❀ Rozdział 54 ❀

Rose nie mieściło się w głowie, jakim cudem jeszcze tydzień wcześniej walczyła o życie w Departamencie Tajemnic, a teraz nudziło jej się tak strasznie, że tylko odliczała dni do końca wakacji.

Kiedy wróciła do domu, zjadła z rodzicami kolację, a potem udała się do swojego niebiesko-srebrnego pokoju. Jej wielkie łóżko nigdy nie przyciągało jej tak bardzo, jak tego wieczoru. Wyspała się tak, jak nigdy w Hogwarcie, tak że nawet Biszkopt nie mógł jej dobudzić.

Gdy wstała, dom był całkowicie pusty. Jej rodzice byli w pracy, więc nie miała nawet z kim porozmawiać. Zeszła do kuchni, oparła się o blat i to wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, czym może się zająć. Nie miała tu nic do roboty.

Popatrzyła za okno i zawiesiła wzrok na bujnych drzewach, których korony delikatnie bujały się na wietrze. Dzień był naprawdę piękny, ale ten widok przyniósł Rose na myśl co innego. Wojnę. Przypomniała sobie, że w każdej chwili przed jej domem mogą pojawić się śmierciożercy, w tym sama Bellatriks. Na jej rękach pojawiła się gęsia skórka.

Automatycznie sprawdziła, czy ma w kieszeni różdżkę.

Przed wakacjami Dumbledore powiedział Rose, że dla bezpieczeństwa jej rodziców, nie powinni oni wiedzieć o sytuacji w Ministerstwie Magii. Na jej dom rzucono kilka ochronnych zaklęć, tak aby nie utrudnić jej mugolskiej rodzinie funkcjonowania, ale nie uspokajało to niepokoju Rose. Wiedziała, że w razie czego musi być gotowa bronić siebie i rodziców.

Reszta dnia minęła jej na zabawie z Biszkoptem, leżeniu i przygotowywaniu posiłków, aż w końcu koło piątej do domu wrócił jej tata.

- Cześć, Rose.

- Hej, tato - odpowiedziała, kiedy zeszła do kuchni i usiadła przy stole. - Zrobiłam zapiekankę, jak chcesz to jest w lodówce.

- Zaraz mama przyjdzie z przychodni, możemy zjeść razem - zaproponował jej ojciec, a Rose pokiwała głową. - Poopowiadasz co w szkole, jak egzaminy. Wczoraj byłaś jakaś mało żywa.

- Noo, trochę byłam śpiąca - przyznała Rose. - Dawno tak długo nie spałam...

Wkrótce potem wróciła jej mama, lekarka w mugolskiej przychodni, która to przekazała Rose smykałkę do medycyny. Zastawili stół, zrobili herbatę i siedli do jedzenia.

Jej ojciec spróbował zapiekanki makaronowej i pokiwał z uznaniem głową.

- Widzę, że nie będziesz głodować.

- Tyle razy siedziałam sama, że musiałam się już czegoś nauczyć - odparła Rose, wzruszając ramionami. - Jak było w pracy?

- Lepiej powiedz nam, jak w szkole - mama Rose machnęła ręką. - I jak te wasze egzaminy?

Pod wpływem wydarzeń, które działy się pod koniec roku, Rose zaczęła już trochę zapominać o sumach, więc musiała chwilę się zastanowić.

- Dobrze. Były ciężkie, ale cały rok się uczyłam. Wyniki będą pod koniec wakacji - powiedziała, drapiąc się po głowie. - Hermiona, Harry i Ron też dali sobie radę.

- Hermiona i kto? - zapytał jej ojciec.

Rose spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Hermiona, Harry i Ron. Naprawdę, tato, przyjaźnię się z nimi od kilku lat...

- Ron to ten rudy chłopak, do którego jeździ w wakacje. Syn państwa Weasleyów - powiedziała Darlene Willis.

Rose pokiwała głową. Zanim powiedziała następne słowa, trochę się zawahała, ale w końcu zebrała się na odwagę.

- Tak, właśnie on. Ron to mój chłopak.

Widelec taty Rose zatrzymał się w połowie drogi do jego ust, a jej mama drgnęła nagle i popatrzyła na nią. Dziewczyna spuściła wzrok na swój talerz. Przez kilka chwil nikt nic nie mówił.

- Co? - zapytał mężczyzna.

- Co; co? - odbiła Rose, marszcząc brwi.

- W jakim sensie twój chłopak?

- No, mój chłopak. W sensie, że jesteśmy razem - powiedziała Rose, jakby było to coś oczywistego. Dla jej rodziców chyba jednak nie było to tak naturalne, bo patrzyli na nią, jakby zobaczyli ducha.

- Ty masz chłopaka?

W tym momencie Rose naprawdę już nie rozumiała, czy jej ojciec jest tak niedomyślny, czy tylko udaje. Nagle jego wzrok stał się jakiś inny, bardziej surowy, aż poczuła jak serce szybciej bije jej w piersi.

- No, mam. Od niedawna, właściwie od...

- Czyli to tym zajmujesz się w tej szkole magii? - przerwał jej nagle tata.

Teraz to Rose popatrzyła się na niego jak na ducha.

- Co?

- Pamiętasz, Rose, że warunkiem twojego wyjazdu było to, że będziesz się dobrze uczyła...

- Ale przecież dobrze się uczę! - oburzyła się Rose. - Właśnie powiedziałam wam, że cały rok zakuwałam dla jakichś durnych egzaminów!

- Thaddeusie, ona ma rację - Do rozmowy wtrąciła się jej mama. - To nic złego, oby tylko była rozsądna. Przecież możecie się trzymać za rękę, i takie tam.

W tym momencie Rose aż zaśmiała się z absurdu tej sytuacji. Gdyby tylko jej rodzice wiedzieli, że trzymała Rona za rękę już w trzeciej klasie! Nie wiedziała skąd w niej tyle bojowości, ale nie miała zamiaru tak tego zostawić.

- Ale wy wiecie, że ja mam prawie szesnaście lat? Nie jestem małym dzieckiem!

- Ale kochanie, czy to nie za wcześnie? - zapytała jej mama. - Dalej chodzisz do szkoły, uczysz się...

- Mamo, ja nie mam zamiaru rzucać szkoły - jęknęła.

Już zaczęło zbierać jej się na łzy, ale nie miała zamiaru płakać. W ciągu ostatniego miesiąca wypłakała się aż za dużo. Zacisnęła usta, przełknęła kłopotliwą gulę w gardle i spojrzała twardo na swoich rodziców.

Thaddeus Willis siedział przed nią, niewzruszony.

- Dziecko, ty powinnaś teraz skupić się na nauce, a nie na randki chodzić! Kto wie, co ten chłopak ma w głowie?

- Ja wiem. Ron jest świetny i naprawdę...

- Właśnie widać - prychnął jej ojciec. - Już ma na ciebie negatywny wpływ, zachowujesz się jak...

Rose nie słuchała dalej. Odsunęła się na krześle i wstała. Z uniesioną głową odeszła od stołu i posłała rodzicom ostatnie zdenerwowane spojrzenie.

- Nie dziwcie się, jak nigdy więcej nie powiem wam nic osobistego.

Wbiegła po schodach, nie oglądając się za siebie i wpadła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Złość błyskawicznie z niej opadła, za to jej płaczliwa natura wzięła nad nią górę. Usłyszała, jak na dole jej ojciec mówi coś głośno, ale zrozumiała tylko urywane słowa.

Jej relacja z rodzicami bardzo ucierpiała, odkąd zaczęła chodzić do Hogwartu, ale Rose nigdy nie spodziewała się, że dojdzie to do takiego stanu! Jak zawsze była niewystarczająca, mimo że robiła wszystko, czego od niej wymagali. Była niewystarczająca, bo jej jedynym zajęciem nie była nauka. Jej rodzicom nie podobało się to, że znalazła kogoś, kto naprawdę bezwarunkowo ją pokochał.

Po kilku minutach trochę się uspokoiła. Głaskała Biszkopta, leżąc na plecach i patrząc się w sufit. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, bo nigdy wcześniej nie reagowała tak gwałtownie. Jeszcze nie tak dawno to ona uspokajała Hermionę, która nie panowała nad nerwami w trakcie kłótni z Lavender.

To wspomnienie sprawiło że wstała, wyjęła z szuflady kawałek pergaminu i niedbale napisała na nim kilka zdań.

Hermiono, proszę, spotkajmy się jak najszybciej. Nie wytrzymam tu bez ciebie długo.

Nagle zdała sobie sprawę, że nie ma sowy, którą mogłaby wysłać list. Wzniosła oczy do nieba i ponownie rzuciła się na łóżko.

Nie minęło kilka sekund, a drzwi do jej pokoju się uchyliły.

- Rose?

Podniosła się do siadu, słysząc głos swojej mamy. Dawno nie słyszała, aby brzmiał tak łagodnie. Momentalnie poczuła wyrzuty sumienia, że tak wkurzyła się na mamę, mimo że to głównie z tatą się kłóciła.

- Co tam, mamo? - spytała, starając się brzmieć normalnie.

- Mogę wejść?

Rose pokiwała głową i szybko otarła mokre policzki. Jej mama weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i usiadła obok niej na łóżku.

Chwilę chyba gryzła się z własnymi myślami, a potem westchnęła i powiedziała:

- Przepraszam za ojca. Nie będę go bronić. Po prostu nie spodziewał się takiej informacji. Zresztą, ja też nie.

Rose skinęła głową, ale nie odpowiedziała.

- To nic złego, że masz chłopaka, kochanie. Ja i tata byliśmy niewiele starsi, gdy się poznaliśmy. Po prostu musisz być rozważna. Ale jesteś mądrą dziewczynką, Rose.

- Dzięki - mruknęła Rose, próbując się uśmiechnąć. - Ja nie jestem zła. Po prostu myślałam, że będziecie się cieszyć moim szczęściem...

Mama spojrzała na nią wnikliwie. Na jej twarzy mieszało się wiele emocji.

- Jaki jest ten Ron? To dobry chłopak?

- Och, tak. Jest wspaniały - zapewniła Rose. Na samą myśl o nim, na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Nikt nigdy nie dbał o mnie tak bardzo, jak on.

Na poważnej twarzy pani Willis pojawił się mały uśmiech.

- Naprawdę go kochasz, co?

- Tak, mamo - odparła bez zawahania. - Bardzo.

Kobieta położyła obie ręce na drobnych ramionach Rose i potarła je.

- Życzę wam dużo szczęścia, kochanie. Niech o ciebie dobrze dba, bo jesteś naprawdę wyjątkowa - powiedziała, patrząc jej w oczy.

Rose nie wiedziała, czy kiedykolwiek wcześniej usłyszała od niej takie słowa, ale ze wzruszenia aż zaniemówiła. Przytuliła mocno swoją mamę, swoją prawdziwą matkę i jedyną kobietę, którą była w stanie tak nazwać.

Kiedy po chwili odsunęła się, jej mama zapytała:

- Całowaliście się już?

To momentalnie zabiło piękną atmosferę pomiędzy nimi.

- Jeju, mamo - jęknęła Rose, schowawszy twarz w dłoniach. Jej matka patrzyła na nią oczekująco. - Nie, nie. Nie musisz się martwić, nie zajdę w ciążę...

Kobieta aż zbladła.

- O tym to nawet nie myśl! Nie, zanim...

- Ej, spokojnie, spokojnie - przerwała jej Rose. - Żartowałam, mamo.

- No mam nadzieję, ty masz dopiero piętnaście lat!

Popatrzyła na swoją mamę, śmiertelnie poważną, i jakoś tak nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem.

❀❀❀

!!! Ważna informacja dla was na mojej tablicy i w komentarzu 💗

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top