❀ Rozdział 26 ❀
- Proszę, wejdźcie do klasy - usłyszeli ohydnie słodki głosik, a chwilę potem przed piątoklasistami stanęła postać profesor Umbridge. - Zapraszam.
Gryfoni i Ślizgoni niechętnie zajęli swoje miejsca, tworząc przy tym spory rozgardiasz. Rose od początku roku na tej lekcji dzieliła ławkę z Harrym, więc tego dnia również usiadła obok niego.
- Harry, zobacz. Śnieg - szepnęła, szturchając go w łokieć.
Opady białych płatków za oknem były tak gęste, że nie dało się dostrzec nic, co znajdowało się dalej niż metr od szyby. Pierwszy śnieg był najlepszym pretekstem, by przez całą lekcję bezczynnie patrzeć za okno.
Harry westchnął i spojrzał na zewnątrz. Widok był naprawdę ładny. Następnie spojrzał w stronę nauczycielki i natychmiast wrócił wzrokiem za okno.
Kilka dni temu nadszedł grudzień, więc wielkimi krokami zbliżały się też święta Bożego Narodzenia. Rose cieszyła się, bardzo lubiła ten czas, a w tym roku święta oznaczały dodatkowo przerwę od widywania Umbridge.
Z rozmyślań wyrwał ją irytujący głos nauczycielki.
- Oj, nie, nie, moi drodzy. Zdaje się, że nie widzieliście jeszcze treści Dekretu Edukacyjnego nr 28?
Rose pomyślała, że wśród całej ściany wypełnionej dekretami, ciężko byłoby dojrzeć jakąkolwiek nową tabliczkę.
- Nie martwcie się, kochaniutcy, nie wyciągnę z tego konsekwencji, o ile szybko zastosujecie się do jego treści. Brzmi ona: na polecenie Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, niniejszym zakazuje się zmniejszania dystansu pomiędzy chłopcami a dziewczętami do odległości mniejszej niż dwa cale.
Po klasie przeszedł szum dezaprobaty.
- Ależ proszę o ciszę! - zawołała stanowczo Umbridge, po czym uśmiechnęła się do nich obrzydliwie. - Jestem w stanie zrozumieć wasze... niezadowolenie, jesteście w młodym dojrzewającym wieku, więc nie jesteście jeszcze w stanie zrozumieć poważnych priorytetów. Ale to, moi drodzy, jest szkoła i jesteście tutaj, by się uczyć. Bez rozpraszania się. Zamykam temat, proszę przesiądźcie się.
- Pani profesor, ale siedząc w ławkach utrzymujemy dystans ponad dwóch cali - rozległ się niepewny głos z tyłu sali.
- Ach, tak? Zdaje mi się, że nie wszyscy tego przestrzegają - I tu jako przykład podała Parvati i Deana, których łokcie rzekomo się stykały. Parvati próbowała się bronić, mówiąc że szturchnęła kolegę przez przypadek, ale Umbridge jej nie słuchała. - No już, przesiadać się albo sama dobiorę was według własnego uznania.
Rose spojrzała porozumiewawczo na Rona, z którym po chwili zamieniła się miejscami, lądując w ławce z Hermioną. Westchnęła i odwróciła się przodem do przyjaciółki.
- To totalny absurd - wyszeptała jej oburzona Hermiona. Rose skinęła głową i oparła głowę o nadgarstek. Tak, totalny absurd.
❀❀❀
W przedświątecznym czasie pokój wspólny Gryffindoru pachniał goździkami, świeżym piernikiem i palonym cukrem. Rosalie mogłaby przysiąc, że była to sprawa skrzatów domowych. Zapach jakimś cudem wisiał w powietrzu całymi dniami i utrzymywał Gryfonów w cudownej atmosferze.
Śnieg, jak co roku, tworzył wielkie stosy na hogwarckich błoniach i pokrywał całą zieloną powierzchnię. Czuli się trochę staro, gdy jak co roku tłukli się z bliźniakami na śnieżki, bo nikt starszy od nich już tego nie robił. Ale takie uroki zadawania się z Weasleyami. Biały puch był tak sypki, że gdy Fred i George wepchnęli Rona w wielką zaspę, została po nim tylko pamięć, do momentu w którym zdołał się wygrzebać.
Na tydzień przed Wigilią zaczęto przystrajać zamek. Rose nigdy nie przykładała uwagi do tego kto załatwia te wszystkie ozdoby, aż do momentu w którym Hermiona oświadczyła jej, że razem z Ronem jako prefekci muszą pomóc w rozwieszaniu łańcuchów i innych podobnych czynnościach.
Tego popołudnia Rose razem z Harrym siedzieli w pokoju wspólnym przy herbacie i wypracowaniu z eliksirów. Już nawet nie zdziwił ich fakt, że Snape zadał im pracę na ostatni dzień przed samymi świętami. Robił tak co roku, aby jego uczniowie mogli jak najkrócej cieszyć się z wolnego czasu.
Odkąd Harry skończył szlaban u Umbridge, zrobił się trochę bardziej regularny w nauce. Przez wyrzucenie z drużyny, nie miał też na głowie częstych treningów. Rose widziała, że nie jest mu z tym łatwo, tym bardziej, że jego ukochana błyskawica została zabrana przez nauczycielkę. Przynajmniej miał więcej czasu, czego nie można było powiedzieć o Ronie. Treningi quidditcha i jego obowiązki prefekta sprawiały, że Rose zaczynała się poważnie martwić o jego sumy.
- Jakie były główne składniki Wywaru Żywej Śmierci? - spytał Harry, poprawiając opadające mu na nos, okrągłe okulary.
Rose, której głowa już powoli pękała od wiedzy o eliksirach, nawet się nie zawahała z odpowiedzią.
- Sproszkowany korzeń asfodelusa i nalewka z piołunu.
- Okej, skończyłem. Dzięki - zwinął zapisany arkusz i odłożył go na bok. - Chcesz zagrać w szachy?
- Ja? - zaśmiała się, patrząc na Harry'ego z niedowierzaniem. - Chyba tego nie chcesz, Harry. Jestem w to naprawdę beznadziejna.
- Oj tam, nauczysz się - próbował przekonać ją Harry.
Poszedł do dormitorium po swoją partię czarodziejskich szachów, a Rose zaczęła godzić się już z porażką. Jednak mimo swoich wcześniejszych słów, nie spodziewała się, że będzie ona tak sromotna.
Zagrali dwa razy, oba przegrała z kretesem. Rose pocieszała się tym, że chociaż mogła poprawić Harry'emu humor, bo chłopak nie mógł przestać się z niej śmiać, kiedy pomyliła swojego pionka z wieżą, więc figura uderzyła ją mocno w rękę. Jego szachy zdecydowanie jej nie polubiły.
W końcu opadła zrezygnowana na oparcie fotela, gratulując Harry'emu dwukrotnej wygranej. Wciąż się z niej śmiał i ją też zaczęło już to bawić.
- Ciekawe, jak tam się bawią nasi prefekci - mruknęła.
- Możemy iść sprawdzić - zaproponował Harry, a Rose zmarszczyła czoło.
- Wiesz gdzie są? Mi Hermiona nie pisnęła ani słówka.
- Ron miał rozwieszać łańcuchy na piątym piętrze, może są razem. Z resztą chodź, przekonamy się.
Nie zawiedli się. Na piątym piętrze spotkali obu swoich przyjaciół, ci jednak nie dostrzegli ich z początku. Ron i Hermiona wydawali się bardzo pochłonięci swoją pracą.
- Cholera - wymsknęło się Ronowi, kiedy po podwieszeniu łańcucha ze świecidełkami, Irytek po raz siódmy zerwał jego drugi koniec, zmuszając go do ponownego przyczepienia go bezbarwną taśmą.
- Ron! Szybciej, ręce mnie już bolą!
- Hermiono, naprawdę pójdzie mi szybciej, jeśli ktoś zabierze nam stąd Irytka.
W tym momencie poltergeist chwycił koniec długiego łańcucha i zaczął oplątywać nim Rona, śpiewając głośno nowo wymyśloną piosenkę. Mimo że Harry i Rose z początku nie mieli zamiaru się ujawniać, stwierdzili że to dobry moment, aby jednak im pomóc.
- Chyba tak średnio wam się szczęści - rzekł rozbawiony Harry, wyrywając Irytkowi łańcuch. W samą porę, jako że Ron był tak zaplątany w łańcuch, że przy kilku następnych okrążeniach najprawdopodobniej zleciałby z drabiny, tym samym rujnując całą ich dotychczasową pracę.
W tym czasie Rose zerwała kawałek taśmy i podkleiła go z drugiej strony, którą Hermiona od kilku minut trzymała w górze. Szybko utrwalili całość zaklęciem, dzięki czemu Irytek nie mógł już dalej bawić się z nimi w kotka i myszkę.
- Och, dzięki.
- Irytku, idź już stąd - jęknęła błagalnie Hermiona.
- Hermiona strasznie irytuje się, że nie może mu nawet odjąć punktów...
Hermiona popatrzyła na Rona z oburzeniem, ale oprócz niej każdy zaśmiał się z jego żartu. Przewróciła oczami.
- Skończyliście już? - spytała po chwili Rose.
- Na dzisiaj tak - odpowiedziała Hermiona. - A jutro mamy pilnować pierwszaków na długiej przerwie.
- Przynajmniej nie powinno już być Irytka - westchnął Ron. - Te dzieci na pewno będą się nas słuchać bardziej niż on. Naprawdę, nie wiem kto go trzyma w Hogwarcie.
Jak się okazało, pilnowanie dzieci też wcale nie przypadło Ronowi do gustu. Następnego popołudnia zarzekał im się, że oni w pierwszej klasie na pewno nie byli tacy bezczelni. Wbrew jego oczekiwaniom pierwszoroczni nie za bardzo uznawali jego autorytet prefekta.
Hermiona za to wkurzała się na Rona, gdyż ten uparcie nazywał pierwszaków krasnoludkami, tłumacząc się, że są zdecydowanie niżsi niż przypuszczał.
Jeszcze następnego dnia Ron i Hermiona dostali zadanie patrolowania korytarzy na zmianę z woźnym Filchem, który podejrzewał, że przedświąteczna atmosfera może sprzyjać epidemii pojedynków czarodziei.
- Ten to ma krowi nawóz zamiast mózgu - podsumował ze złością Ron, po otrzymaniu tego zadania.
Przez ostatnie dni ta dwójka była tak zajęta, że Hermiona przestała nawet dziergać na drutach czapeczki dla skrzatów i bardzo się z tym gryzła. Harry i Rose zaczynali coraz bardziej doceniać swoje nieprefektowe życie i przy tym spędzali razem dużo więcej czasu niż wcześniej.
Na trzy dni przed świętami spotkali się w Pokoju Życzeń na ostatnie w tym roku spotkanie Gwardii Dumbledore'a. Harry zapowiedział, że nie opłaca im się zaczynać nic nowego, dlatego będą szlifować jedynie zdobyte dotąd umiejętności.
Rose ćwiczyła z Hermioną zaklęcie spowalniające, następnie oszałamiające aż w końcu korzystając z ograniczonego wachlarza zaklęć, mogli przeprowadzić mini pojedynki. Oczywiście sala była za mała by wszyscy mogli ćwiczyć na raz, więc gdy jedna para walczyła, wszystkie pozostałe jedynie przypatrywały się im z boku.
Hermiona miała tak mocny głos, że gdy wołała nazwę zaklęcia, Rose aż przechodził dreszcz. W większości przypadków udawało jej się sprawnie ich unikać, jednak nawet wtedy czuła, że rzucony czar ma naprawdę wielką siłę. Jej zaklęcia częściej trafiały w Hermionę, jednak działały na nią zaledwie kilka sekund, przy czym była pewna, że gdyby ona oberwała od przyjaciółki taką Drętwotą, już byłaby wgnieciona w ścianę kilka metrów za nią.
Pojedynek trwał kilka minut, aż w końcu Rose oberwała zaklęciem spowalniającym i została bez problemu rozbrojona.
Po zakończeniu spotkania, we czwórkę pozbierali wszystkie poduszki w równy stosik, aż poza nimi w Pokoju Życzeń została tylko Cho Chang. Gdy Rose popatrzyła w tamtą stronę, dziewczyna rozmawiała z Harrym. Szturchnęła Hermionę, która szturchnęła Rona i zaczęli kierować się do wyjścia.
- Co? Nie czekamy na Harry'ego? - spytał nieświadomy niczego Ron.
- Nie dzisiaj - Rose ucięła temat i pociągnęła go za łokieć do wyjścia.
Po dokładnym zamknięciu drzwi, które natychmiast zniknęły z ich oczu, Ron w końcu zapytał:
- O co wam chodzi? O tę Cho?
- Harry zaraz do nas dojdzie, a raczej nie chciałby, żebyśmy teraz na niego czekali - odrzekła Hermiona.
- O ile będzie w stanie dojść - wtrąciła Rose, a Hermiona popatrzyła na nią z dezaprobatą.
Wrócili do pokoju wspólnego i zajęli miejsce na czerwonej kanapie. Po piętnastu minutach zaczęli powoli się niepokoić. Minęło pół godziny, kiedy w dziurze w portrecie Grubej Damy pojawił się Harry, wyglądający dość słabo i kiwający się na nogach.
- Co cię zatrzymało? - spytał Ron, patrzący na niego znad wypracowania z transmutacji.
Nie odpowiedział.
- Harry, nic ci nie jest?
Tym razem jedynie wzruszył lekko ramionami.
Po kilku minutach Ron się widocznie zniecierpliwił.
- Co jest grane? - Podniósł się na łokciu, by lepiej widzieć twarz Harry'ego. - Co się stało?
Rose wymieniła spojrzenia z Hermioną - obydwie spodziewały się odpowiedzi. Rose nie chciała naciskać, więc poczuła lekką ulgę gdy to pytanie zadała jej przyjaciółka:
- Całowałeś się z Cho?
Ron usiadł tak szybko, że przewrócił kałamarz. Spojrzał na chłopaka znacznie bardziej wnikliwie niż wcześniej. Na jego twarzy ciekawość walczyła z rozbawieniem.
- No więc?
Skinął głową.
Rose na pewno nie spodziewała się takiej reakcji u Rona. Chłopak ryknął dziwnym i lekko ochrypłym śmiechem, tak głośno, że pierwszoroczniacy siedzący przy oknach aż podskoczyli. Hermiona za to przeciwnie, nie wydawała się zadowolona..
- No i? - Po chwili zapytał Ron. - Jak było?
Harry zastanowił się przez chwilę.
- Mokro. Płakała.
- Och... - Uśmiech Rona nieco przygasł. - Taki jesteś słaby w całowaniu?
- Czy ja wiem?
Przez całą rozmowę Rose była raczej poważna, ale teraz nagle policzki nadmuchały jej się od śmiechu. Czyli to tak wyglądają te typowe męskie rozmowy?
- Nie chcę się wtrącać, ale wcale nie jesteś słaby w całowaniu - powiedziała Rose.
Ron kolejny raz usiadł tak szybko, że aż kawowy stoliczek przy kanapie się zatrząsnął, a mięśnie twarzy mu się spięły.
- Skąd wiesz?
- Wydaje mi się, że ostatnio Cho często płakała. Przy posiłkach w Wielkiej Sali kilka razy jej się zdarzyło - odparła, udając że wcale nie zauważyła dziwnej reakcji Rona. Z jakiegoś powodu sprawiła jej ona satysfakcję.
- Zdaje się, że skoro chciała się całować to chociaż na chwilę powinna sobie odpuścić. Kto normalny wtedy płacze? - mruknął Ron.
- Ron, jesteś najbardziej nieczułym draniem jakiego przyszło mi poznać - rzekła Hermiona. - Czy wy naprawdę nie rozumiecie jak Cho teraz się czuje?
Rose z westchnięciem oparła się o kanapę. Była tego samego zdania co Hermiona i bardzo dobrze widziała po chłopakach, że oni nic nie pojmują. Ron zdradził to w swoich słowach, a Harry po prostu wyglądał teraz, jakby w ogóle nie rozumiał jak działa świat.
- Ona sama zaczęła - powiedział nagle Harry. - Ona tak nagle się przysunęła... i zaczęła szlochać... nie wiedziałem co zrobić...
- Spokojnie, stary, nikt cię nie wini - odparł natychmiast Ron.
- Ale... chyba to nic złego - zaczęła niepewnie Rose. - Wiem że nie tak powinno to wszystko wyglądać, ale skoro Cho ci się podobała... Chcesz się z nią umawiać?
- Czekaj, co? Jak to ci się podobała? - zapytał Ron, patrząc to na Rose, to na Harry'ego.
Chłopak nie kwapił się do odpowiedzi, więc Rose postanowiła uratować go od tego.
- To nie ważne, później sobie o tym pogadacie.
- Po prostu musiałeś być dla niej miły, Harry - powiedziała Hermiona, patrząc na niego z lekko zaniepokojoną miną. - Bo byłeś, prawda?
- No... ja ją jakoś tak... poklepałem po plecach.
Rose poczuła jak pieką ją mięśnie trzymające jej kąciki ust w dole, ale dzielnie zachowała poważną minę.
- To dobrze, naprawdę mogło być gorzej - uśmiechnęła się pocieszająco.
Hermiona wstała aby pójść już do dormitorium, a Rose zaraz za nią. Przechodząc obok Harry'ego, poklepała go pocieszająco po plecach.
- Dobranoc - rzuciła.
- Dobranoc, do jutra - dodała Rose, nim zniknęła na schodach.
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top