5. Pierwszy wybór Akiry i druga dywizja
Akira sądziła, że da radę to przetrwać, ale po roku służby dotarło do niej, a po trzech kolejnych latach zyskała pewność, że jakikolwiek awans w hierarchii Onmitsukidou jest niemożliwy. Była zwykłą duszą z dalekich okręgów Rukongai, o ziemskim pochodzeniu, bez miecza, statusu czy majątku. Wobec wyraźnie feudalnej struktury organizacji, pozostawała nikim.
Z powodu braków w ludziach i biegłości w walce wręcz (w tej kolejności rozumując), cudem trafiła do pierwszego oddziału: Keigun. Na tym kończyły się cuda, bo traktowano ją jak popychadło, przynętę, mięso na pierwszej linii frontu. Kiedy kilkukrotnie próbowała się wykazać, dostawała reprymendy za samowolę. Grożono egzekucją lub zesłaniem do Siedliska Larw.
Wykonywała więc rozkazy ze złośliwą precyzją. Na nowo poznawała podejrzane rejony Rukongai, zastanawiając się, jakim cudem udało jej się przetrwać, mijając te wylęgarnie kryminalistów o centymetry.
Czasem dostrzegała błyski wśród kamieni przy rzekach i wśród liści drzew, które zapraszały ją jak otarte drzwi. Może wtedy szła śladem tych ogników. Podnosiły ją na duchu i kusiły, ale nie poszła ich śladem.
Badała teren przed rozmieszczeniem sił oddziału. Na jej oczach ginęli shinigami, którzy gardzili jej ostrzeżeniami. Nauczyła się bezwzględności. Akira czuła, jak ją to niszczy, ale nie potrafiła powstrzymać trującego odruchu, by pozostawać bezwolnym narzędziem na usługach Służb.
Łatwo było nie myśleć. Nie czuć odpowiedzialności. Nie tworzyć z nikim więzi, by nie czuć straty.
Nie uważała Sui-Feng za dobrego kapitana. Osobiście nie potrafiłaby ze sobą wytrzymać, tak skrajnie nie szanując życia tych, którzy wypełniali jej polecenia. Zasłaniała brak sumienia lojalnością wobec Głównodowodzącego i Centrali Czterdziestu Sześciu. Była najgorszym narzędziem spośród nich wszystkich.
W Akirze rósł płomień. Za dnia odcinała się od emocji, a nocą dręczyły ją koszmary pełne twarzy tych, którzy ginęli. Próbowała do nich krzyczeć, żeby ją choć raz posłuchali. Dławiła się tym krzykiem, z tym krzykiem na ustach się budziła. Za dnia nie mówiła nic. Bywały tygodnie, gdy powtarzała jedynie: "Tak jest!".
Przetrwała trzy lata, zanim dostała rozkaz, by popełnić samobójstwo.
Nie wprost. Jednak zadanie było samobójcze. Mieli wejść do gniazda żmij, a Akira miała być wabikiem, przecierającym szlak. Z minimalnym wyposażeniem i w mającym choć na początku zmylić wroga ubraniu - prostym kimonie, nienadającym się do walki.
Akira rozpaczliwie poszukiwała ogników wśród leśnych bezdroży wokół kryjówki rozbójników, gotowa ich użyć, choćby oznaczało to dezercję. Nie chciała umierać. Nie chciała rezygnować z obowiązku. Nie wierzyła w powodzenie misji. Miała cień złudnej nadziei, że przeżyją, co utrzymywało ją przy zdrowych zmysłach.
Czuła się rozdarta i wszystko w niej drżało.
Poruszali się po ciuchu po zaroślach. Z boku Akira mogła wyglądać jak chłopska dziewczyna, która przyszła nazbierać kwiatów i płoszyła motyle. Z daleka, wśród cieni, można było nie rozpoznać ich czarnej, piekielnej barwy. Motyle były zaklęciem, które szeptało wiadomość temu, komu usiadły na dłoni. Na lekcji w Akademii bardzo jej się to spodobało.
Nie podobała się jej natomiast sytuacja, w której znalazł się jej oddział. Szło im zbyt łatwo, to musiała być pułapka. Ale dowódca był bardzo pewny siebie, więc parli naprzód.
Akira co jakiś czas mijała pajęcze sieci. Babie lato fruwało w powietrzu. Pamiętała o liście.
"Nie znam słów, które mogłyby zawrócić Cię z tej drogi
i nie znam sposobu, by uchronić Cię przed skutkami Twoich decyzji.
Zechciałaś urodzić się człowiekiem, Pani, i ponieść tego wszelkie konsekwencje.
Niech więc będzie Twoja wola.
Nie zabraniaj jednak Pająkom snuć swych sieci,
Nie zabraniaj Dziewicy czerpać wody o północy,
Nie odpędzaj Zalotnika.
Serca nasze są proste, ale wierne."
Nie zabraniała więc pająkom snuć swych sieci i cierpliwie znosiła skutki swojego uporu, wierząc, że robi dobrze. Toteż to, co potem zobaczyła, zmroziło ją do kości.
Zatoczyła koło i weszła na polanę, na której mieli się spotkać z dwoma innymi drużynami, żeby się przegrupować. Motyle miały ich tu sprowadzić. Na polanie oczywiście były motyle. Były też pajęczyny, całe całuny i dywany, pokrywające roślinność. Motyle były w nie zamotane i pożerały je czarno-złote pająki.
Akira cofnęła się o krok.
"Serca nasze są proste, ale wierne."
"Niemożliwe", szepnęła do siebie. "Okłamali mnie?"
Akirze wydało się, że widzi małego chłopca wśród pajęczyn. Zawołała go, ale nie zareagował. Potem na polanę wszedł dowódca, razem z dwoma pozostałymi wojownikami.
Akira zaraportowała natychmiast o motylach i zasugerowała wycofanie się. Dowódca łypnął na nią rozdrażniony. Rozglądał się po polanie i nic nie mówił.
Wtedy na skraju polany pojawił się obcy Akirze mężczyzna. Zawołał on do dziewczyny: "Panienko, czy tamci brzydcy shinigami naprzykrzają ci się?" W ręku miał dobyty miecz, a na ustach ironiczny uśmiech. Akira znów się cofnęła. Pamiętała go, och, pamiętała zaskakująco dobrze. Był jednym z mężczyzn, przed którymi broniła kiedyś Okiku.
"To żadna panienka", zaprotestował swobodnie dowódca. Na pojawienie się podejrzanego osobnika wyraźnie mu ulżyło. "To problem, o którym ci mówiłem".
Bandyta zaśmiał się łagodnie. "Nie jest aż taki duży, jak mówiłeś".
Akira zrozumiała, co się dzieje, dokładnie w momencie, gdy na jej głowę spadł cios, który pozbawił ją przytomności. Był to cios zdradzieckiej ręki jednego z wojowników towarzyszących dowódcy. Nie była gotowa się bronić. Za ruchem ciosu podążyła jej jaźń: spadała.
Akira znów spadała i sądziła, że umiera. Liczyła do dziesięciu w odpowiedzi dla pulsującego rytmu, który mógł być ostatnimi uderzeniami jej serca albo pulsem samego świata. Spadła na kolana, potem na twarz. Jaźń rozbiła się o ziemię na drobne kryształki, które pokaleczyły jej oczy. Słyszała szelest liści, gdy las szeptał jej swoje tajemnice.
Jeden: jasną chatę ukrytą w matni, którą postawiono, by uciec od powinności bogów.
Dwa: trzech mężczyzn z mieczami, do których ściągali kolejni. Nie zwykli rozbójnicy, a shinigami.
Trzy: zdradę shinigamich, którzy ranili bezbronnych, by pozostać przy życiu.
Śmierć: śmierć, śmierć, śmierć...
Akira krzyczała. Każda stracona kropla krwi, każdy urwany oddech był jak jej własny. Widziała towarzyszy broni złapanych w pułapkę dezerterów. Czuła desperację dezerterów niemających już nic do stracenia. Zatarli się w jedno, każda śmierć była jej własną.
Pięć: świadomość, że to się nigdy nie skończy. Zawsze będą dusze, które poczują się oszukane. Nikt nie ostrzegł ich, że nie ma powrotu. Ci, którzy ją pojmali, nawet nie wiedzieli o istnieniu pierwszych trojga buntowników - oni byli wdeptani w tę ziemię, z ich dusz wyrastał ten las. Dlatego stał się enklawą.
Sześć: Las szeptał z żalem, oskarżycielsko.
Siedem: Akira wzniosła miecz.
Osiem: Przez ślepą gorączkę przebił się głos, który wołał: "Dlaczego? Dlaczego?! Czy też nie nienawidzisz tej suki, Sui-Feng?!"
Akira nie odpowiedziała. Nie chodziło o Sui-Feng. Była gdzieś pomiędzy lasem a światłem. Koił ją chłodny dotyk wiatru na policzku. Miecze śpiewały.
Dziewięć: Pajęczyca pajęczyca choćbyś była tu sto lat pustą sieć zostawia kat
Dziewięć: Pajęczyca pajęczyca w ciemnym lesie pośród liści moje winy odpuść mi
Dziewięć: Pajęczyca pajęczyca kiedyś w końcu w świat wyruszę i odpowiem za katusze
Dziewięć:
Akira zaczerpnęła haust chłodnego powietrza. Dziwny sen rozmył się. Szorstka mata na podłodze kuła ją w policzek. Głowę miała wykręconą tak, że widziała rękaw prostej, chłopskiej yukaty, nienadającej się do walki. W garści ściskała rękojeść Zanpakutou.
Było cicho. Po chwili zebrała się na odwagę i dźwignęła z podłogi ociężałe członki. Uklękła i usiadła na stopach, rozglądając się po zdewastowanym pomieszczeniu. Połamane sprzęty, ślady krwi i walki, której nie pamiętała. I pajęczyny. Wiele, choć nie tyle, ile na polanie. Splamione krwią, czerwone nici przeznaczenia.
Nie było ciał.
Ktoś cicho odezwał się: "Księżniczko".
Akira uniosła wzrok. W kącie przy suficie, trzymając się nie wiadomo czego, kucał na ścianie chłopiec o włosach czarnych jak chitynowy pancerz i złotych, rozmytych oczach bez białek i źrenic. Choć kończyn miał dwa razy miej, było w nim coś niewymownie pajęczego.
"Księżniczko". Chłopiec zeskoczył na podłogę i wylądował z pacnięciem bosych stóp.
Akira szepnęła: "Dlaczego?", bo nie wiedziała, o co powinna spytać.
Chłopiec odpowiedział, jakby rozumiał doskonale: "Nie wyglądałaś, jakbyś się dobrze bawiła".
"Gdzie są wszyscy?"
Chłopiec spojrzał na miecz Akiry, potem dziewczynie w oczy i uśmiechnął się.
Akira nie bała się. Czuła się wycieńczona, stanęła na drżących nogach, które jakoś utrzymały ciężar jej oraz nowego miecza i powoli skierowała się do wyjścia z chaty.
"Nie wrócisz do Zamku?", upewnił się Pająk.
"Nie." Akira pomyślała chwilę. "Muszę... złożyć raport."
"Baw się dobrze."
Akira nie wiedziałaby dokąd iść, gdyby w pajęczynach otaczających budynek nie zostawiono wąskiego przejścia. Ruszyła tą drogą i szła, aż usłyszała gwar. To zebrani członkowie Tajnych Służb wysłuchiwali kłamliwego potoku bzdur z ust dowódcy jej grupy zwiadowczej.
"To czarownica, mówię wam! Wezwała pająki, żeby zabiły nasze motyle! Nie mogliśmy wezwać pomocy. Rebelianci spytali ją, czy chce się przyłączyć, a ona się zgodziła! Niech idzie do piekła! Wszystko przez nią. Roz-... rozszarpała ich na strzępy! Dobyła miecza, a kłamała, że nie ma. Zabiła ich, tylko ja uciekłem! To demon! Kumo-Onna! Pajęczyca!", krzyczał.
W Akirze zagotowała się krew. W nagłym przypływie sił, dopadła dowódcy i w dwóch ciosach powaliła go na ziemię. Z wrzaskiem zamierzyła się na niego znad głowy. Choć zaskoczyła go, zasłonił się mieczem poziomo. Ostrza skrzyżowały się, Akira napierała.
"Zdrajca!", krzyczała mu w twarz. To i inne nieskładne obelgi.
Rozdzielono ich. Akirę trzymano pod pachy. Próbowano odebrać jej miecz, ale nie pozwoliła go sobie wyrwać. Nie mogła stracić go teraz, kiedy w końcu udało jej się go dosięgnąć.
Przed grupę wyszedł komendant oddziału, ósmy oficer drugiej dywizji.
"Wystarczy, Kakefu", warknął. "Skończ natychmiast, albo ja to skończę".
Akira zamarła, ale nadal ją trzymano. Zrozumiała, że wojownicy zatrzymali się, czekając na rozkazy, ale na tę chwilę została pojmana. Możliwe, że zostały jej ostatnie chwile życia. Możliwe, że nigdy nie zobaczy Zamku, o którym mówili Pająk i Lis. Nie miała żadnych słów ani dowodów, które zapewniłyby jej bezpieczeństwo. Jedyną osobą, mogącą złożyć stosowny raport komendantowi oddziału, był dowódca drużyny. Taka była hierarchia Tajnych Służb.
"Zechciałaś urodzić się człowiekiem, Pani, i ponieść tego wszelkie konsekwencje", stało w liście, który wieńczył jej dawne życie.
Akira, która po dołączeniu do Onmitsukidou i porzuceniu swojego imienia nazywana była Kakefu, pomyślała, że Księżniczki nie obowiązywałyby ta hierarchia.
"Niech więc będzie Twoja wola", przeczytała kiedyś. Dotąd się przed tym broniła. Teraz zgodziła się: "Niech więc będzie moja wola".
Komendant ostrzegawczo sięgnął po miecz. Szykował się do egzekucji. Akira odetchnęła i mocnym, spokojnym głosem zwróciła się do byłego dowódcy: "Powiedz prawdę, zdrajco".
Nikt nie próbował rozładować wiszącego między nimi napięcia. Komendant wodził tylko oczami od jednego do drugiego. Wiedział, że jedno z nich zaraz zginie. Mógłby zabić oboje, ale był ciekaw. Dziewczyna wydawała się zdeterminowana, biło od niej reiatsu świeżo uwolnionego Zanpakutou. Był ciekawy natury tego miecza - co ta niepokorna nowicjuszka tłumiła w sobie, że sam chciał odpowiedzieć na to polecenie? Że sam czuł dziwną tęsknotę za otrzymaniem takiego polecenia? Zbeształ się w duchu, kropla potu spłynęła mu po skroni.
Dowódca charknął, prawda stanęła mu w gardle. Zaraz się roześmiał: "Przecież tak było".
Akira wpatrywała się w niego intensywnie. Wygrała, ale traciła grunt pod nogami. Pośpiesznie szukała właściwych słów. Zanpakutou śpiewał w jej dłoni.
Komendant wydawał się rozczarowany. Ostatecznie Akira nie zaprzeczała. Musiała rozkazywać pająkom, rozwaliła plan misji i zabijała bez zgody przełożonych. Może nawet naprawdę zdradziła i zabiła dwoje wojowników ze swojej drużyny, a ścigając przez las dowódcę, wpadła na nich wszystkich. To już nie miało znaczenia. Dobyty miecz przyłożył jej do szyi. "Nic nie powiesz?"
Akira wyprostowała się i z najwyższą godnością, na jaką pozwalały jej wykręcone ręce, zwróciła się znów do byłego dowódcy, nie zważając na głosy, protestujące w tłumie za każdym kolejnym jej słowem:
"Ja, Yamamoto Akira, rozkazuję tobie, dowódco Hasamimushi: wyznaj swoje przewinienia, jakich dopuściłeś się wobec swoich przełożonych, którym służyłeś pod przysięgą po opuszczeniu murów Akademii. Wyznaj tu i teraz swoje grzechy wobec Onmitsukidou. Watakushi wa soo meirei shimasu, Hasamimushi: zdradź siebie samego."
Komendant wstrzymał oddech. Miał wrażenie, że dziewczyna uwolniła shikai. Jej miecz się nie zmienił, ale wyraz twarzy dowódcy jak najbardziej: Hasamimushi rozluźnił się zupełnie, miecz wypadł mu z ręki, a oczy były puste jak zahipnotyzowane. I wyznał wszystko. Cały plan werbunkowy, o który podejrzewała go kapitan Sui-Feng, wyłożony bezbarwnym głosem w obliczu trzydziestu sześciu wojowników z korpusu Keigun. A także moment, kiedy ogłuszona Kakefu wydobyła ze swojego wnętrza Zanpakutou, a towarzysząca temu energia pochłonęła kilkanaścioro dezerterów obecnych w chacie ukrytej w środku lasu.
Kiedy skończył mówić, na twarzy na powrót zagościł inteligentny wyraz, który zaraz zastąpiła rozpacz. Ryknął rozdzierająco i nim ktoś zdążył do niego doskoczyć i powstrzymać, Hasamimushi porwał z ziemi swój miecz i rozciął sobie brzuch.
Akira już tego nie widziała. Wcześniej straciła przytomność.
Komendant wysłał jeszcze ludzi na przeszukanie lasu, ale nie znaleziono żadnych niedobitków, którym udałoby się uciec z chaty.
Taki też raport złożył komendant pani kapitan.
Akira dopiero po trzech dniach odzyskała siły na tyle, by wstać z łóżka i zameldować się przed nią osobiście.
Był słoneczny poranek, kiedy jako Kakefu stawiła się przed obliczem Sui-Feng. Uklękła w przepisowej pozie i czekała na osąd.
"Więc nazywasz się Yamamoto Akira?", spytała.
"Tak jest!", przyznała Kakefu.
"Ale jesteś duszą ziemską? Nie masz rodzimych krewnych w Soul Society?"
"Tak jest!"
"Brednie", warknęła kapitan.
Rzuciła na stolik przed sobą list. Były to odgórne dyspozycje, co powinna zrobić w sprawie tej dziewczyny. Kakefu, razem z przypisaną jej w oddziale trójką mężczyzn, od początku byli podejrzani o zdradę wartości wyznawanych przez shinigamich. Ich kroki miały być obserwowane i osądzone, a jednak stracono ich z oczu w pajęczym lesie, po czym sama jedna Kakefu uwolniła swój potencjał i położyła kres grupie, z którą nie mogli dać sobie rady od pięciu lat.
Sui-Feng przeżyła już kiedyś coś podobnego.
"Zdajesz sobie sprawę, jak wiele zasad złamałaś podczas ostatniej misji?"
"Tak jest!"
"Powinnam cię zabić", sapnęła.
"Tak jest!"
Sui-Feng zaczynała tracić cierpliwość.
"Milcz! Żyjesz tylko dlatego, że rozkazano mi przenieść cię w struktury Gotei!"
Zszokowana Akira zapomniała na chwilę o etykiecie i uniosła głowę. Na szczęście pani kapitan na nią nie patrzyła. Z założonymi rękami obserwowała ogród za oknem. Akira opuściła wzrok.
"Póki co przypiszę cię do drugiej dywizji pod twoim dawnym imieniem. Złóż jednak natychmiast podanie o przeniesienie, bo nie chcę cię w moich szeregach. Gardzę szlachetkami, którzy myślą, że wszystko im ujdzie na sucho. Jeśli nie zejdziesz mi z drogi, zabiję cię. Nie wiem, czemu porzuciłaś swoje nazwisko i nie obchodzi mnie to, ale twoja rodzina nie zapomniała o tobie." Sui-Feng wskazała palcem list. "To pismo przyszło zaraz po zakończeniu misji prosto od kapitana głównodowodzącego. Miej świadomość, że tylko dzięki temu możesz jeszcze marnować powietrze w tej sali. A teraz precz."
"Tak jest!", odpowiedziała Akira. Pomyślała, że ta drobna kobieta jest bardzo skomplikowaną osobą.
Oczywiście zdawała sobie wcześniej sprawę ze zbieżności nazwisk, dlatego starała się unikać nieporozumień. W miarę możliwości przedstawiała się tylko imieniem. Zdziwiło ją jednak mocno wstawiennictwo Yamamoto Genryuusaia. Dostatecznie zagadkowe było już oddanie Okiku, Pająka i Lisa, lecz widać nie tylko oni chcieli jej strzec. Poczuła pragnienie, by poznać osobiście kapitana pierwszej dywizji, ale na to musiała jeszcze poczekać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top