+Hetalia+ Anglia

Arthur tak jak zawsze robił porządki w swoim domu. Wielkim domu. Z przepięknym ogrodem, klimatycznymi pokojami i wystrojem. Pełnego wspomnień. Łez jak i śmiechu. Ostatnio jednak królowały tutaj jedynie łzy i fałszywy uśmiech. Nie umknęło to uwadze jednej z pokojówek pracujących w tym domu. W sumie była tutaj jedyną pokojówką przychodzącą od czasu do czasu, kiedy Anglia potrzebował pomocy przy obowiązkach. Najczęściej zajmowała się gotowaniem i porządkowaniem ogrodu. Kirkland doceniał jej pracę, jednak ostatnio był zbyt zmęczony, aby wyrazić pełną wdzięczność za jej wysiłki. Zmartwiona kobieta wiedziała dlaczego tak jest. Niecały miesiąc temu Ameryka uzyskał niepodległość. To był prawdziwy cios dla Anglii. Zamknięty w sobie mężczyzna nie okazywał swoich prawdziwych uczuć publicznie.

Była ostatnio świadkiem jego wylewności. Kilka dni temu Arthur wyraźnie przesadził z alkoholem. W punkcie kulminacyjnym kiedy denaturat buzował w jego żyłach zdołał nieświadomie skontaktować się z (Imię) i zaprosić ją do siebie. Kiedy przybyła w kominku tlił się słaby, dogasający płomień oświetlający salon. Za oknami szalała ulewa przez co jej ubrania przemokły. Rozglądając się nie trudno było ominąć widok ledwo stojącego blondyna przy stoliku w dwiema czy trzema butelkami trunku.

          - Panie Kirkland! - rzuciła parasol na ziemię podbiegając do niego. Złapała mocno jego ramiona ostrożnie popychając go na fotel przy kominku. Zagubionym i nieobecnym wzrokiem przeleciał jej twarz siadając ciężko na wyznaczonym miejscu. Przetarł twarz wzdychając prosto w jej nos. Odór alkoholu niemal skręcił jej żołądek. - Nie powinien pan tyle pić! To zawsze źle się dla pana kończy - upomniała go zdenerwowana. Z jego dłoni wyleciało coś. Jej złość wyparowała powoli z twarzy zmieniając się w zdziwienie i ciekawość. Schyliła się, aby pochwycić zgubę która wyglądała jak fotografia odwrócona tyłem. Pisała tam dość ciekawa data. Tydzień przed rozpoczęciem przez Amerykę walki o niepodległość. Na pomysł z podniesieniem pamiątki wpadł również Arthur. Czoła (Imię) i Anglii zderzyły się ze sobą. Po jej głowie rozeszedł się piorunujący ból, jednak to ona ostatecznie złapała zdjęcie. Rozmasowała obolałe miejsce spoglądając na Kirklanda. Z grymasem na twarzy patrzył na swoją pokojówkę.

          - Opuścił mnie... - wymamrotał ledwo słyszalnie do kobiety. Zaskoczona rzuciła okiem na zdjęcie. Było na nim dwóch znajomych jej blondynów. Ubrani w odświętne stroje pozowali fotografowi. Kirkland stał prosto i dumie z lekkim uśmiechem trzymając dłonie za plecami. Obok jego ramiona obejmował Jones z bardziej figlarnym wyrazem twarzy i wyluzowaną postawą. Tacy różni a jednak tacy sami.

(Imię) długo zastanawiało jak to możliwe. Alfred i Arthur byli tacy różni a mimo to trzymali się blisko siebie. Nie oznaczało to, że nie było między nimi kłótni. Były i to często. Lecz o jedną za dużo. O jedno słowo za dużo. O jeden ruch za dużo. Wszystki uległo w gruzach dla starszego z braci. Nie ma już wysłuchiwać czyichś narcyztycznych uwag czy opowiadań o wyolbrzymionych sytuacjach.

Spojrzała smutna na Arthura. Podtrzymywał czoło dłonią, jakby chciał przy okazji zakryć przed pokojówką swoje zaszklone oczy. Jednak nie udało mu się wstrzymać cichego i żenującego łkania.

         - Zmieniło to coś w waszych relacjach? - spytała cicho opierając brodę o ręce na ramieniu fotela na którym siedział Arthur.

         - Oczywiście, że zmieniło! Jak mogło się nic nie zmienić?! - powiedział niekontrolowanie głośno. Mimo to dalej nie odważył się spojrzeć na nią. Westchnęła ciężko.

          - Skoro mówisz, że zmieniło to nie miałoby sensu - podniosła się z klęczek podchodząc do kominka. Umieściła na półeczce fotografię. Przyjżała jej się ponownie. Pamiętała czasy kiedy Alfred tutaj był. Lubił zatrzymywać ją w obowiązkach i odprowadzać do domu, kiedy kończyła sprzątanie o późnej porze. Czasami zdarzało mu się przed nią popisywać na koszt nerwów Arthura. Nie potrafiła wtedy ukryć uśmiechu na twarzy. - Jeśli mówisz, że wszystko się zmieniło to powinieneś go nienawidzić a nie opłakiwać tak jak teraz. Więc spytam jeszcze raz - ponownie spojrzała na Kirklanda, który tym razem, ku jej zadowoleniu, odważył się ukazać twarz spod ręki. Patrzył na nią przenikliwie dociekając prawdy w jej słowach. Nie było to łatwe z powodu alkoholu w jego ciele. - Czy coś się zmieniło w waszych relacjach? - na to pytanie milczał dłuższą chwilę. Pociągnął smętnie nosem co było sygnałem dla (Imię) do podania mu chusteczek spoczywających na stoliku obok pustych butelek po alkoholu.

          - ... Nie. Nic się nie zmieniło.
Teraz, po tym zdarzeniu (Imię) bardziej czuwa nad stanem swojego pracodawcy. Ma go na oku, czy nie pije zbyt dużo lub czy nie rozpacza aż tak. Smutek tamtych dni nigdy nie zniknie, ale kobieta dobrze wiedziała, że aby żyć przyszłością trzeba pogodzić się z przeszłością. Powtarzała to często sobie jak i Arthurowi.

          - Panie Kirkland, obiad! - zawołała kończąc powoli nakrywanie do stołu. Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza. Wyprostowała się ocierając czoło ręką. Zerknęła na schody na piętro. Z tego co wywnioskowała z ostatniej rozmowy z panem domu powinien on być na piętrze i sprzątać strych. - Panie Kirkland! - krzyknęła ponownie oczekując odpowiedzi. Nie słysząc odpowiedniej odpowiedzi postanowiła samodzielnie udać się do Arthura na strych. Znała drogę. Nie raz mówił jej, aby tam nie wchodziła. Aby ominęła to miejsce i zostawiła je jemu do posprzątania. Kończyło się tym, że spędzał tam więcej czasu niż na sprzątanie innych pomieszczeń. Z wahaniem weszła po schodach na samą górę na strych. Może mieć problemy... Jednak wołała Kirklanda dwa razy a on nie odpowiadał! Musi się o niego martwić. - Panie Kirkland, obiad gotowy - powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu.
Było ono duże i bardzo zagracone. Wszędzie widać było pułki stworzone z kartonów obładowanymi różnymi rzeczami. Gdzieś leżała strzelba z wojny, gdzieś stary, zniszczony mundur a jeszcze gdzie indziej nieużywane już zabawki Jonesa. I to właśnie przy nich skupiony był Arthur. Siedział na ziemi trzymając w dłoniach dwa, małe żołnierzyki. Jednak jego wzrok utkwiony był na pokojówce.

          - Bloody hell, (Imię)! Powinnaś mnie zawołać! - schował w pośpiechu zabawki wstając z ziemi z wielkimi rumieńcami na policzkach. Wyobrażał sobie jak dziecinnie musiał wyglądać przy tych zabawkach. Otrzepał się z wszechpanującego kurzu.

          - Wołałam pana trzy razy. Zaczynałam się martwić - tłumaczyła się desperacko. Blondyn ominął ją w przejściu i zszedł na dół. Ona podążyła za nim zamykając wejście na strych.

          - Przepraszam, zamyśliłem się i nie usłyszałem cię. Coś się stało? - spytał drapiąc się po karku z zakłopotaniem.

          - Obiad się stał - zaśmiała się z niewinną złością na twarzy. Jasnowłosy z zaskoczeniem spojrzał na zegarek na ścianie. Nie zdawał sobie sprawy jak szybko upłyną mu czas na strychu błądząc we wspomnieniach.
Jednak nie tylko wokół Alfreda krążyły jego myśli. Były także skierowane na inną osobę, równie mu bliską.
Arthur razem z (Imię) udali się do salonu gdzie czekał na nich pyszny obiad. Zapanowała cisza w której ani jedno z nich nie odezwało się do siebie. Nie przeszkadzało im to, często spędzali czas w ciszy. Nie było im wtedy niewygodnie ze sobą. Była to bowiem spokojna i ujmująca cisza w której nie musieli ze sobą rozmawiać, aby się rozumieć.

          - Zapomniałam przynieść herbaty! - ocknęła się po kilku minutach pokojówka z zaskoczeniem szukając po stole dzbanka z wywarem. Wstała od stołu zmierzając w stronę kuchni gdzie zapewne zostawiła filiżanki jak i herbatę. Bez zastanowienia odeszła od Arthura. Ten odprowadził ją wzrokiem po czym zacisnął wargi w ciasną linię prostą. Rzucił przelotne spojrzenie na pokój. Taki cichy, wielki i samotny. Obok Anglii nie siedział nikt. Poczuł coś w rodzaju strachu. Bezszelestnie odsunął od stołu krzesło na którym siedział i udał się do kuchni.

(Imię) zalewała herbatę do dzbanka. Odłożyła czajnik na swoje miejsce i rozejrzała się na filiżanki. Doskoczyła energicznie do szafki nad blatem otwierając ją. Uśmiechnęła się na widok znalezionych filiżanek. Sięgła po dwie i zamknęła szafeczkę. W tym samym czasie czyjeś niepewne i ostrożne dłonie opłotły jej brzuch. Do pleców przywarło czyjeś roztrzęsione ciało. Przy szyji zaczęło ją coś smyrać. Przekszywiła lekko głowę, aby zobaczyć co to. Były to jasne włosy Kirklanda.

           - Znowu pan coś pił? - westchnęła odrobinę speszona i zdenerwowana. Arthur był tak blisko niej... Przytulał ją i oparł policzko w jej ramię. Nie patrzył jej w oczy, jednak kiedy zapytała go o alkohol zerwał się z jej ramienia rzucając jej oburzone spojrzenie.

           - Oczywiście, że nie! Wyglądam jakbym pił?! - na jego policzkach wypłynął delikatny rumieniec, który zaniepokoił pokojówkę.

          - Owszem. Jest pan czerwony jak po porządnej dawce alkoholu - westchnęła z wyraźnie smutnym i zmartwionym wzrokiem. Arthur jeszcze bardziej zawstydził się co powiększyło róż na policzkach chłopaka. Miał ochotę uciec od niej i uspokoić się. Już miał wypuścić ją z objęć, ale przypomniał sobie coś ważnego. - Proszę mnie puścić teraz. Po obiedzie muszę wracać do domu a po drodze zrobić zakupy - powiedziała z niewinną minął. Była w pośpiechu. Kiedy wyjdzie z jego domu znowu zostanie sam. Przełkną gule w gardle. Ponownie zacisnął ręce wokół niej.

          - A czy... Byłaby możliwość żebym... Poszedł z tobą na zakupy? - spytał coraz to cichszym tonem. Zwróciła na niego spojrzenie (kolor) oczu. Uśmiechnęła się pod nosem odkładając na blat filiżanki.

          - Myślę, że to byłaby sama przyjemność iść na zakupy w twoim towarzystwie - odpowiedziała zgodnie ze swoim szybko bijącym sercem w klatce piersiowej. Blondyn uśmiechnął się z cieniem dziecięcej radości. Wiedział, że potrzebował teraz czyjejś bliskości a samotność w tym dużym i cichym domu nie pomoże mu w niczym.

Odkąd Anglia zaczął odprowadzać swoją gasposie do jej domu czasami po drodze odwiedzając wspólnie sklep mijały kolejne tygodnie. Stało się to jego codziennością i czymś, co mógłby robić przez następne lata. Towarzystwo (Imię) zdawało zapełniać jego pustkę w sercu po utracie Alfreda. Cieszyło go to.
Jednak kiedy dziewczyna zachorowała i nie mogła przychodzić do swojego pracodawcy, ten zaczął się niepokoić i dość szybko niecierpliwić. Bał się o jej zdrowie. Co jeśli to coś poważnego i nie będzie mogła wrócić do jego domu? To pytanie cały czas obijało się w jego głowie jak dzwon. Nie znajdując innego zdrowego wyjścia z sytuacji już drugiego dnia bez gosposi udał się do jej domu.
Po drodze zastanawiał się co może zostać na miejscu. Z jego podświadomości dalej nie uciekają ponura myśl o stanie zdrowia (Nazwisko). Co wtedy zrobi? Nie chce zatrudniać kogoś innego, kto nie znałby jego osoby.

Stanął wreszcie przed domem gosposi, która jak się okazało siedziała w ogrodzie owinięta kocem. Mimo swojego uroku w otoczeniu natury widać było rumieńce spowodowane gorączką oraz pot na czole. Co jakiś czas pociągała smętnie nosem zdenerwowana katarem. Podszedł cicho bliżej niej, aby go nie zauważyła. Kiedy znajdował się na tyle blisko, aby widzieć wyraźnie jej skuloną na ławce sylwetkę odchrząknął zwracając na siebie uwagę chorej kobiety.

          - Panie Krikland! - (Imię) wstała łapiąc się za głowę. Pamiętała słowa lekarza, aby nie robiła gwałtownych ruchów ponieważ nasila to migrene, jednak widok blondyna zadziałał na nią niemal tak gwałtownie jak uderzenie pioruna gdzieś w jej pobliżu.

          - Powinnaś odpoczywać jeśli nie pracujesz, (Imię) - upomniał ją podchodząc do obolałego ciała jego gosposi. Korzystając z jej rozkojarzenia bólem wślizgną swoją rękę pod ramię dziewczyny, aby mogła wspomóc się podczas chodzenia jego siłą.

           - Dziękuję, ale... Co tutaj robisz? - spytała zatykając usta dłonią podczas okropnego kaszlu. Ruszyli przed siebie do wejścia jej domu.

          - Moim obowiązkiem jest dopilnowanie, aby moi pracownicy byli zdolni do pracy i mieli odpowiednie warunki do niej jak i do odpoczynku - odpowiedział z udawaną powagą na twarzy i wyprostowanym do przodu kręgosłupem. Dziewczyna prychnęła delikatnie wstrzymując kaszel w gardle.

          - To na prawdę urocze jak bardzo dbasz o swoich pracowników - skomentowała kiedy wreszcie dostali się do bujanego krzesła wyścielanego kocami i poduszkami.

         - Powinnaś odpocząć teraz. Pomoże ci to w pokonaniu choroby - odparł pomagając jej usadowić się na krześle w wygodnej pozycji.

          - Nie byłoby to uprzejme gdybym poszła spać kiedy odwiedza mnie gość.

         - Nonsens. Nie przejmuj się mną. Zrobię ci herbatę - zaproponował znikając za ścianą obok gdzie mieściła się mała i skromna kuchnia.

          - Dziękuję, Arthur - wydukała cicho pod nosem przekrzywiając głowę w bok, aby wyjrzeć za okno. Nad miasteczkiem rozkwitały ciemne chmury zwiastujące deszcz. Pociągnęła nosem czując coraz bardziej opadające na jej oczy powieki.

Tymczasem Brytyjczyk ze spokojem gotował wodę na herbatę w kubku swojej podopiecznej. Westchnął opierając się o blat. Zauważył zmianę w pogodzie na zewnątrz. Mimo to nie spieszyło mu się do domu. Postanowił zostać z (Imię) jak długo tylko może. W końcu lubił z nią rozmawiać, przebywać czy nawet zwierzać się z problemów. Poza tym chciał jej się jakoś odwdzięczyć za całą jej opiekę i cierpliwość kiedy upijał smutki w alkoholu.

Ostatnio też zauważył małą różnicę w swoich odczuciach co do niej. Martwił się o nią, myślał o niej nawet kiedy było to niepotrzebne, pomagał jej czy chociażby sam z siebie zaczynał temat który przeistaczał się w istną debatę trwającą godzinami. Była dla niego niepowtarzalnie ważna...
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk zyczącego czajnika z wodą. Przelał ciecz do kubka zaparzając zioła w torebce. Ponownie wzdychając wyszedł z kuchni do saloniku.

          - Herbata goto-- - przerwał kiedy zorientował się, że pani domu ma zamknięte oczy, spokojny oddech i zrelaksowany wyraz twarzy. Usnęła w tak krótkim czasie na bujanym krześle obok okna. Postawił jej napój na komodzie blisko niej a sam oparł się o parapet okna. Poprawił koc na ciele dziewczyny przypadkowo dotykając jej podbródka. Jego oblicze złagodniało w miarę wpatrywania się w nią. Wreszcie odważył się odgarnąć z czoła swojej gosposi samotne kosmyki włosów, nachylić się w jej stronę i złożyć aksamitnie delikatne muśnięcia ustami w tym miejscu. - Sleep well, love (Śpij dobrze, kochana) - wyszeptał przenosząc się na kanapę,gdzie wyciągnął się wygodniej postanawiając czuwać przy niej dopóki sam nie poczuje się senny. Jego uwadze umknął jeden szczegół. Usta (Imię) wygięte były w lekki uśmiech po dyskretnym pocałunku Anglii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top