Rozdział VII. Kłamca

Czy można kogoś wiecznie unikać? Zdaniem Marion taka możliwość rozwiązałaby wiele problemów. Jej problemów. Po tym jak Loki nakrył ją w stajni, nagle asgardzki pałac wydał się jej dziwnie mały. Bez przerwy miała wrażenie, że się spotkają, do czego za żadne skarby nie chciała dopuścić.

Te trzy dni nieznośnie się ciągnęły. W końcu nadszedł ten moment, w którym nie wytrzymała nerwowej atmosfery. Znów odczekała aż nastanie noc. Ignorując zmęczenie, przebrała się i zachowując najwyższą ostrożność, wymknęła się z pałacu.

Pokonując nieznośnie dużą odległość, ciągiem asgardzkich uliczek, dotarła do lasu. Znała już doskonale drogę, którą pokazał jej Vali i nie obawiała się, że zabłądzi. Chciała się z nim spotkać, mając nadzieję, że jemu idzie trochę lepiej. Może dowiedział się czegoś o tajemniczym sprzedawcy transportowców?

W końcu poczuła wolność i swobodę, klucząc między drzewami i napawając się przyjemnym zapachem otaczającej ją roślinności. W srebrzystym blasku księżyca wydawało się, że las ma w sobie coś magicznego. Niesamowite piękno i spokój, który w mgnieniu oka ukoił jej zszargane nerwy.

Nagle tę niczym niezmąconą ciszę przerwał głuchy trzask. Marion wybudziła się z krainy sennych marzeń. Natychmiast przywarła do grubego pnia leciwego drzewa. Wytężyła wzrok, próbując ustalić źródło rosnącego hałasu.

Wreszcie zobaczyła. Z oddali wynurzyły się dwie wysokie, z pewnością dobrze zbudowane sylwetki. Nie przychodziło jej do głowy żadne racjonalne wytłumaczenie pojawienia się tu o tej porze dwóch Asów. Odczekała cierpliwie aż będą bliżej. Zaniepokoił ją jednak fakt, że obaj szli bardzo ostrożnie, jakby czaili się na coś lub na kogoś.

Postanowiła iść na nimi. Zachowując bezpieczną odległość, skradała się jak cień, kryjąc się w wysokich krzewach lub za pniami drzew. Ciemność była za równo sprzymierzeńcem jak i wrogiem. Choć trudno ją było dostrzec, zawsze mogła narobić hałasu, przypadkiem stąpając na jakąś zeschniętą gałązkę.

Po wędrówce, która jej zdaniem trwała wieczność, przystanęli. Kucnęli za ciągiem krzaków. Marion początkowo pomyślała, że to kłusownicy, jednak zrezygnowała z tej myśli, gdy usłyszała zjadliwy szept jednego z nich.

— Napewno twierdził, że skręca z miasta w tę stronę?

Czyżby kogoś śledzili? Po co?

Nagle obaj poruszyli się nieswojo. Marion też to słyszała. Obróciła się lekko w lewo i zobaczyła postać na koniu. Jeździec zbliżał się, nieświadomy tego, że w zaroślach kryją się trzy postacie.

Marion omal nie straciła równowagi. Po raz pierwszy od dawna poczuła, że ogarnia ją prawdziwe przerażenie. Widok księcia Lokiego, przemierzającego las w środku nocy jakby był na jakieś krajoznawczej wycieczce, w dodatku w tej przeklętej wyniosłej pozie, mało co nie zwalił jej z nóg.

Jednocześnie poczuła narastającą wściekłość. Jakim prawem śmiał ją oskarżać i osądzać, kiedy miała przed sobą niezbity dowód, że również robi coś niezwykle podejrzanego?!

— To on? — szept jednej z tajemniczych postaci sprowadził ją na ziemię.

— A ilu jeszcze szpiegów, twoim zdaniem, łazi po tym lesie? — drugi głos był wyraźnie zirytowany.

Zanim Marion zdążyła jakkolwiek zareagować lub w ogóle zdecydować się na dalsze działanie, wszystko potoczyło się niezwykle szybko.

Loki jechał wolno, co tylko ułatwiło opryszkom zadanie. Niezauważeni dopełzli do zbliżającego się samotnego jeźdźca. Kiedy był dostatecznie blisko, wyskoczyli z ciemności. Książę wydał z siebie zduszony okrzyk i desperacko próbował zapanować nad koniem. Wystraszone zwierzę, widząc tuż przed sobą wyskakującą znienacka postać, wyszarpnęło mu wodze z dłoni. Potem wierzgnął dziko i zrzucił go siebie.

Książkę został zupełnie sam. Oszołomiony po bolesnym upadku, zdołał pojąć, że jest na przegranej pozycji. Nawet nie miał przy sobie broni, bo tak się złożyło, że jego sztylet oddalał się od niego wraz z koniem.

Element zaskoczenia działał zdecydowanie na korzyść nieznanych napastników. Jeden z nich zamachnął się, chcąc uderzeniem w głowę pozbawiać go przytomności. Loki zdołał wykonać unik i przetoczyć się na bok. Wstał i uderzył przeciwnika w brzuch. Jeszcze nigdy tak jak dziś nie żałował, że nie jest uzbrojony. Był pewien, że wówczas pokonałby ich bez większych trudności. Niestety walka na pięści nie stanowiła jego mocnej strony.

Choć olbrzym odtoczył się, zginając wpół od siły uderzenia, na tym skończył się triumf księcia. Drugi mężczyzna zaszedł go od tylu i owinął potężne ramię wokół jego szyi. Szarpnął nim z całej siły do tyłu, tak że prawie się przewrócił. Zaciągnął go aż pod najbliższe drzewo i z brutalną siłą, trzymając go za kołnierz, pchnął na pień. Zaczął ten ruch powtarzać z coraz większym zapałem.

Marion nie mogła już dłużej na to patrzeć. Była przerażona, ale nie widokiem, który miała przed sobą. Musiała natychmiast podjąć decyzję, która mogła na zawsze wszystko zmienić.

Była jedyną osobą, która mogła mu pomóc. A z drugiej strony, narażała się na to, że Loki ją zobaczy, dowie się, kim jest. A potem?

Nie chciała myśleć, co byłoby potem. Nie mogła, po prostu nie mogła siedzieć bezczynnie i pozwolić by go tam zatłukli.

Nie tak postąpiłby Biały Łowca.

Zaczęła grzebać w torbie, którą miała ze sobą. Wyjęła kawałek czarnej chusty i zawiązała ją sobie, naciągając aż na nos. Upewniła się, że kaptur czarnej peleryny dobrze ją zasłania i kilkoma susami pokonała dzielący ją i napastników dystans.

Loki pierwszy dostrzegł, że coś się dzieje. Zdołał się wyrwać z morderczego uścisku oprawcy i odepchnął go od siebie. Właśnie wtedy zobaczył kolejną postać wyłaniającą się z mroku. Nie był w stanie zobaczyć twarzy, ukrytej pod czarnym kapturem. Nim zdążył wyłapać więcej szczegółów, znów musiał zrobić unik.

Jego przeciwnik również zauważył tajemniczą postać, co wytrąciło go z równowagi. To był jego błąd. Książę, korzystając z okazji, zamarkował cios prawą pięścią, a gdy tamten się uchylił, trafił go lewą prosto w szczękę. Oszołomiony bolesnym uderzeniem, upadł.

Książę mógł wtedy spojrzeć na przybysza. Jakie ma zamiary? Zamierza pomóc czy też nie? Jednak jego odpowiedź przyszła dokładnie w momencie, w którym nieznajomy rzucił się na drugiego zbira.

Uderzenia tworzyły godną podziwu, elegancką kombinację. Zbyt szybkie, aby za nimi nadążyć, a zarazem pełne skoncentrowanej energii. Przeciwnik zasypany gradem silnych ciosów próbował się obronić. Chciał trafić w żebra, ale nieznajomy natychmiast zrobił unik, wykręcając się. Przyjął uderzenie, choć było za słabe i za mało celne by wyrządzić jakąś krzywdę.

Loki pomyślał, że jest to postać niezwykle sprytna. Musiał być świadomy, że nie ma szans w bezmyślnej bójce, dlatego nadrabiał sobie zwinnością i szybkością. Każdy jego ruch był pełen gracji, a także dobrze przemyślany i świadomy. W końcu zbir rozciągnął się jak długi na ziemi, pozbawiony przytomności.

Niestety w tym momencie facet, którego książę zdołał powalić, odzyskał wolę walki i chęć pomocy towarzyszowi. Brutalnym kopnięciem w plecy przewrócił zakapturzoną postać. Zdołał jeszcze trafić go w twarz, ale szybko tego pożałował. Nikt nie był w stanie powiedzieć, skąd nagle w dłoni nieznajomego pojawił się krótki nóż do rzucania. Błyskawicznie stanął na nogi. Zamachnął się i płynnym, pozbawionym wahania ruchem, poderżnął przeciwnikowi gardło. Mężczyzna upadł, a jego ciało zatrzęsło się w spazmie straszliwego bólu.

Loki stał jak wryty. Nie był w stanie się poruszyć ani tym bardziej zareagować, choć bardzo tego chciał. To, co się wydarzyło w przeciągu zaledwie kilku chwil, było tak absurdalne i nieprawdopodobne, że wręcz nie chciało mu się wierzyć. Zdołał odwrócić wzrok od wykrwawiającego się przestępcy i zwrócił uwagę na nieznajomego. Dyszał ciężko, ale kiedy tylko napotkał spojrzenie Lokiego, odwrócił się. Nagle gwałtownie zerwał się do biegu, znikając wśród drzew.

Książę zdołał tylko dostrzec, że twarz zasłania mu czarny materiał, uniemożliwiający poznanie tożsamości. Przybysz, który bądź co bądź bardzo mu pomógł, zniknął tak nagle jak się pojawił. Loki jednak nie zamierzał pozwolić mu rozpłynąć się w mroku. Miał za wiele pytań, żeby teraz pozwolić mu odejść. Zanim zupełnie stracił go z oczu, puścił się biegiem w szaleńczą pogoń.

~*~

Marion czuła jak płuca płoną jej żywym ogniem, ale nie zamierzała się zatrzymać. Musiała ukryć się wśród drzew albo wrócić do miasta i tam szukać schronienia. Nie odwróciła się ani razu, ale była pewna, że książę tak łatwo nie odpuści. Zanim uciekła, widziała w jego oczach nie tylko szok i oszołomienie, ale i niebezpieczną zaciętość.

Kiedy już była pewna, że zdołała go zgubić, jakaś niewidzialna siła zwaliła ją z nóg. Krzyknęła i z łoskotem runęła na ziemię. Torba zsunęła się z jej ramienia i upadła pół metra dalej, rozsypując prawie całą zawartość. Marion szybko wstała, ale wtedy poczuła, że dzieje się z nią coś niedobrego.

Całe jej ciało zastygło w bezruchu. Zupełnie straciła nad sobą kontrolę. Nie mogła się ruszyć, choć próbowała się do tego zmusić z całych sił. Słyszała jak książę się do niej zbliżał.

To już koniec. Przyjdzie jej zapłacić za swoją żałosną słabość. Jej heroizm okazał się być poważnym błędem.

Loki z zadowoleniem stwierdził, że jego zaklęcie skutecznie unieruchomiło uciekającego. Uspokoił oddech i stanął tuż przed nim.

— Kim jesteś? Co to za napastnicy? — zapytał rozkazującym tonem.

Odpowiedziało mu milczenie.

— Należą mi się jakieś wyjaśnienia!

Znów cisza.

Loki nie zdołał się jeszcze uspokoić i zupełnie stracił cierpliwość. Nie był w stanie dłużej patrzeć na ten czarny kaptur, nie wiedząc, kto się za nim kryje. Zrezygnował z pytań i po prostu pociągnął ten materiał, a zaraz potem szarpnął za chustę tego samego koloru.

— Marion?! — książę krzyknął, cofając się o kilka kroków.

Odnosił wrażenie, że to się po prostu nie dzieje. Nie uwierzyłby, gdyby się nie upewnił. A jednak wzrok go nie mylił. Nawet w wątłym świetle księżyca rozpoznał jej ostre rysy twarzy, groźny błysk w szarych oczach i kruczoczarne, lekko roztrzepane włosy spięte nisko na karku. Z konsternacją dostrzegł także cienką stróżkę krwi płynącą z rozbitego nosa.

Miała na sobie jakieś pobrudzone od kilkukrotnych upadków tej nocy łachmany. Luźne, doskonale maskujące kobiecą sylwetkę. Był to widok trudny do przyjęcia, zwłaszcza, że zawsze chodziła w eleganckich, zdobionych sukniach.

I ta kobieta zdołała powalić dwóch o głowę wyższych napastników? Choćby bardzo chciał temu zaprzeczyć, był świadkiem tych zdarzeń. Widział każdy jej ruch. Nawet się nie zawahała, kiedy pozbawiła życia tamtego mężczyznę. Tylko ktoś, kto już wcześniej zabijał, był w stanie tego dokonać z takim opanowaniem. Tego wszystkiego nie zrobiłaby delikatna, cierpliwa i łagodna kobieta, za jaką ją uważał. To uczynił bezwzględny, doskonale wyszkolony morderca.

Loki gapił się na nią bezmyślnie, próbując zrozumieć, co to wszystko ma znaczyć. Chciał się uspokoić, zacząć trzeźwo myśleć. Ale jakoś nie bardzo mu to wyszło.

Wiedział tylko, że musi poznać prawdę.

— Chyba musisz mi coś wyjaśnić, księżniczko — powiedział, starając się zdobyć na autorytatywny ton głosu.

Marion popatrzyła na niego z nieukrywanym gniewem.

— Nie jestem żadną księżniczką! — zaprzeczyła z nienaturalnym spokojem w głosie.

Czy w każdej sytuacji była tak spokojna?

— To kim jesteś?! — krzyknął.

Milczała.

Loki denerwował się coraz bardziej. Już miał znów zacząć krzyczeć, kiedy coś przykuło jego uwagę. Na ziemi leżała jej torba, o którą omal sam się nie przewrócił. Wśród bezużytecznych rzeczy dostrzegł jeszcze jeden nóż, ale zaraz obok niego błysnął mu jakiś biały przedmiot.

Schylił się i podniósł niewielkie drewniane kółeczko. Jakiś znaczek? Ktoś wystrugał na nim skrzydło skrzyżowane z łukiem. Zastanowił go nie tylko kolor. Co symbolizował łuk? Walkę? Siłę? A może... łowiectwo?

Przypomniał sobie jej umiejętności jeździeckie, których nie posiadała żadna szanująca się dama. Potem zaskakującą siłę i bezwzględność. Wrócił wspomnieniami do wspólnej kolacji. On jeden zauważył wówczas, jak bardzo była zdenerwowana. On jeden dostrzegł jak drżały jej dłonie, kiedy Gunnar wspomniał o tajemniczych Łowcach z Wanaheimu.

O Białych Łowcach.

Czy to możliwe, że w jakikolwiek sposób jest z nimi związana? Nie dowie się, jeśli nie zaryzykuje.

— Jesteś... zdrajczynią — powiedział zimnych głosem, starając się brzmieć tak jakby był pewny swoich oskarżeń — mordercą i szpiegiem. Ale przede wszystkim jesteś kłamcą!

Po raz pierwszy zobaczył w jej oczach strach. Rzeczywiście dała się nabrać.

— Skąd... — wyszeptała Marion — przecież nic o mnie nie wiesz...

Domyślność Lokiego łupnęła jak obuchem.

— I chcesz, żeby tak było — prychnął — ale nie znasz też mnie. I to był twój błąd.

— Dlaczego?

Książę uśmiechnął się chłodno.

— Naprawdę chciałaś oszukać boga kłamstw? — odpowiedział pytaniem.

Tymi słowami wywarł na niej duże wrażenie i teraz chętnie się tym napawał, świadom, że miał nad nią pełnię władzy.

— A teraz odpowiedz mi, kim byli ci napastnicy? — rozkazał.

— Nie mam pojęcia!

— Kłamiesz.

— Nie!

Mimo wyjątkowo beznadziejnej sytuacji Marion była zacięta i nie zamierzała z podkulonym ogonem poddać się Lokiemu.

— To co robiłaś w tym lesie? Dlaczego jakimś dziwnym trafem znalazłaś się akurat tutaj?

— Powinieneś być mi za to wdzięczny.

Loki zignorował jej słowa i poczucie, że tak właśnie powinno być.

— Odpowiedz.

— Najpierw mnie uwolnij!

Książę już miał zamiar stanowczo zaprzeczyć, ale potem uświadomił sobie, że właściwie nie ma wyboru. Marion była zbyt uparta by się poddać, a jednocześnie czuł dziwną pewność, że nie ucieknie.

Zdjął zaklęcie i tak jak sądził, nie rzuciła się znów do ucieczki. Wytarła krew z twarzy. Loki mimowolnie odwrócił wzrok. Był tym bardzo zmieszany. Gdyby nie jego porażka...

— Nie wiem, kim oni są. Widziałam jak się czaili w lesie i zaczęłam ich śledzić. Przez chwilę myślałam, że to kłusownicy.

— Prymitywni rabusie? — zapytał z powątpiewaniem. — Chyba nie mordercy? W każdym razie nie w porównaniu z tobą.

Marion westchnęła z żalem. Loki sądził, że tę uwagę przyjmie ze złośliwą satysfakcją, może nawet potraktuje jak komplement. W takim razie, dlaczego widział w jej oczach rozczarowanie?

— Czy jest sens dalej udawać? — zapytała chyba bardziej siebie niż jego.

— Nie — odparł szybko.

— Więc nie nazywaj mnie przestępcą.

— Chyba się nie uważasz za bohaterkę? — prawie się roześmiał.

— W takim razie masz pewność, że jestem jakąś wariatką, biegającą z bronią w ręku? Tak? — prychnęła.

Loki miał wrażenie, że się przesłyszał. Ta rozmowa schodziła na coraz dziwniejsze tory.

— Dlaczego miałbym uważać, że jest inaczej?

— Gdybym była kimś takim, to możesz mi wierzyć, że nie wyszłabym z tych cholernych krzaków. Wolałbym patrzeć jak ci dwaj porządnie skopią ci tyłek niż się narażać! Ale przede wszystkim nie skazywałabym siebie na swój własny koniec!

Godność zawarta w tych słowach niemal go ogłuszyła. Książę był coraz bardziej zaciekawiony. Wszystko to, co się wydarzyło, przestawało mieć dla niego większe znaczenie. Był zainteresowany tylko Marion, której dawna dumna gdzieś zniknęła, zastąpiona uczuciem bezsilności i strachu, które usilnie, choć nieudolnie próbowała ukryć.

— Własny koniec? Co to znaczy?

— A co myślałeś? — powiedziała z goryczą, krzyżując ręce na piersi. — Jeśli Gunnar, a już co gorsza Wszechojciec dowie się prawdy, nawet nie będą się trudzić jakimś wyrokiem czy sądem. Od razu skarzą mnie na ścięcie albo na powieszenie.

Loki miał wrażenie, że poddaje się jakiemuś złudzeniu. Sam sobie zaczął wmawiać, że nie chce pozwolić jej umrzeć. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkał kogoś takiego i przyznawał, że Marion była intrygująca. Z drugiej strony jako książę był winien uczciwość i lojalność wobec królestwa.

Do licha z uczciwością, kiedy ma się do czynienia z taką kobietą!

Jak się domyślam, teraz wszystko zależy ode mnie?

Marion popatrzyła na niego uważnie. Loki nie zdawał sobie sprawny jak poważna jest cała sprawa. A przecież musiała coś zrobić, żeby wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji! Wszystko wisiało na włosku, ale popadanie w histerię nic tu nie pomoże. Należało działać spokojnie i zacząć racjonalnie myśleć, bo to była jej jedyna skuteczna broń. Jeśli chciała się ratować, jej jedynym wyjściem było przekonanie księcia, że nie jest tym, za kogo wszyscy uważają Łowców.

— Pomogłam ci. Musisz mnie wysłuchać i zrozumieć, że to, co mówi Gunnar, to zwykle brednie. Jesteś mi to winien.

Loki nie zastanawiał się długo. Dzięki temu zachował resztki swej godności. W końcu, gdyby nie ona, kto wie jak by się to skończyło.

— Zgoda.

Marion dalej patrzyła mu prosto w oczy jakby chciała przejrzeć go na wylot. Czekała na dalszy jego ruch.

Zastanawiał się właśnie, od czego właściwe ma zacząć, kiedy w oddali ujrzał jakiś ruch. Z początku zaniepokoił się, że to znów ktoś chce ich zaatakować, ale potem zorientował się, że to jego własny koń. Ucieszył się na jego widok, bo wreszcie mógł liczyć na powrót do domu. Nie miał pojęcia, ile czasu już spędził w lesie, ale nie zamierzał siedzieć tu ani chwili dłużej.

Marion dała się przekonać do powrotu, a właściwie została do tego zmuszona i dodatkowo obrzucona serią kąśliwych uwag ze strony księcia. Włóczenie się wśród niezliczonej ilości drzew nie miało już sensu, a musiała przyznać samej sobie, że pada z nóg. Z ulgą przyjęła do wiadomości, że niedługo będzie mogła zaszyć się w swojej komnacie. Chciała zapomnieć o dzisiejszej nocy, o tej straszliwej porażce i własnej głupocie. Niestety na drodze do jej bezpieczeństwa i spokoju stanął ktoś, kto poza tym lasem mógł zrobić absolutnie wszystko i chyba tylko cud mógł uchronić ją przed dalszymi konsekwencjami.

~*~

— Co cię łączy z Łowcami? — zapytał Loki.

Po chwili poczuł jej dłonie na swoich ramionach. Marion wzbraniała się przed tym jak tylko mogła, ale w końcu musiała się go złapać, żeby po prostu nie spaść.

Uśmiechnęła się ponuro.

— Jestem jednym z nich.

Nie widziała jego twarzy, ale była pewna, że to stwierdzenie zrobiło na księciu solidne wrażenie. I dobrze.

— Gunnar nie wyrażał się o was za dobrze.

— On nie ma pojęcia, co tak naprawdę robimy. Ale nie on jeden nie dostrzega naszej pomocy.

— Pomocy? Czegoś tu nie rozumiem. Skoro twierdzisz, że działacie dla dobra Wanaheimu to dlaczego wszyscy traktują was jak największych wrogów?

— Bo tak było łatwiej — przyznała z goryczą. — Po prostu zostaliśmy osądzeni po najmniejszej linii oporu. Robiliśmy to, czego Gunnar nigdy by nie dokonał. Nasze działania zostały uznane za społecznie nieakceptowalne, podczas gdy większość oskarżeń była nieprawdziwa. Ale konspiracyjnych działaczy nietrudno w coś wrobić.

— A czego Gunnar nigdy by nie dokonał? — zapytał Loki.

— Pewnie jak wszyscy tutaj wierzysz w pokój w krainie Wanów. Ale to zwykle kłamstwo. Głupia iluzja, w którą bezgranicznie wierzy banda tych przeklętych ważniaków na wysokich pozycjach. Gunnar, nawet gdyby mi uwierzył i tak miałby związane ręce. Poza tym, tylko skończony głupiec oznajmiły wszem i wobec, że zmierza iść na wojnę z przestępczymi strukturami. Do tego potrzebna była doskonale zorganizowana grupa, z dostępem do najważniejszych informacji od dworskich arystokratów i możliwością pozostania anonimowym. Czyli...

— Czyli Biali Łowcy.

— Waśnie. Anonimowość wiele nam ułatwiła, ale jednocześnie przysporzyła niepotrzebnych problemów. Nasze metody nie są zbyt... dyplomatyczne, więc ktoś, kto chciał nas oczernić miałby pełne pole do popisu. Jakieś zabójstwo, napad, kradzież. Najczęściej oskarżenia padały w związku z napadami na transportowce.

— A więc stąd to całe zamieszanie, o którym mówił Gunnar — bardziej stwierdził niż zapytał Loki, wspominając tamtą rozmowę.

— To wcale nie jest takie proste jakby się wydawało. Nowe statki to nie jest zły pomysł, ale to nie rozwiązuje problemu. Cała wina spadła na Łowców, a przemytnicy działają sobie w najlepsze. Napadają na transportowce, zabierając potrzebne towary. Czarny rynek kwitnie, a gospodarka upada. Chyba nie muszę mówić, że to w głównej mierze Asgard zapewnia nam te dobra.

— Obawiacie się konsekwencji?

— I to bardzo. Wszędzie sytuacja ciągle się pogarsza. W końcu mieszkańcy zaczną się domagać zmian, a Gunnar będzie bezradny. Tu nie chodzi o to, że prowadzimy sobie jakąś tam wojenkę o te statki. Tu chodzi o coś więcej.

Zbliżyli się do pałacu. Loki był tak zafascynowany jej opowieścią, że nawet to do niego nie dotarło. Wyglądało na to, że został wciągnięty w jakiś straszny konflikt wyjętych spod prawa bohaterów i przestępców, którzy chcieli zburzyć budowany latami pokój.

— Zatrzymaj się — poprosiła Marion, widząc przed sobą monumentalną twierdzę.

— Co zamierzasz zrobić? — zapytał nieufnie, ale zatrzymał wierzchowca.

Marion trochę niezdarnie zeskoczyła na ziemię, a w jej oczach Loki dostrzegł iskierki rozbawienia.

— Wyglądam jak biedny wędrowca. Choć w mieście to przebranie dobrze się sprawuje, wątpię, żeby zostało równie dobrze przyjęte, gdybym wjechała z tobą główną bramą.

— No tak... rzeczywiście — przyznał z roztargnieniem. — Ale jak w takim razie wchodzisz do środka?

— Przez ogród. Potem wspinam się na taras.

Loki z rozbawieniem pomyślał, że choć spędził tu całe życie, nigdy nie wpadł na tak ekstrawagancki pomysł.

Już miała odejść i zniknął w mroku, kiedy zatrzymał ją jego głos.

— Marion?

— Tak?

Książę sam się sobie dziwił, dlaczego postanowił wypowiedzieć te słowa na głos. Nie był w stanie wyrzucić z pamięci tego jak brutalnie potrakował ją tamten mężczyzna. Wprawdzie nie miał pojęcia, że tak naprawdę walczy z kobietą, ale on, Loki, miał tą świadomość i nie dawała mu ona spokoju.

— Czy... czy wszystko w porządku? No... wiesz...

Jakkolwiek koślawo ubrał w słowa „Czy ten bandzior nie zrobił ci krzywdy?", Marion zrozumiała i przyjęła je ze stoickim spokojem. Jak zwykle zresztą.

— Przecież jestem Białym Łowcą. Wierz mi, że potrafię się bić.

Po tych słowach odwróciła się i zniknęła w ciemnościach. Loki odprowadził ją wzrokiem, patrząc na te okropne łachmany, których sam nigdy nie nazwałby ubraniem.

Nagle coś do niego dotarło. Coś, co sprawiło, że poczuł się jakoś dziwnie i nieswojo. Przecież na końcu i tak to on zadecyduje o losie Marion.

Bo po raz pierwszy w życiu to on ma władzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top