❀ Rozdział 49 ❀
Kiedy następnym razem Rose otworzyła oczy, miała wrażenie, że budzi się z naprawdę długiej drzemki.
Wokół niej było bardzo jasno, czuła na twarzy ostre promienie słońca padające przez szybę. Przetarła oczy i rozejrzała się. Przez chwilę zastanawiała się gdzie jest, ale szybko zrozumiała, że jest to skrzydło szpitalne. Powoli do jej głowy docierało coraz więcej myśli.
Udało się! Była bezpieczna. Wokół niej nie było śmierciożerców, nie musiała walczyć... W końcu mogła spokojnie odetchnąć. Rose rozkoszowała się tym uczuciem zaledwie kilka sekund, bo nagle zaczęła coraz wyraźniej przypominać sobie ostatnie wydarzenia.
Przed oczami same zaczęły pojawiać jej się sceny.
Bezwładne ciało Hermiony, które dźwigał Neville. Krzyk Harry'ego, który przerwał jej walkę z Bellatriks. Ginny trzymająca się za kostkę, oszołomiona Luna, Ron duszony przez oślizgły mózg z akwarium...
Lupin powiedział, że w ministerstwie pojawił się Voldemort. Rose nie miała pojęcia, co wydarzyło się potem.
Błagam, błagam, aby nikt nie umarł...
Rose podniosła się do siadu, chciała jak najszybciej dowiedzieć się czy reszta jest bezpieczna. Już wstawała, kiedy dotarło do niej jeszcze jedno wspomnienie.
Bellatriks zbliżająca się do niej i nazywająca ją swoją córką.
Zatrzymała się nagle i przez następne kilka minut po prostu patrzyła się tępo w przestrzeń. Czuła jak mózg odkształcał jej się pod wpływem nowych informacji. Jakby jej całe dotychczasowe życie było... kłamstwem?
Cholera, to działo się naprawdę. Była córką Bellatriks.
W teorii to wszystko miało sens. Każda z poszlak łączyła się z innymi. Podobny wygląd, niezrozumiałe wiadomości Syriusza, fakt że Rose była adoptowana i w końcu reakcja Bellatriks na jej datę urodzenia. Rose domyśliła się tego już dawno, ale jak tylko mogła, wypierała tę myśl.
Teraz, siedząc w pustym pomieszczeniu, nie mogła już dłużej od niej uciekać.
Nic nie rozumiała. Przecież Bellatriks była do szpiku kości przesiąknięta złem! Nie mogła być jej matką, to niemożliwe... Przecież Rose taka nie była...
Chyba że nie jestem tym, kim mi się wcześniej wydawało, zabrzmiał jakiś cichy głosik w jej głowie.
Rose zerwała się z łóżka i chwyciła lusterko, które leżało na jej szafce nocnej. Odwróciła je i spojrzała na odbicie swojej twarzy.
Ale w lusterku nie zauważyła siebie. Nie było tam miło błyszczących oczu, świetlistej cery i słodkiego uśmiechu, który znała. W ogóle nie dostrzegła nic co ją przypominało.
Widziała jedynie twarz Bellatriks.
Rose cisnęła lusterko na drugi koniec materaca. Wszystkie jej najgorsze obawy się potwierdziły. Po policzku spłynęła jej pierwsza łza, a zaraz za nią kolejna i kolejna, nie mogła już ich zatrzymać. Krople spokojnie ociekały jej z twarzy i zostawiały mokry ślad na białej kołdrze.
Nie wiedziała ile to trwało, ale w pewnym momencie usłyszała, że drzwi do skrzydła szpitalnego się otwierają. Kroki były coraz głośniejsze. Ostatnim czego teraz chciała Rose była rozmowa; szybko ułożyła się przodem do kotary, zasłoniła zapłakaną twarz kołdrą i znieruchomiała.
Ktoś już podchodził do jej łóżka, kiedy jakieś inne drzwi się otworzyły i tym razem Rose usłyszała głos madame Pomfrey.
- Panie Weasley, to znowu pan? Dziewczyna potrzebuje odpocząć.
Rose aż wstrzymała oddech. To Ron tu przyszedł? To by znaczyło, że nic mu się nie stało... Kamień spadł jej z serca.
- Nie będę jej budził - obiecał zachrypniętym głosem Ron.
Dźwięk jego głosu sprawił, że w piersi Rose zakołotało mocniej serce. Miała wrażenie, że jest smutny, mimo że nawet nie widziała jego twarzy. Część jej bardzo chciała go zobaczyć, chciała aby mocno ją przytulił...
Ale potem zdrowy rozsądek szybko wybił jej to z głowy.
Poppy Pomfrey westchnęła.
- Panie Weasley... rozumiem niepokój. Ale był pan tu godzinę temu, a panna Willis naprawdę potrzebuje regeneracji. Eliksir odbudowujący działa lepiej przez sen - wyjaśniła pielęgniarka. - Powinna wybudzić się jeszcze dzisiaj. Wszystko jest w porządku, będzie zdrowa jak ryba.
Ron próbował namówić kobietę, aby dała mu chociaż pięć minut, ale ta w końcu zniecierpliwiła się i wygoniła go ze skrzydła. Rose była jej za to wdzięczna. Gdyby teraz musiała rozmawiać z Ronem, nie wiedziałaby co powiedzieć. Domyślała się, że jej uczucia wzięłyby górę. Rose nie chciała na to pozwolić.
Następną godzinę Rose leżała w bezruchu i z ciężkim sercem myślała o wszystkim, co się wydarzyło.
❀❀❀
Niestety nie mogła w nieskończoność udawać, że nie istnieje. Kiedy poczuła się względnie gotowa, w końcu postanowiła wstać. Usiadła na łóżku i dbając aby pani Pomfrey ją usłyszała, głośno zakaszlała.
Już kilka sekund później pielęgniarka wybiegła ze swojej kanciapy i stanęła przy jej łóżku.
- Och, obudziłaś się! - powiedziała, podchodząc do niej i przykładając rękę do jej czoła. - Najwyższa pora, siedź, nie wstawaj. Jak się czujesz?
Rose spróbowała się odezwać, ale po tylu godzinach milczenia z jej gardła wydobył się tylko jakiś pomruk. Odchrząknęła i zachrypniętym głosem odpowiedziała.
- Dobrze. Bardzo dobrze.
Pani Pomfrey zaczęła krzątać się wokół jej łóżka i wyjmować fiolki z różnobarwnymi płynami. W między czasie mówiła:
- Dyrektor poprosił mnie o podanie ci eliksiru słodkiego snu, aby nie dręczyły cię myśli. Zadziałał aż za dobrze! Prawie czterdzieści godzin nie było z tobą kontaktu. Tak, panno Willis, naprawdę! Mamy dzisiaj 20 czerwca.
Rose mimowolnie jęknęła. Pielęgniarka podeszła do niej, podniosła jej lewą nogę i zgięła ją w kolanie.
- A teraz boli?
Zacisnęła zęby.
- Troszkę.
- Nic dziwnego, moja droga, nic dziwnego! Zupełnie zerwane wiązadła, uszkodzona łąkotka, do tego przesunięta rzepka! Dawno nie przyszło mi leczyć tak zniszczonego stawu!
Pokornie pokiwała głową, czując się jak dziecko dostające reprymendę. Niczego nie żałowała, przynajmniej zdołała ochronić Syriusza od wpadnięcia w zasłonę kamiennego łuku. Zaczęła trochę zastanawiać się, czy kobieta dowiedziała się już co stało się w Departamencie Tajemnic.
- Poza tym lekki wstrząs mózgu, sporo siniaków, ale to błahostka. Trochę maści i nie będzie śladu - zapewniła ją pani Pomfrey. - Będziesz mogła wyjść jeszcze dzisiaj. Twoi przyjaciele nie mogli się doczekać, kiedy się dobudzisz.
Te słowa dały jej nadzieję, że jej przyjaciele byli cali i zdrowi.
- Ktoś tu był? - spytała ciekawsko Rose. - Jak pozostali?
Madame Pomfrey machnęła lekceważąco ręką.
- Kogo tu nie było! Wszyscy trafiliście do mnie dwa dni temu w środku nocy, ale pozostałych jakoś łatwiej było poskładać. Dzisiaj rano wyszła stąd panna Granger, oberwała paskudną klątwą.
Rose odetchnęła z ulgą. Czyli Hermiona też jakoś się wylizała.
- Rano z pięć osób przyszło cię zobaczyć, ale nie mogłam dać im cię wybudzić, bez przesady! A ten młody Weasley, to przychodził średnio co godzinę.
Ron. Uśmiech pojawił się na jej opuchniętej twarzy, ale po chwili wewnątrz poczuła jakiś smutek.
Madame Pomfrey zniknęła w swoim gabinecie za oszkloną ścianą, dając jej trochę prywatności. Rose przez chwilę po prostu siedziała w miejscu, analizując wszystko czego się dowiedziała. Potem kilka razy zgięła i wyprostowała lewą nogę, testując możliwości kolana. Oprócz lekkiego bólu, okazało się być całkowicie sprawne.
Podobno byli tu jej przyjaciele... Rose z jednej strony to cieszyło, a z drugiej chciałaby przełożyć spotkanie ich jak najdalej w czasie.
W tym momencie, jak na złość, do skrzydła szpitalnego weszła jakaś osoba. Rose wyjrzała zza kotary i zobaczyła Hermionę, która na jej widok stanęła w miejscu jak wryta.
Rose uśmiechnęła się niepewnie. Hermiona pisnęła.
- Rose!
Ostatnim razem, kiedy Rose widziała Hermionę, ta była nieprzytomna. Widok jej przyjaciółki ucieszył ją tak bardzo, że na chwilę zapomniała o swojej sytuacji. Hermiona doskoczyła do jej łóżka, popatrzyła na nią, a w jej oczach zalśniły łzy. Jak na zawołanie, Rose też poczuła, jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Tak dobrze cię widzieć, Rose - wyszeptała Hermiona.
- Ciebie też, Hermiono. Już wszystko dobrze? I jak reszta?
- Tak, tak. Z wszystkimi jest już w porządku. Pani Pomfrey nas poskładała - wyjaśniła Hermiona, ocierając rękawem kącik oczu. Spod jej bluzki wystawał owinięty wokół żeber bandaż. Usiadła na stołku koło jej łóżka.
Przez chwilę po prostu patrzyły się na siebie. Rose odczytała z miny Hermiony to, o co ta zamierzała zapytać, jeszcze zanim z jej ust wypłynęły jakiekolwiek słowa.
- A jak ty się czujesz?
Rose nie była gotowa na to pytanie. Żadna odpowiedź nie wydawała jej się dobra.
- Ja... czuję się dobrze - Jej słowa zabrzmiały dziwnie pusto.
Hermiona przeczesała palcami włosy i z zawahaniem kontynuowała.
- Ale... pamiętasz to, co się wydarzyło? Zanim zemdlałaś.
W gardle Rose narosła jakaś gula, której nie mogła przełknąć. Nie mogła wykrztusić ani słowa, więc po prostu skinęła głową. Nie patrzyła na reakcję Hermiony. Wiedziała, o co chce spytać jej przyjaciółka. Wlepiając wzrok w swoje dłonie, Rose wyszeptała, łamiącym się głosem.
- To wszystko prawda? To co ona mówiła.
Hermiona smutno skinęła głową.
- Wszystko na to wskazuje.
To było dla Rose jak kropla, która przelała czarę goryczy. Czyli każdy już wiedział, że jest córką śmierciożerczyni. Potrząsnęła głową, nie zdołała powstrzymać płynących łez. Ukryła twarz w dłoniach i czuła, jak każdy oddech staje się dla niej coraz trudniejszy.
- Nie... nie, Hermiono - szlochała cicho. - Powiedz, że to nieprawda.
Hermiona objęła ją, dała jej płakać w swoje ramię i po prostu cały czas głaskała ją po plecach. Wszystkie tłumione emocje wyleciały z niej w jednym momencie. Rozpacz wstrząsała całym jej ciałem. Marzyła, aby to okazał się być sen. Aby rzeczywistość była inna.
Aby Bellatriks Lestrange wcale nie była jej biologiczną matką.
Rose nagle odsunęła się od Hermiony. Nie potrafiła spojrzeć jej w oczy. Zaczęła mówić.
- Ona- ona zabiła tylu niewinnych ludzi. Bellatriks jest potworem! Boję się jej, czuję do niej tylko obrzydzenie. Hermiono, przysięgam, że nic o tym nie wiedziałam! Nie wiedziałam, że... że, - Rose zachłysnęła się własnymi łzami, - że jesteśmy spokrewnione. Ja przepraszam, ja...
- Hej, Rose. Oddychaj - poinstruowała ją Hermiona. Rose spróbowała wziąć jeden głębszy wdech. - Nie zrobiłaś nic złego. Nic, co się wydarzyło, nie jest twoją winą. Ty nie jesteś Bellatriks.
- No prawie jestem - odparła Rose. - Spójrz na mnie, Hermiono. Nawet wyglądam jak ona.
- Nie jesteś Bellatriks. Nie jesteś zła - powtórzyła stanowczo Hermiona.
Rose pokręciła głową i otarła wierzchem dłoni łzy.
- Jej krew płynie w moich żyłach. Ona jest największą popleczniczką Voldemorta. Powiedz mi, Hermiono, jak ja mam teraz stanąć przed Harrym, spojrzeć mu w twarz i powiedzieć, że moja matka przyczyniła się do śmierci jego rodziców? Jak mam rozmawiać z tobą i Ronem, Ginny, Nevillem... Na merlina, Bellatriks torturowała jego rodziców do szaleństwa!
Tu na chwilę się zatrzymała. Jeszcze raz wzięła wdech i wydusiła:
- Bellatriks jest potworem. A ja boję się... boję się, że jestem jak ona.
Hermiona wpierw wysłuchała jej do końca, a następnie nerwowo strzeliła palcami. Przez chwilę trwały w ciszy. Rose nie potrafiła spojrzeć się w jej stronę.
- Rose.
Bawiła się palcami, nie mając odwagi popatrzeć się na Hermionę.
- Rose. Proszę.
Hermiona wzięła ją za rękę. Rose w końcu skierowała wzrok na jej równie załzawione oczy.
- Nie jesteś jak Bellatriks. Jesteś Rose, tą samą, którą znam od pierwszej klasy, tą która jest moją najlepszą przyjaciółką i która wiele razy ratowała mi życie. Jesteś tą samą Rose, którą byłaś tydzień temu. Zabawną, słodką, o wspaniałym sercu. Moją Rose. Nic się nie zmieniło i nic tego nie zmieni.
Rose słuchała tych słów, a po policzku ciurkiem płynęły jej łzy.
- Posłuchaj. Nienawidzę Bellatriks. A ciebie kocham. Wiesz o tym, jak bardzo jestem wdzięczna, że się przyjaźnimy?
Nie mogła dłużej wytrzymać, rzuciła się Hermionie na szyję, tak jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Jesteś niemożliwa - wyłkała Rose.
Hermiona wzięła ją za ramiona i odsunęła lekko. Popatrzyła jej prosto w oczy i posłała jej delikatny uśmiech.
- Obiecałam ci, że obie wyjdziemy z ministerstwa cało, i tak się stało. Ja zawsze dotrzymuję słowa.
Rose uśmiechnęła się, w końcu naprawdę szczerze. Hermiona wyczarowała jej chusteczkę, którą przyjęła z wdzięcznością.
- Na mały palec? - spytała Rose, wyciągając w stronę przyjaciółki rękę.
- Na mały palec - obiecała Hermiona.
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top