❀ Rozdział 58 ❀

- Nie taki zły ten Londyn - stwierdził Ron, kiedy on i Rose powoli szli przez jedną z głośniejszych ulic. Trzymali się za ręce i chłonęli widoki mugolskiego miasta, podczas gdy wokół nich pędziły samochody, migały światła i raz na jakiś czas przechodzili ludzie. 

- Wolę waszą Norę - odparła Rose. - Tam jest spokojniej. I o wiele ładniej. Właśnie, jak tam w domu?

Ron westchnął i przejechał dłonią wzdłuż włosów.

- W to lato jakoś tak... pusto. Fred i George się wyprowadzili, od początku wakacji widziałem ich może ze dwa razy. Rodzice ciągle siedzą w Kwaterze, a czasem biorą też mnie i Ginny. Nie powiem, że nam się to nie podoba. Tam jest o wiele ciekawiej.

Minęli zakręt, teraz oprócz nich na ulicy była tylko jakaś grupka facetów koło śmietnika.

- Ale Bill wrócił z Egiptu. I nie uwierzysz, z kim on teraz jest!

- Bill ma dziewczynę? A znam ją? - spytała ciekawsko Rose.

- Na pewno kojarzysz - odparł pewnie Ron.

Nie zdążyła nawet się zastanowić, bo gdy przechodzili obok grupy mężczyzn, usłyszała jak któryś z nich zagwizdał. Automatycznie spojrzeli w tamtym kierunku; mężczyźni patrzyli się na nich, a każdy z nich trzymał w ręku piwo.

- Uh, chodź szybko - mruknęła Rose, ściskając rękę swojego chłopaka. 

- Hej, laleczko! - krzyknął któryś z nich. - Nie uciekaj tak szybko!

- Chodź, pogadamy sobie! - rozbrzmiał drugi głos. Ktoś zaczął iść w ich kierunku. - Zostaw tego rudzielca!

- Pogadajcie sobie ze sobą! - odkrzyknął Ron, po czym przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. - Och, naprawdę...

Pijani mężczyźni jeszcze coś pokrzyczeli, a Ron odwrócił się do nich. Widząc jego zaciśnięte pięści, Rose szybko pociągnęła go za rękę i zmusiła do oddalenia się.

- Mugolski Londyn. Mówiłam, że sama bym tu w nocy nie przyszła. - powiedziała smętnie. 

Ron spojrzał na nią. Było lato, było naprawdę ciepło, więc wcześniej nawet nie zdziwił się jej ubiorem... Ale teraz jej sukienka zdała mu się być trochę za krótka, a jej odsłonięte ramiona mogły wabić typów takich jak ci.

- Chcesz bluzę? - zapytał natychmiast Ron. Nie czekając na odpowiedź zdjął przez głowę szarą bluzę i podał jej.

Rose niezręcznie podrapała się po ramieniu.

- Nie musisz, ja...

- Bierz, robi się już zimno - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Westchnęła i zarzuciła na siebie dużo za duże ubranie, czując jak w jej brzuchu zaczynają szaleć motyle. Wysoki wzrost Rona dał się we znaki - rękawy bezwiednie zwisały jej z dłoni, kończąc się kilka cali za jej nadgarstkiem, a na długość bluza sięgała jej za pośladki.

Ron wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Parsknęła śmiechem i podziękowała mu.

Reszta drogi upłynęła spokojnie. Kiedy dotarli do miejsca, gdzie Ron ukrył swoją miotłę, niebo zaczęło się już rozjaśniać. Wokół nich znów zapanował przyjemny spokój. Nie było już muzyki, tłumów ludzi, pędzących aut. Gdzieś niedaleko nich głośno huczała sowa.

Rose spojrzała na Rona, który próbował wyciągnąć swoją miotłę z gęstych chaszczy. Nawet nie wiedziała kiedy na jej twarzy pojawił się uśmiech. To on przyleciał do niej w środku nocy, tylko aby się z nią zobaczyć, wyciągnął ją z domu, dał jej bluzę, kwiaty... Patrzył się na nią, jakby była jedyną dziewczyną na ziemi.

I, co wzruszało ją najbardziej, cały czas ją wspierał. Nie zawahał się nawet wtedy, gdy okazała się być córką Bellatriks. Był wspaniały. Już chciała coś powiedzieć, kiedy co innego wpadło jej do głowy. 

- Ron, nie musisz już wracać? - spytała nagle, przypominając sobie, że jego rodzice też nie wiedzą o ich nocnej wyprawie. - Jest już prawie jasno, a do Nory kawał drogi. Ktoś może cię zobaczyć...

- Polecę na Grimmauld Place. Wbrew pozorom, to naprawdę blisko, na miotle dolecę w dziesięć minut. Potem wezmę od Syriusza trochę proszku fiuu i będę w domu zanim ktokolwiek wstanie. 

Nagle gdzieś za sobą usłyszeli jadące auto. Na tej małej małej ulicy rzadko kiedy coś przejeżdżało, więc Rose natychmiast spojrzała w tamtą stronę, zaalarmowana.

Z jej ust wydobył się cichy okrzyk zaskoczenia i szybko schowała się na grubym pniem drzewa, ciągnąc za sobą Rona.

- Co jest? - spytał Ron, wyglądając zza pnia. W tym momencie minęło ich białe auto. - O ten samochód chodzi?

- Ron, to moja mama - odparła Rose. - Nie wiedziałam, że już tak późno!

Miała przechlapane. Mogła tylko mieć nadzieję, że mama nie wejdzie do jej pokoju i nie zauważy, że jej tam nie ma. 

Ron popatrzył na nią z niezrozumieniem.

- Nooo - powiedział, przyglądając się jej uważnie. - To źle?

- Posłuchaj, jeśli moi rodzice dowiedzą się, że szlajam się gdzieś po nocy z chłopakiem, to na pewno nie wyjdę z domu do końca wakacji.

Przez chwilę Rose po prostu stała i zastanawiała się, co teraz zrobić. Mogła pobiec do domu, ale nie dość że jej mama będzie tam pierwsza, to jeszcze ją zauważy. Mogła też poczekać aż pójdzie spać, ale to było równie ryzykowne. 

Jej przemyślenia przerwał głos Rona.

- No dobra. To wracamy.

- Co? Ron, ona nie może nas widzieć...

- Nie zauważy. Zaufaj mi - poprosił Ron, patrząc w jej oczy. - I mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości.

Rose przełknęła ślinę. Postanowiła nie wspominać o chorobie lokomocyjnej. 

Po chwili znowu siedzieli na miotle. Ron mocno odepchnął się od ziemi i wznieśli się na wysokość kilkudziesięciu stóp. Rose pisnęła cicho.

- Trzymaj się mocno - powiedział Ron i wzleciał jeszcze wyżej. Teraz z perspektywy kogoś stojącego na ziemi, musieli być praktycznie nie widoczni.

Nie musiał jej o to dwa razy prosić. Rose obejmowała Rona w pasie i przylgnęła do jego pleców całym ciałem. Lot przypomniał jej trochę podróż do gmachu Ministerstwa Magii na testralach, co też nie było zbyt miłym wspomnieniem.

Nigdy wcześniej nie leciała na miotle tak szybko, ale zacisnęła zęby i nie pisnęła słówkiem. Była gotowa zrobić wiele, aby jej rodzice nie dowiedzieli się o tym wypadzie. Przez myśl przeszło jej, że mogliby całkowicie zabronić jej widywania się z Ronem. Szybkość i wysokość natychmiast przestały jej przeszkadzać.

Postanowiła skupić się na pozytywnych aspektach tej sytuacji. Ten wiatr we włosach był całkiem miły, mogła bez żadnych skrupułów przytulać się do Rona i podziwiać jego odsłonięte ramiona.

Nagle Ron zatrzymał się. Rose odważyła się spojrzeć w dół i zobaczyła biały samochód wjeżdżający na jej posesję.

- Jak wjedzie za dom, lecę na balkon - ostrzegł Ron, patrząc na nią przez ramię. - Wszystko w porządku?

Żołądek Rose wywinął właśnie koziołka, więc wydusiła tylko:

- Leć.

Jak się okazało, lot w dół był o wiele bardziej ekstremalny. Rose poczuła się, jakby spadała. Zamknęła oczy i modliła się tylko, aby nie zwymiotować na Rona. Nie byłoby to najlepsze zakończenie ich randki.

Wylądowali na balkonie, a Rose dopiero po chwili usłyszała, jak ktoś wchodzi do jej domu.

- Misja zakończona sukcesem - szepnął Ron.

Rose popatrzyła na niego, uśmiechniętego od ucha do ucha. Jego włosy były mocno roztrzepane, a w oczach świeciła mu adrenalina. 

Po prostu nie mogła się powstrzymać, emocje wzięły nad nią górę. Rose chwyciła jego twarz w dłonie i dała mu szybkiego buziaka, a potem przytuliła go mocno.

- Dziękuję - wyszeptała.

W tej chwili na schodach rozległy się kroki. Rose prawie że podskoczyła w miejscu.

- Mam uciekać? - spytał Ron. Zawahała się przez chwilę.

- Chyba tak będzie najlepiej - odparła Rose, słysząc zbliżające się kroki. Serce zaczęło bić jej szybciej. - Jeszcze raz dziękuję, Ron. Za wszystko.

Nie było czasu na czułości. Dziewczyna wpadła do swojego pokoju, zatrzasnęła drzwi od balkonu i spojrzała na znikającą w oddali sylwetkę Rona. Nie zdążyła nawet położyć się do łóżka, kiedy drzwi do jej pokoju się uchyliły.

- Rose? Czemu nie śpisz? - spytała jej mama, stając w progu.

Rose odchrząknęła.

- O, cześć, mamo - przywitała się niewinnie. - W ogóle nie mogłam spać tej nocy. Chyba to ten gorąc, nie udało mi się nawet zmrużyć oka. Jak było w pracy?

-  To może połóż się teraz? To niezdrowe, zarywać noc - powiedziała pani Willis, ignorując jej pytanie. - A w ogóle co to za bluza, Rose?

Serce Rose momentalnie podskoczyło jej do gardła. No tak, dalej miała na sobie bluzę Rona.

- A... taka jakaś - mruknęła. - Wyciągnęłam z szafy na szybko.

- Wisi na tobie jak worek - stwierdziła jej mama tonem, jakby komentowała pogodę. - No dobra, dziecko, ja kładę się spać. Nocny dyżur, a pacjentów od groma! Ludzie nie mają co robić w nocy, tylko idą do szpitala - mówiła z grymasem na twarzy. 

Rose nie wiedziała, czy jej mama żartowała, czy nie, ale nie wnikała w to; kiedy kobieta wyszła z jej pokoju, w końcu odetchnęła z ulgą. Usiadła na łóżku, ale po chwili coś podkusiło ją, aby zajrzeć na balkon.

Zimne powietrze owiało jej twarz, kiedy boso stanęła na zimnych płytkach. Rozejrzała się.

Na niewielkim szklanym stoliku leżały dwa zdjęcia, te które blondynka z aparatem zrobiła im tej nocy. Ron musiał je tu zostawić, zanim odleciał.

Z uśmiechem na ustach, Rose gapiła się na nie przez następne kilka minut.

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top