Rozdział 37: Bitwa
Elenir Greenwood zmarszczył głęboko czoło i napiął jeszcze mocniej łuk celując strzałą, opatrzoną specjalnym zaklęciem, w twarze wampirów. Nadzwyczajne, jak nagle się zjawili. Zupełnie, jakby na nich czekali. A może właśnie o to chodziło. Półelf powiódł podejrzliwym spojrzeniem po napastnikach. Dziś rano łowcy dostali cynk, iż spora grupa wysokich wampirów będzie przecinać plac centralny w mieście, aby wywołać zamieszki wśród mieszkańców. Wiadomość została dostarczona przez jednego z łowców, który z kolei usłyszał o tym od służącego, wychodzącego z rezydencji szlacheckich, będącą pod stałą obserwacją ludzi Elenira. Elf osobiście nie spotkał się z owym łowcą, a mężczyzna, gdy tylko przekazał informację, pośpiesznie zniknął. Jednakże Elenir od razu zarządził, by zaczaić się na grupę szlacheckich wampirów i w dogodnym momencie pojmać ich. Łowcy przybyli szybko na miejsce i czekali ponad dwie godziny, ale spiskowcy nie zjawili się. Dopiero, gdy już Elenir miał stwierdzić, że cynk był fałszywy, wampiry nagle pojawiły się, jakby nigdy nic. Nie tylko było ich znacznie mniej niż zakładali, ale w ogóle nie byli zainteresowani wywoływaniem planowanych zamieszek. Stanęli z dziwnie wyszczerzonymi twarzami przed ludźmi Elenira i nieustannie prowokowali ich do walki. Zdecydowanie coś tu było nie tak. Jeden z łowców, stojący obok swego lidera, szepnął:
- Nie uważacie, że dziwnie się zachowują? Mogli już dziesięć razy zaatakować, a tylko stoją i patrzą na nas. Coś mi tu śmierdzi.
Elenir znów zmrużył oczy.
- Istotnie. Poprzednio nie wahali się ani o sekundę, by nagle zaatakować nas pełną siłą i wygryźć połowę grupy. A teraz zachowują się, jakby mieli świetną zabawę.
Jeden z wampirów nagle podjął bieg, ale ledwo paru łowców puściło do niego strzały, ten umknął i błyskawicznie wspiął się na drewniany płot, by przykucnąć na nim niczym przyczajony drapieżnik. Uśmiechnął się szeroko i znieruchomiał.
- Tak, zdecydowanie coś kombinują – Powiedział niby do siebie półelf.
W końcu inny wampir wysunął się nieco na przód ostrożnie i pogładził od niechcenia włosy.
- Aż wam mózgi parują od tego myślenia. Myślcie, myślcie, co też tu robimy? Ja sam nie wiem. Może pójdziemy napić się wszyscy kawy?
Na ten żart pozostałe wampiry roześmiały się głośno, jednakże łowcy nawet nie drgnęli.
- Tak, jasne, śmiejcie się – Zawołał do nich jeden z łowców – Lepiej gadajcie, jaki jest wasz cel. Powstrzymamy was nim zrobicie choćby jeden krok.
Mężczyzna, który wcześniej rzucił żarcik, wzdrygnął ramionami.
- Jesteście w gorącej wodzie kąpani. To wy stanęliście nam na drodze. To już nawet nie można pójść na kawę?
- Skończcie już tą błazenadę. Dostaliśmy informację, że planowaliście tutaj jakieś zamieszki. A więc? Co chcieliście konkretnie zrobić? - Powiedział Elenir z irytacją.
- Zamieszki? Jakie zamieszki? Nic mi o tym nie wiadomo – Odparł spokojnie szlachcic – Spacerujemy sobie tylko. Chyba, że wolicie przenieść imprezę na zamek królewski lub do pewnej szkoły, gdzie jak mniemam, właśnie toczy się bardzo interesująca zabawa...
Dodał, a jego oczy błysnęły skrytą czerwienią. Na te słowa Elenir nieznacznie poluzował łuk. Już wiedział, o co tu chodziło.
- A więc to tak. Waszym celem nie był tylko zamek... - Szepnął.
Jak na niemy sygnał wszystkie wampiry przybrały bojowe pozy, a ten, który im przewodniczył, uśmiechnął się szeroko.
- Co to znaczy, Elenirze?? - Szepnął współtowarzysz.
Półelf spoważniał.
- To znaczy, że chcą nas zatrzymać, byśmy im nie przeszkodzili w przejęciu Akademii albo jej studentów. Zapewne najlepszych, wyłonionych przez Liama.
Młodszy łowca rozwarł lekko oczy, natomiast spiskowiec wyszczerzył się szerzej.
- No, jednak jesteś całkiem bystry, Greenwood. Tak sądziłem, że szybko nas rozpracujecie. Dlatego przygotowaliśmy jeszcze jeden plan. Podczas gdy my wesoło sobie gawędzimy, Liam zabawia się w Akademii wraz ze swoimi koleżkami. Natomiast za niedługo na zamku zjawi się Lord von Drake z pozostałymi szlacheckimi. Pytanie: co zrobicie? Pójdziecie ratować właśnie zaszlachtowywanych mieszańców? Czy pójdziecie od razu do zamku? Cóż za dylemat!
Elenir drgnął lekko bijąc się z myślami. Faktycznie nieźle to sobie wymyślili. Wiedzieli, że łowcy mogli by dać sporą przewagę walczącym, z pewnością, nauczycielom w Akademii, dlatego uknuli, aby ściągnąć łowców na centralny plac oddalony o dwadzieścia minut marszu od szkoły. Natomiast obrona zamku była jeszcze bardziej priorytetowa, choć nie brakowało tam gwardzistów, którzy natychmiast powstrzymają spiskowców. Przez kilka sekund rozważał wszystkie opcje i możliwości i w końcu podjął decyzję.
- Nie ma żadnego dylematu. Po prostu najpierw rozprawimy się z wami, a potem zrobimy to, co do nas należy – Odparł spokojnie Elenir.
Wampir znów się uśmiechnął i uniósł dłoń przywołując magię krwi.
- Proszę bardzo. Widzę, że jednak kawa będzie musiała zaczekać.
I w jednej chwili machnął ręką wyrzucając w powietrze zaklęcie, które przybrało formę krwawego nietoperza. Łowcy spięli się na ten widok i wszyscy jednocześnie puścili strzały, podejmując w końcu walkę z wysokimi wampirami. Elenir miał tylko nadzieję, że zdążą i Akademia nie padnie zbyt szybko.
Melissa kręciła głową dookoła, wciąż stojąc w miejscu i nie wiedząc co robić. Wszędzie trwała brutalna bitwa pomiędzy studentami Akademii a szlacheckimi wampirami. Uchylała się od fruwających zaklęć i umykała z krzykiem przed szarżującymi wilkołakami. Z jednej strony jej nogi pragnęły uciec z tego chaosu, a z drugiej, czuła pragnienie walki. Biła się z myślami i czuła rosnące emocje napięcia, wpatrując się w walczących ludzi. Wiedziała, że Liam jest zdolny do wielu rzeczy, ale nawet przez sekundę nie pomyślała, że posunie się aż do próby przejęcia szkoły. Spisek... Naprawdę wampirom nie można ufać. Żadnemu z nich. Melissa zacisnęła pięści i nie zauważyła jak w jej stronę właśnie leciało jedno z zaklęć rzuconych przez któregoś z walczących. Rozległ się głośny okrzyk, który w końcu wyrwał ją z otumanienia:
- Mel! Uważaj!
Krwista kula została zbita przez wielką grudę ziemi i Melissa odskoczyła gwałtownie w bok zaskoczona. Wytrzeszczyła oczy zdezorientowana i ujrzała jak podbiega do niej Arinela. Ta sapnęła i popatrzyła na nią.
- Nic ci nie jest? Mel, nie czas teraz na bujanie w obłokach! Musimy bronić szkołę! Chyba, że wolisz schronić się w środku.
Dziewczyna potrząsnęła głową i zdzieliła samą siebie w policzki, by w końcu uspokoić rozszalałe emocje.
- Nie. Oczywiście, że będę walczyć! Może wciąż zaklęcia ofensywne nie idą mi najlepiej, ale zrobię co się da!
Arinela uśmiechnęła się szeroko.
- I to rozumiem.
W tej samej chwili do dziewczyn podbiegł Aranel, który prędko ogarnął wzrokiem siostrę i przyjaciółkę upewniając się, że nic im nie jest.
- Niezły bajzel, co? Nie rozumiem, co tu się odwala, ale Liam chyba postradał rozum.
- Nie inaczej – Odparła poważniej elfka – A gdzie jest Felan?
- Walczy razem z innymi wilkołakami. Podobno rzeczywiście ponad połowa studentów tej rasy zmówiła się z Edmundem, aby mieć na oku paczkę Liama. Gdy tylko wszyscy się przemienili, rzecz jasna Felan nie zrobił inaczej – Uśmiechnął się szeroko Aranel.
Arinela zaśmiała się lekko.
- Cały on.
I uchyliła się prędko przed kolejnym zaklęciem, które rąbnęło w ścianę szkoły. Kolejne kawałki gzymsu pospadały na trawę.
- Skoro Liam chce wojny, to będzie ją miał – Dodał jeszcze Aranel odgarniając z czoła rozwichrzone na wszystkie strony błyszczące włosy – Uważajcie na siebie, dziewczyny.
Melissa skinęła głową i chłopak dołączył prędko do innej grupy półelfów.
- Dajmy z siebie wszystko, Mel. Nie pozwólmy, by ten dupek wygrał – Uśmiechnęła się Arinela.
Melissa odwzajemniła uśmiech i w końcu rozdzieliły się biegnąc do napastników.
Młoda półnimfa natychmiast wyczarowała kilka kul i drżącymi rękami rzuciła je w najbliższego wampira, którego nie znała. Łatwo było nawet rozpoznać szlacheckie wampiry, jako że wszyscy byli ubrani w bogate, lecz bojowe stroje, z wyraźnym emblematem krwawej róży na piersi, która była herbem rodowym rodziny von Drake. Nie trudno było się domyśleć, iż inicjatorem tego spisku był właśnie owy ród wampirów. Zapewne znaczna większość spiskowców należała do innych, zaprzyjaźnionych rodów. W takiej sytuacji Melissa nie wahała się ani chwili, aby pokazać im, że również mieszańce mają coś do powiedzenia w tej bitwie.
Magia fruwała na wszystkie strony, czasem rozbijając się o mury szkoły, a czasem trafiając w jakiegoś nieszczęśnika, który pechowo nie był w stanie się obronić. Już na błonia zaczęły padać kolejne ciała rannych studentów, jak i wilków, ranionych przez kły wampirów. Ale i ich nie brakowało, choć wampiry potrafiły błyskawicznie stanąć na nogi bez względu na rany. Tylko magiczny ogień był w stanie ich zabić. Ci, którzy o tym wiedzieli, ciskali wszystkimi możliwymi ognistymi zaklęciami w napastników, aby zatrzymać ich atak. Jednakże szlacheckie wampiry dawno już nauczyły się kontrować taką magię. Prędko gasili ogień swoją potężną magią krwi oraz zwinnie umykali przed ognistymi pociskami. Chris nie był jedynym zaklinaczem, który w pierwszej kolejności posyłał wszędzie po błoniach swojego ognistego lamparta, dając mu całkowicie wolną rękę w bitwie. Duch szarżował na równi z wilkołakami i wgryzał się w spiskowców z donośnym warkotem. Jednocześnie Chris musiał wciąż umykać przed innymi atakami, co w końcu sprawiło, że już sam ledwo nadążał za tym całym chaosem. Otarł czoło z kropelek potu i wzmocnił jeszcze moc ducha ognia, który zapłonął niczym wielka pochodnia. Kot rozorał pazurami jednego z wampirów, który krzyknął z bólu chwytając się za ranną rękę. Zaklinacz czuł rosnącą adrenalinę i tylko szybko przemknęło mu przez myśl, że Liam naprawdę poważnie podszedł do swoich słów, i jeśli on oraz pozostali szlacheccy przejmą szkołę, to Akademia już nigdy nie będzie taka jak wcześniej.
Tymczasem Edmund biegał po całym dziedzińcu i zaledwie jednym uderzeniem potężnych, wilczych łap zwalał z nóg agresorów. Scarlett stała otoczona przez kilku wampirów i tylko uśmiechała się do nich figlarnie. Uniosła dłonie, wokół których zawirowała różowa moc, po czym w powietrze uniosła się wielka kurtyna różowych płatków kwiatów. Dziewczyna rzuciła zaklęcie w wampiry, które gwałtownie odskoczyły orientując się z zaskoczeniem, iż niepozorne płatki były w rzeczywistości ostre jak brzytwy. Błyskawicznie wyżłobiły cienkie, krwawe kreski na ciałach. Z kolei pomiędzy tłumem studentów biegała Arinela, która z dzikimi, wesołymi okrzykami posyłała na spiskowców grube korzenie, które wystrzeliwywały nagle z ziemi i okręcały się wokół ciał, mocno ciskając i miażdżąc żebra. Jeden z wampirów widząc to zawrzał z wściekłości i uniósł dłoń. Szkarłatna magia zawirowała i na elfkę spadło zaklęcie w postaci gromady krwistych strzał. Dziewczyna na ich widok zgrabnie podskoczyła i umknęła przed większością z nich, ale dwie strzały trafiły w jej ramię i nogę. Arinela krzyknęła i zwaliła się na ziemię.
- Arinela!! - Wrzasnął nagle Aranel, który walczył niedaleko z innym wampirem. Natychmiast podskoczył do młodego mężczyzny szczerzącego się szeroko z pogardą i w jednej chwili uniósł dłoń. Zielone runy zawirowały szaleńczo i zaklęcie uderzyło z pełną siłą. Wampir został zwalony z nóg ogromną pięścią zrobioną z roślinnych łodyg, co w efekcie mężczyzna przeturlał się niczym lalka po ziemi dobre parę metrów. Aranel podbiegł prędko do siostry i kucnął nad nią patrząc na rany. Na szczęście strzały nie pozostawiły po sobie aż tak bardzo poważnych obrażeń i dziewczyna tylko uśmiechnęła się łobuzersko.
- No, no, braciszku, zaskoczyłeś mnie.
Elf odwzajemnił uśmiech ze skrytą ulgą.
- A co myślałaś? Nikomu nie pozwolę krzywdzić mojej siostry.
Arinela przez sekundę patrzyła na niego ze skrytym ściskiem w gardle i w końcu wyszczerzyła się szerzej. Aranel podał jej dłoń i elfka stanęła na nogi lekko chwiejąc się. Nie tracąc więcej czasu, rodzeństwo ponownie dołączyło do walczących, z jeszcze większą werwą niż wcześniej.
Liam zmrużył oczy i wpatrywał się nieruchomo w dziewczynę stojącą przed nim. Natomiast ta odwzajemniała jego spojrzenie nie okazując żadnego strachu, a jedynie czysty gniew i nienawiść.
- Zaskakujesz mnie, Evans – Powiedział cicho wampir – Sądziłem, że od razu uciekniesz z podkulonym ogonem do szkoły i nie wychylisz się do końca bitwy.
Melissa zadarła głowę.
- Przykro mi, że cię rozczarowałam. Już nie jestem tą samą osobą, co jeszcze kilka miesięcy temu, gdy pierwszy raz stanęliśmy naprzeciw siebie. Nie mam zamiaru chronić się w bezpiecznej szkole, podczas gdy moi przyjaciele stawiają na szali własne życie, aby dokopać takim bydlakom jak ty.
Liam przewrócił oczami.
- Mocne słowa jak na mieszańca. My tylko chcemy, aby ta szkoła, jak i kraj rozkwitły jeszcze bardziej. Ty tego nie zrozumiesz.
- Ależ wszystko rozumiem. Chcesz po prostu swobodnie biegać sobie po mieście wbijając zęby we wszystko co się rusza. Nie jestem naiwna, Liam. Nie wiem dlaczego tak bardzo nie cierpisz mieszańców, ale nie myśl, że łatwo pójdą twoje szalone plany – Odparła Melissa i uniosła dłoń. Od razu posłała na Liama zaklęcie, które przybrało formę wodnego węża. Jednakże wampir tylko uchylił w bok głowę i wąż poszybował dalej, ostatecznie trafiając w ziemię.
- Z takimi zaklęciami jak twoje, to możesz co najwyżej poszturchać słomianą kukłę. Nie sądzę, abyś zdołała coś mi zrobić, Evans.
Melissa zacisnęła usta i znów uniosła dłonie. Wzmocniła magię próbując się skupić, ale czuła jak ręce jej drżą. Koncentracja przychodziła jej z dużym trudem. W obecnej sytuacji przywołanie w głowie jej standardowej wizualizacji było niemożliwe. Zbyt dużo się działo dookoła. Czuła tylko jak jej serce bije jak oszalałe, a zimne spojrzenie Liama, który stał wciąż niewzruszony, jeszcze bardziej sprawiało, że zaczęła znowu powątpiewać w swoje możliwości. W końcu jednak rzuciła kolejne zaklęcie. Woda zawirowała w powietrzu i poszybowała, furkocząc, w stronę Liama. Ten uniósł własną dłoń i skontrował czar cienistym nietoperzem, który odbił wodny pocisk jednym machnięciem czarnych skrzydeł. Natychmiast bestia poszybowała też na dziewczynę, na co ta poderwała się z miejsca i skoczyła w bok. Osłoniła się rękami, a nietoperz musnął jej włosy ledwie o cal. Liam zbliżył się i machnął dwoma palcami. Nim Melissa zdążyła ponownie stanąć na nogi, krwiste ostrza spadły na nią z góry i rozharatały jej spódniczkę, bluzkę oraz ręce. Dziewczyna krzyknęła i niezgrabnie osłoniła się wodną tarczą. Szkarłatne ostrza rozleciały się w zetknięciu z wodną barierą. W końcu Melissa dźwignęła się na nogi i uniosła hardo głowę. Choć trzęsła się lekko, zgromiła wzrokiem Liama. Chłopak uśmiechnął się nieznacznie.
- Szczerze bym się zdziwił, gdybyś się nie podniosła po tym zaklęciu. Nie użyłem nawet połowy swojej mocy.
Melissa odwzajemniła uśmiech i odgarnęła włosy z czoła.
- A więc dostrzegłeś we mnie ukryty talent?
- Raczej naiwne przekonanie, że możesz mnie pokonać. Nigdy nie będziesz prawdziwym magiem. Twoja nieudolna magia jest niczym, w porównaniu do tego, co ja potrafię.
- I mówi to koleś, który boi się Brandeburga do tego stopnia, że atakuje szkołę właśnie w dzień jego nieobecności. Jesteś zwykłym tchórzem – Odparowała Melissa.
Uśmiech Liama spełzł z twarzy i chłopak zacisnął pięści.
- W takim razie nie będę się już ograniczał. Czas ci pokazać prawdziwą potęgę rodu von Drake.
Uniósł obie dłonie, po czym zawirowały szkarłatne runy. W powietrzu pojawił się czerwony krąg pełen symboli i Melissa domyśliła się, iż było to jedno z bardzo zaawansowanych zaklęć, przez wielu uznawanych za zakazaną magię. Spięła się lekko, ale również przygotowała własne zaklęcie. Po chwili obserwowała jak magia formuje się w ogromną włócznię zrobioną z magii krwi, wokół której tańczyły kolejne, złowieszcze runy. Melissa wiedziała, że może nie być w stanie odeprzeć tego ataku. Jej moc była stanowczo zbyt słaba. Zacisnęła zęby i przygotowała się na niechybnie potężne uderzenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top