❀ Rozdział 21 ❀
Ron i Rose postanowili nie marnować czasu, więc już tego czwartkowego popołudnia zasiedli do transmutacji. Miejsce ich "korepetycji" stanowiło potencjalny problem. Dormitoria obu z nich odpadały, dzielili je ze zbyt wielką ilością osób. Biblioteka byłaby w sumie dość dobrym rozwiązaniem, ale nie uśmiechało im się siedzieć sztywno w miejscu pełnym oceniających spojrzeń bibliotekarki i w niemiłej atmosferze.
Pokój wspólny był zdecydowanie najgorszą ze wszystkich opcji. Było tam głośno, chaotycznie, ich dwójka była narażona na mnóstwo rozpraszaczy i mieli mało prywatności. A jednak właśnie to miejsce wybrali. Chociaż będzie swobodnie, bo u siebie, prawda?
- Nie mamy ślimaków, co najwyżej możemy wziąć dżdżownice z naszych zapasów do eliksirów - mówiła Rose, niosąc pudełko z maślanymi ciasteczkami. - Ale na razie nie bierzmy niczego co żyje, okej? I tak tu chodzi głównie o załapanie i wyćwiczenie, potem zobaczymy.
Wracali właśnie z kuchni, bo postanowili umilić sobie naukę czymś do jedzenia i dzbankiem malinowej herbaty. Ich wyprawa przedłużyła się nieco, bo spotkali Zgredka, który bardzo ucieszył się na ich widok. Pytał o Harry'ego i o to, jak radzi sobie w szkole, więc musieli obiecać, że przekażą mu, żeby odwiedził Zgredka w wolnej chwili. Skrzat prawie popłakał się z radości.
Dotarli pod portret Grubej Damy i weszli do pokoju wspólnego. Na jednym z fotelów siedział Harry z jakimś podręcznikiem, udając że go czyta. Rose wiedziała, że chłopak zaraz musi iść aby odbyć szlaban, ale nie spodziewała się, że to tak wpłynie na jego humor.
- Hej, Harry! - Rose usiadła na kanapie nieopodal niego, a Ron zaraz obok niej. - Chcesz ciastko?
Podała mu pudełko i poczęstował się jednym z ciastek, ale od razu widać było, że był nie w sosie. Rose popatrzyła się na Rona, który wzruszył szybko ramionami.
- Co tak tu siedzisz? - spytał Ron.
- Seamus jest w dormitorium, a ja nie mam ochoty go widzieć - burknął Harry, ściskając mocno brzeg swojej książki. - Nie po tym jak nazwał mnie kłamcą.
- Nie przejmuj się tym. Jeszcze zmieni zdanie. Wszyscy w końcu zobaczą prawdę, a wtedy będą mogli co najwyżej błagać cię o wybaczenie - próbował pocieszyć go Ron, ale Harry spojrzał na niego chłodno i nie odpowiedział.
Postanowili nie zmuszać przyjaciela do rozmowy, skoro widocznie tego nie chciał, więc siedzieli kilka minut w ciszy. W końcu Harry westchnął, rozprostował plecy i zamknął podręcznik.
- Idę.
- Trzymaj się, Harry. Jeszcze tylko kilka dni i będziesz miał to z głowy - powiedziała Rose, chcąc dodać mu jeszcze otuchy przed spotkaniem Umbridge.
Ale Harry nie zareagował tak, jak by sobie tego życzyła. Mimo że już odchodził, odwrócił się jeszcze w ich stronę i agresywnym tonem powiedział:
- Kilka dni, a potem cały rok znoszenia tej ropuchy, która nie dość że nic nas nie nauczy, to będzie się wyżywać na uczniach? No to rzeczywiście super, wielkie dzięki Rose. Wy naprawdę nic nie rozumiecie! - wycedził przez zaciśnięte zęby, a Rose aż wcisnęła się głębiej w fotel. - A ty, Ron, naprawdę myślisz, że zależy mi na przeprosinach Seamusa? Możesz mu przekazać, że mam go gdzieś. I jeśli jeszcze nie zauważyliście, to w ogóle nie zależy mi na tym co ludzie o mnie myślą! Przyzwyczaiłem się do krzywych spojrzeń!
- Stary, spokojnie! - przerwał mu Ron.
Harry spojrzał na niego, a Ron wytrzymał jego ciężkie spojrzenie. Wściekłe iskierki w oczach ich przyjaciela zaczęły powoli gasnąć, odwrócił się i odmaszerował w stronę wyjścia z salonu.
Rose śledziła jego sylwetkę do momentu aż zniknęła za obrazem, a potem patrzyła się jeszcze pusto w tamtą stronę. Wiedziała, że powinna być gotowa na wybuchy złości Harry'ego, ale trochę ją to zasmuciło. Westchnęła cicho.
- Przejdzie mu zaraz - powiedział Ron, odwracając się w stronę Rose. - On tak nie myśli, po prostu...
- Rozumiem, Ron. Jest mu ciężko - odpowiedziała i skinęła głową. - Strasznie mu współczuję. Gdziekolwiek nie pójdzie, tam ktoś go ocenia.
- To prawda, ale Hermiona ostatnio mówiła do niego z sensem. My go wspieramy, na nas akurat nie powinien Się wyżywać.
Nagle Biszkopt przybiegł do nich, wesoło machając ogonem, zupełnie nieświadomy zaistniałej przed chwilą sytuacji. Rose wzięła go na kolana.
- Często mu się to zdarza? - spytała. - Takie wybuchy.
Ron westchnął i przeczesał dłonią rude włosy.
- Czasami. Kiedy wraca wieczorami od Umbridge, potrafi naprawdę nieźle dopiec. Ale ja jakoś to zniosę, wiem że wcale nie chce mnie obrazić.
- Oj, Ron. Nie jest ci ciężko znosić to sam?
- Czasem aż język świerzbi, żeby coś niemiłego odpowiedzieć - zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. - Nie, Rose. Wiem, że muszę go wspierać. Harry to mój przyjaciel, jest mi nawet bliższy niż moi bracia. On jako jedyny nigdy się ze mnie nie wyśmiewał. Zawsze mogłem na niego liczyć.
Zrobił krótką pauzę, a potem kontynuował:
- A kiedy on mnie potrzebował, rok temu, kiedy wybrano go na reprezentanta, ja się od niego odwróciłem. Jak zwykły dupek. Zresztą, pamiętasz - mówił dalej, brzmiąc tak poważnie, jak Rose dawno go nie słyszała. - Ty mnie wtedy musiałaś ogarnąć, byłem strasznie głupi. Raz się od niego odwróciłem i bardzo tego żałuję. Nigdy więcej nie zawiodę jego zaufania. Jestem mu to winien.
Rose aż wcięło w fotel. Nie spodziewała się, że dla Rona jest to tak ważne i że, co gorsza, dalej myśli o tym jak obraził się na niego rok temu. Z początku nie wiedziała co odpowiedzieć.
- Och - wykrztusiła, patrząc się prosto w jego oczy. - To świetnie, że go wspierasz, naprawdę bardzo dojrzała postawa. Tylko pamiętaj, że ty nie musisz za nic się odwdzięczać. Było minęło. Na tym polega przyjaźń, raz się pomaga, a raz się potrzebuje pomocy. I kłótnie też się zdarzają. Nie powinieneś tak tego rozdrapywać.
- Nie, już się tym nie przejmuję - zapewnił ją Ron. - Po prostu nauczyło mnie to, że muszę bardziej myśleć nad tym, co robię. I nie chcę nigdy więcej zawieść Harry'ego.
Nie odpowiedziała. Naprawdę wzruszyły ją jego słowa, nie spodziewała się po Ronie tak dojrzałych konkluzji. Złapała spojrzenie jego niebieskich oczu, które teraz wydawały się jakieś bardziej wrażliwe. To dziwne, że ludzie tak często uważali Rona za nieczułego. On się starał. Dbał o ludzi, których kochał, dbał o Harry'ego...
O mnie też się martwił, pomyślała Rose, a ta myśl rozgrzała ją od środka.
Opuściła wzrok na swoje dłonie i uśmiechnęła się pod nosem. Czuła, że Ron dalej na nią patrzy. Nalała sobie wystygniętej herbaty do kubka, ignorując jego wzrok.
- Może przejdziemy już do tej transmutacji?
- Och. No tak - jęknął Ron, opierając się plecami na kanapie. - Już zdążyłem o tym zapomnieć.
- Nie uciekniesz od tego. Ode mnie jeszcze ci się uda, ale McGonagall cię dopadnie - zaśmiała się, wyjmując z torby książkę od transmutacji.
Ron podniósł się, spałaszował jeszcze jedno ciastko i widocznie zebrał już siły bojowe, bo kazał Rose zaczynać.
- Okej, to od początku. Transmutacja wymaga znacznie więcej skupienia niż uroki i chyba dlatego jest trudniejsza. Przy innych zaklęciach potrzebne są szybka reakcja, zwinność, a tutaj chodzi bardziej o precyzję. Ale po kolei.
Dziewczyna położyła na stoliku kawałek pergaminu zwinięty w kulkę i zwróciła się do Rona:
- Mógłbyś spróbować rzucić zaklęcie znikania na to? - wskazała na kulkę, a Ron podniósł brwi, sceptycznie podchodząc do tego czy mu się uda. - Spokojnie. Znasz ruch różdżką i wymowę.
Czuła się odrobinkę dziwnie mówiąc przyjacielowi co ma robić. Z pewnością nigdy nie zakładała, że będzie uczyć kogokolwiek.
Ron odchrząknął cicho i wskazał końcówką różdżki na kulkę papieru. Następnie wypowiedział formułkę Evanesco, po czym wykonał dłonią ruch przypominający falę. W ułamku sekundy pergamin zniknął im sprzed oczu, a chłopak aż otworzył z wrażenia szerzej oczy.
- Wow, czemu McGonagall nie dała nam na początek czegoś takiego, tylko od razu przeszła do bezkręgowców?
- Nie mam pojęcia, to jest o wiele prostsze - przyznała. - Właściwie, to w przypadku większych rzeczy lub zwierząt zaklęcie polega na dokładnie tym samym. Wymaga tylko nieco więcej starań od tego, kto je rzuca. Z tym bez problemu ci wyszło, ale popełniłeś kilka błędów, które mają większe znaczenie przy zwierzętach, nawet małych bezkręgowcach.
Dała mu do ręki pióro i poprosiła by wykonać ten sam ruch, tyle że bez różdżki. Uważnie obserwowała każdy detal, aż w końcu wróciła spojrzeniem do Rona.
- Mogę?
- Jasne - odpowiedział odruchowo. - Chwila... ale co?
Zaśmiała się szczerze i przysunęła bliżej chłopaka. Usiadła prawie że przed nim, tak że jej plecy stykały się z jego klatką piersiową. Następnie delikatnie ujęła dłoń chłopaka, by zaprezentować jak powinien wykonać ruch.
- Ruch musi być szybki, ale też płynny. U ciebie był za bardzo roztrzęsiony. Delikatna fala od lewej do prawej. Pamiętaj, zaczynasz falę od dołu, kończysz na górze.
Już kolejny raz w ciągu tych dwóch dni znalazła się wyjątkowo blisko niego. Sylwetka dziewczyny, znacznie drobniejsza od tej Rona prawie w całości przylegała do niego. Rose idealnie udawała że jest to konieczne. Sama nie wiedziała, co nią kierowało. Praktycznie natychmiast poczuła jak mięśnie Rona się napinają i właśnie to zadziałało na nią jak wiadro zimnej wody.
Co ona właściwie właśnie w tym momencie robi?
Szybko się ogarnęła i odsunęła o kilka centymetrów. Była na siebie zła, nie rozumiała tego co nią kierowało. Jej serce potrzebowało dotyku Rona, chciało znajdować się jak najbliżej jego. Chciało ująć jego rękę, przysunąć się jeszcze bliżej i zatopić się całkowicie w objęciach chłopaka. A to nie było odpowiednie. Poza tym, Rose nawet nie wiedziała, czy naprawdę chciałaby być z Ronem w związku, a taka bliskość chyba była przeznaczona tylko dla par? Przynajmniej ona właśnie tak myślała.
To wszystko trwało zaledwie dwie sekundy. Głupio było jej się teraz wycofać, więc po odsunięciu wymamrotała coś szybko i odwróciła wzrok.
Czuła jak Ron uważnie się jej przygląda, ale ona unikała jego wzroku jak ognia. Po chwili chłopak odchrząknął i spytał:
- To naprawdę jest aż tak ważne?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Ale i tak najważniejsze jest skupienie, aby na te kilka sekund oczyścić mózg od myśli i skoncentrować się tylko na celu.
- Na pewno teraz uda mi się skupić - wymamrotał cicho.
Rose udawała, że tego nie usłyszała, mimo ze serce zabiło jej dwa razy mocniej.
Wróciła na swoje wcześniejsze miejsce w bezpiecznej odległości. Zachowywała się trochę jak hipokrytka, z jednej strony sama się przysunęła, a z drugiej jednak wolała utrzymać dystans.
Sięgnęła po swój kubek z herbatą i oparła się wygodnie.
- No, więc teraz możesz tak z kilka razy poćwiczyć na sucho.
- A ty będziesz się tak przyglądać? - zapytał z rozbawieniem.
Rose wzruszyła ramionami.
- A co mam robić? To uczeń ma się starać, a nie nauczyciel - powiedziała z powagą, ale Ron spojrzał na nią wtedy z taką miną, że nie mogła powstrzymać parsknięcia. Wywrócił oczami. - Oj no przepraszam. I tak jestem twoją ulubioną nauczycielką, prawda?
- Ta, jasne. Wolę już Trelawney.
Uderzyła go w ramię, mimo to chichocząc pod nosem. Udawanie obrażonej nie szło jej zbyt dobrze.
- Za ten ostatni tekst to wracaj już do roboty, bo zapewne zejdzie nam się jeszcze kilka godzin, o ile nie będziemy musieli się znowu gdzieś spotkać albo...
- Nie no, nie żartuj - jęknął, patrząc na przyjaciółkę błagalnym wzrokiem. - Rosie. Błagam cię.
- Minus 5 punktów dla Gryffindoru za podlizywanie się nauczycielowi - wyrecytowała surowo, ignorując bicie serca przyspieszone przez słodycz której właśnie doznała. To przezwisko w jego ustach brzmiało... uroczo. - Ale obiecałam, że będziesz umiał sprawić aby twój ślimak zniknął bez żadnego problemu, a to jednak trochę inny poziom niż kulka z pergaminu. Więc poćwicz jeszcze chwilę na sucho, sam ruch, w porządku?
Ron uśmiechnął się ze zrezygnowaniem i skinął głową, niczym kapryśny pięciolatek.
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top