+Bungou Stray Dogs+ Fiodor Dostojewski
Młode kobiety walczące na froncie to rzadkość. To mężczyźni powinni walczyć, aby chronić kobiety i dzieci, ale nie zawsze tak było. Były wyjątki od tej zasady zwłaszcza kiedy wojsku brakowało dobrych medyków i każda pomoc była na wagę złota. Dlatego (Nazwisko) zaciągnęła się na medyka wojskowego, aby ratować swoich ludzi na polu walk. Było to ciężkie zadanie jakie sobie postawiła. Jednak nagrodą dla niej najcenniejszą był uśmiech i wdzięczność co niektórych żołnierzy. Inni niestety pragnęli śmierci a ona im to utrudniała. Nie ważne jak bardzo byłaby to bolesna śmierć.
Pod wieczór, kiedy kolejny atak ustąpił a żołnierze wrogiej strony wycofali się (Imię) wraz z kilkoma innymi medykami szukała rannych wśród zgliszczy miasta. Przeszukiwała każdy najmniejszy kąt w poszukiwaniu ciała, które jeszcze oddychało. Kilku faktycznie znalazła i utrzymała przy życiu. Zbliżała się pora powrotu. Jej towarzysze wracali do obozu, ale ona została mówiąc, że postara się znaleźć jeszcze przynajmniej jedną osobę. Miała na to pół godziny, jeśli nie wróci do obozu na czas będą musieli wysłać za nią ekipę poszukiwawczą.
Nie miała czasu na oddalanie się za daleko, ale jeśli przeszuka teren szybciej i sprawniej będzie miała więcej czasu na szukanie ludzi. Niestety w trakcie piętnastu minut nie znalazła nikogo. A przynajmniej do tej pory. Kiedy miała już zawracać do obozu zauważyła ruch kątem oka. Ziemia była pokryta gdzie nie gdzie śniegiem jaki pruszył od jakiegoś czasu z zachmurzonego nieba.
Zerkając na ledwo stojący budynek obok zauważyła krwawe, ale dość świeże ślady krwi oraz butów. Nie były przysypane, więc ktoś tutaj wszedł niedawno. Ostrożnie weszła do środka trzymając broń w pogotowiu. Rozejrzała się uważnie za kolejnymi śladami. Prowadziły za regał z książkami. Budynek służył wcześniej jako biblioteka zapewne.
- Jestem medykiem. Nie musisz się ukrywać - zapewniła będąc przekonana, że wszyscy wrodzy żołnierze wycofali się i jedynymi rannymi zostawionymi samym sobie byli jej towarzysze. Zachowała jednak resztki zdrowego rozsądku dzięki któremu trzymała broń w gotowości. Wyłaniając się za regału została niemal zastrzelona gdyby nie chybiony traf jak się okazało wroga. Z okrzykiem zaskoczenia upadła na ziemie ukrywając się przy regale. Już miała oddać strzał, kiedy przed nią pojawiła się lufa z jej właścicielem.
- Zrób jeden krok a odstrzele ci-- - nieznajomy zawhał się. Jego do tej pory lodowate spojrzenie zmieniło swój wyraz. Teraz wyglądał na bardziej zaskoczonego a nawet chwilowo zadowolonego. Zrozumienie sensu w tej sytuacji zajęło pani lekarz kilka chwil. Kiedy żołnierz opuścił broń rozpoznała go.
- Fiodor? - wydukała pod nosem. Z trudem uwierzyła w to. To jakiś cud. Jej Fiodor, stary przyjaciel z jednego podwórka był tuż przed nią cały i żywy. Wszystkie wspólne, dziecięce wspomnienia przeleciały jej przed oczami. Zabawy w chowanego, berka czy zgaduj zgadule. To były czasy... Takie piękne czasy...
- (Imię)... Co ty tutaj robisz? - spytał chowając broń a raczej ciężko opuszczając ją na ziemię tracąc władzę w dłoni. Teraz dopiero zauważyła, że przywlekł się resztkami sił do jej siedzącej postaci. Miał cały mundur we krwi oraz potężną ranę na ramieniu oraz boku. Paskudny widok.
- Wysłali mnie z tą jednostką tutaj niedawno. Z tydzień temu - w trakcie mówienia przygotowała podręczny zestaw do pierwszej pomocy. - Jestem medykiem wojskowym, wiem jak to komicznie brzmi z perspektywy czasu - rzuciła zapominając o powrocie do bazy i ograniczonym czasie. Musiała uratować najpierw Fiodora.
- Nie powinnaś zająć się swoimi ludźmi? - spytał wypalając jej na czole dziurę swoim spojrzeniem. Skrzyżowała z nim zdziwiony wzrok.
- Jesteś "moim człowiekiem", zapomniałeś, że to wojna domowa? Sąsiedzi, rodziny, bracia--
- Przyjaciele - dodał szybko. Spojrzeli na siebie z nieco gorzkim wyrazem. Prawda była bolesna.
- I przyjaciele... Muszą stawać do walki przeciwko sobie. Czy to nie szaleństwo? Od początku byłam przeciwna temu wszystkiemu - sprawnie, ale tymczasowo opatrzyła rany. Niestety na pożądniejsze oględziny nie miała czasu i sprzętu. Syknęła pod nosem. - Nie mam czasu i narzędzi żeby to naprawić a bez pomocy wda się zakażenie albo stracisz za dużo krwi - myślała na głos.
- Co teraz zrobisz? - spytał dość słabym, ale dalej normalnym głosem, który chciał zachować przy innych osobach. Okazywanie słabości nie wchodziło w rachubę. Nigdy.
- To proste. Ty się ukryjesz a ja wrócę tutaj ze sprzętem - wzruszyła ramionami jakby to nie było nic trudnego.
- Szyba decyzja - nie starał się jej hamować. Zdawał sobie sprawę, że bez opatrzenia tych szalonych ran nie ma szans na wydobrzenie. Z drugiej jednak strony to było bardzo ryzykowne. - Jesteś tego pewna?
- Zdecydowanie. Nie mogę ci pozwolić zginąć od takich ran. Poza tym z tego co słyszałam nie chciałeś umrzeć w taki sposób - wstała z ziemi wbierając z niej ostrożnie swojego przyjaciela.
- Jeszcze pamiętasz takie szczegóły? - jego głos stawał się coraz słabszy. Był to sygnał, aby przestać mówiąc a zacząć działać.
- Tak. A teraz przestajesz mówić, ruszać się, oddychaj powoli i przede wszystkim nie pozwól sobie zasnąć - odpowiedziała szybko widząc jego stan. Odstawiła go za biurko, gdzie nikt go nie zauważy, ani nie usłyszy ponieważ było daleko od wejścia. Westchnęła żegnając się z przyjacielem pocieszającym uśmiechem.
Szybko wróciła do obozu i tłumaczyła, że znalazła kogoś bardzo rannego i musi go ratować na miejscu. Po to będzie jej potrzebny sprzęt medyczny. Jej przełożony podejrzanie na nią spojrzał, ale jego praca dostatecznie go przytłaczała i nie znalazł czasu na kłótnie z medyczką. Pozwolił jej na wzięcie tego czego musi i upomniał o szybkim powrocie. Nikt nie poszedł z nią ani za nią.
W tym czasie Dostojewski czuł jak bardzo źle z jego stanem. Ciężkie powieki zamykały się chcąc wreszcie odpocząć, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Pierwszy i ostatni raz w życiu pozwoli sobie na takie upokorzenie. Był przecież kompletnie bezbronny. Nie mógł nic zrobić w obliczu zagrożenia, nie miał siły na podniesienie broni.
Dlaczego to się tak musiało skończyć? On po jednej ona po drugiej stronie konfliktu. Ona mu pomoże, on wydobrzeje i wrócą do służenia swoim stronom. On dlatego, że początkowe zamiary stronnictwa wydawały mu się mieć sens, a ona z powodu ojca i jej korzeni. Wszyscy mieli swoje poglądy i próbowali podporządkować innych pod nie. Okrutne. Bardzo okrutne.
Powoli i stopniowo poddawał się ciężkim powiekom. Wiedział, że prędzej czy później (Imię) na prawdę wróci do niego, nawet wtedy gdy będzie już za późno. I wygląda na to że będzie... Ostatecznie zamknął oczy nie znajdując siły na czekanie. Ależ żałosna śmierć...
Kilka godzin potem poczuł pewnego rodzaju ciepło rozgrzewające jego zimne, osłabione ciało. Powoli jego siły zaczęły się regenerować aż wreszcie mógł otworzyć oczy. Napotkał przed sobą sufit biblioteki. Nie odważył się narazie ruszać, ale zauważył, że jest szczelnie okryty ubraniami, kocami i innymi rzeczami jakie mogły go ogrzać. Rany jakie wcześniej mu przeszkadzały były owinięte bandażami oraz opatrunkami. Przeżył. Ku jego zaskoczeniu. Wypatrywał kobiety, która za tym stała. Niestety napotkał pustkę oraz ciszę. Nie było jej tutaj. Zapewne musiała wrócić do obozu. Westchnął. Musiał coś ze sobą zrobić. Ale co?
Minęło kolejne kilka godzin zanim usłyszał coś przy wejściu do budynku. Mimo wszystko zaczął szukać broni. Znalazł ją pod swoją ręką.
- To ja - dotarł do niego cichy szept kiedy postać zbliżyła się zanim wyszła zza biurka. To (Imię). Opuścił broń na jej widok. Trzymała w dłoniach swój plecak. - Jak się czujesz? - spytała przykucając przy nim oraz zaczynając coś wygrzebywać z plecaka.
- Żywo - odpowiedział na co prychnęła z rozbawienia.
- Nie musisz mi dziękować.
- To prawda. Jesteś teoretycznie moim wrogiem.
- Praktycznie twoją przyjaciółką - wyjęła jakieś rękawiczki, szalik oraz sweter aby pomóc mu znieść zimne noce. Do tego jakiś prowiant oraz ciepłe jedzenie jakie zostawiła specjalnie dla niego. Dodatkowo zadbała o opatrunki i picie czyli o przetrwanie Fiodora kiedy jej nie będzie.
- A tak na prawdę jesteśmy parą, która nie może wyznać ani przyznać się do swoich uczuć - poprawił ją na co pochmurniała i westchnęła.
- Wiem, że to ciężkie. Ale jak to sobie wyobrażasz?
- Wiem. Wiem... - zamyślił się również lekko smutniejąc. Widząc jego stan przybliżyła się do niego wyjmując z chustki upieczone ziemniaki w mundurkach i podała je Dostojewskiemu.
- Masz. Ja już jadłam przed wyjściem na patrol - posłała mu lekki uśmiech. Ostrożnie podniósł się opierając plecy o ścianę. Racja, był bardzo głodny. Zamiast samemu poczęstować się jedzeniem to (Imię) przytrzymała je dla niego, aby mógł rozgrzać swoje zmarznięte dłonie.
- Dam sobie radę.
- Jesteś twardzielem, ale narazie zadbajmy o twoje zmarznięte ręce. Poza tym oszczędzaj energię, żebyś szybciej wrócił do formy - poleciał odgarniając włosy z jego czoła aby złożyć na nim szybciego całusa. Jej zimne usta posłały ciarki po całym jego ciele. Musiał się zdecydowanie rozgrzać. Posłusznie dał się nakarmić pani lekarz.
- Ile masz czasu? - spytał po kilku minutach ciszy.
- Godzinę jeszcze.
- Nie będą cię szukać?
- Nie... Jedynie wtedy kiedy sama ich zawołam o pomoc.
Po skończeniu swojego ciepłego posiłku (Imię) została przy nim jeszcze przez długi czas. Rozmawiali i odbudowywali swoją dawno zaniedbaną miłość o której ani przez chwilę nie zapomnieli w trakcie rozłąki. Fakt był jasny, na ich przeszkodzie początkowo stała rodzina kobiety. Nigdy nie pozwoliliby wydać swojej córki za rewolucjoniste. Potem wojna, walki na innych frontach... Teraz spotkali się tu i teraz i to się liczy.
- Jest już grudzień. Za dwa dni pierwszy dzień świąt - westchnęła (Nazwisko) pilnując czasu na zegarku.
- Oj (Imię). Święta są już jutro, straciłaś poczucie czasu? - poprawił ją z rozbawieniem. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Na prawdę? Kompletnie straciłam rachubę...
- Łatwo ją stracić kiedy każdy dzień wygląda tak samo - było mu tak przyjemnie przy cieple jakie wytwarzała lekarka, że odrobinę bardziej wtulił się w jej ramiona kiedy go przytulała. Przy niej pozwalał sobie być bardziej bezbronny nie zapominając o posiadaniu pełnej kontroli nad sytuacją.
- A więc masz jakieś życzenie?
- Żyć w lepszym świecie - odparł przymykając sennie oczy ze zmęczenia. Od pewnego czasu nużyło go totalne zmęczenie. Zapewne przez regenerację jaką potrzebowali jego ciało.
- ... Oby twoje życzenie się spełniło.
- A twoje?
- Hmm... Ja? Chcę tego co ty. Lepszego świata - z tymi słowami pozwoliła mu zasnąć spokojniej niż zazwyczaj. Ciężko jej było go opuścić, jednak nie mogła sobie pozwolić na zdemaskowanie. Uprzątnęła wszystko, przyniosła bliżej Fiodora wybrane książki z regałów, jakie mogły go zaciekawić i pożegnała go ostatnim buziakiem w czoło zanim odeszła.
Przychodziła do niego regularnie. Dzień w dzień upewniała się, że wszystko u niego w porządku a rany goją się poprawnie. Poczuła ulgę widząc poprawę jego samopoczucia. Po pewnym czasie był w stanie normalnie funkcjonować. Jednak pojawiło się nowe pytanie. Co zrobić z wrogim żołnierzem, którego armia jest daleko stąd?
- Co teraz? - spytała (Imię) zmartwiona. - Podałam ci informację kiedy i jak przebiegają patrole, ale czy na pewno dasz sobie radę? - spytała pomagając mi w ucieczce do której się przygotowywał. Zabierał do plecaka wszystkie potrzebne rzeczy na podróż ku spokojniejszym obszarom walk. Nie tchórzył uciekając od obowiązków wojownika. Znalazł odwagę, aby postawić na swoim.
- Tak. Jesteś pewna, że nie chcesz iść ze mną? - spytał zerkając na nią.
- Nie mogę. Mój ojciec--
- Nie będzie miał nic do powiedzenia po fakcie dokonanym - przerwał jej. Westchnęła ciężko.
- Wiem, ale może nas szukać. Już dość widziałam naszego cierpienia, lepiej jak sam poszukasz bezpiecznego schronienia.
- Znasz mnie, (Imię) - powiedział zamykając plecak aby wreszcie spojrzeć na nią normalnie. - Wiesz, że nie rusze się bez ciebie. Tak samo jak ty nie zniesiesz widoku mnie martwego tak samo jak nie zniosze wizji twojej śmierci. Mając cię przy sobie będę spokojniejszy - dodał pewny swoich słów.
- Wiem... Martwie się, że mojemu ojcu przyjdzie coś głupiego do głowy i zacznie nas śledzić, albo że jego żołnierze przeszkodzą nam w ucieczce.
- Mamy świetny plan. Nic nie może pójść nie tak.
- Fiodor, czas ucieka.
- Z tobą, albo w ogóle - wyciągnął rękę przed siebie. - Daj spokój, nie bądź taka zaskoczona. Wiedziałaś, że będziesz musiała wybrać. W końcu... Dobrze mnie znasz, hm? - uśmiechnął się, jakby przewidując swoją wygraną. Ona zaś stała przed nim przenosząc wzrok z jego dłoni na twarz. Nie mogła ukryć przed nim zbyt wielu rzeczy. Podobnie jak on był dla niej niczym nieznanym ona dla niego również. Znali się za dobrze na takie sztuczki. Teraz... Pozostaje ci wybór. Tobie i tylko tobie.
Trzymajcie mnie, bo chyba spodobały mi się takie urwane zakończenia i mogę je wkrótce przedawkować...
Mam nadzieję, że one - shot zamówiony przez Agag58 spodobał się. Czekam na opinię ;)
Przepraszam za takie przerwy, staram się dodawać w miarę szybko... Nie zapomniałam o ani jednym zamówieniu, wszystkie będą wykonane rzecz jasna.
Oraz, z racji tego, że jeszcze tego nie zrobiłam, zamykam zamówienia!! Oficjalnie, ostatecznie nie można już zamawiać. Seria została zamknięta.
Dodam jakiś wpis specjalny do "Laboratorium Szalonego Naukowca" z racji Mikołajek, ale raczej już nie zdążę nic spacjalnego wstawić tutaj czy do innych książek. Dlatego z góry wysyłam życzenia ❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top