❀ Rozdział 53 ❀
- Biszkopt!
Dźwięk tłuczonego szkła i szybko uciekający kot - to zdążyła zarejestrować Rose, w momencie w którym Biszkopt zrzucił z jej szafki nocnej mały wazonik, który rozbił się na tysiąc kawałków. Westchnęła ciężko i kucnęła przy szkle.
- Reparo!
I tak była już spóźniona, a jej kocur zmuszał ją jeszcze do sprzątania w dormitorium, z którego powoli już się wyprowadzała. Był jej przedostatni dzień na piątym roku w Hogwarcie, już jutro wracali do domów.
Biszkopt nagle wypadł spod łóżka i przebiegł centralnie przed nią.
- Ty draniu mały! - krzyknęła na niego, ale kot już zniknął jej z pola widzenia.
Rose pokręciła głową i wyszła z dormitorium. Uczta pożegnalna już się zaczęła, a ona dopiero zbiegała po schodach. Pokój wspólny był całkowicie pusty, nie licząc jednej osoby, siedzącej na fotelu koło kominka.
Zatrzymała się na chwilę.
- Harry? Nie idziesz na ucztę?
Potter uniósł głowę i westchnął, poprawiając okulary.
- Chyba nie jestem głodny - stwierdził.
Harry był jakiś ponury już od bitwy w Departamencie Tajemnic, w czym nie było nic dziwnego, ale zazwyczaj spędzał czas w ich towarzystwie i zachowywał się w miarę normalnie. Teraz jednak widać było, że coś go gryzie. Rose usiadła obok niego.
- Coś się stało?
- Nie - odpowiedział od razu Harry.
Nie chciała na niego naciskać, więc nie dopytywała więcej. Po chwili chłopak sam się odezwał.
- No dobra. Myślę o tym, co się dzieje. Wojna to już tylko kwestia czasu.
Rose pokiwała głową i usiadła wygodniej na fotelu.
- Tak, Harry. Niestety. Ale teraz przynajmniej ministerstwo zacznie działać. Ludzie już wiedzą - powiedziała.
- I dlatego pewnie Voldemort zacznie działać szybciej - odparł beznamiętnie Harry. Wzruszył ramionami. - Może to kwestia roku.
- Możliwe.
Zapadła pomiędzy nimi cisza. Obydwoje wiedzieli co się święci i że to już nie są żarty. Minęło kilka minut, zanim ponownie odezwała się Rose.
- Damy radę. Zawsze jakimś cudem dajemy - powiedziała cicho. Uśmiechnęła się lekko. - Udało nam się przetrwać Departament Tajemnic, gdzie atakowało nas z tuzin śmierciożerców.
- Dobrze walczyłaś, Rose. Kilka razy uratowałaś mi życie - powiedział Harry, też próbując się uśmiechnąć. - Dzięki.
- Ty też mnie wtedy uratowałeś.
- Tylko dlatego, że rzuciłaś mi swoją różdżkę.
Popatrzyli na siebie. Rose wstała i podała Harry'emu rękę.
- Chodź. Jeszcze coś zjemy - powiedziała, uśmiechając się do niego. Nie wiedziała, co powiedzieć, w jaki sposób go pocieszyć. Zresztą nic, co by powiedziała, nie zmieniłoby ich sytuacji.
Nadchodziła wojna. A oni, zwykli piętnastolatkowie, znaleźli się niespodziewanie w jej epicentrum.
❀❀❀
Rano, kiedy większość Gryfonów latała po swoich pokojach i pakowała kufry na powrotną podróż do Londynu, Hermiona i Rose siedziały w kącie swojego dormitorium i gadały. Mówiły bardzo cicho, ze względu na ich dwie współlokatorki - Parvati i Lavender.
- No i wtedy Ron do mnie podszedł i wprost zapytał, czy ktoś ci się podoba. No i co ja miałam odpowiedzieć?! Jakbym powiedziała że tak, toby jeszcze zrezygnował, a jak nie, to też źle, bo pomyślałby, że nic do niego nie czujesz! - mówiła żywo Hermiona.
Rose otworzyła szeroko oczy.
- Co odpowiedziałaś?
- Powiedziałam mu, prawie że wprost, że czujesz coś do niego - wyznała ze śmiechem Hermiona.
- CO?!
Krzyknęła tak głośno, że Parvati i Lavender spojrzały na nie. Hermiona nic sobie z tego nie robiła i śmiała się dalej.
- No... musiałam tak zrobić. A jak po tym wszystkim nie zapytał cię czy będziesz z nim chodzić, to myślałam, że go uduszę!
- Może wtedy on nie chciał?
- Rose, on lata za tobą od czwartej klasy, ty głupolu - powiedziała jej Hermiona. - A po co miałby pytać, jakby nie był zainteresowany?
Rose, pozytywnie zaskoczona, uśmiechnęła się czule.
- Cieszę się, że to już za nami. Te całe podchody były słodkie, i w ogóle, ale jednak... Teraz jest lepiej.
Hermiona objęła ją ręką, a Rose przytuliła się do jej boku. Lepszej przyjaciółki nie mogła sobie zażyczyć.
- Też się bardzo cieszę, że się wam udało - powiedziała wesoło Hermiona, opierając swoją głowę o głowę Rose.
- Hermiono... ja nie wiem, co gdyby nie ty. Na pewno nie odważyłabym się zrobić czegoś w kierunku związku, gdybyś mnie ciągle nie popychała do przodu. Dziękuję ci, bardzo bardzo. Oh, tak się cieszę!
Gadały jeszcze kwadrans, a Hermiona cierpliwie słuchała paplaniny Rose. W końcu spojrzały na zegarek i postanowiły zejść już do pokoju wspólnego.
Jak się spodziewały, zastały tam Harry'ego i Rona, jednak ku ich zaskoczeniu, obok nich siedzieli też Neville i Ginny. Rose zatrzymała się wpół kroku.
- Hermiono...
- Co?
Hermiona popatrzyła na nią, a potem na grupkę ich przyjaciół, nic nie rozumiejąc. Rose przełknęła ślinę.
- Tam jest Neville.
- No i co? - zapytała Hermiona, a Rose podniosła brwi. Szatynka szybko zajarzyła. - A, chodzi o jego rodziców... Ale Rose, przecież Neville nie wie, że jesteś jej córką! Dumbledore powiedział tylko naszej trójce i Ginny, bo jej rodzice i tak są w Zakonie.
Rose niepewnie pokiwała głową. Coś sprawiało, że nie potrafiła i nie chciała pokazać się Neville'owi. W końcu Bellatriks torturowała jego rodziców, pozbawiła go dużej części dzieciństwa. Jak miała teraz spojrzeć mu w twarz?
- No wiem... ale i tak jakoś tak dziwnie - powiedziała. W tej chwili Ginny dostrzegła je dwie i powiedziała coś do chłopaków, którzy od razu też odwrócili się w ich stronę. - Cholera. No dobra. Chodźmy.
Podeszły do nich i przysiadły się, Rose wcisnęła się koło Rona, a Hermiona między Harry'ego i Ginny. Nie chciała wystawiać ich młodego związku na komentarze innych, więc w ramach przywitania tylko ścisnęła swojego chłopaka za rękę. Ron uśmiechnął się do niej.
I tak wszyscy tu obecni wiedzieli już, że są razem, bo Ron odważył się powiedzieć to Harry'emu. Ten był w małym szoku, ale udało mu się to zaakceptować. Wyglądało na to, że wszystko się jakoś ułożyło.
Podróż Hogwart Ekspresem minęła im szybko, mimo że żadne z nich nie miało wielkiej ochoty wracać do domu. Rose nienawidziła żegnać się z przyjaciółmi. Żyjąc z Hermioną tyle lat w jednym dormitorium, rozmawiając codziennie z Harrym i Ronem, stali się oni już częścią jej życia.
Kiedy pociąg zaczął zwalniać, pozdejmowali z półek swoje bagaże i zaczęli zbierać się do wyjścia. Rose wychodziła z przedziału, ociągając się jak tylko mogła. Ron dostrzegł to i poczekał na nią.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nie, tylko... czekają na ciebie rodzice, co nie?
Ron potwierdził, nie rozumiejąc do czego zmierza.
- I pewnie jeszcze ktoś z Zakonu Feniksa. Nie zdziwię się, jeśli niektórzy uważają, że nie powinnam pojawiać się w kwaterze. I w ogóle, co oni wszyscy muszą sobie o mnie myśleć...
- Rose - przerwał jej Ron. - Rozmawialiśmy o tym. Na pewno nie myślą o tobie źle. Pewnie są zaskoczeni, ale nikt cię nie będzie o nic obwiniać.
Następnie przybliżył się, objął ją jedną ręką i cicho powiedział:
- Pokaż im wszystkim, że nie jesteś Bellatriks. Uśmiechnij się i idziemy.
Jak powiedział, tak postanowiła zrobić. Rose wyprostowała się, poprawiła włosy, a kiedy Ron zapewnił ją, że wygląda ślicznie, przybrała na twarz lekki uśmiech i poszła do wyjścia.
Ona i Ron wychodzili z pociągu jako jedni z ostatnich. Pani Weasley natychmiast zjawiła się obok nich i mocno przytuliła Rona, od razu zasypując go tysiącem pytań. Tymczasem Rose rozejrzała się i dostrzegła swoich rodziców, jak zwykle stojących razem z państwem Granger, gdzieś na końcu peronu.
Kiedy pani Weasley w końcu odsunęła się od Rona, jej wzrok padł na stojącą obok niego Rose. Ta uśmiechnęła się lekko do kobiety, która skinęła jej głową. Zrobiło się trochę niezręcznie, bo mama Rona zawsze przytulała ją na przywitanie, więc Rose postanowiła się odezwać.
- Miło panią widzieć, pani Weasley - powiedziała przyjaźnie.
- Och, ciebie też, kochanie! - odparła od razu pani Weasley i objęła ją mocno.
Ponad jej ramieniem Ron pokazał jej kciuka w górę.
- Co tak długo siedzieliście w tym pociągu, co? Harry i Hermiona wyszli dużo wcześniej... - mówiła matka Rona, teraz ściskając Ginny, która właśnie do nich podeszła.
Ron i Rose wymienili szybkie spojrzenia.
- Miałam problem z kufrem i Ron mi pomógł - Rose szybko rzuciła pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy.
- Yhm, z kufrem... - mruknęła rozbawiona Ginny. Ron popatrzył na siostrę ostrzegawczo. Zanim pani Weasley zdążyłaby dopytać o szczegóły, rzucił:
- A gdzie oni są? Harry i Hermiona? - rozejrzał się dookoła, osłaniając oczy od mocnego słońca.
Pani Weasley wskazała im miejsce po drugiej stronie peronu, gdzie stała wymieniona dwójka, a także Tonks, Lupin, Szalonooki, Pan Weasley i Dursleyowie - opiekunowie Harry'ego. Nie wyglądało to na przyjacielską rozmowę, mugole byli mocno wystraszeni, tym bardziej kiedy Moody pokazał im swoje szalone oko, które wcześniej ukrywał pod melonikiem.
- Lepiej biegnijcie się pożegnać - powiedziała łagodnie pani Weasley. - Później może nie być okazji. No już, poczekam tu.
Kiedy znaleźli się przy tym zbiegowisku, Ron złapał Harry'ego za ramię.
- Co się dzieje, stary?
Harry westchnął. Zamiast niego odezwała się Hermiona.
- Proszą mugolów Harry'ego, aby traktowali go lepiej w te wakacje - powiedziała cicho. Wtedy tęgo zbudowany mężczyzna, Vernon Dursley, zakwiczał z przerażenia. Jeden kącik ust Hermiony powędrował w górę. - No, może nie tylko proszą...
- I tak znowu będzie to samo... - powiedział smętnie Harry.
Rose przytuliła go mocno, mówiąc, że niedługo się spotkają. Tak samo Hermiona, zapewniła go, że będą dużo pisać. Ron poklepał Harry'ego po plecach i obiecał, że wyciągnął go od mugoli tak szybko, jak będzie to możliwe.
Pożegnanie w tym roku było jeszcze cięższe niż kiedykolwiek. W końcu Harry i Dursleyowie odeszli, a Rose odwróciła się do Rona. Mieli nie widzieć się przez cały następny miesiąc lub nawet dłużej.
Ron rozłożył ramiona, więc z chęcią w nie wpadła. Nie chciała go puszczać, wiedziała, że to będzie oznaczało pożegnanie. W końcu jednak Ron odsunął ją na kilka centymetrów i złapał ją za ramiona.
- Szybko minie. Odpocznij trochę, Rose - powiedział.
- Będę miała aż za dużo czasu - odparła, uważnie obserwując jego lazurowe tęczówki.
Ron uśmiechnął się smutno.
- A gdzie mieszkasz? - spytał nagle, tak niespodziewanie, że Rose aż zmarszczyła brwi.
- Abbey Road 13 w Londynie. A co? Chcesz wpaść na niedzielny obiadek z moimi rodzicami?
- Jasne, że tak. Myślisz że będą bardziej zadowoleni jak przylecę na miotle, czy lepiej będzie jak wejdę przez kominek? - spytał sarkastycznie.
Rose zaśmiała się, a Ron nie mógł napatrzeć się na jej charakterystyczny dołeczek w lewym policzku i na słodko marszczący się nosek. W głowie nie mieściło mu się to, że między nią a Bellatriks było tak bliskie pokrewieństwo.
- No to trzymaj się, Ron - szepnęła w końcu Rose i posłała mu ostatni uśmiech.
- Do zobaczenia, Rosie.
Następnie szybko uściskała Ginny, w czasie gdy Ron żegnał się z Hermioną, a kiedy rodzeństwo poszło już do swoich rodziców, dwie dziewczyny spojrzały się na siebie.
- Już czas - westchnęła Hermiona, spoglądając w stronę rodziców. - Idziemy?
- Idziemy - odparła Rose.
Przepychały się w tłumie uczniów i ich rodzin, ciągnąc swoje ciężkie bagaże. W pewnym momencie Rose przypomniała się jeszcze jedna kwestia.
- Hm, Hermiono. Wiesz, tak myślałam, że może spotkamy się jakoś w wakacje. Tak po mugolsku, w jakiejś kawiarni. Nasi rodzice na bank się zgodzą.
- No jasne! - ucieszyła się Hermiona.
- I jeszcze raz dziękuję za wszystko. Tyle ci zawdzięczam w tym roku...
- Och, daj już spokój. Ja też ci mnóstwo zawdzięczam - przerwała jej Hermiona.
Ich rodzice byli już tylko kilka metrów przed nimi. Państwo Granger przywitali Hermionę z otwartymi ramionami i mama Rose również mocno ją przytuliła.
W tym momencie poczuła, jak w jej oczach gromadzą się łzy. Kobieta, która właśnie trzymała ją w ramionach, to była jej matka. I żadna Bellatriks nie mogła tego zmienić. Czy ona w ogóle była ważna?
- Cześć, kochanie - powiedziała Darlene Willis.
Rose pociągnęła nosem i szybko otarła z policzków łzy. Wszystko jakoś się ułożyło. W końcu mogła odetchnąć z ulgą.
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top