własną książkę. Perspektywa długiej, samotnej egzystencji w takim miejscu dogłębnie ją przeraziła. Nagle poczuła się zgubiona i obca. Pokręciła głową.
- Wybaczy mi pani, ale chcę wrócić - oznajmiła zdecydowanie, zapominając nawet o mówieniu sobie per „ty". - Jak?
- Chciałabyś mi pomóc, słońce, widzę to w twoich oczach. Miło zobaczyć współczucie. - Kobieta znowu zajęła miejsce na fotelu, zgarbiła się, zmieniła w staruszkę. - Przeczytaj coś ze swojej książki. Cokolwiek. To wystarczy. I mam dla ciebie jeszcze jedną radę - zielone oczy przewiercały dziewczynę na wylot.
Pokiwała głową, przełykając ślinę.
- Nie wracaj tu już nigdy, nawet jeśli znajdziesz znowu drzwi. To ostrzeżenie, a ja nie rzucam słów na wiatr - oznajmiła, a potem wróciła do tworzenia nietworzącego się swetra.
Laura otworzyła książkę na pierwszej stronie. Ku jej uldze, ta była zapisana.
- Według teorii naszych fizyków... - zdążyła tylko usłyszeć własny głos, gdy świat znowu zawirował.
To była chwila, moment, zawrót głowy, a następnie poczuła pod stopami twarde deski podłogi i usłyszała stukot spadającej książki. Oparła się ciężko o regał, mrugając i oddychając ciężko. Poczuła, że ktoś delikatnie chwyta ją za ramiona.
- Laura? Zbladłaś. Wszystko w porządku? - usłyszała tuż nad swoim uchem. Maks ostrożnie asekurował ją dłonią, jakby miała upaść.
Pokiwała lekko głową i natychmiast tego pożałowała. Przymknęła oczy.
- Ja po prostu... - wydusiła. - Coś mnie zamroczyło, to wszystko.
Pozwoliła poprowadzić się do krzesła i posadzić przy stanowisku komputerowym. Grający dwa krzesła dalej chłopiec tylko rzucił jej krótkie spojrzenie i kompletnie zignorował. Odsunęła włosy z twarzy, oddychała powoli i miarowo.
- Wszystko w porządku? - w głosie bibliotekarza pobrzmiewał niepokój. - Jesteś na coś chora? Wezwać kogoś?
- Nie, nie - machnęła dłonią. - Zakręciło mi się w głowie, to wszystko.
Maks spojrzał na nią oceniająco niebieskimi oczami, a później skinął poważnie głową. Grzywa blond włosów podskoczyła.
- Chyba powinnaś zrobić badania - zasugerował. - To nie wyglądało bezpiecznie.
Pokiwała po raz kolejny głową, chcąc, żeby Maks w końcu zostawił ją w pokoju. Sięgnęła po telefon. Pierwszy kwietnia, godzina szesnasta pięć. Czas się nie zmienił.
Nagle rozbrzmiał dzwonek telefonu. Podskoczyła na krześle, ale to bibliotekarz sięgnął do kieszeni i wyciągnął aparat. Popatrzył na ekran z wyraźnym zaskoczeniem, a później przyłożył go do ucha.
- Halo? - usłyszała. - Z tej strony Maksymilian Bukowiec. Interesuje mnie... Tak...
Dziewczyna zamarła, z przerażeniem wpatrzona w czubki swoich butów na drewnianej podłodze.
Już wiedziała, skąd kojarzyła nazwisko Sandry. Znała jej wnuka.
***
- To było na swój sposób okrutne.
- Wyswobodzi się. Wie co robić. Ostrzegałam ją, sama chciała, do niczego jej nie zmusiłam. Ciekawość ją zgubiła.
Filiżanka zagrzechotała o spodek. Piękna kobieta o zielonych oczach i blond włosach zastukała palcami o blat. Siedzący przed nią student skinął głową.
- Podejrzewam, że to było silniejsze od niej.
- Tym bardziej, wnusiu. Tym bardziej.
Maksymilian zapatrzył się w twarz kobiety, tej kobiety, która podawała się za jego babcię i opowiadała niestworzone historie. Pokręcił głową.
- Ale nie powiedziałaś jej, że drugie wejście automatycznie zmieni was miejscami.
- Do tej pory nikt nie wracał. - Sandra chwyciła za uszko od filiżanki i przechyliła ją, patrząc, jak kawa oblewa białe ścianki. - Nawet nie miałam pewności, że mam rację. Oh, jak stęskniłam się za kawą...
- Nie powiesz mamie, że żyjesz? - spytał podejrzliwie student. Sandra pokręciła głową.
- Przywykła do myśli, że mnie nie ma. Nie chcę skazywać własnej córki na patrzenie, jak umieram po raz drugi. Zresztą... Boję się. Jak patrzę, jak wyrosłeś... - uniosła rękę do policzka Maksa, ale rozmyśliła się i chwyciła łyżeczkę. - Wiele się zmieniło. I zmieni.
- Mówisz, że tego miejsca nie da się zmienić? Zniszczyć?
- Nie da się. Mówię ci, ono będzie trwać.
- Gdyby nie to, że siedzisz tu przede mną, tak samo wyglądająca i... działająca jak parę lat temu, nie uwierzyłbym w twoją historię. Nie do końca właściwie teraz wierzę.
Sandra uśmiechnęła się i pochyliła nad blatem.
- Nawet nie wiesz - szepnęła konspiracyjnym tonem - jakie książki można było znaleźć w strażnicy. Jakie perełki. Cuda, które już nie wrócą, zapomniane skarby, powieści, odkrywające nasz świat...
Tak, jak się spodziewała, w oczach Maksa zapalił się błysk. Zastukał palcami o drewno i również pochylił się do przodu.
- Opowiedz mi - niemal zażądał. Kobieta pokręciła głową.
- Zapominam ich treści i nie jestem w stanie ich wypowiedzieć - wyjaśniła. - Ale możesz mi uwierzyć w to totalne szaleństwo. Tyle tajemnic jest jeszcze do odkrycia, tyle do zwiedzenia... poznania...
Maks opuścił głowę, ale błysk w jego oczach nie zgasł. Wyglądał na naprawdę podekscytowanego. Nie dziwiła mu się.
Zamyślona, przytaknęła krótko na jakieś pytanie, więc student odszedł na bok, unosząc telefon do ucha. Zapatrzyła się na stół i westchnęła, zamyślona.
- Mam nadzieję, że Laura mi wybaczy - powiedziała bardzo cicho, praktycznie sama do siebie. - Ale myślę, że ona jedna powinna akurat zrozumieć... Naprawdę widziałam współczucie w jej oczach. Mam nadzieję, że szybko wróci. Ma dużo do stracenia.
Jej wzrok padł na gazetę z ogromnym nagłówkiem, odnoszącym się do sprawy zaginięcia gimnazjalistki. Przez sekundę wpatrywała się w zdjęcie uśmiechniętej Laury, a potem zasłoniła jej twarz filiżanką, tłamsząc nutkę poczucia winy.
Cóż, teraz musiała przestać zamartwiać się przeszłością i zadbać o swój powrót do żywych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top