❀ Rozdział 33 ❀

W podróży do Hogwartu mieli eskortować ich Lupin i Tonks. Rano pozbierali ostatnie rzeczy do swoich kufrów, pożegnali się z wszystkimi, a potem wyszli na plac Grimmauld Place.

Mieli zamiar dostać się do zamku za pomocą Błędnego Rycerza, a Rose robiło się niedobrze na samą myśl o tym autobusie. Trzymając na rękach swojego kocura, odwróciła się do stojących obok niej bliźniaków.

- Zróbcie coś, żebym nie zwymiotowała - rzuciła, nie spodziewając się realnej pomocy. Tymczasem Fred pogrzebał głęboko w kieszeni swojej kurtki i wyjął z niej długiego cukierka.

- Wymiotki Pomarańczowe specjalnie dla pani - powiedział i podał jej cukierka.

Rose popatrzyła na niego, potem na trzymany przez niego słodycz, a potem znowu na niego.

- Miało być coś, co sprawi że NIE zwymiotuję - powiedziała, pamiętając jak kiedyś podali wymiotka Neville'owi, który potem nie mógł przestać zwracać jedzenia. Traumatyzujący widok. - Przecież wiem, co to powoduje.

- Ta czarna część jest po to, aby zakończyć wymioty. Powinna pomóc - odparł swobodnie George, ale spotkał się z jej nieprzekonanym spojrzeniem. - Naprawdę, Rose. Daję słowo.

Uwierzyła w jego obietnicę i podziękowała bliźniakom, a wtedy z budynku wyszli jako ostatni Harry i Ron. Brunet chciał pożegnać się jeszcze z Syriuszem, a Ron musiał na niego czekać.

- Wszyscy są? - spytała Tonks, przejeżdżając po nich wzrokiem. - Dobra, żaden mugol nie patrzy. Dawaj, Remusie.

Lupin wyciągnął różdżkę i machnął nią w powietrzu. Wtedy znikąd pojawił się przed nimi trzypiętrowy autobus, a Tonks zaczęła szybko wpychać ich do środka.

- Zawsze marzyłem, żeby się nim przejechać - stwierdził Ron, kiedy weszli do środka. Rose trochę pozieleniała na twarzy. - Wszystko w porządku, Rose?

Za bardzo bała się otworzyć usta, więc zamiast niej odpowiedział Fred.

- Chce jej się rzygać.

Rose posłała mu miażdżące spojrzenie. Fred uśmiechnął się zawadiacko.

- Teraz mówi, że to na twój widok, Ron - dodał.

Zjadła cukierka od bliźniaków i chyba tylko to uratowało ją przed puszczeniem pawia, ale zielonkawy kolor nie znikał z jej twarzy aż do końca podróży.

❀❀❀

Kilka godzin później Ron wchodził po schodach prowadzących do męskich dormitoriów. Chłopcy z piątego roku mieli je prawie najwyżej, więc po drodze mijał wiele innych sypialni. Nagle usłyszał skrzypienie drzwi i dobrze znany mu, irytujący go głos.

- Ron! - zawołał jego starszy brat. Stał w progu swojego dormitorium, a za nim pojawiła się druga identyczna głowa.

- Co? - zapytał, odwracając się do Freda. 

Ten wyszedł na schody i podszedł do niego kilka kroków.

- Musimy z tobą porozmawiać, Ronnie - oznajmił kładąc mu rękę na ramieniu.

Ron zrobił krok w tył.

- Yyyy, o czym? - zapytał. Nie pamiętał kiedy ostatni raz rozmawiał z bliźniakami sam na sam.

- Zobaczysz. Nie pożałujesz, tak myślę - powiedział George, również podchodząc bliżej.

To już całkowicie brzmiało jak żart albo podpucha. Ron znał swoich braci za dobrze, by się zgodzić.

- Nie, dzięki.

Odwrócił się i już od nich odchodził, ale Fred zastąpił mu drogę.

I co z tego, że był od nich wyższy, skoro ich było dwóch. Siłą zaciągnęli go do ich dormitorium, posadzili na łóżku, a drzwi zamknęli na klucz.

- Wybacz, Ron. Chcieliśmy po dobroci - wyjaśnił George, rozcierając brzuch, w który Ron kopnął go w akcie obrony. - Skąd u ciebie tyle siły?

- Nie mam już pięciu lat - przypomniał im, trochę naburmuszony. 

- Wiemy, braciszku. Dlatego tu jesteś.

- Musimy przeprowadzić męską rozmowę!

Ron aż zakrztusił się śliną. Wtedy dostrzegł jeszcze jedną osobę w tym pomieszczeniu, czarnoskórego chłopaka leżącego na łóżku, wcześniej chowającego twarz za jakimś komiksem.

- Jaką? - Lee Jordan zapytał ze śmiechem, a bliźniacy spojrzeli w jego stronę.

- Męską. Jak bracia - odparł Fred, a Ron uniósł wysoko brwi. - Serio, posłuchaj nas, Ronnie. Może kiedyś podziękujesz.

- I nie przejmuj się Lee. Będzie udawał, że nie słucha - powiedział George, a chłopak pokazał im kciuka w górę znad swojego komiksu.

- O co wam chodzi? - Ron był coraz bardziej zirytowany.

- Ożesz, spokojnie!

- To jest nasza tradycja. Zaczęło się od Billa, on podzielił się tym z Charliem. Charlie zdradził to Percy'emu, ale jemu potem odwaliło od nauki, więc Charlie przeprowadził tę rozmowę też z nami dwoma. Teraz przyszedł czas na ciebie, braciszku.

Ron zastanawiał się, czy bliźniacy nie zmyślili tej historii, ale zaczęło go to ciekawić.

- Przyda ci się to, w twojej obecnej sytuacji. Chodzi o dziewczyny!

Oczy prawie wylazły mu z orbit, kiedy spojrzał na Freda.

- Co?!

- Nie martw się, Ron, nawet tobie nie grozi niepowodzenie. Dzięki tym radom nawet Percy znalazł dziewczynę dwa lata temu, nie wiem czy pamiętasz, Penelopa Clearwater. A Percy to charyzmą szczególnie nie grzeszył.

- Więc ty też może w końcu zrobisz krok w przód!

- Ja sobie dobrze radzę! - zaprotestował Ron, mając przed oczami Rose. Gdyby oni wiedzieli o wszystkim, co między nimi zaszło!

- Ach tak, tak, oczywiście - powiedział pobłażliwie Fred, a Ron naprawdę miał ochotę go walnąć.

- Daję sobie radę - wykrztusił przez zaciśnięte zęby.

Fred i George spojrzeli po sobie.

- Ronnie, minął cały rok odkąd ślinisz się na widok Rose. Może i jesteś na dobrej drodze i za jakieś dwa lata w końcu będziecie razem.

- Ale jak nas posłuchasz, możesz do tego doprowadzić znacznie szybciej.

Ron siedział na łóżku i gapił się na bliźniaków w szoku. Oni wiedzieli? Jakim cudem?

Poza tym, miał wrażenie, że za wszelką cenę próbują go zawstydzić. Powoli im się to udawało, ale postanowił nie dać tego po sobie okazać. 

- Och, Ron. To tak widać. Naprawdę zdziwiłbym się, jakby ktoś nie wiedział.

- Co? Kto niby wie? - spytał lekko spanikowany Ron.

- Że coś między wami jest?

Fred i George zaczęli wymieniać na palcach.

- Hermiona.

- Harry.

- Ginny.

- My.

- Syriusz.

- Tata.

- Lupin.

- Tonks.

- McGonagall.

- Dalej mówić? - George spojrzał na Rona, który w końcu został pozbawiony riposty. 

Ron zawiesił spojrzenie na czerwonym baldachimie łóżka. Może bliźniacy serio chcą mu pomóc? Ten pierwszy i jedyny raz w życiu. 

Popatrzył na ich dwójkę, siedzących na łóżku naprzeciwko. Mieli identyczny wyraz twarzy i wcale nie wyglądali jakby robili sobie z niego żarty. I chyba pierwszy raz nie czuł się jak obiekt dowcipu.

To go przekonało.

- Niech wam będzie. Mówcie.

George aż klasnął w dłonie z radości, a Fred walnął go przyjacielsko w plecy.

- Dobra decyzja, Ron. Jeszcze nam podziękujesz.

- Nie musisz przed ślubem - dodał George i razem z Fredem zaśmiali się, rozkoszując się własnym geniuszem.

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top