❀ Rozdział 17 ❀

W dzień wyjazdu do Hogwartu Harry'emu, Hermionie, Rose i Weasleyom udało się postawić całe Grimmauld Place na nogi. Wszędzie walały się wciąż niedopakowane rzeczy, pani Weasley gorączkowo przygotowywała prowiant na drogę, a bliźniacy prawie zmiażdżyli Ginny, gdy kufry prowadzone zaklęciem nagle wyszły spod ich kontroli, staczając się po schodach.

Ostatecznie jednak udało im się wybrać o w miarę dobrej godzinie. Na King's Cross dotarli mugolskimi środkami transportu, uważając aby nikt nie zwracał na nich większej uwagi. W końcu dotarli na peron, gdzie mogli już przestać próbować wtapiać się w tłum.

Od razu zaczęli się żegnać, gdyż godzina odjazdu pociągu zbliżała się nieubłaganie. Rose dostrzegła znajome sylwetki swoich rodziców i uśmiechnęła się szeroko. Podeszła aby wyprzytulać ich przed wyjazdem.

Syriusz był najbardziej żywiołowym psem, jakiego w życiu widzieli. Cały czas skakał i szczekał radośnie, próbując przypomnieć o swoim istnieniu. W końcu Rose przykucnęła przy nim i podrapała go za uszami, ignorując fakt, że to trochę dziwne.

Następnie pani Weasley wręcz wepchnęła ich do pociągu, na sekundy zanim zaczęto zamykać drzwi.

- To co, idziemy znaleźć sobie jakiś przedział? - zaproponował Harry. Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.

- My... znaczy wiesz... Ron i ja musimy pójść do wagonu prefektów - powiedziała nieśmiało Hermiona.

Rose musiała przetrawić przez chwilę te słowa, wciąż nie przyzwyczajona do nowej funkcji dwójki swoich przyjaciół.

- W porządku, jasne - odparła po chwili. - Znajdźcie nas później, okej?

Hermiona przytaknęła. Razem z Ronem odeszli na przód pociągu.

- To co, teraz jesteśmy skazani na siebie - stwierdziła Ginny, uśmiechając się i wyglądając przy tym zadziwiająco podobnie do bliźniaków.

Na korytarzu spotkali Neville'a i razem z nim wpakowali się do jakiegoś przedziału, w którym siedziała pewna blondynka. Wyglądała trochę dziwacznie, z wyłupiastymi oczami i w naszyjniku z kapsli od piwa kremowego. Właściwie im dłużej się jej przyglądało, tym więcej rzeczy w niej wydawało się nienormalnych, jednak była całkiem miła, a Rose nie miała żadnych powodów, aby jej nie polubić. 

Rozmowa średnio im się kleiła, aż w końcu Neville zaczął pokazywać im jakąś dziwną roślinkę, która chwilę później zaatakowała ich, wybuchając całą masą dziwnej, zielonej mazi.

Ginny zdążyła zasłonić twarz rękami, Luna Lovegood, owa blondynka, schowała się za magazynem, jednak ani Harry, ani Rose nie mieli tyle szczęścia. Ohydna substancja pokryła grubą warstwą całe ich twarze, przez co nie mogli nawet uchylić powiek. Nagle dziewczyna usłyszała, jak drzwi się rozsuwają.

- Cześć, Harry. Och... - rozległ się dziewczęcy głos, którego Rose nie umiała rozpoznać.

Na oślep wyciągnęła zza pazuchy różdżkę i rzuciła na siebie zaklęcie Chłoszczyć! W drzwiach zobaczyła niejaką Cho Chang, Krukonkę z szóstego roku. Potem spojrzała na Harry'ego, który wciąż nic nie widział przez dziwną maź i nieumiejętnie próbował otrzeć ją rękawem. Zaśmiała się cicho i na niego również rzuciła owe zaklęcie.

- Co? Oh, dzięki, Rose - wydukał, zaskoczony nagłym odzyskaniem widoczności. Potem popatrzył na Cho, a jego policzki pokrył szkarłat. - Oh, cześć, Cho. Co u ciebie?

Za dziewczyną na korytarzu stał jakiś przystojny Ślizgon z brązowymi włosami sięgającymi za ucho. Popatrzył się na nich dziwnie, po czym zniknął z pola widzenia Rose.

Cho wyszła prawie tak szybko jak weszła, tłumacząc że chciała się tylko przywitać. Harry był załamany całą tą sytuacją, przez co Rose zaczęła dochodzić do jakiś wniosków dotyczących uczuć przyjaciela do Krukonki. Przez następne minuty próbowała zarówno odciągnąć myśli Harry'ego od tego niemiłego spotkania, jak i tłumaczyć przepraszającemu Neville'owi, że to wcale nie jest jego wina. Luna przyglądała się tylko temu wszystkiemu swoimi wyłupiastymi oczami.

Po jakimś czasie wrócili Ron i Hermiona. Opowiadali o spotkaniu, a potem rozmawiali o innych tematach, które były dla nich znacznie ciekawsze.

Tymczasem Ron czuł się w środku trochę dziwnie. Jeden mały przedział był trochę za mały jak na siedem osób, przez co wszyscy siedzieli ściśnięci, a on dziwnym trafem zajął miejsce akurat obok Rose. Nagle strasznie zaczęły go rozpraszać ich stykające się kolana i uda, jej drobne ramię, które co jakiś czas ocierało się o to jego i wiele innych drobnych detali.

Cały czas dyskretnie ją obserwował. W pewnym momencie w odpowiedzi na jakiś głupi żart zaśmiała się, pochylając się do przodu, a jej czarne jak smoła loki poleciały za nią, jakby w zwolnionym tempie. Jednym ruchem odgarnęła je z czoła, a samo patrzenie na to sprawiało, że Ronowi robiło się ciepło. Była śliczna, najładniejsza z wszystkich dziewczyn, które Ron kiedykolwiek widział, nawet spośród wil, które tańczyły na mistrzostwach świata.

Kto by pomyślał, że ten głupi Ronald Weasley kiedykolwiek pomyśli w ten sposób o jakiejś dziewczynie.

❀❀❀

Powitalna uczta w Wielkiej Sali zawsze była momentem, w którym Rosalie zaczynała czuć iż w końcu naprawdę wróciła do tej niesamowitej szkoły. Tego wieczoru cała kolacja przebiegała jak zawsze, w miłej atmosferze, dopóki głosu nie zabrała pewna dziwna, cała ubrana na różowo kobieta. Mówiła do nich wszystkich jak do dzieci i totalnie zanudzała. Rose naprawdę była w stanie ją zaakceptować i przede wszystkim nie oceniać jej po pierwszym wrażeniu, ale gdy usłyszała od Harry'ego, że właśnie ta kobieta była za tym, by wydalić go ze szkoły, Dolores Umbridge straciła w jej oczach naprawdę wiele.

Kiedy uroczystość dobiegła końca, Rose i Hermiona siedziały w swoim dormitorium, wypakowując swoje kufry. Towarzyszył jej wspaniały humor związany z powrotem do Hogwartu, więc wesoło rozmawiała z przyjaciółką. Obok nich to samo robiły ich dwie współlokatorki, Parvati i Lavender.

- Jak wam minęły wakacje? - zapytała Rose tych dwóch dziewczyn, pragnąc nawiązać chociaż nić komunikacji. W końcu były na siebie skazane przez calutkie siedem lat, a jej nie zależało na jakichkolwiek konfliktach.

- U mnie wszystko w porządku. Byłam z rodzicami i Padmą odwiedzić naszą babkę w Indiach. Mówię wam, przepiękny kraj - rozmarzyła się Parvati. - Wszędzie jest tak strasznie kolorowo i pełno życia, wbrew temu co myślą o nim wszyscy.

- Mitologia indyjska podobno jest ciekawa - Hermiona popatrzyła na Patil z zainteresowaniem.

- Nie mam pojęcia, Hermiono, pytasz nieodpowiednią osobę - zaśmiała się.

Nastała chwila niekomfortowej ciszy.

- A u ciebie, Lavender? 

- Och... właściwie było okej - odparła po chwili. - A wy? Dalej przyjaźnicie się z Potterem?

Rose zobaczyła kątem oka jak Parvati posyła przyjaciółce ostrzegawcze spojrzenie.

- Czemu miałybyśmy nie? - spytała Hermiona. Lavender westchnęła ciężko.

- Ja nie chciałabym zadawać się z notorycznym kłamcą i atencjuszem.

Rose od razu przypomniała sobie rozmowę z Syriuszem sprzed kilku dni. Postanowiła zareagować.

- Lavender - Szybko zaczęła Rose, zanim Hermiona zdążyłaby się zdenerwować i wkroczyć do akcji. - Harry nie kłamie. Nie ma powodu żeby tego robić i powinnaś zdawać sobie z tego sprawę, skoro znasz go taki szmat czasu. Kilka wpisów w proroku sprawiło, że zmieniłaś o nim zdanie?

- Nie, ja po prostu widzę co się dzieje - Blondynka przybrała wojowniczy ton, co sprawiło że Rose się trochę speszyła, ale nie miała zamiaru odpuszczać. - Ty wydajesz mi się być w porządku, ale chyba jesteś zbyt naiwna, żeby zobaczyć co tu się...

- Uważaj na słowa - warknęła głośno Hermiona, gwałtownie wbijając się Lavender w słowo. - Nie obchodzi mnie twoja opinia, ale nie masz prawa obrażać ani Rose, która nic ci nie zrobiła, ani Harry'ego! Może to po prostu ty nie widzisz prostych faktów?

Rose zgryzła policzki od środka, martwiąc się o Hermionę. W końcu gdy ta się wściekała, wszystko było możliwe.

- Ach, tak? A więc dla ciebie tym faktem jest powrót Sama-Wiesz-Kogo? Rzeczywiście, bardzo logiczne - prychnęła. - On umarł, temu nie zaprzeczysz. A może ten wasz wspaniały Harry Potter ma już halucynacje?

- Nie wycieraj sobie nim tej swojej wielkiej tłustej gęby - krzyknęła Hermiona.

Rose popatrzyła ze strachem na Lavender, która teraz wręcz kipiała ze złości. 

Następnie jej wzrok padł na Parvati. Ta też patrzyła na nią i obie dziewczyny szybko zrozumiały nawzajem swoje intencje - musiały szybko zareagować.

- A może popatrzyłabyś na siebie, co? Nie tylko na zachowanie by ci się przydało...

- Błagam, stop! - zawołała Parvati, skupiając na sobie uwagę dziewczyn na zaledwie kilka sekund.

Rose złapała kontakt wzrokowy z Hermioną i pokręciła przecząco głową z uspokajającym uśmiechem. Mięśnie twarzy Hermiony zaczęły się rozluźniać, a wściekłość powoli znikała, ale wciąż patrzyła na Lavender z wyższością.

Hermiona nie była głupia i bardzo dobrze wiedziała, że powinna się opanować. Nie leżało w jej zamiarach by sprawiać sobie kłopoty. Jakkolwiek by nie patrzeć, Hermiona była czarownicą z godnością i mimo chwilowego stracenia głowy nie miała zamiaru kłócić się z osobą poniżej poziomu jej inteligencji.

Hermiona z dumą wyszła z dormitorium kierując się na korytarz, a potem na schody prowadzące do pokoju wspólnego. Przysiadła na stopniach i zacisnęła powieki, oddychając głęboko. Rose z ciężkim sercem natychmiast poszła za nią, po czym usiadła obok i przez kilka chwil po prostu siedziały.

Stukot kropel deszczu w małym okienku to jedyne, co było słychać. Na korytarzu panowała prawie całkowita ciemność oświetlana jedynie blaskiem kilku świec.

Rose zachowywała się łagodnie, wiedząc że to tego jej przyjaciółka najbardziej potrzebuje. Spojrzała prosto w jej orzechowe oczy, a następnie uśmiechnęła się ze smutkiem.

- Nie bierz do serca nic co powiedziała ci Lavender. Zachowałaś się wspaniale broniąc Harry'ego, jedynie trochę za gwałtownie, ale wiem że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę - mówiła spokojnie. - Z resztą, w środku wiesz że postąpiłaś dobrze. Jesteś wspaniałą i inteligentną czarownicą, sama już doszłaś do tych wszystkich mądrych wniosków, więc ja nie powiem Ci nic nowego.

Hermiona ze szklanymi oczami nagle mocno objęła przyjaciółkę. Pozwoliła opadać poziomowi adrenaliny w jej żyłach, z każdą chwilą czując się coraz gorzej z zaistniałą sytuacją.

- Nie jesteś zła? Że zepsułam nam wieczór i kontakt z dziewczynami...

- W życiu. Jestem z ciebie dumna i podziwiam to, że się postawiłaś. I ta sytuacja nie jest twoją winą, nie ty spowodowałaś tę kłótnię. A nawet jeśli tak by było i tak trzymałabym twoją stronę. Jestem zawsze z tobą i dla ciebie, Hermiono. 

Hermiona odsunęła się, a po jej policzkach spływały łzy. Rose nie dziwiła się, jej przyjaciółka nie była z kamienia. Właściwie była bardzo wrażliwa, tylko rzadko pokazywała to innym. A Rose poczuła się dumna, że to właśnie przed nią otworzyła swoje na pozór niezniszczalne serce.

- Jeju, Rose, tak mi głupio, przeze mnie narażasz się tylu osobom. Ty nigdy nawet się z nikim tu nie pokłóciłaś, a przez to, że trzymasz moją stronę, ludzie patrzą krzywo też na ciebie - powiedziała płaczliwym głosem Hermiona. Przełknęła ślinę. - Tak jak było, kiedy Skeeter napisała ten artykuł.

- Czemu ty w ogóle myślisz o tej kobiecie?! - zawołała Rose, patrząc na nią jakby mówiła coś głupiego.

- Jak na trzecim roku pokłóciłam się z Ronem, ucierpiała też twoja relacja z chłopakami. Ty zawsze za mną byłaś, Rose...

Zastanowiła się chwilę nad słowami Hermiony. Oczywiście jej przyjaciółka mówiła prawdę, ale Rose ciągle myślała o tych sprawach w trochę innym aspekcie. 

- Hermiono, to nic dziwnego, że zawsze będę stała po twojej stronie. Ale pomyśl o tym inaczej. Myślisz, że ja byłabym w stanie stanąć w obronie Harry'ego tak dobrze jak ty? Albo narazić się wielu osobom dla własnych zasad i wartości? Masz rację, jestem bezkonfliktowa. Kompromisowa. Ale prawda jest taka, że czasem po prostu trzeba postawić na swoim, a ja tego nie umiem. Jestem za miękka.

Hermiona zamyśliła się chwilę, ale potem popatrzyła na nią jak na wariatkę.

- Nie gadaj głupot.

- Taka prawda, Hermiono. Ale wcale nie gryzę się z tym. Dopełniamy się, to dobrze - powiedziała, a Hermiona uśmiechnęła się lekko. - Tobie by się czasem przydało trochę mojego opanowania, a mi trochę twojego uporu.

- Dlatego właśnie nie powinnyśmy się rozdzielać - zaśmiała się Hermiona, opierając głowę na ramieniu Rosalie.

- Skończymy jak bliźniacy, inni nie będą mogli nas rozpoznać.

Hermiona wystawiła w jej stronę mały palec, więc Rose skrzyżowała z nią swój i uścisnęła.

Znowu nastała cisza, jednak tym razem już wyglądało to inaczej. Obie dziewczyny uśmiechały się lekko, pocieszone rozmową.

Nagle odezwała się Hermiona:

- Dziękuję ci. Jesteś wspaniała, po prostu za dobra na ten świat - mówiła cicho. - Kocham cię, Rose. Dziękuję że jesteś.

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top