Mój nieśmiertelny
Jedyne, co pamiętałam, to ból; nic poza tym, dosłownie czarna dziura. Nie potrafiłam odnaleźć w pamięci żadnych obrazów, które mogłyby mi dać choć blade pojęcie o przebiegu tamtych wydarzeń. Przez moją świadomość przebijał się tylko ogromny ból nie do zniesienia.
W momencie, gdy to się stało – gdy straciłam cię na zawsze – podobno byłam nieprzytomna. Nie miałam więc ucieczki od tego dyskomfortu nawet wtedy, gdy teoretycznie powinnam nic nie czuć i znajdować się w błogim, bezwładnym omdleniu. Ból żył we mnie, pulsował rytmicznie, sekunda po sekundzie zadając coraz więcej cierpienia; wraz z krwią docierał do każdej komórki mojego ciała.
Może wolałabym się nie obudzić; może lepiej byłoby, gdybym już nigdy więcej nie musiała otwierać oczu i uświadamiać sobie, że to, co mnie teraz czeka, jest jeszcze gorsze od śmierci. Jednak stało się tak a nie inaczej i nie pozostawało mi nic innego, niż spróbować żyć w tym całkiem nowym i obcym dla mnie świecie – świecie, w którym nie ma ciebie.
Długo nie mogłam zebrać się w sobie, żeby opowiedzieć o tym, co czuję – chociażby tej kartce papieru. Dusiłam się w ciele, w którym oprócz poczucia winy i ogromnej tęsknoty nie było już miejsca na najmniejszą iskierkę szczęścia. Nie chciałam, nie potrafiłam tego zmienić; w pewnym sensie nawet pragnęłam pozostać w stanie duchowej wegetacji do końca swojego życia. Niektórzy uznaliby to za przejaw masochizmu, jednak ja odbierałam to jako wyrok przeznaczenia, karę, na którą przecież, jak mi się wtedy wydawało, w pełni zasłużyłam.
Teraz wiem, że to było błędne koło – ilekroć ktoś próbował zbliżyć się do mnie, aby mi pomóc, ja jeszcze bardziej zamykałam się w sobie i pogrążałam w ascetycznym otępieniu. Kiedy otaczał mnie tłum rodziny i znajomych, pełnych ciepła i miłości, to tylko potęgowało mój ból, bo wśród ich życzliwych uśmiechów nie potrafiłam odnaleźć tego najpiękniejszego i najdroższego mojemu sercu – twojego.
Patrząc na tamten okres z perspektywy czasu, uzmysławiam sobie, że przy życiu utrzymywały mnie tylko wspomnienia o tobie, w które mogłam zatapiać się podczas bezsennych nocy, bezlitośnie krótkich w porównaniu z ciągnącymi się w nieskończoność dniami, gdy musiałam maskować skręcający wnętrzności żal i udawać, że jakoś sobie radzę.
Nie radziłam sobie wcale. Apogeum bezsilności nadeszło, kiedy już nawet łzy nie przynosiły mi ukojenia. Przerosło mnie to, niemy krzyk rozerwał moją duszę na milion kawałków. Upadłam na kolana i zaczęłam się modlić po raz pierwszy od naszego pożegnania; modlić tak, jak jeszcze nigdy w życiu się nie modliłam. Prosiłam Boga, aby pozwolił ci wrócić do mnie – na ostatni pocałunek, spojrzenie w twoje cudowne, zielone oczy, ostatni dotyk dłoni. Błagałam o pomoc, o uwolnienie z tego koszmaru, błagałam o ciebie.
Wyrzucałam z siebie słowa, które dzień w dzień nieprzerwanie raniły moje serce i napełniały je przenikliwym bólem. Spojrzałam na opuszczoną głowę Chrystusa, na krew wypływającą z Jego boku i nagle zrozumiałam, że to przecież jeszcze nie koniec, że pewnego dnia znów cię zobaczę; obiecał mi to sam Zbawiciel.
A teraz muszę żyć jak najpiękniej potrafię – żyć za nas oboje. Dostałam szansę i nie mogę jej zmarnować, bo wiem, że mi ufasz i pragniesz, abym była szczęśliwa, a to będzie także i twoje szczęście, kochanie. Wreszcie zaczęłam się uśmiechać i bliskość innych ludzi sprawia mi radość, chociaż tak trudno jest śmiać się, gdy ciebie tu nie ma.
Jednak ty czuwasz nade mną; wiem to, czuję twoją obecność na każdym kroku. Żyjesz we mnie, w moim sercu. Potrafię odnaleźć cząstkę ciebie we wszystkim, co mnie otacza – ciepło dłoni w promieniach słońca, zapach skóry w powiewie wiatru, twój nieodparty urok w blasku księżyca i błysk oczu pośród migoczących gwiazd.
Mój nieśmiertelny, nauczyłam się kochać cię na nowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top