❀ Rozdział 29 ❀
Rosalie stanęła przed wielkimi czarnymi drzwiami na drugim piętrze, na których niechlujnie wyryty był napis Hardodziob. Zrobiło jej się całkiem miło na myśl o hipogryfie, którego udało im się uratować dwa lata temu. Szybko jednak wróciła myślami do siedzącego po drugiej stronie drzwi Harry'ego.
Zapukała. Najpierw lekko, ale gdy nie otrzymała odpowiedzi, trochę mocniej. Usłyszała poruszenie wewnątrz pomieszczenia, a gdy po kilkunastu sekundach dalej nikt jej nie odpowiedział, sama zdecydowała się na wejście do środka.
- Harry? - spytała łagodnie, uchylając ciężkie drzwi. Zobaczyła sylwetkę chłopaka, a obok niego rozłożonego wielkiego hipogryfa.
O ile kilkanaście minut temu Rose pomyślała, że to Ginny i Ron wyglądają mizernie, to Harry prezentował się kilka razy gorzej. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a włosy sterczały mu na wszystkie strony jeszcze bardziej niż zawsze. Ręce słabo zwisały z ramion, jakby nie mógł unieść ich ciężaru. Do tego był lekko przygarbiony i jakiś taki niedzisiejszy - jakby nie spał, nie jadł i nie pił nic od kilkunastu godzin.
- Rose? Co ty tu robisz? - zamrugał zdziwiony.
- Przyjechałam niedawno razem z Hermioną, semestr w Hogwarcie już się skończył. Mogę wejść?
Niechętnie skinął głową. Rose weszła do średniej wielkości pomieszczenia, w którym panował ogólny rozgardiasz. W kilku miejscach na podłodze walały się martwe fretki. Rose udała że ich nie widzi i chodziła tak, aby omijać je jak największym łukiem. Przywitała się z Dziobkiem, który na szczęście ją poznał i w końcu spojrzała na Harry'ego.
Chłopak cały czas obserwował jej poczynania, ale gdy się do niego odwróciła, uciekł wzrokiem. Rose przysiadła się obok niego.
- Jak się czujesz?
- Nie wiem - powiedział i prawie niezauważalnie odsunął się od niej kilka centymetrów.
Po tym zachowaniu wiedziała już, że nie było źle. Było fatalnie
Nie odezwał się więcej, więc siedzieli chwilę w ciszy, a Rose zaczęła żałować, że nie przemyślała wcześniej tego, co chciała powiedzieć. Mając nadzieję, że coś w rodzaju intuicji jej pomoże, zaczęła mówić:
- Pewnie myślisz, że gdybym tylko wiedziała o wszystkim, to bym tu nie przyszła - Tu przerwała na chwilę, wlepiając wzrok w swoje dłonie. - Ale wiem. I jak widać, wciąż z tobą rozmawiam.
- Aha, więc co ciekawego jeszcze opowiedzieli ci Ron i Ginny?
Przybrał ofensywny ton, ale Rose starała się wciąż mówić spokojnie.
- Na przykład to, że ukrywasz się przed wszystkimi od wczoraj.
- Och, czyli widzę że całkiem sporo sobie o mnie rozmawialiście.
- Skoro ty nie chciałeś do nas wyjść, musieliśmy sami porozmawiać. Ale nie dlatego, że uwielbiamy cię obgadywać - Rose przewróciła oczami. - Martwimy się o ciebie.
Harry prychnął.
- Nie powinniście.
- Harry, czemu znowu chcesz stawiać wszystkiemu czoła sam? - zapytała trochę głośniej, odwróciwszy się lekko w jego stronę, tak żeby móc widzieć jego twarz. - Ron, Hermiona i ja już dawno zadecydowaliśmy, że chcemy ci w tym pomagać. Więc nie myśl, że to obarczanie nas dodatkowym ciężarem. Bo my nie chcemy, żebyś musiał sam to wszystko znosić. Po to są przyjaciele.
Nie spodziewała się odpowiedzi, więc nie zdziwiła się, gdy Harry tylko mruknął coś pod nosem.
- Chcesz kanapkę?
Mówiąc to, podała mu talerz od pani Weasley, a Harry z początku zmarszczył brwi, ale po przemyśleniu sięgnął po jedzenie. Pochłonął pierwszą kanapkę tak szybko, że Rose przez chwilę patrzyła się na niego w szoku.
- Ty w ogóle jadłeś coś ostatnio? - spytała zmartwiona.
- Śniadanie wczoraj - wymamrotał z pełnymi ustami; kończył już drugą kanapkę.
- Harry, to niezdrowe - zganiła go Rose, jakby był pięcioletnim dzieckiem. Westchnęła zrezygnowana. - No to jedz.
I poczekała aż pozostałe trzy kanapki znikną z talerza, a trwało to zaledwie chwilę.
- Dzięki - powiedział, przeżuwając ostatni kęs. - Chyba serio potrzebowałem coś zjeść.
- Oczywiście, że potrzebowałeś. Dbaj o siebie trochę, Harry.
Chłopak jakby nagle przypomniał sobie o swojej sytuacji, bo znów spochmurniał. Chyba jedzenie sprawiło, że był trochę bardziej rozmowny, bo sam z siebie powiedział:
- Ja wiem, że wy chcecie mnie wspierać. Ale ja tak nie mogę, Rose. Boję się, że was skrzywdzę. Prawie zabiłem ojca Rona, nie będę mógł teraz spojrzeć mu w twarz.
Zabrzmiał tak żałośnie, że Rose zaczęło krajać się serce.
- Harry, ty nie jesteś Sam-Wiesz-Kim. Jesteś Harrym - powiedziała, patrząc na niego z troską. - I nie mów, że jesteś opętany, posłuchaj, co do powiedzenia ma ci reszta. A mają naprawdę dobre argumenty. Jesteś dobrym człowiekiem i po tym wszystkim co zrobiłeś dla świata nikt, a w szczególności ty sam, nie powinien mieć co do tego wątpliwości. Gdyby nie ty, pan Weasley mógłby już nie żyć.
- Ale ja byłem wężem, Rose - odpowiedział cicho. - To ja go atakowałem. Słyszałem głos Voldemorta w swojej głowie.
- Nie, Harry. To nie ty byłeś wężem - powiedziała mu stanowczo, kładąc rękę na jego ramieniu. - Naprawdę, chodź ze mną. Dopóki nie wysłuchasz co do powiedzenia ma ci Ginny, nie ocenisz sytuacji obiektywnie.
Po tych słowach chłopak nie odpowiadał jej przez dłuższą chwilę, a ona wcale go nie pospieszała. Siedzieli obok siebie w głuchej ciszy, przerywanej tylko głośnym mlaskaniem Hardodzioba.
- Czyli nie boją się mnie?
- A ja się ciebie bałam? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Rose.
Harry wyprostował plecy, poprawił okulary i przejechał ręką po swoich zwichrzonych włosach. Dziewczyna odebrała to jakby w końcu wracał do żywych. Kiedy wstał, ona też się podniosła i spojrzeniem przekazał jej, że jest gotowy zejść do przyjaciół.
Wyszli więc, a Rose miała nadzieję, że pozostała trójka wciąż czeka na nich w pokoju Rona. I nie zawiodła się, wchodząc do tamtego pomieszczenia ujrzała Hermionę, Ginny i Rona na tych samych miejscach co ostatnio.
Stojący w progu Harry od razu ściągnął na siebie spojrzenie całej trójki. Na miękkich nogach wszedł i usiadł obok Rona, a Rose usiadła na łóżku koło Hermiony.
Nikt z nich nie wiedział, jak zacząć rozmowę. Harry wlepiał spojrzenie w ziemię, Ron w jakieś losowe miejsce na eleganckim gobelinie, a w oczach Ginny z każdą chwilą lśniło coraz większe zdenerwowanie. W końcu to rudowłosa nie wytrzymała.
- No więc? Czemu nas unikasz od wczoraj?
- Nie miałem ochoty na rozmowę.
- Och, to chyba trochę głupio z twojej strony, - Głos Ginny zaczynał wybrzmiewać nutką wyrzutu, - biorąc pod uwagę, że jestem chyba jedyną znaną ci osobą, która była opętana przez Sam-Wiesz-Kogo.
Po Ginny dobrze widać było, że z trudem przychodziło jej wspominanie tego. Obdarzyła Harry'ego ostrym spojrzeniem.
- Zapomniałem - zmieszał się Harry. Teraz obrócił się do niej i naprawdę poczuł się głupio.
- Przepraszam - powiedział szczerze. - Więc... więc myślisz, że jestem opętany?
- A pamiętasz wszystko, co robiłeś? Masz jakieś wielkie białe plamy w pamięci?
Zastanowił się przez kilka chwil, wbijając tępe spojrzenie w przestrzeń. Po chwili pewnie oświadczył:
- Nie.
- To nie zostałeś opętany. Ja nie pamiętałam co robiłam przez całe godziny, nagle stwierdzałam że gdzieś jestem i nie miałam bladego pojęcia jak się tu znalazłam.
- A jeśli w jakiś sposób Voldemort przeniósłby mnie do Londynu...?
- Nadejdzie taki dzień, - przerwała mu zirytowana Hermiona, - kiedy w końcu przeczytasz Dzieje Hogwartu i uświadomisz sobie, że nawet Voldemort nie byłby w stanie cię przenieść na terenie szkoły. I nie śmiej się, Ron, ciebie też się to dotyczy.
Najwyraźniej argumentacja Hermiony nie do końca przekonała Harry'ego, więc włączył się Ron.
- Harry, nie ruszałeś się z łóżka. Widziałem jak miotałeś się na minutę przed tym jak zdołaliśmy cię obudzić.
Harry wstał i przez kilka minut przechadzał się w kółko po pokoju. Poczuł niewyobrażalną ulgę. Czyli nie był opętany. To nie on był bronią, której tak pragnął Voldemort.
W końcu zatrzymał się tyłem do całej reszty i patrząc w podłogę, powiedział cicho:
- No dobra. Przepraszam was.
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top