Takie są zasady.
Polecam gorąco przesłuchać utwór z mediów, zanim zaczniecie czytać. Pozwoli wczuć się w klimat opowiadania, zdecydowanie już nawet sam bit odzwierciedla to coś, co chciałam przekazać, ulotne wrażenie, które chciałam wywołać.
***
Mały, ciemny pokój, z kanapą i otwartym na oścież oknem. Tylko tyle, bo czegóż chcieć więcej prócz miejsca do spania i odrobiny życiodajnych spalin, gdy i tak całe życie przesypia się, by nie musieć żyć?
Tak właśnie wyglądała jego egzystencja, która doprowadzała go już na skraj wytrzymałości. Czuł, że jeszcze chwila, jeszcze jedna noc tak ciemna, że czerń wydaje się przy niej dniem, tak obrzydliwie lepka i wonna, a posunie się do ostateczności. Co to miało oznaczać? Chyba nawet on sam nie wiedział.
Leżał na swojej kanapie i bezustannie wpatrywał się w sufit i pędzące po nim linie tysięcy marzeń sennych. Starał się złapać je wyciągniętą przed siebie ręką, która jednak zaciskała się tylko w powietrzu, czyniąc go jeszcze bardziej rozdrażnionym.
Czego oczekiwał? Przecież dokładnie wiedział, że te marzenia nie są dla niego. Mimo to pragnął mieć chociaż raz coś, co byłoby tylko jego, co mógłby ukryć przed światem i chłonąć w siebie, chłonąć aż do końca - do śmierci, która i tak miała nigdy nie nadejść.
Lecz pewnej nocy spadł deszcz. Lokator, czy też raczej więzień pokoju, otworzył oczy, zbudzony ze snu przez bębniące o parapet krople - przez czyjeś bijące serce. Zobaczył ją, tak drobną i niewyraźną, jak jedna z owych linii marzeń, pełzających po suficie. Wyciągnął drżącą rękę, by znów - jak myślał - uchwycić nią jedynie mieszaninę tlenu, azotu i kurzu.
Tymczasem nagle pod palcami uczuł ciepło, tak dotkliwe w porównaniu z dotychczasowym chłodem wdzierającym się przez nieustannie otwarte okno, że aż poparzył go ten dotyk. Mimo to nie potrafił oderwać ręki od twarzy, która nachylona nad nim, wpatrywała się w niego dwiema najcudniejszymi gwiazdami, jakie dotąd widział. Jedynymi, jakie widział w swoim życiu...
Nic się przez ten czas nie wydarzyło, poza tym, że wszystko uległo zmianie. Ciemność pokoju jakby pojaśniała, noc rozluźniła nieco swój lepki uścisk, no i przede wszystkim - na tle czarnego nieba rozbłysły gwiazdy... I to właśnie ich widok i to niesamowite ciepło sprawiły, że on się wreszcie obudził z letargu życia, które właściwie nie istniało, bo było tylko senną wegetacją z przerwą na oddychanie od czasu do czasu. Teraz już nie musiał uciekać w sen, bo miał ją - chociaż na chwilę.
A ona? Wreszcie znalazła swoją przystań. Co prawda na razie nie mogła tu zostać, nie wiedziała nawet, czy będzie w stanie to zrobić - ta szorstka, zimna dłoń na jej policzku powoli przejmowała jej ciepło, a w rezultacie przejmowała ją ciepłem, które cały czas miała w sobie, ale którego nie czuła... Wszystko w swoim czasie. Takie są zasady.
Przestało padać. Znów zapadła ciemność. Ale nie była ona już tak przeraźliwie czarna i senna. W oddali umysłu, w zakamarkach pamięci mężczyzny, wciąż świeciły dwie gwiazdy; natomiast rozdrażnione receptory dziewczyny, która odwiedziła pokój, wciąż odczuwały szorstkość dłoni jego mieszkańca.
***
Czekanie. Czekanie było teraz jego światem, jego życiem, jego snem. Czekanie było nią. Ona była czekaniem. Nawet wtedy, gdy padał deszcz, a linie marzeń wirowały po suficie jakby bardziej przyjaźnie, nie mógł do końca z nią być, ona nie przychodziła do końca.
Była drobną drzazgą w jego serdecznym palcu u lewej dłoni - tej, którą dotknął za pierwszym razem jej policzka. Ta drzazga w każdej sekundzie zadawała mu nieduże i niezbyt bolesne, ale straszliwie denerwujące ukłucie. Tak bardzo pokochał ten ból, że bez niego i bez dziewczyny, która go spowodowała, nie potrafił już istnieć w tej wszechogarniającej, lepkiej ciemności. Czekanie było jego drogą do zbawienia.
- To dziwne... - przed sobą miał dwie cudowne gwiazdy, w pokoju nie było tak strasznie ciemno. - Jestem niesamowicie wdzięczny za to, że tu jesteś, ale sama twoja obecność mi już nie wystarcza, potrzebuję czegoś więcej, aby poczuć ostateczne spełnienie.
- Uważaj, czego pragniesz. Dla mnie samej moje jestestwo jest dojmującą przyjemnością. Jednak jeśli ty również zaznasz tej przyjemności, może się ona okazać dużo bardziej gorzka, niż ci się wydaje. - Jej twarz skrzywiła się w nieprzyjemnym uśmiechu.
- Teraz twoja sytuacja jest o tyle lepsza, że gdy będziesz miał mnie dość, możesz uciec, możesz zamknąć okno. Ja od siebie uciec nie mogę... i ty, gdy poczujesz się spełniony aż do rozpuku, nie będziesz miał już żadnej drogi ratunku przede mną - powiedziawszy to, dziewczyna wsunęła palce we włosy swego towarzysza, po czym delikatnie przejechała paznokciami po skórze jego głowy od szyi aż po czoło.
Wyraz błogiego podniecenia wpłynął mu na twarz. Doskonale zdawała sobie sprawę z efektu, jaki wywoła jej pieszczota, ale wolała go już nie potęgować, dlatego z perfidnym uśmiechem zerwała się z kanapy. Złośliwa i irytująca, przecież takiej jej pragnął.
- Na mnie już czas.
- Nie! - On również zerwał się z kanapy, tyle że ze śmieszną nieporadnością, kontrastującą z jego potężną i dumną sylwetką. Zagrodził jej okno własnym ciałem. - Czy ty nie czujesz tej magii, która płynie w naszych żyłach? Nie możesz teraz odejść, to wbrew zasadom!
- Mylisz się - jej cierpki, a zarazem smutny ton zdenerwował go jeszcze bardziej. - Jeżeli raz kogoś zrozumiesz, to wasze dusze już na zawsze należą do siebie. Ale dopóki nie należą do siebie wasze ciała, wszystko jest jeszcze możliwe. To właśnie starałam ci się uzmysłowić.
- Proszę, powiedz, że zostaniesz tu już na zawsze!
W odpowiedzi usłyszał tylko jej prychnięcie.
- Myślisz, że tego nie chcę? Jednak jest jeszcze za wcześnie, bym mogła to zrobić.
Z trudem zdołał się opanować i ochłonąć z wrażenia, jakby świat miał się za chwilę zawalić - jakby ciemność znów miała stać się całym światem. Wyswobodził właścicielkę gwiaździstych oczu z objęcia i usiadł z powrotem na kanapie. A ona stała tam, jak ją pozostawił - pod oknem, odwrócona tyłem do pokoju.
- Masz to szczęście, że jestem najgorszą rzeczą, jaka spotkała cię w życiu. Inaczej bym tu nigdy nie została, zemdliło by mnie.
I znikła. Przestało padać. Ale to nie miało już żadnego znaczenia. On wiedział, że kiedyś z nim zostanie; prędzej czy później, ale zostanie. Po prostu wszystko musi przyjść w swoim czasie. Takie są zasady.
***
Och, tak bardzo go denerwowała. Działała mu na nerwy do tego stopnia, że miał ochotę ją zabić, równocześnie zdając sobie sprawę z tego, że nie tknie jej nawet palcem. Za bardzo potrzebował jej obecności, masochistycznie pragnął słuchać jej ironicznych uwag. Tak mała, tak drobna, a tak irytująca!
Prawdą było, że kochał ją całą, ale wraz z każdym wypowiedzianym przez nią słowem, wraz z każdym spojrzeniem w dwie nieziemskie gwiazdy wyobrażał sobie o ileż dotkliwiej wsiąknęłaby w niego gdyby ich ciała, jak to określiła, należały do siebie. Bez tego czuł nieustannie jej ulotność, nie mógł do końca napawać się jej znikomą obecnością.
Gdyby jego pragnienie się spełniło, ona zostałaby z nim już na zawsze; takie są zasady, które nie wiadomo skąd wytrzasnęli. Po prostu, pojawiły się wraz z pierwszą wizytą dziewczyny w jego pokoju i przestrzeganie ich wydawało mu się tak naturalne jak to, że nie może jej nie kochać. Dlatego też nie protestował już, kiedy odchodziła, bo wiedział, że głupie sprzeciwianie się tylko opóźniłoby ostateczne spełnienie.
Ona też zdawała sobie z tego sprawę i nie chciała mu utrudniać czekania, chociaż jej złośliwa natura nie pozwalała jej odmówić sobie przyjemności patrzenia, jak bardzo mu na niej zależy. Wszystkie jego wyznania odwracała w głupi żart, by nie pokazać, że jej na nim zależy jeszcze bardziej.
Chroniła się przed jego miłością w skorupie sarkazmu, bo bała się, że nie zdoła wytrzymać i złamie najważniejszą zasadę: wszystko musi przyjść w swoim czasie. Równocześnie miotała nią obawa, że okaże się za słaba, by czekać i znużona odejdzie z bezpiecznej przystani ramion właściciela pokoju, póki ma jeszcze na to możliwość.
Tak źle i tak niedobrze. W dodatku na policzku wciąż czuła jego szorstką dłoń...
***
I znów świetliste linie leniwie pełzały po ciemnym suficie małego pokoju z kanapą i otwartym oknem. Drzazga, wraz z krwią, powoli zbliżała się ku sercu mężczyzny; deszcz bębnił o parapet silniej, niż za pierwszym razem - biciem dwóch serc. Gwiazdy rozświetlały mrok pokoju, na podłogę obok kanapy upadały kawałki skórki dużego, krwistoczerwonego jabłka, urywane gwałtownymi szarpnięciami noża.
Dziewczyna siedziała na kanapie, a jej blade ręce sprawnie dzieliły owoc na małe kawałki. Jej towarzysz przyglądał się temu w zachwycie połączonym z dezaprobatą.
- Dlaczego nie zjesz tego jabłka w całości, dlaczego kaleczysz go, nim zadasz mu ostateczny cios przeznaczenia? - spytał, wtopiwszy swe szorstkie ręce w sploty jej włosów, pachnących kuszącym widmem końca udręki.
- Zapewne wydaje ci się, że pochłonięcie go w całości, wraz ze skórą, zaspokoiłoby twoje wymagania? Może tylko powierzchownie. Nadal czułbyś niedosyt, dręczyłoby cię niedające spokoju uczucie, że nie zdążyłeś nawet zakosztować jego smaku, a już go nie ma i na zawsze straciłeś możliwość zatopienia zębów w jego miąższu.
Nagle wysunęła jeden z odkrojonych kawałków jabłka w jego stronę, a on niepewnie rozchylił usta i pozwolił, by wsunęła pomiędzy nie owoc.
- Jabłko należy jeść pomału, każdemu kawałkowi, każdej ćwiartce poświęcając odpowiednio dużo uwagi. Musisz pozwolić, aby jego smak odczuła każda twoja komórka, abyś nasycił się nim i wydobył z niego maksymalnie dużo soczystej rozkoszy. Cóż to za przyjemność dostać wszystko za pierwszym kęsem? Jeśli będziesz jadł powoli, twoje jabłko starczy ci nie tylko na podwieczorek, ale będzie jak manna z nieba - pokarmem wiecznym.
- Wszystko w swoim czasie, czy tak...?
- Niestety... jeśli jesteś nieludzko głodny, to jedzenie jabłka kawałek po kawałku staje się torturą gorszą niż głód. Ale za to kiedy skończysz, o ile większe będzie twoje nasycenie!
Mężczyzna wyciągnął dłonie z włosów swego pierwszego i jedynego gościa. Dziś jeszcze będzie musiał zasypiać w ciemności.
***
Nie wiedziała, dlaczego czuje się tak podle - przecież takie były zasady. Musiała czekać. Tylko skąd miała wiedzieć, kiedy będzie mogła zjeść ostatni kawałek jabłka? Dlaczego musiała ciągle odchodzić z tego niepozornego pokoju, w którym miała swoje miejsce na ziemi? Dlaczego musiała nieustannie kaleczyć jego właściciela, którego szorstkie dłonie, na początku lodowato zimne, teraz były tak dojmująco ciepłe...?
Chciała czuć to ciepło już na zawsze, tymczasem ciągle odchodziła, targana poczuciem obowiązku i tęsknotą, która przyćmiewała blask jej oczu - gwiazd, rozświetlających straszną ciemność jego świata.
Za każdym razem, gdy musiała wyswobodzić się z jego uścisku, kiedy wybuchała sarkastycznym śmiechem na widok jego zaciśniętych z bezsilnej złości pięści i podnosiła się z kanapy; za każdym razem, gdy deszcz przestawał padać - mówiła sobie, że to już ostatni raz, że albo w końcu będzie mogła zasnąć spokojnie przy jego boku, albo już nigdy deszcz nie spadnie za jego oknem.
I ciągle odchodziła i wracała na powrót, bo nie wyobrażała sobie, jak on będzie mógł żyć wśród tej okropnie ciemnej, lepkiej, duszącej nocy. Nie wyobrażała sobie, jak ona będzie mogła żyć gdziekolwiek, poza przystanią małego pokoju z kanapą, otwartym oknem i szorstkimi dłońmi ich właściciela.
Czekała, i nic bardziej nie wyniszczało jej ani nie podtrzymywało na duchu, niż to czekanie.
***
Zdecydował. Cierń zadawał mu coraz więcej rozkosznego, ale jednak bólu; był coraz bliżej serca. I kiedy właśnie ciemność znów zaczęła się rozjaśniać, kiedy pierwsze krople zabębniły o parapet, dotarło do niego, że nie może dłużej czekać. Albo on, albo ona - któreś musi podjąć ostateczną decyzję. Takie są zasady.
Siedzieli razem na kanapie, jednak coś było inaczej, niż zwykle. Gwiazdy jej oczu dogasały, a uścisk jego ramion stawał się coraz słabszy. Już prawie nie było słychać szumu deszczu za oknem dusznego pokoju.
I pośród ciemności, atakującej na powrót świat mężczyzny, w jego głowie rozległ się nagle niemy krzyk triumfu - drzazga wreszcie dotarła do jego serca; ciepło jego szorstkiej dłoni wreszcie ogarnęło całe jej ciało.
Szybko podbiegł do okna i zatrzasnął je z całą swoją siłą, by ta wiecznie uciekająca dziewczyna już nigdy, przenigdy od niego nie odeszła. Sufit rozbłysł tysiącami świateł - tysiąc marzeń sennych zamigotało w jej gwiaździstych oczach - marzeń, które były teraz ich wspólnym, gorącym pragnieniem; ostatnim kawałkiem jabłka, na który w końcu przyszedł czas.
Przy muzyce deszczu szeleszczącego za zamkniętym oknem ciała tych dwojga stały się swoją własnością; ciemność nie dławiła już jego serca - ona na zawsze pozostała przy jego boku.
I tym razem - postanowili żyć już bez żadnych zasad.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top