❀ Rozdział 60 ❀
Drzwi do jadalni otworzyły się i oczom Rose ukazało się dobrze znane jej pomieszczenie. Na jego środku znajdował się długi stół, przy którym siedziało od groma czarodziejów. Serce Rose zabiło trochę szybciej, gdy zobaczyła tak wiele nieznajomych jej twarzy. A co najgorsze, wszyscy tu obecni, wpatrywali się właśnie w nią.
Dasz radę, Rose. Nie jesteś miękka, powiedziała sobie w głowie.
Na szczęście z każdą chwilą dostrzegała coraz to więcej znajomych jej osób. Najpierw zobaczyła Dumbledore'a siedzącego na szczycie stołu. Po jego obu stronach byli McGonagall i, ku przerażeniu Rose, Snape. Nieco dalej zobaczyła Syriusza, Lupina i Tonks, którzy z wszystkich tu zgromadzonych wydawali się jej najprzyjaźniejsi. Obok Alastor Moody świdrował całe pomieszczenie swoim szalonym okiem. Potem spojrzała w drugą stronę i natychmiast w oczy rzuciła jej się olbrzymia kobieta, madame Maxime, dyrektorka Beuxbatons. Półolbrzymka mierzyła ich nieprzyjemnym spojrzeniem, więc Rose od razu odwróciła wzrok. Na końcu stołu zobaczyła dwie rudawe czupryny, należące do państwa Wealsey. Rose skinęła im głową, na co Molly Weasley natychmiast posłała jej serdeczny uśmiech.
Starając się wyglądać pewnie, Rose weszła do środka za Kingsleyem.
- Jest i nasza gwiazda - powiedział Remus Lupin, uśmiechając się ciepło, co dodało jej trochę otuchy. - Siadajcie, śmiało.
Kątem oka Rose popatrzyła na Syriusza i stwierdziła, że nie wyglądał na zadowolonego. Coś na jego przystojnej twarzy wskazywało na niepokój. Chciała przyjrzeć mu się uważniej, ale wtedy mężczyzna zauważył jej spojrzenie i puścił jej oczko.
Nagle z drugiego końca pomieszczenia wydobył się stłumiony okrzyk. Szybko spojrzała w tamtą stronę.
- Przecież to Bellatriks! - zawołała jakaś kobieta z długimi, brązowymi włosami.
- Nie gadaj bzdur, Emmelino - odparła stanowczo profesor McGonagall.
Rose poczuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Postanowiła zignorować tę sytuację i zajęła miejsce na jednym z wolnych krzeseł, a z obu jej stron usiedli Ron i Hermiona.
Kiedy szuranie krzeseł w końcu ucichło, Dumbledore powstał i odchrząknął.
- Skoro wszyscy już są obecni, winniśmy zaczynać - powiedział spokojnie, omiatając spojrzeniem zebranych. Jego oczy zatrzymały się na Rose. - Przejdźmy do sedna. Rosalie, jesteś tutaj w związku z twoim pokrewieństwem z Bellatriks Lestrange. Ostatnim razem członkowie Zakonu przegłosowali, że chcieliby porozmawiać z tobą na ten temat...
Rose poczuła jak Ron chwyta jej rękę i ściska uspokajająco.
- ...I jeszcze raz poruszyć wydarzenia, które miały miejsce w Departamencie Tajemnic w czerwcu. Oczywiście jesteś świadoma, że nie możesz wspominać o ustaleniach Zakonu Feniksa absolutnie nikomu, kto nie jest jego członkiem lub nie jest z nami ściśle związany?
- Tak, oczywiście - odpowiedziała od razu.
Dumbledore uśmiechnął się.
- Cieszę się.
Nastała chwila ciszy, a Rose czuła, jak spojrzenia wszystkich świdrują jej twarz. Miała wrażenie, że jest na jakimś wywiadzie. Spróbowała się uśmiechnąć, ale mięśnie jej twarzy były zbyt spięte.
Po kilku sekundach, które w jej głowie dłużyły się w nieskończoność, głos zabrała ta sama brązowowłosa kobieta co wcześniej, Emmelina Vance. Chyba było jej głupio za jej wcześniejszy tekst, bo tym razem wyglądała i brzmiała bardzo miło.
- Mogłabyś powiedzieć nam jak ta sytuacja wyglądała z twojej perspektywy? - zwróciła się do Rose. - Jak dowiedziałaś się o waszym pokrewieństwie?
Rose zebrała myśli i, starając się brzmieć racjonalnie, odparła:
- Wszystkiego dowiedziałam się w Departamencie Tajemnic, kiedy Bellatriks mnie rozpoznała. Ale to było w trakcie walki, ja wtedy wypierałam tę myśl tak długo, jak mogłam. Więc dopiero po powrocie do Hogwartu profesor Dumbledore wszystko mi wyjaśnił.
Dumbledore skinął przyjacielsko w jej stronę, podczas gdy jakiś starszy, niski mężczyzna posłał jej sceptyczne spojrzenie.
- I niczego nie domyślałaś się wcześniej?
- Nie, ja... - Automatycznie zaczęła Rose, ale nagle przypomniała sobie o czymś. - Raczej... nie brałam tego pod uwagę. Jeden raz rzeczywiście przeszło mi to przez myśl, kiedy śmierciożercy uciekli z Azkabanu i w Proroku umieszczono zdjęcie Bellatriks... Wtedy pomyślałam, że jesteśmy dziwnie podobne. Ale...
- Nie podobne, tylko identyczne - wtrącił mężczyzna, lustrując ją wzrokiem. - Normalnie skóra z matki.
- Terefere, wkurza mnie ten dziad - powiedział cicho Ron, tak że usłyszeli go tylko Harry, Rose i Hermiona.
- Czyli wcześniej Syriusz nic ci nie powiedział? - spytała ją jakaś młoda blondynka.
W tym momencie Rose poczuła się jakby ktoś ją spoliczkował. Jej mózg chwilę trawił te słowa.
- Chwila, co Syriusz miał jej powiedzieć? - odezwała się Hermiona; w jej głosie zabrzmiała wojownicza nuta. - Zakon wiedział o tym wcześniej?
Nikt nie wyrywał się do odpowiedzi. Kilka osób zaczęło szeptać coś pod nosem, inni wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili Lupin odchrząknął i zaczął mówić:
- To prawda, że mieliśmy swoje podejrzenia... sporo wcześniej. Zostały one potwierdzone na krótko przed incydentem w Ministerstwie.
- I tak to na nic, bo wszystko już wyszło na jaw. Sytuacja była lepsza, dopóki Bellatriks nie wiedziała, że mamy po swojej stronie jej córkę - dokończył Kingsley.
Hermiona, Harry, Ron i Ginny wymienili spojrzenia, podczas gdy Rose po prostu siedziała, oszołomiona.
- I nic nam nie powiedzieliście? - spytał gwałtownie Ron. - Przecież to nie jest nic nie znacząca informacja! Tyle rzeczy mogłoby pójść inaczej...
- Póki mieliście na głowie sumy, postanowiliśmy o niczym was nie informować - odparła spokojnie profesor McGonagall. Mimo że znajdowali się poza Hogwartem, nauczycielka popatrzyła na Rona tak, jakby ten co najmniej nie zaliczył testu.
Emmelina Vance zaśmiała się cicho. Wszystkie spojrzenia natychmiast powędrowały w jej stronę.
- Mieliście rację, że te dzieciaki skoczą za sobą w ogień - powiedziała, a dla Rose ten komentarz wydawał się dziwnie nie na miejscu.
- Głupota, ot co! - wykrzyknął nagle Szalonooki Moody, w tym samym czasie uderzając swoją laską w podłogę. - Strach pomyśleć co byłoby, gdybyśmy jednak stwierdzili, że odizolowanie Pottera od Willis to dobry pomysł...
- Co?! - zawołali w tym samym czasie Harry i Rose.
- Nie ma szans - dodał ostentacyjnie Ron. Tym razem jednak to jego matka, siedząca na końcu stołu, posłała mu piorunujące spojrzenie.
- Hej, wyluzujcie - powiedziała swobodnie Tonks. - Po prostu przez myśl nam przeszło, że to całkiem niebezpieczne, aby osoba, na którą poluje Sami-Wiecie-Kto i córka jego najwierniejszej popleczniczki byli ciągle w tym samym miejscu...
- Ale potem stwierdziliśmy, że nawet osobno będziecie w tak samo wielkim niebezpieczeństwie - dokończył Lupin ze zdeprymowanym uśmiechem.
- Skończmy może już te pogaduszki i wróćmy do tematu Departamentu!
- Oui, oui! Niech dziewczyna opowie jak doszło do spotkania z Bellatriks! - dodała madame Maxime, która wciąż patrzyła na nią nieprzyjemnie.
- A mamy jakąś pewność, że nie będzie kłamać? - spytał ten sam niski starzec.
- No zaraz z nim nie wytrzymam... - szepnął Ron, zaciskając pięści.
- Dlaczego miałaby kłamać, skoro jest po naszej stronie? Użyj czasem głowy, Hackett - burknął na niego Syriusz.
Rudy Hackett popatrzył na niego i już otwierał usta aby się odgryźć, ale uprzedził go Harry.
- Ja byłem z Rose przez cały tamten czas, aż do momentu przybycia wsparcia. Mogę potwierdzić każde jej słowo - powiedział stanowczo.
- O, i to mój chrześniak - powiedział dumnie Syriusz.
- W porządku, niech dziewczyna mówi - fuknął Hackett.
Rose wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać.
❀❀❀
Półtorej godziny później w głowie Rose powstało nowe, najmocniejsze pragnienie.
Niech to zebranie się już skończy.
Opowiedziała historię spotkania z Bellatriks z każdym możliwym szczegółem, odpowiedziała na milion pytań i raz na jakiś czas obrywała chamskim tekstem z ust któregoś z nieprzychylnych jej członków zakonu. W pewnym momencie zaczęła zastanawiać się, co takiego zrobiła Rudy'emu Hackettowi, że ten tak jej nie znosił.
- A było trzeba użyć Veritaserum. Przynajmniej byłaby pewność, że nie robi z nas głupków - stwierdził w pewnym momencie Hackett. Nawet McGonagall pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Ja nie widzę żadnego powodu, aby nie ufać Rose - powiedział stanowczo Syriusz, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Ale ona jest spokrewniona ze śmierciożercą! - oburzyła się Olimpia Maxime.
- A ty jesteś spokrewniona z olbrzymami, głupia babo - odparował półgłosem Ron, tak aby usłyszała go tylko pozostała czwórka.
- Ron! - oburzyła się Hermiona.
Tymczasem Harry i Ginny parsknęli śmiechem.
- A nie myślał nikt o tym w inny sposób? To niezwykle cenne, posiadać córkę naszego wroga po naszej stronie.
- O to, to! Może udawać, że Bellatriks ją nakłoniła do zmiany strony! - zawołał nagle Szalonooki. - Szpieg w szeregach śmierciożerców to najcenniejsze, co moglibyśmy zdobyć.
Rose zamarła. Miała nadzieję, że się przesłyszała lub że to jakiś głupi żart. Będąc w głębokim szoku, nie zauważyła nawet, że nagle Snape zaczął patrzeć się na nią dziwnie z krańca stołu.
- Czy wy oszaleliście?! - warknął Syriusz. - Chcecie aby chodziła z Mrocznym Znakiem na ręku?
- Gdybyśmy mieli kogoś, kto informowałby nas o działaniach śmierciożerców...
- To dziewczyna, a nie jakaś broń! Mogliby ją zabić w każdym momencie! Nie wspominając o tym, że aby być w szeregach śmierciożerców, musiałaby stanąć przed Sami-Wiecie-Kim - powiedziała McGonagall.
Mężczyzna z włosami w kolorze słomy zwrócił się do niej.
- A co ty o tym myślisz? Byłabyś skłonna...
- Ona ma szesnaście lat, Sturgisie! - zawołała przerażona Molly Weasley.
Mimo to wiele głów odwróciło się w jej stronę z ciekawością. Rose, blada jak śmierć, odchrząknęła już, kiedy ze szczytu stołu zabrzmiał głos Dumbledore'a.
- Nie uważam, że jest to nam potrzebne. Rosalie nie będzie szpiegiem wśród śmierciożerców.
Nagle usłyszała cichy głos ze swojej lewej strony.
- Dobrze się czujesz, Rose? - spytała Hermiona.
Rose popatrzyła na nią. Hermiona, Harry i Ginny przypatrywali jej się z niepokojem.
- Jesteś strasznie blada - stwierdził Harry.
- Wszystko dobrze - odparła krótko.
Miała już tak dosyć tego miejsca, chciała jak najszybciej znaleźć się z dala od ludzi. Zaszyć się w samotności i przemyśleć to wszystko od początku. Wiedziała, że nawet po zebraniu nie będzie miała takiej możliwości. Mimo całej swojej miłości do Nory, teraz miała ochotę wrócić do domu.
- Już chyba po wszystkim - szepnęła Ginny, patrząc na Dumbledore'a, który wstał ze swojego miejsca.
Rose nie odpowiedziała. Wzięła głęboki wdech i tylko czekała na koniec.
- Rosie? - usłyszała cichy głos Rona.
Nawet z nim nie miała ochoty wtedy rozmawiać. Pokręciła głową i opuściła wzrok na swoje kolana.
Dumbledore powiedział jeszcze kilka zdań od siebie, a potem zebranie zakończyło się. Wszyscy zaczęli wstawać i opuszczać jadalnie.
- Na pewno niedługo się jeszcze zobaczymy - powiedział Lupin, przechodząc obok piątki Gryfonów. - I trzymaj się, Rose!
- Jesteś silna babka - dodała wesoło Tonks, klepiąc ją po ramieniu.
- Stała czujność, pamiętajcie! - rzucił w ich stronę Alastor Moody.
Państwo Weasley podeszli do nich i kazali im poczekać kilka minut, a potem sami wyszli z pomieszczenia. W tym czasie Harry rozmawiał z Syriuszem, a Hermiona dopadła profesor McGonagall, zapewne dopytując o wyniki sumów. Po chwili w jadalni zrobiło się cicho i Rose w końcu wstała.
Zauważyła, że Ron przyglądał się jej z troską, więc uśmiechnęła się do niego lekko. Chłopak natychmiast ją przytulił. Czując jak oplatają ją jego silne ręce, Rose po raz pierwszy od kilku godzin poczuła się bezpiecznie.
Nagle zza pleców usłyszała znajomy głos.
- Młoda, chodź ze mną na chwilę, co?
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top