❀ Rozdział 59 ❀

Od ich nocnego spotkania minął kolejny, nudny tydzień mugolskiego życia Rose.

Niedługo potem przed dziewczyną stanęło kolejne ciężkie wyzwanie - musiała wyprosić u swoich rodziców pozwolenie na wyjazd do Nory na resztę wakacji. Państwo Willis nie byli zbyt zadowoleni, ale zgodzili się, gdy Rose wytoczyła ostateczny argument - powiedziała, że Hermiona też tam przyjedzie. W końcu rodzice uwielbiali jej przyjaciółkę.

Nie obyło się jednak bez komentarzy, w szczególności ze strony ojca Rose.

- Chcesz nocować u tego chłopaka? - pytał zszokowany mężczyzna, patrząc na córkę wielkimi oczami.

Rose tylko westchnęła. Spojrzała na minę swojego taty i stłumiła parsknięcie śmiechem.

- Tak, u niego w domu. Przecież znasz państwa Weasley - odparła.

Jej tata patrzył na nią podejrzliwie, jakby myśląc nad kolejnym argumentem.

- I będziesz tam cały miesiąc?

- Tato, co roku spędzam tam wakacje. Od drugiej klasy.

- Ale nigdy wcześniej ze swoim chłopakiem...

- Przecież Ron to ta sama osoba! Zmieniło się tylko to, że teraz jesteśmy razem! - mówiła Rose, próbując się nie roześmiać.

Jej tata wciąż był w szoku. Rose podeszła do niego i poklepała go po ramieniu.

- Przecież będę w pokoju z Hermioną i Ginny. Nic złego się nie stanie.

Thaddeus Willis z wrażenia aż oparł się o blat i pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Ty masz dopiero szesnaście lat! Nie chcę słyszeć, że jesteś w ciąży przez następne dziesięć! A już na pewno nie do ślubu.

Rose parsknęła w swoją szklankę z sokiem jabłkowym. Nie mogąc już dalej udawać, zaśmiała się w głos.

- Tak jest, zrozumiano! Żadnych dzieci przed pierścionkiem - obiecała gorliwie Rose. - I tak już mam Biszkopta, jego otoczę matczyną miłością.

Jej tata pomruczał jeszcze coś tam do siebie, a po chwili Rose wróciła do swojego pokoju, dalej śmiejąc się pod nosem. Tam zastała swojego pierworodnego syna, Biszkopta, zwiniętego w kulkę na jej łóżku.

Poza tymi miłymi chwilami, bywały też te gorsze. Rose mocno stresowała się zebraniem Zakonu Feniksa, w którym miała uczestniczyć i tym co członkowie mają do powiedzenia na jej temat. Wróciły też uciążliwe myśli na temat Bellatriks, których wcześniej usilnie próbowała się pozbyć. Mimo starań, wciąż czuła się gorsza. Jakby brudna, skażona.

Noc przed jej wyjazdem do kwatery nie należała do łatwych. Wszystkie skumulowane w niej emocje wyszły na zewnątrz w jednym momencie. Zamiast spać, przepłakała kilka godzin w swoim łóżku. Tak żałowała, że nie miała z kim wtedy porozmawiać. Wiele dałaby, aby obok niej był teraz Ron, do którego mogłaby się przytulić.

Kiedy rano wstała, była pewna jednego - dawno nie wyglądała tak fatalnie. Z twarzą opuchniętą od płaczu i niechlujnie potarganymi włosami pożegnała się z rodzicami, a potem zaszyła się w łazience, z jednym postanowieniem.

Dzisiaj na zebraniu Zakonu nie może wyglądać jak Bellatriks. Przynajmniej będzie od niej ładniejsza.

Umycie włosów i zrobienie makijażu było dla niej całkiem uspokajające. Do tego nałożyła słodki, niebieski sweter, w swoje loki wpięła kokardę i przybrała na twarz uśmiech, tak aby każdy pomyślał, że była tylko nastolatką, a nie córką morderczyni.

Kiedy po południu po jej domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka, zerwała się na dół, by otworzyć drzwi. Spodziewała się pana Weasleya, więc nieco zaskoczyła ją osoba, która znajdowała się w progu.

- Och. Dzień dobry.

- Cześć, Rose - powiedział przyjaźnie Kingsley, po czym uścisnął jej rękę. - Dobrze cię widzieć całą i zdrową. Jak się trzymasz?

Te słowa przypomniały jej, że jej ostatnie spotkanie z Kingsleyem było w Departamencie Tajemnic, kiedy mężczyzna niósł ją, omdlałą.

- Wszystko w porządku - odparła krótko. - Mi też miło cię widzieć.

Wpuściła Kingsleya do środka, a ten od razu przeszedł do rzeczy.

- Gotowa?

Rose pokiwała głową i wskazała na swój kufer stojący w przedpokoju. Obok stał wiklinowy kosz, gdzie powinien siedzieć Biszkopt, który jednak dalej pałętał się gdzieś po domu.

- Muszę tylko...

Przerwał jej głośny dźwięk tłuczonego szkła. Kingsley aż otworzył szerzej oczy, podobnie jak Rose. Złapała się za głowę.

- Cholera. Kot. Wybacz, zaraz go złapię.

- Spokojnie, mamy czas - odpowiedział czarnoskóry mężczyzna. - Idziemy pieszo.

- Pieszo? - zdziwiła się Rose.

Nagle przypomniała sobie, że przecież Ron mówił jej, że mieszka naprawdę blisko Kwatery Głównej. Pomyślała że to dziwne, że przez cały miesiąc miała Zakon Feniksa na wyciągnięcie ręki, a czuła się tak oddalona od jakiejkolwiek magii.

Kingsley pokiwał przyjaźnie głową.

- Tak, to pół godziny spacerem. Nie opłacało się planować innych środków transportu. Nie martw się, odeślę twoje rzeczy, nie będziemy tego targać.

Rose mruknęła potakująco, a potem weszła do salonu. Na środku pokoju leżał rozbity wazon, a obok niego spokojnie siedział Biszkopt. Kocur popatrzył się na nią jakby nigdy nic.

Rose musiała stłumić w sobie chęć uduszenia go.

- Kingsley? - zawołała.

Po chwili mężczyzna pojawił się za nią. Spojrzał na całą tę scenę z uniesionymi brwiami.

Rose odwróciła się do niego z westchnięciem.

- Kota też mógłbyś już odesłać? - spytała błagalnie. - Po prostu weź mi go z oczu.

❀❀❀

Grimmauld Place 12 było ciemne i ponure jak zawsze. Podczas gdy na dole, w jadalni, zbierało się coraz więcej osób, Harry, Ron, Hermiona i Ginny siedzieli w sypialni dziewczyn i rozmawiali.

Nagle coś trzasnęło i zaledwie kilka cali od Harry'ego pojawił się spory kufer. Każde z nich wzdrygnęło się.

- To chyba Rose - stwierdził Harry, przerywając chwilę ciszy.

Hermiona szybko otrząsnęła się i podeszła do walizki.

- Tak, to na pewno Rose. Czyli Kingsley już u niej jest - powiedziała.

Nie minęła sekunda, kiedy rozległ się jeszcze jeden trzask. Całą czwórką spojrzeli w stronę, z której się wydobywał, tylko aby zobaczyć centkowanego kocura, który siedział na jednym z łóżek.

Kot nagle zamiauczał, a potem w podskokach przybiegł do nich i wskoczył Ginny na kolana.

- Jest i mój ulubiony pies! - zawołała pieszczotliwie rudowłosa, biorąc kota w objęcia.

- Cześć, Biszkopt! - zaświergotała Hermiona, drapiąc go pod brodą.

Gdy dziewczyny w końcu wypuściły go z uścisku, kocur przeszedł każdemu z nich po kolanach, mrucząc głośno, a potem ułożył się na skraju łóżka Ginny.

- To zostaje tylko czekać - mruknął Ron.

Zapanowała pomiędzy nimi napięta cisza, przerywana jedynie pomrukiwaniem kocura. Siedzieli na wielkich łóżkach, nie patrząc się na siebie nawzajem i mając w głowach zbliżające się zebranie Zakonu Feniksa.

Po jakimś czasie Hermiona westchnęła.

- Martwię się o Rose.

Pozostała trójka momentalnie spojrzała na szatynkę.

- O Rose? - powtórzył Harry.

Hermiona smętnie pokiwała głową.

- Od początku wakacji siedziała sama w domu i pewnie nie zdążyła się jeszcze pogodzić z tym wszystkim co się stało w czerwcu - wyjaśniła powoli, obserwowana przez pozostałych. - Nie wiem, czy się nie załamie. Wiecie, że jest wrażliwa.

- Wydaje mi się, że było z nią dobrze - powiedział Ron.

- W listach pisała normalnie, jak zawsze. Chyba nie może być źle, co nie? - dodał Harry.

Hermiona pokręciła głową, a Ginny mruknęła z poirytowaniem.

- To że wy czegoś nie widzicie, nie znaczy, że wszystko jest okej!

- Chodzi mi o to, - kontynuowała Hermiona, - że Rose zawsze się wszystkim bardzo przejmuje. A skoro miała tyle wolnego czasu, cały miesiąc, to podejrzewam, że nie raz się tym zamartwiała. I nie wspomina nam o tym dlatego, że nie chce się nad sobą użalać!

- Ale przecież się nie użala - odparł Harry, a Ron miał wrażenie, że jego przyjaciel z ust wyjął mu te słowa.

Kiedy chwilę później Hermiona spiorunowała Harry'ego wzrokiem, zaczął jednak być wdzięczny, że to nie on to powiedział. Dziewczyna założyła ręce na piersi i znów pokręciła głową.

- Wy naprawdę nie rozumiecie jak działają emocje, co nie?

Chłopaki wymienili skonfundowane spojrzenia.

Ich rozmowa po chwili obrała inne tory. Ron jednak nie uczestniczył w niej - nie słuchał nawet, o czym mówią pozostali. Wciąż powtarzał sobie w głowie słowa Hermiony. Co jeśli z Rose naprawdę nie było dobrze? Obiecał sobie, że niedługo zapyta ją o to. Może i nie był dobry w rozmowach na temat uczuć, ale za nic nie chciał, aby się zamartwiała. Tak, musiał szybko wybić jej to z głowy.

Minęło sporo czasu, zanim ponownie usłyszeli dźwięk otwierania drzwi wejściowych. Hermiona zerwała się na równe nogi i podeszła do drzwi, a za nią cała reszta.

- Myślicie że to już ona? - spytała Ginny.

- Chodźmy tam - postanowił Ron. Już kładł rękę na klamce, kiedy Hermiona zdzieliła go w ramię.

- Kazali nam tu zostać, Ronald - fuknęła na niego, a Ron cofnął się niczym zbesztane dziecko.

- Cicho bądźcie - powiedział Harry, który przykładał ucho do drzwi. - To chyba Kingsley. O, idą po schodach...

Kilka sekund później ktoś zapukał, więc nie czekając ani chwili, Hermiona otworzyła szeroko drzwi. Minęła oniemiałego Kingsleya i błyskawicznie zamknęła w uścisku wysoką, czarnowłosą dziewczynę.

I w tym momencie Rose poczuła, jakby połowa jej zmartwień momentalnie wyparowała.

- Tak się cieszę, że cię widzę - mruknęła Rose, mocno ściskając przyjaciółkę.

- Spokojnie - odpowiedziała cicho Hermiona. - Damy sobie radę, nie ma czego się bać...

- Ale ja się nie boję - zaprotestowała Rose, patrząc na nią ze zdziwieniem.

Hermiona posłała jej spojrzenie spod uniesionych brwi.

- Tyle lat, a ty dalej nie umiesz kłamać. A serce to ci wali, jakby miało zaraz wyskoczyć.

W tym momencie Kingsley odchrząknął. Dziewczyny obejrzały się na niego przez ramię.

- Musimy iść. Każdy z członków już jest - oznajmił Kinsgley. - No to za mną.

Rose nie miała czasu nawet przywitać się z pozostałymi przyjaciółmi, więc posłała im krótki uśmiech. Harry poklepał ją po plecach, a kiedy szli schodami w dół, Rose poczuła jak wokół jej dłoni owija się czyjaś ręka. Serce natychmiast zabiło jej mocniej. Popatrzyła na swojego rudowłosego chłopaka, a w jego niebieskich oczach zobaczyła jakiś niepokój.

- Wszystko dobrze? - spytała.

Ron popatrzył na nią ze zdziwieniem.

- To ja chciałem o to zapytać.

Zawahała się. Przez głowę natychmiast przeszły jej wydarzenia poprzedniej nocy i nie zamierzała ukrywać swoich uczuć przed Ronem.

- Pogadamy później, okej? - poprosiła.

- Okej. Tęskniłem za tobą, Rosie - odpowiedział szeptem Ron. W odpowiedzi posłała mu słaby uśmiech.

Zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami jadalni. Kingsley jeszcze raz omiótł ich wzrokiem, jakby sprawdzając czy wszyscy są.

- No to idziemy, dzieciaki.

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top