Rozdział XIV

Po męczących trzech dniach w szpitalu wypuścili mnie. Wyszłam przed budynek i wystarczy, że poczułam to świeże powietrze i od razu zrobiło mi się lepiej. W ciągu tych dni nie miałam żadnego kontaktu z matką, byłam wściekła jak i jednocześnie załamana. Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie z jej strony. Postanowiłam przejść się do pobliskiego parku i zadzwonić po Adama.

* * *

- Adam? Masz chwile?

- Oczywiście, stało się coś?

- Zostałam wypisane ze szpitala. Chciałam iść do domu, ale czuję, że jestem zbyt osłabiona.

- Przyjadę po Ciebie, gdzie jesteś?

- W parku, ten co jest zaraz obok kawiarni.

- Ok, już po Ciebie jadę.

Rozłączyłam się. Po rozmowie z Adamem poczułam takie dziwne ciepło w sercu, zrobiło mi się o wiele lepiej. Może dlatego, że zawsze był przy mnie, pomimo niepotrzebnych kłótni, nigdy nie powiedział do mnie słowa, które mnie uraziło. Jego obecność sprawiała, że chociaż przez chwilę czułam się ważna. Więc muszę sobie coś postanawić, że się zmienię i zacznę doceniać to co on dla mnie robi, albo zostanę sama. Po długich przemyśleniach nagle dosiadł się Adam.

- Wszystko ok? Lepiej się czujesz? - zapytał przyciągając mnie do siebie.

- Tak, troszkę.. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.

- Myślałem, że Twoja mama po Ciebie przyjedzie.

- Przestań, proszę Cię...

- Ale czemu? To jest takie dziwne, że matka jedzie odebrać własną córkę ze szpitala?

- Nie. raczej dziwne jest to, że matka nie odwiedziła ani razu własnej córki. Nawet nie miałam łaski zadzwonić do niej.

- Chyba żartujesz?

- A wyglądam na taką co żartujesz sobie z takich rzeczy?

Nagle spojrzałam się prosto w jego oczy, byłam tak tym wszystkim przybita, że jedynie o czym marzyłam to o odpoczynku od tego wszystkiego.

- Niespodziewałem się tego po niej.

- Ja akurat miałam takie podejrzenia, że nawet nie zadzwoni do mnie..

- Da się to jakoś wyjaśnić na pewno. Pojedziemy do Ciebie i zobaczymy co się z nią dzieje, ok ?

- Ok.

* * *

Wsiadłam z samochodu i podeszłam powoli do drzwi od własnego domu. Miałam mieszane myśli, ale postanowiłam wejść do środka. Otworzyłam powoli drzwi, ale wydawało mi się, że nie ma nikogo. Panował wręcz dziwny porządek w środku. Zagłuszyła mnie nagle cisza, jedynie co mogłam usłyszeć to tykanie zegarka. Co najlepsze, nie dostałam żadnego listu, ani paczki, co wcześniej zdarzało się to bardzo często. Weszłam powoli po schodach w kierunku swojego pokoju, za drzwiami ujrzałam jeden wielki bałagan, jakby ktoś szukał coś bardzo ważnego. Nagle przypomniało mi się, że miałam schowane w szafce te przeróżne listy, które wydawało mi się, że były pisane przez mojego ojca. Na początku sprawdziłam czy są one w miejscu, w którym je ukryłam, jednak nie znalazłam ani jednego listu. Wpadłam w szał, wkurzona zaczęłam szukać kopert po pokoju, ale to nic nie dało. Jedynie na swoim miejscu zastałam broń, wzięłam ją i schowałam do torby, postanowiłam spakować swojego najpotrzebniejsze rzeczy i się stąd wynieść. Czułam gniew i jednocześnie strach. Nie wiedziałam kompletnie o co tu w tym wszystkim chodzi, działo się zbyt dużo rzeczy w ciągu tak krótkim czasie. Wyszłam z domu, zamknęłam drzwi i pobiegłam do samochodu Adama. On czekał za mną w środku, ale po tym jak zobaczył całą tą sytuację, zorientował się, że coś się stało. Rzuciłam torbę na tylnę siedzenie i szybko usiadłam obok niego.

- Jedz stąd! Szybko! - krzyczałam, zapinając pas.

Adam bez słowa szybko zawrócił. O mały włos nie uderzył w samochód, który jechał z naprzeciwka. Nie zatrzymywał się nawet przy żadnych światłach. Całą drogę jechaliśmy w milczeniu, ale kiedy dojechaliśmy do bloku, w którym miał własne mieszkanie, spojrzał się prosto w moje oczy, jedynie co w nich widział to gniew.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top