+Bungou Stray Dogs+ Edgar Allan Poe

Krzyki. Krew. Błagania. Przekleństwa.

Wybuch. Huk. Strzały. Świsty kul.

Czołgi. Samoloty. Okopy. Piechota.

Nogi bolały od ciągłego biegu oraz walki. Płuca paliły od szybkiego oddechu. Powietrze niemal nie nadążało docierać do jego ust a już musiało być wydychane. Zcierpłe ręce podniosły karabin wymierzając nacierającego wroga. Nagle noga potknęła się o zmasakrowane ciało przez wybuch. Przesiąknięta krwią i mięsem ziemia spotkała się z jego policzkiem. Wróg nie zbliżył się. Zamiast tego rzucił coś w stronę leżącego żołnierza. Nie trafił perfekcyjnie.

Jednak mimo to nie jest się w stanie zatrzymać uruchomionego granatu.

Młody mężczyzna wstał z łóżka zdyszany. Po jego czole spływały kropelki zimnego potu. Całe ciało dygotało znacząco. Był przerażony. Co go tak spłoszyło? To tylko koszmar. Zwykły, powtarzający się koszmar senny. Zasłonił twarz dłońmi uprzednio włączając lampkę przy łóżku, aby był w stanie cokolwiek widzieć w przerażającej ciemności.

Nagle w pomieszczeniu pojawiła się inna osoba. Młodsza, mniejsza postać stała na bosaka w białej, za dużej koszuli nocnej z zaspanymi oczami. W dłoni trzymał szmacianego misia bez jednego oka. Chłopiec miał na oko dziesięć lat. Miał rozczochrane ciemne włosy i magnetyczne zielone oczy. Zamrugał leniwie podchodząc do mężczyzny w amoku. Poklepał łóżko obok niego.

Drgnął nerwowo przenosząc przestraszone spojrzenie na dzieciaka. Wyglądał pewnie jak szaleniec z poszarpanymi włosami w każdą stronę, które były w stanie kompletnie zasłonić jego oczy.

- Kolejny koszmar? - wyszeptał chłopiec powoli. Mężczyzna, jego jedyny, choć nie biologiczny opiekun, pokiwał twierdząco głową. Młody lokator skromnego domku na skraju lasu wskoczył na kołdrę obok swojego opiekuna. - Mogę się położyć obok ciebie. Podobno misie odstraszają potwory spod łóżka - zaproponował z uśmiechem chłopiec. Ciemnowłosy mężczyzna westchnął. Rozejrzał się po pokoju. W kącie zobaczył swojego pupila, szopa pracza, przeciągającego się i kładącego się na posłaniu z powrotem do spania. Potem spojrzał na chłopca.

- Dziękuję - odpowiedział niewyraźnie czochrając dziesięciolatka po włosach. Ten zaśmiał się zaspany i ziewając wcisnął się pod kołdrę. Ułożył się wygodnie przy ścianie wtulając twarz w misia. Rzucił okiem na mężczyznę chcącego wyłączyć światło. Pociągnął go za rękaw zatrzymując od uczynienia tego.

- Edgar, kiedy wróci (Imię)? - spytał cicho gdy ich oczy się spotkały. Były żołnierz zmarszczył brwi zaciskając przy okazji usta w cienką linie. Trudne i bolesne pytanie. Błądził wzrokiem wszędzie byle by nie spotkać ponownie zielonych oczu chłopca.

- ... Wkrótce - odparł krótko, ale stanowczo po czym zgasił światło. Okrył się kołdrą urzyczając więcej dziecku. Z przyzwyczajenia objął dłonią chłopca. W świetle księżyca za oknem zauważył łzę przy oku dziecka. Westchnął smutnie wycierając ją kciukiem. Wtedy mały lokator domu wtulił się w Edgara powstrzymując płacz. Tęsknił. Tęsknił za swoją kochaną siostrą (Imię).

Wielkimi krokami zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Poe jak zawsze stroił choinkę z (Imię brata), pomagał w sprzątaniu oraz lepieniu bałwana za oknem na podwórku. Podobnie jak co roku zrobili go ogromnego.

- Będzie odstraszał wrogów i czekał na (Imię)! - zapewnił chłopiec dumnie patrząc na śnieżnego strażnika domu na którego głowę wspinał się Carl. Edgar poklepał dzieciaka po głowie i z uśmiechem wrócili do domu. Mężczyzna następnie naprawił stary magnetofon oraz wyczyścił płyty. Święta już za rogiem!

Oprócz zwykłych przygotowań Edgar zajmował się również pisaniem. Nie był pisarzem światowym, ale jego dzieła spodobały się w jego kraju. Pracował nad kolejną opowieścią. W międzyczasie zdołał napisać pewne wiersze. Wiersze tęsknoty oraz miłości do swojej ukochanej.

"O! By­łaś ty mi wszyst­kim miła
Za czem się duch mój rwie z tę­sk­ni­cą
Zie­lo­ną wy­spą w mo­rzu, M i ł a!
Źró­dłem, fon­tan­ną i świąt­ni­cą
Osnu­tą drzew owoc­nych cie­niem.
Zdob­ną w ofiar­nych kwia­tów zwo­je,
A wszyst­kie kwia­ty były moje.

Ach! sen zbyt pięk­ny, by trwał dłu­go,
Zga­słaś mi gwiaz­do bez­pow­rot­nie;
Już przy­szłość wart­ką mkną­cą stru­gą,
Rwie mnie, bym za nią spie­szył lot­nie
Lecz nad prze­szło­ści falą smęt­ną
Duch mój, bez ru­chu tkwi roz­pię­ty
Wpa­trzo­ny w toń za­to­ki męt­ną,
Zmar­twia­ły, bó­lem zdję­ty.

Zga­sła mi ja­sna świa­tłość żywa
I ni­g­dy, ni­g­dy, ni­g­dy już!
(Sło­wo to uro­czy­ście wzy­wa
Za­lew­ną falę na brzeg mórz)
Ni­g­dy już pień roz­dar­ty gro­mem,
Mło­do­ści wio­sną nie od­kwit­nie,
Ni orzeł ran­ny nad skał zło­mem
Do lotu się ze­rwie szczyt­nie.

Więc, gdy mi wszyst­kie dni po­bla­dły,
Py­tam w noc każ­dą mgieł roz­to­czy
Gdzie? i na ja­kim ci­chym brze­gu?
Pło­ną dziś two­je czar­ne oczy?
Gdzie? i na ja­kim świa­ta krań­cu?
Nad ja­kich sen­nych wód to­pie­lą?
Śnie­żne się two­je sto­py bie­lą,
Roz­chwia­ne w ete­rycz­nym tań­cu.

Prze­kleń­stwo! sro­gim wi­chrom mo­rza
Co się z mo­je­go brze­gu zwia­ły.
Mi­łość pro­wa­dzi na bez­dro­ża,
Do zbrod­ni wie­dzie, lub do chwa­ły.
Mnie ach ku mgli­stej nio­sąc dali
Rzu­ci­ła w sen­nej mar kra­inie,
By słu­chać szu­mu srebr­nej fali
Co u stóp two­ich szem­rząc pły­nie."

Edgar ubolewał nad rozstaniem z (Imię). Gdyby nie przeklęty wypadek na polu walki dalej byłby pełnosprawny i gotowy do walki przy niej. Niestety... Po co komu głuchy żołnierz? Niech by szlag trafił tamten granat!

Teraz została mu opieka nad bratem swojej ukochanej, małym (Imię brata). Jej ojciec ożenił się ponownie po utracie pierwszej żony, matki (Imię). (Imię brata) pochodzi z drugiego związku, jednak to niczego nie zmienia. Dalej jest kochany. Rodzina (Nazwisko) rozpadła się kompletnie. Jedynymi żyjącymi przedstawicielami jest rodzeństwo. Smutna historia.

Sąsiadka przyniosła im swoje wypieki dzień przed świętami. Podziękowali oraz zaprosili na świętowanie razem. Kobieta, dość starsza pani, zgodziła się radośnie i zapewniła że przyjdzie. Z drugiej strony domownicy niepokoili się. Gdzie jest (Imię)?

W międzyczasie pewna osoba uparcie szła na przód mimo zbliżającej się śnieżycy. Miała cel podróży. Mimo zmęczenia oraz chęci odpoczynku szła krok za krokiem w dobrze znanym kierunku. Na horyzoncie widziała światełko w domu oraz dużą figurę przy wejściu. Kąciki ust uniosły się do góry n ten widok. Nowa motywacja wstąpiła w podróżnika.

Edgar i jego podopieczny dopinali ostatnie guziki do świąt. Choinka stała ubrana, jedzenie gotowe na stole, kominek rozpalony a pod drzewkiem kilka paczek. Na komodzie gramofon rozbrzmiewał świąteczne piosenki. Wszyscy byli gotowi do świąt.

Jedynie mały (Imię brata) stał przy oknie w stresie i niepokoju patrząc na furtkę i bałwana stojącego obok. Gdzie jest jego starsza siostra? Powinna już wrócić, obiecała. Poczuł nagle czyjąś dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się i spojrzał w bok. Był to Edgar. Patrzył na dzieciaka zmartwiony.

- Pomóc w czymś? - spytał odruchowo. Poe pokiwał przecząco siadając obok niego na łóżku. Poklepał miejsce przy sobie gdzie chłopiec usiadł czekając na jego słowa.

- Wróci. Jestem pewien - odpowiedział cicho, dość niewyraźnie i koślawo. Poklepał podopiecznego po plecach posyłając mu serdeczny uśmiech. (Kolor)włosy odwzajemnił uśmiech i przytulił się do swojego opiekuna.

Następnie chłopiec usłyszał pukanie do drzwi. Dał znać głuchemu pisarzowi, który razem z nim podbiegł do wejścia chcąc zobaczyć kto to. Była to sąsiadka. Przybyła ze swoimi wypiekami oraz paczkami z prezentami dla domowników. Wymienili powitania po czym weszli do środka zaczynając wspólną Wigilię.

Starsza kobieta zauważyła jedno miejsce wolne. Od razu zaśmiała się poczciwie odwracając się do chłopca obok.

- Czekacie na nią, prawda? - spytała z lekko ochrypłym głosem. Twój brat pokiwał żywo głową siadając na wolnym miejscu.

- (Imię) wróci! Obiecała - zauważył kiedy Edgar odsunął krzesło dla starszej kobiety po czym dopiero sam usiadł. Poe starał się uśmiechać i nie dać po sobie znaku jak bardzo cierpiał wewnątrz. Jego ukochana na prawdę obiecała, że wróci na święta. Czemu jej czas mija a ona nie reaguje? Powinna już przybyć dla niego, dla swojego brata... Dla siebie. Przecież wojna to takie zło. Beznadziejne zło bez dna. Po prostu jest, jak czarna dziura w galaktyce. Pożera wszystko bez wyjątku. Nie wypuszcza nawet światła ze swojego wnętrza. Zakleszczył widelec w dłoni.

- Skarbie - starsza kobieta pogłaskała jego sztywne ramię. Drgnął zdezorientowany wpatrując się w kobietę. - Przyjdzie. Wtedy otworzymy prezenty, dobrze? - zaproponowała z uśmiechem. Edgar spróbował się rozluźnić. Nie może tracić nadziei. Ona wróci. Na pewno.

Sekundy, minuty i godziny mijały. Trójka skończyła posiłek delektując się muzyką oraz wspólnym kolędowaniem podczas kiedy Poe zajmował się przygotowywaniem deseru. Stał przy blacie kuchennym układając pokrojone ciasto sąsiadki na talerzyku. Rozłożył pierniki na osobnym. Westchnął ciężko wyglądając za okno z utęsknieniem. Gdzieś tam, na zewnątrz szła do nich (Imię). Może nie zdążyć na pierwszy dzień świąt, ale wróci prędzej czy później.

Nagle obok ogromnego bałwana pojawiło się światełko. Zainteresowany wytężył wzrok. Wśród mroku nocy zauważył sylwetkę oblewaną bladym promykiem światła lampionu. Postać była drobna, okryta długim płaszczem z postawionym kołnierzem. Wyglądała jakby dźwigała coś na plecach. Spod czapki wyślizgiwały się kosmyki włosów znajomej długości. Postać przeszła obok bałwana.

W tym momencie (Imię brata) opowiadał ciekawą historię swojej sąsiadce. Nagle zauważył ruch w oknie. Carl, który wcześniej leżał spokojnie na parapecie wydawał się teraz ruchliwy i podekscytowany. Drapał szybę i skomlał. Chłopiec wstał chcąc zobaczyć co takiego zainteresowało zwierzaka. Niespodziewanie ssak zeskoczył z parapetu i ruszył biegiem do drzwi.

- Najwyraźniej coś zobaczył - podsumowała starsza kobieta. Kiedy podopieczny Edgara chciał podejść do Carla mężczyzna bezceremonialnie doskoczył do drzwi otwierając je. Wyskoczył na zewnątrz nie zwracając uwagi na zimno. Przed nim... Stanęła ona.

W bladym świetle o twarzy zmęczonej podróżą, ale jednocześnie szczęśliwą. W starym, brudnym mundurze wojskowym z grubym płaszczem. Wyglądała mimo wszystko tak jak zawsze. Udało jej się. Wróciła.

- (Imię)... Mój Boże, (Imię)! - powiedział koślawo obejmując ją mocno i szczelnie. W oczach zebrały mu się łzy. Załkał krótko czując jak odwzajemnia jego gest. Zanurzył nos w jej włosach.

- (Imię)! - zaraz za nim przyłączył się do powitania brat ukochanej Edgara wpadając pomiędzy nich. W drzwiach zawitała również starsza pani. Uśmiechała się serdecznie ciesząc się szczęściem pełnej rodziny. To na pewno był najlepszy prezent jaki można otrzymać. Miłość.

- Wróciłam. Zgodnie z obietnicą.

One - shot dla Dragon__Blue specjalnie na święta w tym roku. Mam nadzieję, że opłacało się czekać, DragonBlue ^^

Z okazji świąt chciałabym złożyć wam najmilsze życzenia. Spełnienia marzeń, powodzenia w szkole, życiu osobistym, najlepszych prezentów, udanego nowego roku, zdrowia i czego tylko sobie zapragniecie.

Nie zapomniałam o reszcie zamówień, dodam coś jeszcze do końca roku na pewno. Nie mniej chciałabym abyście przyłączyli się do odliczania czasu do pierwszego rozdziału nowej książki z BSD "Mary Shelley". Dodam ją 1 stycznia tuż po fajerwerkach ;) Nie zostało już dużo czasu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top