•
Kiedy go zobaczył, nagle wszystko się zatrzymało. W pierwszej sekundzie miał ochotę cofnąć się o przynajmniej dwa kroki, widząc jak leci na niego trapez z jakimś pomarańczowo fioletowym stworzeniem wiszącym głową w dół. Wszystko działo się za szybko. Trapez osiągnął swój najwyższy punkt, a ich twarze prawie się spotkały. Patrzył się na niego jak zahipnotyzowany. Przed nim kilkanaście metrów nad ziemią wisiał młody mężczyzna z rudymi zmierzwionymi włosami. Patrzył się na niego dużymi, brązowymi oczami, w których wyraźnie widać było iskierkę. Iskierkę pasji, szczęścia i ciekawości. Uśmiech na ustach rudego na długi czas wyrył swój obraz w mózgu Kageyamy. Czas przestał płynąć, a oni patrzyli się na siebie w nieskończoność. Milion myśli przepłynęło wtedy przez głowy tej dwójki w tym ułamku sekundy kiedy byli tak blisko, ale tak daleko. Dzieliło ich kilkanaście centymetrów, ale oboje wiedzieli że należą do innych światów. Kageyama chciał coś zrobić, cokolwiek. Ale nie mógł. Trapez odleciał na drugi koniec budynku, razem z tym filigranowym chłopakiem w fiolecie.
– Kto to? – zadał pytanie, ale obok niego nikogo nie było. Szybko zbiegł z piętra na parter i prawie wpadł na niego. Niziutkie, rude stworzenie stało przed nim z zadziornym uśmiechem na ustach.
– Jaką masz słabość? – W pierwszej chwili był zszokowany. On? Kageyama Tobio? On i słabości?
– Nie mam słabości – odpowiedział pewnie
– Każdy je ma – Chłopak odszedł sprężystym krokiem gimnastyka za kulisy, zostawiając go z mętlikiem w głowie na środku korytarza. Wiedział jedno. Tak łatwo nie odpuści.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top