Rozdział XV. Bestia

~ To już ostatni rozdział „Białego Łowcy". W przyszły piątek pojawi się epilog ~

Książę stał się świadkiem strasznego zamieszania. Jakimś cudem w środku nocy, w domu, który powinien być prawie pusty, zrobiło się okropnie tłoczno. Kiedy zatrzymał się na ostatnim schodku, zobaczył jak kilku mężczyzn idzie wzdłuż ściany naprzeciwko. Poznał, że to strażnicy, których widział przed wejściem do fabryki. Było ich ośmiu, każdy bez wątpienia uzbrojony. Nie poszli od razu na górę, a Loki szybko zorientował się, dlaczego.

Kiedy strzała świsnęła w mroku, wbijając się prosto w okolice serca pierwszego strażnika, natychmiast przypomniał sobie, że gdzieś tam kryje się Vali. Zejście do piwnicy znajdowało się po drugiej stronie. Vali miał odciętą drogę ucieczki, a czas szybko upływał. Z pewnością już tylko minuty dzieliły ich od kompletnej katastrofy. Loki w pierwszej chwili chciał się stąd wydostać, po prostu uciec, by tak jak powiedziała Marion, nikt nigdy nie dowiedział się, że kiedykolwiek uczestniczył w tym włamaniu.

Marion.

W końcu jedynym powodem, dla którego ściskał te cholerne kartki była ona sama. Tylko że ona została na górze, a on jej na to pozwolił. Nie zamierzał postępować jak zwykły tchórz. Miał jeszcze jedną szansę i tym razem ją wykorzysta, tak jak powinien. Przeciwników było siedmiu, to dużo, ale jeśli włączy się do walki, on i Vali będą mogli razem uciec.

Loki postanowił się ujawnić. W końcu lepiej, żeby Vali przypadkiem w niego nie strzelił. Zdecydował się go wspomóc, ale teraz bez względu na wszystko każdy, kto go zobaczył musiał zginąć.

Przeleciała kolejna strzała. Przeciwnicy się rozproszyli, ale dosięgła jednego z nich, wbijając się w jego bark. Książę nie czekał. Błyskawicznie znalazł się obok rannego. Przebił go nożem o zdobionej rękojeści, ubijając tym samym drugiego wroga. Jeszcze sześciu.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Vali pokazał, że nie bez powodu jest nazywany najlepszym łucznikiem spośród Białych Łowców. Nawet przy ograniczonym polu widzenia nie chybiał. Loki wykańczał każdego, kogo jego strzały nie zabiły. Lawirował między przeciwnikami. Był od nich szybszy, w nocy widział nie gorzej niż za dnia. W dodatku wykorzystywał wszelkiego rodzaju sztuczki, zmyłki, iluzje, czyli to, co umiał najlepiej.

Vali wyjął następną strzałę z kołczanu. Nie strzelił. Po prostu rzucił nią, trafiając w szyję ostatniego strażnika. Ostatni przeciwnik na drodze do wolności został pokonany. Osiem trupów leżało u ich stóp, ale żaden nie był poruszony tym widokiem. Vali kiwnął głową, wyrażając swoją wdzięczność za pomoc. Loki zrobił to samo.

Osiem trupów było potrzebnych, aby pojawiła się między nimi nić porozumienia.

Do dalszego działania zmusiły ich odgłosy z zewnątrz. Nie wiedzieli, kto się zbliżał, ale nie miało to już znaczenia. Pobiegli do ukrytego przejścia. Zdążyli w ostatniej chwili, bo gdy tylko Loki zamknął drzwi, dało się słyszeć kolejne odgłosy. Książę przez chwilę nasłuchiwał, ale kiedy się odwrócił, omal nie zderzył się z Valim. Wan omiótł spojrzeniem puste, zimne pomieszczenie i zastygł, a jego oczach malował się rosnący niepokój.

— Gdzie jest Marion? — zapytał, a Loki mógłby przysiąc, że głos mu zadrżał. — Myślałem, że pobiegła tu przed tobą.

Książę poczuł w sobie nagle jakiś ogromny ciężar, bo wiedział, że będzie musiał powiedzieć mu prawdę. Och, jak bardzo pragnął w tej chwili skłamać.

— Została — powiedział cicho i jakby na usprawiedliwienie się pokazał mu zwinięte kartki. — Kazała mi przekazać Gunnarowi te dowody i... uciekać.

— Muszę wrócić! — rzucił Vali impulsywnie. — Natychmiast!

Loki nie chciał zabrzmieć zbyt obcesowo, ale musiał mu uświadomić, że to się nie uda. Poza tym... to nie była jego decyzja. To nie jest jego wojna. To nawet nie jest jego sprawa! Nie może mieć wątpliwości czy pretensji do samego siebie. Przecież to bez sensu...

— Jeśli tam pójdziesz, to więcej jak pewne, że żywy stąd już nie wyjdziesz.

— A ty? Jesteś magiem czy nie?!

— Właśnie, jestem magiem, ale nie cudotwórcą. Ale przy okazji jestem także księciem. Nie oczekuj ode mnie, że wrócę. Z wami, Łowcami, nic mnie nie łączy. Tobie próbuję jedynie przemówić do rozsądku, ale rób, jak chcesz.

Vali pobladł. Był przerażony i tak cholernie bezradny jak jeszcze nigdy w życiu. Chociaż bardzo tego nie chciał, rozbrzmiewały mu w głowie słowa Marion. Cokolwiek się tam wydarzy, nie odejdziemy bez dowodu o winach Hundigera. Została. Została w łapach tego przestępcy! Poświęciła się w...

W najgorszy sposób? Po prostu podjęła decyzję godną tego, kim zawsze pragnęła się stać. Chciał myśleć, że to głupota, ale byłoby to bezmyślne kłamstwo. W końcu, czy gdyby on sam znalazł się w takiej sytuacji, nie postąpiłby tak samo? Jeśli jego, jak wolał myśleć, uwięzienie miałoby w jakikolwiek sposób przyczynić się do uratowania tych, o których dobro zawsze walczył, nie zgodziłby się? Nie. Zrobiłby to bez wachania. Tak postąpiłby Biały Łowca. Tak też zrobiła Marion. Ale to boli. Cholernie boli.

Ale to cena, którą każdy Łowca powinien być gotów zapłacić, skoro zdecydował się podążać tą ścieżką życia.

Vali wziął głęboki wdech. W końcu odsunął się od drzwi. Próbował panować nad sobą, ale to nie zmieniało faktu, że nienawidził księcia. Nienawidził tego, że pozwolił Marion zostać. Żałował wszystkich słów o charakterze żartobliwym czy przyjaznym, jakie kiedykolwiek o nim wypowiedział. Nienawidził tak bardzo aż wreszcie zagubił się w swojej złości, pozwalając jej przejąć kontrolę.

~*~

Szli razem. Chociaż Vali sprawiał wrażenie, że jest mu już wszystko jedno, dziwił się, że książę go nie zostawił. Postanowił jednak, że kiedy wreszcie znajdą się gdzieś, gdzie nikt nie zacznie iść ścigać, zmusi go do milczenia. Nie ważne, że był jedną z najważniejszych osób w całym Asgardzie.

Loki natomiast wydawał się obojętny. Oświetlał drogę w ciemnym tunelu i oddał się tej czynności całkowicie. Jednakże wciąż bił się z myślami. Kątem oka patrzył jak zachowuję się Vali. Domyślał się, że musiał sobie coś uświadomić, bo o dziwo go posłuchał i nie protestował przed ucieczką, ale na tym kończyły się pozytywy. Vali był w stanie głębokiego przerażenia i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miał doprowadzić się do normy.

Szczęśliwie, choć w grobowym milczeniu, wydostali się z tunelu. Budynek był pusty, na zewnątrz także panowała cisza, bo wszyscy znaleźli się w rezydencji Hundigera. Loki z ulgą powitał możliwość wydostania się na powietrze, więc chciał już tylko podejść do drzwi, ale Vali go zatrzymał i wskazał na samotny, oddalony cień.

Książę zupełnie zapomniał o mężczyźnie, którego uwięził. Ale on był świadkiem, widział ich twarze. Jego smierć była nieunikniona.

Vali szybko podszedł do samotnego więźnia. Po sekundzie jego strzała przecięła ze świstem powietrze i zagłębiła się w krtani mężczyzny. Zaklęcie Lokiego przestało działać i kiedy zbliżali się do upragnionego wyjścia, słyszeli już tylko jego przedśmiertne rzężenie.

~*~

Loki dawno nie poczuł takiej ulgi na widok nocnego nieba i otaczającego go przyjemnego chłodu jak wówczas, gdy nareszcie oddalił się od fabryki, od wszystkich tych trupów, które pozostawił w rezydencji jednego z najbogatszych przedsiębiorców, tak jakby parter jego domu został nagle jakąś zbiorową mogiłą. Bardzo pragnął samotności i spokoju, by wszystko to sobie jakoś poukładać w głowie i zdecydować, co dalej. Niestety nie było mu to dane, bo Vali uparcie za nim podążał jakby stał się jego cieniem. Nie rozumiał, czemu po prostu nie ucieknie. Gdzieś, gdziekolwiek, byle zdała od niego i jego zszarganych nerwów. W końcu nie wytrzymał.

— Och, pójdziesz sobie wreszcie czy... — urwał, bo kiedy się odwrócił, zobaczył błysk metalu.

Vali celował w niego ze swojego łuku. Ręce mu się trzęsły, ale dzieliło ich trochę więcej jak półtora metra, więc nie było możliwości, by chybił.

— To twoja wina — warknął Vali, którego skumulowana złość właśnie znalazła ujście. — Ty jesteś za to odpowiedzialny!

— Ja? — oburzył się Loki, którego irytacja osiągnęła punkt kulminacyjny i nie było już mowy o pohamowaniu się. — To wy chcieliście się tam wpakować, choć od początku wiadome było, że to kompletne szaleństwo.

— Nikt nie kazał ci iść z nami.

— Ach tak? Gdyby nie ja, w ogóle byście się tam nie dostali. Sądziłem, że Biali Łowcy są jednak lepsi w swoim fachu, ale najwyraźniej więcej się o was mówi niż wy faktycznie robicie.

Vali napiął łuk jeszcze mocniej, dotknięty do żywego. Jego ręce przestały drżeć wraz z odejściem strachu, który zastapił gniew.

— Więc dlaczego jej nie wydałeś?! Dlaczego tak długo utrzymałeś ją przy życiu, żeby na końcu zostawić w łapach tego potwora?! — krzyknął znienacka.

Loki zamarł. Te słowa uderzyły w niego zdecydowanie mocniej niż powinny. Dlaczego nie wydał Marion przez cały ten czas? To było pytanie, którego zawsze się obawiał, bo nie wiedział. Po prostu nie wiedział i nie potrafił odpowiedzieć. Próbował wmówić sobie, że z racji pozycji i niejako pochodzenia kłamstwo jest mu bliższe niż prawda, ale nie mógł w to uwierzyć. Wszystko, co czynił wobec Marion dyktowało mu serce, nie rozum, dlatego jego decyzje często były kompletnie pozbawione sensu i za żadne skarby świata nie potrafił ich wyjaśnić.

— Marion sama kazała mi odejść — odparł w końcu.

— Zrobiła to, żeby ktoś dostarczył dowody o winach Hundigera Gunnarowi. I zrobisz to! Nie masz prawa lekceważyć jej poświęcenia!

— A ty nie powinieneś zapominać, z kim masz do czynienia.

Loki miał dość tej dyskusji, która zaczynała go przytłaczać. Poza tym, Vali aż kipiał i kto wie, czy jedno słowo więcej nie sprawiłoby, że w końcu strzeli. Odwrócił się napięcie i zniknął, stając się niewidzialnym, aby strzała przypadkiem w niego nie trafiła.

Oddalił się może o dziesięć metrów, a usłyszał wściekły krzyk:

— No pewnie, uciekaj! Tylko tyle potrafisz! Jesteś tchórzem!

~*~

Książę powrócił do pałacu nad ranem. Słońce dopiero pojawiało się na horyzoncie, co świadczyło o wczesnej porze. Liczył na to, że w zamku będzie pusto. Chciał w miarę możliwości niezauważenie powrócić do siebie, do upragnionego spokoju. Minęła tylko jedna noc, ale czuł się tak jakby wszystko się zmieniło. Bez dwóch zdań potrzebował czasu by się z tym pogodzić.

Był już w połowie drogi do swojej komnaty, kiedy w pobliskim korytarzu wybucha straszna wrzawa. Ktoś się o coś awanturował, ale biorąc pod uwagę godzinę, było w tym coś niecodziennego.

— Och, na miłość bogów, co znowu? — mruknął z frustracją.

Zawrócił się by lepiej się przyjrzeć zaistniałej sytuacji. Przeszedł ledwie kawałek i stanął jak wryty.

Hundiger we własnej osobie przybył do pałacu. Prowadził zażartą dyskusję ze strażnikiem, który wyglądał na bardzo zaniepokojonego. Za Hundigerem stał jakiś zwalisty mężczyzna ubrany prawie w całości na czarno. Przy sobie trzymał jakąś postać, wykręcając jej ramiona, która wyglądała przy nim nader żałośnie, sporo niższa, brudna i właściwie ledwo żywa.

Loki poczuł, że serce bije mu coraz szybciej. To przecież Marion! Ona żyje! Wyglądała strasznie, to fakt, ale była żywa, co księciu w jednej, szczęśliwej chwili dało tyle nadzieji, ile nie czuł chyba jeszcze nigdy w życiu.

Tylko że ta niezwykła chwila szybko minęła, ale cała płomienna nadzieja gdzieś się ulotniła, gdy przyszła okrutna świadomość. Marion przecież była więzieniem. Hundiger jej nie zamordował, ale z pewnością nie z litości. Musiał być jakiś ważny powód, dla którego uznał, że wleczenie jej tutaj bardziej mu się opłaci niż zabicie na miejscu.

Loki nie był dla nich widoczny i przez moment pomyślał, czy nie powinien tam pójść, coś powiedzieć, może zrobić. Ale cóż miałby uczynić? Nigdy w życiu nie przyznałby się, że miał cokolwiek wspólnego z tym włamaniem, bo to doszczętnie zrujnowałoby jego karierę, bądź co bądź, polityczną, na którą nadal liczył. Nie zamierzał też przyznawać, że cokolwiek wiedział o Białych Łowcach. W końcu, jak sam powiedział, nic go z nimi nie łączy. Nic a nic.

Ale gdy tylko Hundiger wreszcie skończył przydługą dyskusję ze strażnikiem i zmusił go, by gdzieś ich poprowadził, Loki szybko powędrował za nimi, przeklinając w duchu swoje niedorzeczne decyzje.

~*~

Marion dawno nie czuła się tak wykończona zarówno fizycznie jak i psychicznie. Hundiger postanowił ją zabrać do pałacu by odpowiedziała przed Gunnarem za swoje czyny. W tym celu zmusił ją do naprawdę długiego przemarszu w asyście jego gróźb i bandziora, który brutalnie szarpał ją, ilekroć próbowała się wyrwać. Za którymś razem wreszcie się uspokoiła. Poddała się. Chociaż wciąż miała siłę by walczyć, wykończyły ją jej własne myśli. Czuła się tak jakby każdy kolejny krok w stronę pałacu ją osłabiał i nie potrafiła tego przezwyciężyć.

Jej myśli były jednym wielkim, przytłaczającym ciągiem pytań bez odpowiedzi i obrazów ukazujących najokropniejsze perspektywy przyszłości. Nie miała pojęcia, co stało się z Lokim i Valim, czy uciekli, ani czy w ogóle przeżyli. Została wypchnięta z rezydencji jakimś bocznym wyjściem, co było karą za jej milczenie, bowiem nie chciała zdradzić jak się dostali do środka. Rzuciła natomiast bezlitosną, ordynarną uwagę, za co do tej pory pozostał jej lekko czerwony ślad po siarczystym policzku.

To wszystko jednak bledło w świetle nadchodzących wydarzeń. Marion miała świadomość, że być może Gunnar kiedyś dowie, kim tak naprawdę jest. Kim była przez te długie lata, żyjąc jednocześnie wokół pałacowego szczęścia. To przerażało ją najbardziej, bo wiedziała, jak zareaguje, dlatego tak bardzo nie chciała, by wydarzyło się to dzisiaj. Nie teraz, nie w domu Wszechojca, nie wówczas, gdy miała przed sobą przestępcę, który dawno powinien już wisieć. Ale zamiast niego zawiśnie ona, bo bez dowodów to Hundiger będzie górą.

Strażnik zaprowadził Hundigera pod drzwi, gdzie mieścił się pokój dzienny wykorzystywany głównie przez królową, gdy przyjmowała swoich gości. Zapukał i wszedł jako pierwszy, musiał bowiem najpierw zaanonsować przybycie Hundigera. Kiedy tylko
wszedł do środka, stał się świadkiem sytuacji, która tylko na pozór wyglądała na zupełnie zwyczajną. W rzeczywistości atmosfera była tu niezwykle nerwowa.

Gunnar postawił całą rodzinę na nogi w środku nocy, bo znów wyszło na jaw zniknięcie Marion. Znów nikt nic nie wiedział, strażnicy przysięgali na wszystko, co się dało, że nie widzieli żadnej kobiety uciekającej z pałacu, a Gunnara doprowadzało to do szału. Teraz krążył od jednego kąta pokoju do drugiego, kategorycznie odmawiając by ktokolwiek się do niego zbliżał. Frigga również dowiedziała się o wszystkim i nie odstępowała ich na krok, ofiarowawszy swoją pomoc. Próbowała udobruchać Hlin, uparcie namawiając ją na wypicie mieszanki ziół uspokajających. Hlin natomiast równie uparcie i coraz bardziej histerycznie odmawiała, nie dając się przekonać nawet do spoczęcia na krześle. Eirana obserwowała matkę i poczynania królowej, gorączkowo rozmyślając nad tym, co stało się z jej, może nie biologiczną, ale nadal siostrą.

— Panie — zaczął ostrożnie strażnik — masz gościa.

— Już mówiłem, że nie chcę, aby ktokolwiek mi przeszkadzał — Gunnar machnął gniewnie ręką. — Dopóki nie znajdzie się Marion, nie mam zamiaru nikogo oglądać.

— Tylko że to właśnie...

— To ona? — Hlin wyrwała się wreszcie królowej, choć zmuszona była trzymać zdobioną filiżankę. — Natychmiast wprowadzić!

— Tak, chyba tak — odparł strażnik, który nie był zbyt pewien, bo zmaltretowana kobieta nie bardzo przypominała mu dumną wychowankę władców Wanaheimu.

Wszyscy wyczuli wahanie w jego głosie, więc gdy się odwrócił, by prosić oczekiwaną osobę, zastygli w napięciu.

Hundiger wszedł jako pierwszy. Kawałek za nim mężczyzna w czerni pchał Marion, bo ta znów zaczęła się szarpać. Nie próbowała uciec, przecież i tak nie miała już wyjścia. Ale bardzo chciała, żeby ten facet nareszcie się od niej odczepił.

— Wielcy bogowie! — zawołała Hlin i upuściła nieszczęsną filiżankę.

Drogocenna porcelana roztrzaskała się na drobne kawałki, a napar ziołowy rozlał się po podłodze. Choć huknęło zdrowo, nikt się tym nie przejął.

Marion dopiero teraz zdała sobie sprawę, dlaczego są tak zszokowani. To jak wyglądała było ostatnią rzeczą, o której myślała, ale nie dało się ukryć, że nawet to obróciło się na jej niekorzyść. Jej ubranie, choć znoszone, nawet miejscowo porwane, było pobrudzone, co spowodował przystanek w krzakach, kiedy Vali szukał łomu, a także przejście wąskim, podziemnym tunelem. Była uwalana krwią, nie tylko własną. Rana na obojczyku rzucała się w oczy, ponieważ rozlana krzew zaczęła już krzepnąć. Czapkę podtrzymującą włosy zgubiła w czasie walki, więc rozczochrane, czarne pasma opadały jej na ramiona. Niestety to nie zdołało zatuszować śladów po duszeniu. Jej szyja zrobiła się aż fioletowa w miejscach, gdzie trzymały ją wielkie łapy strażnika.

Po raz pierwszy rodzina Marion widziała to, kim naprawdę była.

Otoczenie przyglądało jej się z tak bogatym asortymentem wyrazów twarzy, jaki tylko był możliwy. Ale jakoś nikt nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa. Dopiero Hundiger, obdarzywszy wszystkich lodowatą uprzejmością, przemówił swoim aksamitnym głosem, w którym przejmujące zimno było równie dobrze wyczuwalne jak zaciętość w oczach Marion:

— Już najwyższy czas, aby rozwiązać sprawę, która cię tutaj sprowadziła, panie — zaczął. — Biali Łowcy próbowali zniszczyć pokój w Wanaheimie, a ona — wskazał na Marion — jest przyczyną ich sukcesów. To szpieg i morderca. Jest jedną z nich.

Skierował te słowa do Gunnara, który początkowo był kompletnie zdezorientowany, ale natychmiastowo spoważniał. Zmarszczył brwi i zmrużył oczy, co zawsze zwiastowało jego gniew.

— Na jakieś podstawie stawiasz te oskarżenia? — zagrzmiał. — I co się stało Marion?!

— Tej nocy włamała się do mojego domu, ale nie była sama. Zupełny przypadek sprawił, że miałem okazję zareagować i udało mi się ją złapać.

Urwał na moment i podszedł by rzucić na stół dwa sztylety. Marion została dokładnie przeszukana, aby upewnić się, czy nie ukradła przypadkiem żadnej z jego rzeczy, a przy okazji zabrano jej wszystko, czym mogła zaatakować. Broń głucho uderzyła w drewniany stół. Jeden sztylet był we krwi mężczyzny, któremu poderżnęła gardło. Na ten widok Eirana poderwała się z krzesła, prawie je przewracając, a Hundiger ciągnął dalej:

— Jej towarzysz zaatakował i zabił kilku moich pracowników, a ten nóż posłużył do zamordowania mojego najlepszego strażnika. Twoja przybrana córka jest niezwykle niebezpieczna i brutalna, Gunnarze, i radzę, byś szybko coś z nią zrobił.

Marion do tej pory milczała, chcąc zorientować się w sytuacji. Tym razem jednak nie udało jej się zachować spokoju. Postanowiła wyładować swój gniew na mężczyźnie, który ją przytrzymał. Był tak pochłonięty odgrywającą się sceną, że nie skupił się na zadaniu. Marion wreszcie się wyrwała i nim zdążył zareagować, uderzyła go łokciem w klatkę piersiową, a włożyła w to tyle siły, że aż opadł na kolana w akompaniamencie stłumionego jęku.

Hlin wydała z siebie zduszony okrzyk i zakryła usta dłonią. Królowa zastygła jak posąg i utkwiła w Marion przenikliwe spojrzenie, tak jakby próbowała poznać całą prawdę o niej, jedynie obserwując.

— Jestem brutalna jedynie wobec tych, którzy próbują mi skręcić kark — rzuciła wściekłe Marion, ale zaraz potem oprzytomniała, uświadomiwszy sobie, że musi jakoś ratować sytuację, a natura Białego Łowcy raczej jej nie pomoże. Musiała stać się w ich oczach z powrotem księżniczką Marion, nawet jeśli nigdy tak naprawdę nią nie była.

— Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego tam poszłaś? — Gunnar po raz pierwszy się do niej odezwał, ale w jego słowach tkwiła jakaś dziwna pustka.

Jakby Marion była dla niego obca, a to bolało zdecydowanie bardziej niż jakakolwiek rana.

— Ponieważ Hundiger próbuje cię oszukać! Wiem, że w przeszłości był przemytnikiem i nie zrezygnował z tego. Teraz podstępem spróbuje przejąć broń, którą chcesz przerzucić do Wanaheimu. Próbowałam to jakoś wykazać. Wiedziałam, że bez dowodu nikt mi nie uwierzy. Musiałam to zrobić!

— To przecież kłamstwa — Hundiger prawie się cieszył z jej słów, bo wiedział, że Marion tylko się pogrąży. Nie było mowy by ktoś jej uwierzył. — Nie wiem, skąd wzięła się ta historia o mojej przeszłości, ale zapewniam wszystkich tu obecnych, że nigdy nie kalałem się czymś takim jak przemyt. Gardzę przestępczością! Cała moja praca, transportowce tak nowoczesne i uzbrojone, to wszystko miało się przysłużyć krainie Wanów. Miałem nadzieję, że dzięki moim pomysłom przestępcy pokroju Białych Łowców zostaną pokonani. Zapewne dlatego dziś w nocy zjawili się w moim domu. Aby zemścić się na mnie, za to, że pragnę jak najlepiej dla Wanaheimu, który niestety aż chwieje się w posadach przez takich zdrajców — ponownie wskazał na Marion.

Sprawa zrobiła się naprawdę skomplikowana, ale pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy Hundiger poprosił Friggę, by wezwała męża. Uargumentował to tak, że Gunnar bezpośrednio zamieszany w konflikt nie zdoła obiektywnie go rozstrzygnąć. I kiedy tak oczekiwano na przyjście Wszechojca, Eirana, której oczy lśniły łzami zebrała się w sobie dostatecznie, by zapytać:

— Ale... czy to prawda, Marion? Jesteś Białym Łowcą?

Jej smutne oczy zupełnie rozbiły Marion. Eiranie od lat wmawiano, że Łowcy to najgorsze istoty w całej krainie. Brutalne, nieokiełznane, szybkie i sprytne, jak bestie, które niosą smierć i cierpienie. A teraz okazało się, że jej siostra jest tą właśnie bestią, której zawsze się bała.

Bestią, która powstała tylko po to, by krzywdzić.

— Jestem jedną z nich — wyznała Marion łamliwym głosem, a potem westchnęła ciężko, powstrzymując własne łzy. Nie będzie płakać. Nie okaże słabości, kiedy ten potwór jest w pobliżu. Nie podda się, bo jeśli to zrobi... nie zostanie jej już nic. — Zawsze byłam. Ale nigdy nie chciałam źle dla nikogo. Kocham was i wy o tym wiecie. Biali Łowcy wcale nie są bezlitosnymi mordercami. Wszystko, co robimy... co ja robiłam, było po to by uchronić przed złem tych, którzy na nie nie zasłużyli.

Eirana rozpłakała się na dobre i szybko została zagarnięta przez matkę, w której oczach też powoli zbierały się łzy. Gunnar zrobił kilka kroków w ich kierunku. Oddalił się od Marion jakby chciał zachować bezpieczną odległość... jakby próbował odsunąć ją od siebie i rodziny w obawie, że zrobi im krzywdę. Popatrzył na nią wzrokiem zrezygnowanym, tak pełnym żalu i bólu, jakiego nikt wcześniej u niego nie widział.

— Powiedz mi, Marion — rzekł w końcu — jak po tych wszystkich kłamstwach, miałbym ci uwierzyć w choćby jego słowo? Nawet to o miłości.

Marion milczała, bo te słowa doszczętnie ją zniszczyły, rozerwały wnętrze na pół, a w jej sercu pojawiła się kolejna rana, której nie uleczy już nic. Nawet czas.

Stopniowo zatracała się w swojej przegranej. Wydawało jej się, że potrafiła pogodzić się z losem wyrzutka, choć niczego w tej chwili tak bardzo nie pragnęła, jak móc przytulić się do Hlin, czuć bezpieczeństwo otaczających ją ramion i dać upust swoim emocjom, szlochając do woli, bo przecież nawet bestie mają swoje słabości.

Zanim jednak cierpienie zupełnie ją pochłonęło, przybył Wszechojciec. Z początku wydawał się być zaskoczony zaistniałym zamieszaniem, a Hundiger rzucił się by wyjaśnić wszystko nader szczegółowo. Pod wpływem obecności króla Gunnar usunął się w cień, nie ośmielając się wtrącać. Nie wiedział zresztą, co właściwie powiedzieć, bo wciąż targały nim najróżniejsze emocje i nie potrafił się uspokoić.

A Marion? Marion się zaparła. Nie krzyczała, nie kłóciła się, nie okazywała żalu. Przedstawiła swoje racje rzeczowym głosem całkowicie wyzbytym uczuć. Potem zamilkła. Głowę miała wysoko uniesioną, a spojrzenie twarde i zimne. Nawet brudna i zakrwawiona nie dała się poniżyć. W jej postawie było coś, co aż zionęło pewnością siebie i odwagą.

Marion sama się sobie dziwiła, skąd znalazła w sobie tyle siły. Miała jednak wrażenie, że jest to spowodowane obecnością Wszechojca, który od samego początku obdarzał ją nieprzychylnym spojrzeniem. W jego zachowaniu kryło się coś, co automatycznie kazało Marion ukryć głęboko w sobie swój strach. Odyn wysłuchał każdego. Poświęcił sporo czasu by każdy mógł się wypowiedzieć, ale przez cały czas patrzył na oskarżoną jakby czegoś od niej oczekiwał. Marion to wyczuła. Odyn chciał przełamać jej upór. Pragnął ujrzeć jej słabość. Trochę tak jakby oczekiwał, że nagle wybuchnie płaczem i zacznie błagać o litość, rozmazując rzewne ślozy po twarzy.

To sprawiło, że upór Marion ciągle wzrastał. Nie zamierzała sprawić mu tej przyjemności, tak samo jak nie zamierzała wyrzec się tego, kim była. Żadne słowa nie zdołają jej upokorzyć. Wierzyła w to, o co walczyła, bo było to główną siłą napędzającą Białych Łowców do działania.

Nigdy się nie podda!

~*~

— Witaj, bracie. Czyżby śniadanie podano dziś tak wcześnie?

Głos Thora sprawił, że Loki aż podskoczył. Poczuł się tak jakby wrócił do zupełnie innej rzeczywistości. Nie miał pojęcia, ile czasu czaił się w mroku, ale słyszał wszystko, co się wydarzyło, odkąd tylko strażnik wprowadził Hundigera. Nie umknęło mu żadne słowo, chociaż nikogo nie widział, bo tkwił w korytarzu przy drzwiach.

— Ciszej — syknął przez zęby w odpowiedzi. — Coś ważnego chyba się wydarzyło.

Thor zainteresował się tematem i również zaczął słuchać. Odważył się nawet wychylić, by objąć tę scenę własnymi oczami.

— Masz rację — przyznał. — Ale co to za obszarpaniec? Jakiś złodziej czy jak?

— To nie żaden obszarpaniec — Loki skrzywił się prawie niezauważalnie na to porównanie. — To Marion... no wiesz, wychowanka Gunnara.

— A niech mnie! To naprawdę ona?!

— Przecież mówię, że tak.

Zaraz potem pojawił się Odyn, a bracia przycisnęli się do ściany, by ich nie dostrzegł. Wysłuchali w milczeniu jak Hundiger zaczyna swoje wyjaśnienia, zalewając wszystkich potokiem starannie dobranych słów. Jego kłamstwa były naprawdę dobrze przemyślane, ale o tym wiedziała tylko Marion. Jakiś czas później to właśnie ją dopuszczono do głosu, a swoje zdanie przedstawiła w sposób zupełnie różny od tego, który zarezerwowany był dla Gunnara. Następnie inni zaczęli coś mówić, zrobiło się głośno i chaotycznie.

Loki całkowicie zesztywniał w momencie, w którym Marion odezwała się po raz pierwszy i, jak później się okazało, ostatni odkąd pojawił się Wszechojciec. Wiedział, że bez dowodów nie miała większych szans. Ona też miała tą świadomość i pewnie dlatego dalej już nie walczyła. Ale Loki je miał, dwa zgniecione kawałki pergaminu, które mógłby zupełnie zmienić przebieg tej historii.

Tylko, że gdyby pojawił się tam z nimi, wyszłoby na jaw, ile ma wspólnego z Białymi Łowcami, utożsamianymi przecież z najgorszymi przestępcami w całej krainie Wanów. To go powstrzymywało. Powinien zostać w mroku. Może lepiej, żeby Marion go już nie zobaczyła? Zaufała mu, to prawda, ale czy rozsądne jest by ufać bogowi kłamstwa i oszustwa?

— Rzeczywiście dużo się dzieje — Thor wpatrywał się drzwi tak intensywnie, jakby to miało mu jakikolwiek rozjaśnić sprawę. — Ale ta Marion? Wokół Białych Łowców krążą już legendy, sam Gunnar mi to mówił. Nie chcę mi się wierzyć, że ona mogłaby być jedną z nich.

— Ale to właśnie czyni szpiega tak dobrego w swoim fachu — powiedział Loki. — Nikt nie może go podejrzewać.

— Ta kobieta mi jakoś do tej roli nie pasuje. Ona jest... trochę jak kwiat. Może i ma urodę, może przyciąga do siebie innych, ale jest wątła.

Loki pomyślał, że wątłość to ostatnia cecha, jaką można przypisać Marion. Już nie raz widział na własne oczy jej siłę. To, że jest płci pięknej wcale jej nie przeszkadzało w walce i to w dostatku bardzo skutecznej. Jednak Thor nadal uważał, że każdy godny uwagi wojownik powinien mieć siłę dziesięciu chłopa i być w barach co najmniej dwukrotnie szerszy niż Marion.

— O Sif jakoś tak nie mówisz — skwitował zgryźliwie. — Chyba, że nie uważasz jej za kobietę.

— No pewnie, że uważam! Ale ona jest wojowniczką. Władanie mieczem ma we krwi.

— Więc skąd wiesz, że Marion również nie ma tego we krwi?

— Nie wiem. Ty mi to powiedz.

— Ja? Niby dlaczego?

— Przecież się znacie. Pamiętam nawet jak razem tańczyliście na balu.

Loki również to pamiętał i z całą pewnością nie chciał zapomnieć, ale szybko się opanował i powiedział:

— Mylisz się. Znam ją tak samo dobrze jak i ty. A tam na balu... była po prostu piękną damą, która umiała świetnie tańczyć.

~*~

Nareszcie zapadła jakaś decyzja... a raczej jedynie jej namiastka. Marion uznano za winną, a włamanie i próba zabicia, co Hundiger podkreślał do oporu, były jedynie wierzchołkiem góry lodowej spośród wszystkich przestępstw o jakie oskarżano Białych Łowców. O tym, jaka kara ją czeka Wszechojciec jeszcze nie zadecydował. Musiał jednak odseparować oskarżoną od reszty rodziny. W końcu była szpiegiem i nie można było ufać jej słowom. Dlatego zamknięto ją w celi, nie w więzieniu, ale w pałacu, gdzie miała oczekiwać na wyrok. Zadecydowano także, by możliwie jak najdłużej zachować to wszystko w tajemnicy. Gdyby się wydało, że przybrana córka tak liczącej się postaci na arenie politycznej jak Gunnar jest zdrajcą, wywołałoby to monstrualny chaos.

Loki nie mógł znaleźć sobie miejsca. Większość dnia spędził w samotności, skutecznie kryjąc się przed wszystkimi. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. I tak kłębił mu się straszny mętlik w głowie i nie miał zamiaru wymuszać na sobie pozoru spokoju i opanowania by cierpliwie znosić nic nie obchodzącą go rozmowę. Był w stanie myśleć tylko Marion, zamkniętej teraz w podziemiach jak pies w budzie. Miała czekać na oficjalne wydanie wyroku. Może gdyby był to ktoś inny niż ona, Loki nie brzydziłby się tak okrucieństwem tej sytuacji. Niestety prawda była inna i poniekąd sam się do niej przyczynił. Zastanawiał się, co ona teraz myśli, jak się czuje. Jak to jest być kompetnie samotnym, przegranym i upokorzonym, a za jedyną perspektywę mieć moment, w którym ktoś wreszcie otworzy zamek i metalowe pręty celi przestaną tworzyć pozorne bezpieczeństwo, bo za nimi jest już tylko śmierć?

Nie chciał poznawać odpowiedzi na to pytanie, a za to w głowie zaczęła mu kiełkować nagle pewna myśl, mglista i tak niejasna, że ledwo zdawał sobie z niej sprawę. Ale co jeśli nie wszystko jest już stracone?

Czy istnieje choćby cień szansy by uratować ich oboje?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top