❀ Rozdział 12 ❀

Marzec przyniósł ze sobą lekkie ocieplenie, przez co śnieg na błoniach stopniowo znikał. Przyroda powoli zaczynała ożywać, a wraz z nią cały Hogwart wyglądał jakoś bardziej przyjaźnie. Przez okna zamku wpadały słabe promienie słońca, oświetlając i ogrzewając jego wnętrze, a wychodząc na zewnątrz nie trzeba było już brać ze sobą aż tak ciepłego ubrania.

Trzecie zadanie miało odbyć się w czerwcu, więc Harry, Ron, Rose i Hermiona wspólnie postanowili nie martwić się nim przez następne kilka tygodni. Po prostu korzystali jak dawniej z każdej wolnej chwili, nie musząc martwić się o jakieś smoki albo oddychanie pod wodą.

Hermiona dalej spotykała się z Krumem. Ich relacja zaczęła wyglądać lepiej niż na początku, bo Wiktor, mimo że małomówny, odnalazł w Hermionie świetną rozmówczynię. Spotykali się często, już nie tylko w bibliotece. Chodzili razem po błoniach lub siedzieli nad jeziorem, a Krum potrafił na długo odciągnąć ją od książek. Rose miękło serce na widok tego, jak Hermiona chodzi cała rozpromieniona.

I kiedy wszystko zaczynało układać się dobrze, jedynym co mogło zepsuć im humor była pewna wścibska dziennikarka.

Rita Skeeter opublikowała naprawdę wstrętny artykuł o Hermionie i jej rzekomym romansie z Harrym i Krumem na raz. Dziewczyna oskarżona o rozkochiwanie w sobie dwóch uczestników Turnieju Trójmagicznego, była teraz nieustannie narażona na ataki zazdrosnych i wściekłych dziewczyn.

W tej nieciekawej sytuacji, Rose jako jej przyjaciółka chodziła przez cały czas z Hermioną, co jakiś czas odbijając uroki rzucane w ich stronę. Praktycznie nie chowała różdżki do kieszeni, trzymając ją ciągle w gotowości, bo już kilka razy musiała używać zaklęcia tarczy, co było co najmniej chore. Nie mogła zrozumieć, czemu ludzie posuwają się do aż tak okropnych czynów, za sprawą jakiejś głupiej gazety. 

Zaczęła też jeszcze bardziej podziwiać postawę Hermiony, która chodziła po korytarzach z dumnie uniesioną głową, nie odpowiadając na zaczepki innych. Rose widziała, że gdzieś w środku ją to trochę boli, ale poddawanie się nie było w stylu Hermiony. A żeby jakoś umilić jej ten czas, spędzała z przyjaciółką prawie każdą chwilę, próbując odciągnąć jej myśli od tego tematu.

W tym roku Wielkanoc wypadła na początku kwietnia, co oznaczało dwa tygodnie błogiego wylegiwania się na błoniach. Kwietniowe słońce było najcudowniejszą rzeczą na świecie, z resztą nie tylko ich czwórka w pełni korzystała z jego uroku.

Kiedy jednak ponownie zaczęła się szkoła, to samo słońce zaczęło być niezłą udręką. W maju niełatwo było skupić się na lekcjach, kiedy ciepłe promienie za oknem musieli podziwiać przez szybę, a błonia wyglądały tak kusząco, jak jeszcze nigdy. Do tego sale lekcyjne były tak duszne, że ledwo dało się w nich wytrzymać.

Najgorzej było na wróżbiarstwie. Tego czwartkowego popołudnia Harry, Ron i Rose wspinali się po drabinie do sali profesor Trelawney, walcząc o stolik jak najbliżej okna. Z racji, że był on sporo oddalony od fotela nauczycielki, mogli tam sobie pozwolić na odrobinę luzu.

Kiedy odchylili klapę w podłodze, nawet nie zdziwili się czując zapach przeraźliwie słodkich perfum i kadzidełek. Klasa ta była umiejscowiona w Wieży Północnej, czyli najwyższym szczycie Hogwartu, gdzie słońce grzało najbardziej. Niewyobrażalna temperatura i brak powietrza sprawiał, że jedynym czym dało się oddychać, były perfumy.

Usiedli przy stoliku, a kiedy profesor Trelawney zaczęła mówić, Harry ukradkiem otworzył okno. Chyba tylko to sprawiło, że nie podusili się w tej klasie. Rose zawiesiła wzrok na stadionie do quidditcha, na którym dostrzegła kilka małych, szybujących postaci.

Kadzidła były czynnikiem który dodatkowo ją usypiał, więc nic dziwnego że po chwili zaczęły jej się zamykać oczy. Przez kilka minut beznadziejnie walczyła z sennością, ale walka była nierówna.

- Obudzicie mnie jak będzie przechodzić? - zwróciła się do chłopców, a z jej gardła wydobyło się długie, przeciągłe ziewnięcie.

- O ile sami zaraz nie zaśniemy - odparł Harry.

Rose uznała to za potwierdzenie, więc oparła głowę na ramieniu siedzącego obok Rona, czując jak jego przydługie włosy delikatnie łaskoczą ją w nos. Ułożyła się wygodnie i zamknęła oczy, a po zaledwie kilku minutach zmorzył ją sen.

Ron poczuł jak nagle robi mu się niesamowicie gorąco i nie było to spowodowane upałem na zewnątrz. Siedział nieruchomo, tak aby dziewczyna się nie obudziła i wbijał wzrok w blat okrągłego stolika.

Po kilku minutach Rose poruszyła się nieznacznie. Jeden z jej czarnych, skręconych kosmyków wymsknął się i opadł na stół, dokładnie w miejscu, gdzie spoczywała ręka Rona. Końcówki połaskotały grzbiet jego ręki.

Ron nigdy w życiu nie widział ładniejszych loków.

A Harry siedział naprzeciwko i patrzył wielkimi oczami na przyjaciela. Po chwili westchnął i pokręcił głową. Nic nie powiedział, miał nadzieję, że jego podejrzenia okażą się błędne.

Rudowłosy zauważył spojrzenie przyjaciela, a jego policzki zapłonęły czerwienią. Już dawno nie czuł takiego zażenowania. Na szczęście po chwili z rozmyślań wyrwał go głos Harry'ego.

- Ona naprawdę zasnęła? - zapytał, przyglądając się jej nieruchomej twarzy.

- Na to wygląda.

Po tej lekcji spotkali się z Hermioną pod salą od zaklęć. Wracała właśnie ze starożytnych run, ciągnąc ze sobą torbę przepełnioną od książek. Na jej twarzy malowało się skupienie, musiała wciąż być myślami w trakcie lekcji. Dopiero gdy stanęła naprzeciw ich trójce, mina lekko jej się rozjaśniła.

- Cześć - powiedziała, wpychając wszystko do torby zwisającej bezwładnie na jej ramieniu. Przejechała po nich wzrokiem i zmarszczyła brwi na widok Rose. - Czemu wyglądasz jakbyś dopiero co wstała?

- Bo tak było - parsknął Ron, a Hermiona popatrzyła na Rose, kręcąc głową z uśmiechem.

- A niby tacy z was jasnowidzowie - zaśmiała się. - Więcej mi nie wciśniecie kitu o waszym rzekomym wrodzonym talencie do wróżenia.

❀❀❀

Ostatnie świece w dormitorium chłopców z czwartego roku zgasły już dawno, pogrążając pomieszczenie w absolutnej ciemności. Ron przykrył się kołdrą aż po uszy, całkowicie odpływając w krainę swoich myśli.

Myślał o Rose. Właściwie myślał o niej bardzo często, a gdy ta tylko pojawiała się w zasięgu jego wzroku, cała jego uwaga momentalnie była skupiona na niej. Mimo to udało mu się to całkiem nieźle ukrywać. Jedyną osobą przed którą nie był w stanie udawać był Harry, a to dlatego, że mózg Harry'ego działał dokładnie tak samo jak ten Rona. Przed nim nie mógł nic ukryć. 

Rosalie Willis. Już dawno doszedł do wniosku, że ta dziewczyna była jak anioł. Zabawna, miała dystans do świata, ale to była tylko zewnętrzna warstwa. To, co naprawdę ją wyróżniało, było dostrzegalne tylko przy bardzo częstym przebywaniu z nią.

Jej dobroć była rzeczą, która najbardziej go urzekała. Miała po prostu piękne wnętrze. Ona nigdy nie traciła nadziei, a gdy tylko sytuacja na to pozwalała, zarażała nią również ich czwórkę. W tak zupełnie naturalny i kochany sposób. Do tego była chyba najbardziej empatycznym stworzeniem na tej planecie, bo kto inny umiał tak gładko unikać konfliktów? Ron naprawdę wątpił, aby ktokolwiek znalazł jakiś powód by nie lubić tej dziewczyny, nie mówiąc już o jakichś wrogach. Był pewien, że Rose nie skrzywdziłaby nikogo, psychicznie czy też fizycznie.

Nie potrafił inaczej. Patrzył na nią, obserwował jej ruchy, jej śmiech i z każdą chwilą przepadał dla niej coraz bardziej. 

W jego oczach pozostawała ideałem. Ideałem, na który absolutnie na nią nie zasługiwał.

I ta myśl sprawiała, że czuł się fatalnie.

❀❀❀

Czerwony pociąg pełen uczniów Hogwartu po raz kolejny mknął po torach, kierując się do stacji w Londynie. Słońce tego czerwcowego popołudnia przygrzewało tak mocno, że uczniowie szybko przebierali czarne szaty na mugolskie ubrania. Właśnie skończył się kolejny rok szkolny.

Przez ostatni czas wydarzyło się naprawdę wiele. Trzecie zadanie Turnieju Trójmagicznego potoczyło się zupełnie inaczej niż się tego spodziewano i przyniosło ze sobą katastrofalne skutki. Teraz, kiedy Voldemort powrócił a Cedrik nie żył, wszystko miało zacząć się jeszcze bardziej komplikować.

Zdawało się, że Harry, Ron, Rose i Hermiona byli jedynymi osobami, które na dłuższą metę się tym przejęły. Wszyscy cieszyli się nadchodzącymi wakacjami i prażącym słońcem, a ich czwórka próbowała nie myśleć o tym, co dopiero miało się zacząć.

Teraz mieli już świadomość, że wcale nie jest tak kolorowo i wcale im się to nie podobało. To nie tak, że myśleli o tym cały czas, ale po prostu zdawali sobie sprawę, że coś się zmieniło i że nie długo zmiany mogą objąć także ich życie.

Na pomoc w rozweseleniu ich zjawili się Fred i George, którzy przysiedli się do nich, proponując grę w Eksplodującego Durnia. Przy bliźniakach nie dało się nie śmiać, więc już wkrótce rozmawiali w najlepsze, obżerając się słodyczami od pani z wózkiem i grając w karty.

- Hej, gburki, w końcu są wakacje! Nie wmówicie mi, że się nie cieszycie - zaparł się George. Fred podstawił całej ich piątce pod nos rozpoczęte fasolki wszystkich smaków, które z ochotą przyjęli.

- Cieszę się, jasne. Po prostu dziwnie będzie nie widzieć was przez dwa miesiące - przyznała Rose, wąchając fasolkę, jakby miało to określić czy powinna ją jeść. Nie miało to zbyt wiele sensu, gdyż słodkości te były pozbawione wszelkiego zapachu.

- Daj spokój, na pewno do nas przyjedziesz - zapewnił Fred.

- Wy też, Harry, Hermiono. Tak szybko się nas nie pozbędziecie.

- Nawet bym nie chciał - zaśmiał się Harry

Miła atmosfera nie opuszczała ich aż do samego końca podróży. Rozległ się dźwięk sygnalizujący dotarcie na miejsce docelowe, więc zdjęli swoje kufry i skierowali się do wyjścia. Harry zatrzymał na chwilę Freda i George'a, mówiąc że chce z nimi porozmawiać.

Kiedy tylko wyskoczyli z wagonu, na własnej skórze poczuli nieprzyjemności wynikające z wysokiej temperatury. W zazwyczaj pochmurnym i deszczowym Londynie, ten dzień był odskocznią od codzienności. Słońce prażyło w ich karki tak mocno, że zdawało się iż roznosiło się przy tym ciche skwierczenie.

Rose od razu dostrzegła swoich rodziców, stojących ramię w ramię z państwem Granger. Odkąd razem z Hermioną poszły do Hogwartu, ich rodzice złapali dość dobry kontakt, jako że obydwa małżeństwa nie wiedziały absolutnie nic o świecie magii. Byli dla siebie kimś w rodzaju dobrych znajomych, a państwo Willis bardzo popierali przyjaźń ich córki z Hermioną.

- Czyli w końcu musimy się pożegnać. Miałaś rację, Rose, to dziwne uczucie - stwierdziła Hermiona, czując jakąś narastającą w niej nostalgię.

- Hermiono... Będę za tobą strasznie tęsknić - powiedziała cicho Rose, czując jak łzy zbierają jej się pod powiekami. Wzięła głęboki oddech.

- A ja chciałam ci podziękować, Rose. Bez ciebie nie poradziłabym sobie w Hogwarcie. Ratujesz mnie, w każdej sytuacji - odparła Hermiona, przytulając mocno przyjaciółkę.

- Odpocznij trochę w wakacje. Nie zamęczaj się z książkami, ze wszystkim zdążysz. I jeśli spotkasz się z Krumem, - Tu zrobiła lekką pauzę, aby popatrzeć Hermionie w oczy, - musisz o wszystkim mi napisać. 

Hermiona uścisnęła ją ponownie.

Wtedy doszedł do nich Harry, razem z bliźniakami wyglądającymi jakby właśnie przeżyli zawał.

- Będę pisać - zapewniła Rose, przytulając Harry'ego na pożegnanie.

- Mam nadzieję. Spędzę dwa miesiące na odludziu, potrzebuje codziennych listów od was - zażartował Harry, odwzajemniając uścisk.

- Możesz na nas liczyć - odparła Hermiona. - Będziemy cię zadręczać, tak że i ty i Hedwiga będziecie mieli nas dość.

Niecierpliwe wujostwo Pottera wywierało tak wielką presję, że Harrry szybko zniknął im z pola widzenia. Rose spojrzała na Rona i poczuła jak fala goryczy zaczyna coraz mocniej zalewać jej serce.

To nie tak, że Rona lubiła bardziej. Podobnie jak Harry, rudowłosy był dla niej cudownym przyjacielem. Po prostu ostatnie miesiące wywarły na ich relacjach pewne piętno. Wciąż widziała w nim jedynie przyjaciela, ale można powiedzieć, że w trochę innej definicji przyjaźni.

To Ron trzymał jej rękę, gdy po trzecim zadaniu była cała roztrzęsiona, a łzy wypływały z jej pustych oczu. Właściwie, w ostatnim czasie zaczęła zauważać, że chłopak był przy niej cały ten czas, mimo że kompletnie nie umiał tego okazywać. Ale mimo to widziała to i miała w nim wsparcie, tym bardziej w tej nieprzyjemnej sytuacji. A teraz czuła się dziwnie pusta, gdy pomyślała że nie zobaczy go przez najbliższe kilka tygodni.

Jego też przytuliła mocno na pożegnanie, patrząc jak końcówki uszu Rona zaczynają płonąć. Wymienili kilka zdań, uściskała również bliźniaków, po czym oddała wszystkich rudzielców w ręce pani Weasley, tylko czekającej by ich wyściskać.

Po chwili razem z Hermioną podeszły do swoich rodziców, którzy przywitali ich z uśmiechami na ustach.

- Cześć wam. Dzień dobry - To drugie Rose skierowała oczywiście do państwa Granger, uśmiechając się przy tym promieniście.

Mama od razu przytuliła ją na powitanie. Miała poważną minę i zachowywała jak zawsze sztywną postawę, ale Rose wiedziała, że stęskniła się za nią. I doceniała to. Zastanawiała się tylko, czemu jej rodzice muszą być tacy poważni, w czasie gdy państwo Granger właśnie bezceremonialnie wyściskiwali i wypytywali Hermionę.

 Ówczesny moment był dla Harry'ego, Rona, Rose i Hermiony wyjątkowo ciężkim pożegnaniem. Ten rok nie należał do najprzyjemniejszych, ale nie dało się ukryć, że wszystkie trudności tylko umocniły ich relację. Po tym wszystkim co razem przeszli, już teraz nie mogli się doczekać, kiedy następnym razem się spotkają.

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top