Biała śmierć
Dedykowane moim dwóm kolegom, którzy ciągle pytali
,,kiedy opowiadnie?"
Dzięki za motywację :)
***
Branim i jego żona, Jaromira, podróżowali już trzeci dzień. Drewniany wóz leniwie toczył się po nierównym trakcie, koń ciągnący sosnowy powóz szedł równo, nie zwalniając tempa. Było zimno, jeszcze wczoraj padał deszcz, więc na ziemi było wiele kałuż, a poziom wody w pobliskich jeziorach podniósł się nieznacznie. Wokół nie było wiele drzew, tylko raz na pewien czas można było spotkać małą kępkę blisko brzegu jednego z licznych jezior. Celem podróży małżeństwa była pobliska wioska, mieszkała tam ich rodzina. Branim i Jaromira nie byli pierwszej młodości, wśród brązowych włosów kobiety było widać duże pasma siwych włosów, które już niedługo miały całkowicie stracić swoją barwę. Mężczyzna zaś miał na czubku głowy braki we włosach, co było powodem do noszenia przez niego nakrycia głowy przez prawie cały czas. Ich koń również miał swoje lata, niegdyś piękna i silna klacz teraz już miała problemy z ciągnięciem wozu, jednak wciąż miał dość energii aby dostarczyć swoich właścicieli na miejsce. Podobnie było z wozem, który skrzypiał, i sprawiał wrażenie, jakby miał się zmienić się w stertę drzazg, na najbliższym wyboju. Wóz przejechał przez kałużę. Oh, gdyby tylko stare małżeństwo wiedziało, jak niebezpieczne były te małe dziury pełne wody...
Słońce powoli znikało za liną drzew w pobliżu małej wsi, swoją drogą, pięknej wsi. Między domami rosły wierzby płaczące, ciemne drewno, z którego zbudowane były chaty, idealnie komponowały się z lasem. Pomarańczowa łuna oświetlająca ów urodziwe miejsce oświetlała białe malowidła na domach, a te zdawały się świecić. Branim i Jaromira zajechali do wsi na swoim skrzypiącym wozie, i zatrzymali się przed jedną z chat. Staruszek zszedł z wozu, i rozprostował kości, które strzykały przy każdym jego ruchu, staruszka zaś powoli, lekko się chwiejąc podeszła do drzwi. Po trzecim uderzeniu ujrzała w drzwiach swoją córkę, Dobromirę. Dziewczyna uściskała serdecznie matkę, jednak za chwilę oderwała się od niej, i przyłożyła rękę do jej czoła. Witając się w pośpiechu z ojcem zabrała matkę do domu, tłumacząc, że kobieta musi się położyć. Jaromira nie zaprzeczyła, czuła się fatalnie. Dobromira położyła matkę na swoim sienniku, i przykryła pledem.
- Mężu mój! Moja matka ma gorączkę, przynieś wody ze studni- zakrzyknęła zmartwiona stanem swojej rodzicielki dziewczyna. Do pokoju wszedł Branim, zaskoczony i zdezorientowany poszedł do łóżka żony.
- M-Matko, czy wjechaliście w kałużę?- spytała się łamiącym głosem Dobromira.
- Tak, moje dziecko. To było nieuniknione, przecież wczoraj padał deszcz- powiedziała słabo staruszka. Córka ujęła dłoń matki w swoje dłonie.
- Czy zasnęłaś po drodze?- kontynuowała pytania, na jej twarzy wyraźnie malował się strach.
- Tak dziecinko, to w końcu męcząca podróż...
- Matulu- dziewczyna przutuliła się do niej- pewnie masz w sobie ,,białego człowieka".
- A którz to?- spytał staruszek, który wciąż stał w pokoju.
- Biali ludzie... Toż to okropne stwory przenoszące febrę!- szlochała Dobromira- wychodzą z kałuż, i chowają się w odzieży, kiedy udasz się na spoczynek wychodzą, i przynoszą febrę!
Staruszek pobladł słysząc to, febra była bardzo niebezpieczna! Stary człowiek uklęknął przy łóżku ukochanej, kobiety, którą kochał ponad życie.
- Czy jest jakiś sposób?- spytał dążącym głosem.
- Kilka, spróbujemy wszystkich- Dobromira postanowiła spróbować wszystkiego, aby uratować swoją matkę. Przez całą noc Dobromira, Branim, oraz małżonek córki Jaromiry, Celestyn, czuwali przy chorej na zmianę.
Pierwsze promienie słońca wpadały przez okno oświetlając złocistym blaskiem mały pokój, Jaromira obudziła się, Celestyn wyszedł z pokoju, aby powiedzieć o tym małżonce. Podczas nocy gorączka zmalała, co domownicy uznali za dobry znak. Po chwili do pomieszczenia weszła Dobromira, jej piękne kasztanowe włosy były w nieładzie, pod oczami było widać tak zwane wory. Mimo to spojrzenie dziewczyny było radosne, niosła ona gruby kawał jeszcze ciepłego chleba posmarowanego masłem, na kanapce była także brązowa nić.
- Dziękuje, córeczko- powiedziała czule staruszka i podniosła się do siadu- lecz czym jest to dziwne coś na chlebie?
- To źdźbło starej miotły, według uzdrowicieli powinno pomóc, wieczorem przyniosę tobie jeszcze jedno lekarstwo, a kiedy nabierzesz sił, pozbędziemy się tego okropnego stwora na dobre- dziewczyna nie porzucała nadziei, wierzyła, że jej matka wyzdrowieje.
Wieczorem Jaromira poczuła się gorzej, Dobromira podała jej napój ze sproszkowanych utłuczonych w moździerzu oczu raka, i zapewniła, że to pomoże. Po niespokojniej nocy pełnej bieganiny, zmieniania zimnych okładów oraz okrywania staruszki kolejnymi derkami, nastał świt. Kobieta leniwie otworzyła oczy, była całkowicie bez sił. Zaczęła tracić nadzieję na wyzdrowienie, po bezsennej nocy nie mogła nawet podnieść ręki. Spała może z godzinę, nie więcej. Bała się snu, bała się białej śmierci. Usłyszała zamykanie drzwi wejściowych, potem zasnęła, niezdrowym, niespokojnym snem.
Celestyn wyszedł z chaty o świcie, poszedł on zaczerpnąć wody ze studni w lesie. Bardzo przejęty nagłym zachorowaniem teściowej, zasępiony wszedł między drzewa. Szedł między drzewami zastanawiając się, jak mógłby pomóc. Nagle usłyszał szelest tuż za sobą, odwrócił się, jednak nikogo nie zobaczył. Kiedy nagle usłyszał coś z przodu, zamachnął się ręką, jego dłoń natrafiła na jakiś materiał! Mężczyzna szybko uniósł ją do góry, a na wysokości jego kolan ukazał się malutki stwór. Miał czerwony kubraczek, siwe włosy i gęstą brodę tego samego koloru. Celestyn od razu rozpoznał w stworzeniu krasnoludka.
- A niech to licho!- wrzasnął krasnoludek- Oddaj mi moją czapkę, zrobię wszystko!
- Wszystko?- upewnił się złotowłosy człowiek.
- No tak! Ile mam ci zapłacić?- pieklił się zdenerwowany krasnoludek, którego twarz przybrała kolor kubraczka.
- Nie chcę pieniędzy- powiedział Celestyn kręcąc głową- Ale przydałaby mi się pomoc. Moja teściowa zachorowała...
- Mam ją dobić?- parsknął zirytowany maluch.
- Nie!- krzyknął zaskoczony blondyn- ona potrzebuje uzdrowiciela
- No proszę, a jednak są ludzie, którzy nie chcą zabić teściowej... To najczęstsza zapłata poza złotem
- Oddam ci czapkę, jeśli pozbędziesz się z jej ciała białego człowieka
- Huhu, kuzynek znowu namieszał... Dobra, niech będzie. Daj mi czapkę
- Wróci do ciebie dopiero, kiedy uzdrowisz matkę mojej ukochanej
Krasnoludek przewrócił oczami, ale bez gadania poszedł za Celestynem, który odwrócił się na pięcie, i cały czas trzymając czapkę poza zasięgiem rąk stworzonka zaczął iść w stronę chaty.
Kiedy blondyn wszedł do domu jego teść i żona już jedli śniadanie, Celestyn bez słowa poszedł do pokoju teściowej. Krasnoludek pobiegł za nim, i swoją ukochaną czapką. Zaciekawiona rodzina wstała od stołu, i poszła za nimi. Krasnoludek oznajmił, że ludzie nie mogą mu przeszkadzać zamknął się w pokoju z Jaromirą. Więc czekali, i czekali, i czekali. Słońce zdążyło już wstać na dobre, więc Dobromira musiała iść do kurnika, a potem jeszcze wydoić kozę. Wreszcie drzwi się otworzyły, krasnoludek zadowolony stał obok... drugiego krasnoludka! Miał on fioletowe oko, przez co wychodząc z pokoju uderzył we framugę drzwi. Nie miał też czerwonej czapeczki.
- Już, nie ma białego człowieka. Oddaj czapkę, sprawię, że o wszystkim zapomnicie. My, krasnoludki, nie lubimy się ujawniać- rzekł niziołek w czerwonym kubraczku, i wyciągnął rękę. Celestyn oddał mu czapkę wchodząc do pokoju teściowej. Staruszka spała spokojnie, jej twarz znów nabrała kolorów. Okazało się, że gdy krasnoludki za długo nie mają na głowie czapki zmieniają się w białych ludzi, a stwór, który przeniósł febrę po prostu zapomniał nakrycia głowy z domu. Kiedy krasnoludek założył czapkę, po chacie i podwórzu podtoczył się podmuch powietrza, a wszyscy zapomnieli o wszystkim... Jaromira i Branim przeżyli jeszcze razem wiele lat, pomagali wnukom stawiać pierwsze kroki, oraz cieszyli się każdą chwilą, aż do końca swych dni.
***
TO JEST NAJDŁUŻSZE OPOWIADANIE JAKIE NAPISAŁAM! O.O
Jak widzicie jakiś błąd, to piszcie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top