❀ Rozdział 15 ❀

Rose otworzyła oczy, jednak promienie słońca padające na jej twarz sprawiły, że natychmiast je zamknęła. Z cichym jękiem niezadowolenia przewróciła się na plecy i rozejrzała się po pokoju.

Ginny ani Hermiony już tu nie było, a ciemnozielone zasłony były odsłonięte. Wszystko wskazywało na to, że było później niż się tego spodziewała. Ziewnęła przeciągle, zwlekając się z łóżka, aby przebrać się w coś bardziej wyjściowego.

Kilka minut później wyszła z pokoju i od razu usłyszała czyjś głos:

- Rose! - zawołał George, kroczący u boku swojego bliźniaka. Obaj od razu podeszli do wciąż wpółżywej dziewczyny.

- Czeeeść - przywitała się. Przetarła oczy i uśmiechnęła się lekko.

Fred przyjrzał się jej dziwnie.

- Wyglądasz i zachowujesz się jak na kacu. Sam fakt że spałaś do południa też na to wskazuje - Fred wyliczał na palcach, a po skończeniu spojrzał  dziewczynę z nikłym uśmiechem. - Chcesz nam się z czegoś zwierzyć, Rose?

- Pewnie upiła się z naszym braciszkiem w nocy i to dlatego obydwoje teraz nie mogą wstać, Freddie.

Brak porządnego rozbudzenia z pewnością nie sprzyjał Rose, która popatrzyła na George'a dziwnie. Normalnie z pewnością nie palnęłaby teraz takiej głupoty:

- Skąd wiecie, że byłam w nocy z Ronem?

Bliźniacy wymienili spojrzenia, po czym popatrzyli na Rose w totalnym szoku, mając dość głupie miny. I wtedy uderzyła w nią prawda.

Nie wiedzieli. Właśnie sprzedała im to na tacy.

I wolała nie myśleć o tym, jak to naprawdę zabrzmiało.

- Wy idioci, o czym wy myślicie?! Tylko rozmawialiśmy! - zawołała. Bliźniacy widocznie odetchnęli z ulgą, ale przybrali typowe, zadziorne uśmieszki.

Nie zdążyli odpowiedzieć, gdy jeszcze jedne drzwi na korytarzu się otworzyły, a zza nich wysunęła się ruda czupryna.

- Czemu się tak drzecie?

Ron wyszedł na korytarz, a w tym samym momencie Fred i George wyparowali, zostawiając ich dwójkę samych. Tak samo jak w nocy, Ron był ubrany w długie kraciaste spodnie i białą koszulkę. Jego włosy były roztrzepane jeszcze bardziej niż poprzednio. Rose westchnęła ze zrezygnowaniem, wiedziała że po tej rozmowie bliźniacy nie dadzą jej żyć.

Ale gdy spojrzała na chłopaka stojącego przed nią, wszystkie emocje zniknęły, ustępując miejsca dziwnej presji. Stres ogarnął ją w zaledwie sekundę, zrobiło jej się też strasznie gorąco. Momentalnie przypomniała sobie o czym myślała zeszłej nocy i miała ochotę zapaść się pod ziemię.

- Hej, Rose. Jak się czujesz? - spytał cicho Ron.

- Co? A, już wszystko okej - stwierdziła, zmuszając się do uśmiechu, który jednak wyszedł dość krzywo. - Mówiłam, że mi przejdzie.

Ron pokiwał głową. Ich rozmowa totalnie się nie kleiła.

- Och... to dobrze - powiedział, po czym przez chwilę stali w ciszy, zawieszając wzrok na jakiś losowych punktach dookoła.

Rose nie wiedziała, czemu atmosfera była tak napięta, mimo że jeszcze tej nocy rozmawiali ze sobą tak swobodnie.

- Przepraszam, Ron, to ja cię obudziłam. Nie pomyślałam, że ktoś może jeszcze spać. Wybacz.

- No co ty, nic się nie stało - zapewnił ją Ron, drapiąc się po karku. - Chyba nigdy wcześniej nie słyszałem, żebyś się na kogoś tak wydarła. Co Fred i George zrobili?

- Oj.. nie ważne - speszyła się, myśląc jakby zareagował, gdyby powiedziała mu prawdę. Pewnie by się zawstydził. To całkiem słodkie. - To znaczy, nic takiego. Serio.

- A.. okej. To ja może pójdę. Przebiorę się i... no.

I zniknął za drzwiami do swojej sypialni. Rose, nie mając co innego ze sobą zrobić, ruszyła na śniadanie.

Idąc ponurą posiadłością Blacków, myślała. Ona, podobnie jak Ron czuła się teraz strasznie skrępowana na myśl ich małego nocnego spotkania. Ale czy mimo to żałowała tego?

Nie, odezwał się cichy głosik w jej głowie. To było naprawdę miłe wspomnienie.

I wtedy zdała sobie z czegoś sprawę. Przeszywające ją ciepło które czuła tej nocy nie było wcale gorączką. Teraz czuła się podobnie. Czuła się tak, kiedy blisko znajdował się Ron lub gdy o nim myślała.

To aktualnie było dla niej za dużo.
Aż stanęła w miejscu i zawiesiła wzrok w jednym punkcie.

- Nie dość że zdrajczyni, to jeszcze jakieś dziwadło - wychrypiał skrzat domowy, Stworek, przechodząc obok niej z jakąś brudną szmatą w ręku. Obejrzała się za nim, ale zniknął już za progiem.

Dlaczego Stworek nazwał ją zdrajczynią? Zrozumiałaby szlamę, ale jak mogła być zdrajcą krwi, skoro była mugolaczką? To nie miało żadnego sensu. Stwierdziła, że musiał zwyczajnie pomylić się ze starości.

Z cichym westchnięciem weszła do jadalni. Przy stole siedziały Hermiona i Ginny, które już dawno skończyły jeść, ale wciąż rozmawiały. W drugim kącie pomieszczenia stała pani Weasley, czyszcząca brudne naczynia za pomocą różdżki. Rose przywitała się miło i zabrała się za jedzenie śniadania, a raczej resztek z tego, co jeszcze nie zostało zjedzone.

- Rose, jak dobrze że jesteś, nie wiedziałam czy mam już sprzątać. Jedz, kochanie, w razie czego zaraz dołożę - mówiła pani Weasley, z ciepłym uśmiechem. - Te nienajedzone dzieci prawie wszystko już zjadły, poczekaj chwilkę.

- Mamo! Bardzo dobrze wiesz, że to Fred i George wyżarli większość - zaprotestowała Ginny, powodując tym chichot u Hermiony i Rose.

Pani Weasley pokiwała głową, po czym nie zważając na protesty Rose, położyła na stole jeszcze jeden bochenek chleba.

- Och... niech będzie, dziękuję pani - wydukała. - I przepraszam za problem.

- Jaki problem, moja droga, kompletnie się tym nie przejmuj! Z resztą Ron też jeszcze nie jadł, pewnie dalej śpi, nie wiedzieć czemu.

I wyszła, zapewne idąc obudzić swojego najmłodszego syna. Hermiona i Ginny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.

- Czy to nie dziwne, że i ty i Ron wstaliście dziś dopiero po południu? - zapytała Hermiona, a kąciki jej ust niebezpiecznie zadrżały ku górze. 

- Nie mogłam spać - odpowiedziała wymijająco Rose.

Na razie nie chciała mówić nikomu o tym spotkaniu, nawet Hermionie. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Ukryła twarz w dłoniach. To już zaczynało być śmieszne.

❀❀❀

Następne kilka dni były naprawdę cudowne. 

Pierwszą dobrą nowiną było to, że Rose nauczyła się zachowywać normalnie w towarzystwie Rona. Właściwie, to nie było w tym absolutnie nic trudnego - po prostu z początku nic nie rozumiała, przez co się obawiała i stresowała. A teraz było prawie tak jak dawniej. Było kilka małych różnic, które jednak niezbyt jej przeszkadzały.

Po pierwsze, zdecydowanie bardziej pragnęła przebywać razem z Ronem. Gdy go widziała, w środku cieszyła się jak dziecko, a wszystkie chwile spędzone z przyjacielem stawały się dla niej wyjątkowe.

Po drugie, reakcje jej ciała zaczęły ją zaskakiwać. Przyspieszone bicie serca, dziwne ciepło lub nawet rumieńce, do których nigdy nie miała tendencji - to wszystko było dla niej nowe i zaskakujące. I trochę dziwne.

Po trzecie, czasami zapędzała się w myślach. Ale poza tym zachowywała się całkiem normalnie!

I czuła się wspaniale, zupełnie jak bohaterka jakiegoś książkowego romansu. To było tak cudowne uczucie, że miała ochotę całymi dniami szczerzyć się do samej siebie. Zawsze marzyła o prawdziwej miłości, ale w życiu nie podejrzewałaby, że zakocha się tak szybko! I to jeszcze we własnym przyjacielu. 

A potem zdawała sobie sprawę, że za dużo sobie dopowiada i obiecuje.

Pomijając jej relację z Ronem, wszystko układało się jeszcze lepiej. Rose, Hermiona, Ron, Ginny i bliźniacy spędzali razem niemal całe dnie, często przesiadując do późnej nocy. Każdego dnia grali w różne gry, od szachów, po Eksplodującego Durnia. Poza tym dużo rozmawiali, żartowali z siebie nawzajem i zwyczajnie świetnie się bawili.

Była jednak jedna, zasadnicza wada. Nie było Harry'ego.

Niejednokrotnie pytali o swojego przyjaciela członków zakonu, jednak zawsze byli zbywani zdaniem: Dumbledore nie chce, aby na razie przyjeżdżał. Rose zaczęła myśleć, że dorośli wiedzą tak samo mało jak oni. Mimo to jak najczęściej pisała do Harry'ego długie listy, lecz i w tym ją kontrolowano - nie mogła pisać o niczym, co miałoby związek z Zakonem Feniksa. 

Dlatego też Rose spodziewała się, że Harry będzie zawiedziony. Zły. Zdenerwowany. Może trochę smutny. Ale nie spodziewała się tego.

- JAK TO HARRY WŁAŚNIE WALCZYŁ Z DEMENTOREM?! - ryknęła Hermiona, przeszywając swoim głosem całe pomieszczenie.

Ron i Rose spojrzeli po sobie przestraszeni nagłym wybuchem ze strony przyjaciółki. Zdenerwowana Hermiona z pewnością nie była bezpieczną Hermioną. Syriusz siedzący obok westchnął ciężko.

- Nie wiem jak to, Hermiono. Wiem że w tym mugolskim miasteczku zaatakował go dementor, więc użył patronusa. I wywalili go za to z Hogwartu.

Każde z ich trójki miało inną reakcję. Hermiona była rozwścieczona, Ron był blady jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy, a Rose wyglądała jakby miała się rozpłakać. To niemożliwe żeby wyrzucili Harry'ego ze szkoły.

- ...Dumbledore próbuje namówić ministerstwo, aby złagodziło wyrok - kontynuował Syriusz. Po jego minie dało się wywnioskować, że nie czuje się zbyt dobrze, mimo że zachowywał względny spokój.

Następnie zwyzywał mugoli. Szybko poprawił się, mówiąc że nie ma nic do mugoli, po czym zwyzywał mugoli Harry'ego. Po tych słowach wyszedł z pokoju, zanim Hermiona znów mogłaby zapytać, jakim cudem dementor znalazł się w akurat tym miejscu.

Tym jakże miłym akcentem zakończyli ten wieczór. 

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top