♡ Rozdział 44 ♡

Alicja Spinnet, siódmoroczna Gryfonka, rozejrzała się po pokoju i zobaczyła ich dwójkę w samym rogu.

- Ron? O, hej Rose.

Przywitali się, trochę zdezorientowani, a Alicja popatrzyła na nich i niezręcznie odchrząknęła.

- Och, wybaczcie. McGonagall kazała mi sprawdzić, czy nikt nie będzie zarywał nocy w pokoju wspólnym, żeby każdy mógł się przygotować do egzaminów. Dlatego tu jestem - wyjaśniła im Alicja. Rose przypomniała sobie, że dziewczyna była prefektem. - Ale nie będę was wyganiać. Ron, w razie czego ty tłumaczysz się McGonagall - ostrzegła.

- Okej, dzięki, Alicjo - odpowiedział Ron.

Dziewczyna szybko wyszła, chyba czując się niekomfortowo w zaistniałej sytuacji. Rose zachichotała.

- Teraz pan prefekt łamie regulamin. Chyba za rok możesz się pożegnać z odznaką.

Ron przewrócił oczami.

- Nie będę bardzo żałować. W sumie to więcej obowiązków niż przywilejów.

- Macie tę luksusową łazienkę - zauważyła Rose.

- Nigdy tam nie byłem - prychnął Ron.

W między czasie wrócili do wcześniejszej pozycji, a Rose poczuła jak ręka Rona delikatnie gładzi jej włosy. Było to całkiem miłe. Rose nie opuszczał dobry humor i wciąż była lekko rozbawiona. W końcu trochę zeszło z niej napięcie związane z sumami i dawno nie czuła się tak beztrosko.

Ron spojrzał na nią i pomyślał, że muszą teraz wyglądać, jakby byli parą. Ta myśl pociągnęła go do nagłej, nieprzemyślanej decyzji. Odchrząknął.

- Rose?

Nawet nie uniosła spojrzenia znad książki.

- Hm? Co tam, Ron?

- Możemy pogadać?

Rose odłożyła podręcznik na bok, i popatrzyła na niego kątem oka, tak jak pozwalało jej jej aktualne położenie. Lekko zmarszczyła brwi.

- To zabrzmiało poważnie.

Widząc jej spojrzenie, Ron przełknął ślinę. Czy naprawdę chciał to zrobić? Zbierał się do powiedzenia jej o swoich uczuciach już tyle czasu, ale nigdy nie było ku temu dobrej okazji. Ale teraz było inaczej, jakby znajdowali się w magicznej bańce. Byli sam na sam, w miłej atmosferze, jedynie przy świetle ognia syczącego w kominku. A przed sobą mieli cały weekend, więc sumy też nagle przestały ich obchodzić.

Wziął głęboki wdech i wypalił:

- Bardzo cię lubię, Rose.

Dziewczyna podniosła się na łokciach i obróciła twarzą w stronę jego twarzy. W jej głowie zapaliła się mała lampka, jakby już wiedziała, do czego Ron zmierzał. O wiele żywiej, popatrzyła się w jego oczy z zainteresowaniem.

- To to mi chciałeś powiedzieć? Ja też cię lubię. Bardzo bardzo - powiedziała cicho, prawie szeptem.

To, jak uparcie trzymała z nim kontakt wzrokowy, zrobiło Ronowi kisiel z mózgu. Widząc te oczy, najpiękniejsze jakie kiedykolwiek zobaczył, nagle jakby wszystkie myśli wyparowały mu z głowy. Nie miał pojęcia, co chciał powiedzieć, mimo że już dawno przygotował sobie cały scenariusz na taką sytuację.

- Ale.. nie wydaje ci się, że jest między nami coś więcej?

Motyle zatrzepotały w brzuchu Rose, ale z jakiegoś powodu nie chciała uwierzyć w to, co podpowiadało jej serce. Rose nie wiedziała co odpowiedzieć, ale zamrugała słodko rzęsami. 

- Coś więcej niż przyjaźń? Super mocna przyjaźń?

Ron westchnął i przeczesał włosy ręką. Posłał jej cierpiętnicze spojrzenie.

- Rose, błagam, teraz na poważnie. I tak już mi nie ułatwiasz, jak tak się na mnie patrzysz, to nie mogę logicznie myśleć - wyznał i natychmiast zaczerwienił się lekko.

Serce zaczęło bić jej mocniej. Naprawdę chciała już przestać się z nim droczyć, ale nie mogła się powstrzymać, aby nie rzucić.

- Mam zamknąć oczy?

Ron z rezygnacją popatrzył w sufit i wziął głęboki wdech, aby ochłonąć. Wyglądał na podobnie zestresowanego, co przed meczami Qudditcha. Rose zrobiło się głupio, że dodatkowo utrudniła mu to co chciał zrobić, więc wzięła jego rękę i delikatnie pogładziła jej grzbiet kciukiem.

- Przepraszam, Ron. Jest już późno, trochę mi odbiło - przyznała. - O czym chciałeś porozmawiać?

Trzymając jego dłoń, miała wrażenie że tempo jego pulsu zaraz dobije do śmiertelnej liczby. Ron wziął głęboki wdech i w końcu zwrócił się do niej:

- Dużo się pomiędzy nami ostatnio zmieniło, Rose. Nie wiem, jak to wygląda z twojej strony. I nie oczekuję niczego, naprawdę. Ale chcę ci w końcu to powiedzieć. Podobasz mi się, Rose. Ja... - Tu zawahał się chwilę, celowo nie patrząc na jej reakcję. - Nie widzę świata poza tobą. Nigdy nie sądziłem, że spotkam kogoś takiego jak ty. I po prostu... po prostu chciałbym ci pokazać, że mogę o ciebie zadbać. I być dla ciebie kimś więcej. Jeśli tylko chcesz.

Rose dosłownie wcięło w fotel. Nie mogła wykrztusić ani słowa i w ogóle nie potrafiła uwierzyć w to, co się dzieje.

Nigdy nie czuła aż tak wiele emocji na raz. Była pewna, że zaraz eksploduje. 

Tymczasem u Rona chyba w końcu pękła blokada trzymająca jego myśli w jego głowie, bo zaczął gadać jak najęty.

- Rose, nigdy nie poznałem wspanialszej osoby, niż ty. Wiem, że mogłabyś być z każdym. A ja nawet na ciebie nie zasługuję. Wiem, że nie jestem ideałem chłopaka dla takiej dziewczyny jak ty, ale...

- Ron.

W końcu udało jej się cokolwiek wykrztusić. Chłopak przerwał swój monolog i z tysiącem różnych emocji w oczach, spojrzał na nią.

I wtedy jej piękne oczy były dla niego niczym oaza. Wyglądały tak spokojnie, zdawały się emanować taką miłością, że natychmiast uspokoiło to jego nerwy. 

- Cicho, Ron. Nie mów o sobie, jakbyś był bezwartościowy. Nie chcę, aby mój chłopak się tak czuł - powiedziała cichutko, patrząc niepewnie na jego reakcję.

Teraz to Rona zamurowało.

- Co? Jaki chłopak?

- Ty też mi się podobasz, Ron.

Po tych słowach Rose opuściła wzrok na swoje dłonie. Po prostu nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Po chwili poczuła ciepłą dłoń na swojej twarzy.

Ron delikatnie uniósł jej podbródek, zmuszając ją do spojrzenia na siebie. Miał policzki zaróżowione z emocji, ale w jego oczach było coś takiego, co sprawiło że poczuła się jak jedyna, najpiękniejsza dziewczyna na świecie.

Wtedy zrozumiała, że on ją kochał. To nie tak, że jedynie podobała mu się z wyglądu, czy był nią zauroczony.

Ron ją naprawdę kochał.

Siedzieli tak przez kilka minut. Rose mogłaby policzyć wszystkie piegi na jego nosie, gdyby tylko potrafiła odwrócić spojrzenie od jego oczu. Ron patrzył na nią tak, jakby nic innego na świecie się nie liczyło.

- Rose... Co z tym robimy?

- No chyba musimy spróbować... zobaczyć jak to jest być w związku.

Ron objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, a Rose oparła głowę na jego ramieniu. Nie mogła uwierzyć, że ta chwila jest realna. Że to nie jest sen. Czy ona naprawdę właśnie zdobyła chłopaka?

- Nie wierzę - szepnęła i wtuliła twarz w jego obojczyk. - To nie był żart?

- Nigdy w życiu - odparł Ron natychmiast.

Jak mógłby robić sobie z niej żarty, skoro jego najśmielsze, najgłębsze marzenie właśnie się spełniało? Nagle Ron przypomniał sobie o jeszcze jednej kwestii.

- Rosie... Chciałem ci też powiedzieć... w sumie podziękować. Tyle razy już mnie ratowałaś. Zawsze mogłem na ciebie liczyć - mówił Ron, gładząc ją po włosach. - Skoro dałaś mi szansę, obiecuję ci, że teraz to ja zajmę się tobą. Najlepiej jak będę umiał.

Z lekkim zawahaniem pocałował ją w czubek głowy. Serce Rose prawie roztopiło się ze słodkości. Nigdy w życiu nie czuła się tak bezpiecznie, jak tej czerwcowej nocy.

Nie wiedzieli jeszcze, że już niedługo ochrona Rona bardzo przyda się Rose. I nie wiedzieli, że ich młody związek spotka się z próbą o wiele wcześniej, niżby się tego spodziewali. 

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top