+Bungou stray dogs+ Edgar Poe
Ulice Yokohamy nie były zatłoczone o tej porze dnia. Był weekend, dużo ludzi wyjechało za miasto, aby odpocząć lub spędzić czas z bliskimi. Ty zaś siedziałaś w swoim ulubionym barze w cichym kąciku przysłuchując się spokojnej muzyce grajka i jego zespołu. Na stoliku spoczywał twój ulubiony napój, który popijałaś w trakcie przerwy od swojego zajęcia.
W dłoni miałaś swój długopis, którym zapisywałaś kolejne kartki planami do nowego dzieła. Tak, byłaś utalentowana. Twoja ostatnia książka wzbijała się coraz wyżej w rankingach, co pomagało ci w rozwijaniu swojej pasji.
Gustowałaś w dobrych romansach. Mogły być one w klimacie fantastycznym lub kryminalnym. Liczyło się to, aby było jak najbardziej wciągające.
Westchnęłaś napawając się zapach knajpy. Przyjemny aromat przeróżnych napoi i dań fantastycznie się ze sobą łączył tworząc raj dla twoich zmysłów.
Niestety musiałaś się już zbierać. Zauważyłaś, że spędziłaś w tym miejscu kilka godzin, a na zewnątrz zapadła już noc. Zebrałaś swoje rzeczy dopijając swoje zamówienie. Podeszłaś do lady płacąc za picie po czym opuściłaś ów miejsce. Z uśmiechem na twarzy szłaś ulicą, aż poczułaś coś wilgotnego na nosie.
Zaczynało kropić. Dopiero teraz zauważyłaś, że to nie przez nadchodzącą noc zrobiło się ciemno tylko przez gęste chmury burzowe. Zaczęłaś żałować, że nie wzięłaś ze sobą parasola. Twoje notatki zmoknął, jeśli nie ukryjesz ich przed ulewą. Zaczynało coraz mocniej padać a ty biegłaś do swojego małego mieszkania.
Zobaczyłaś coś przemykającego pod twoimi nogami. Tracąc panowanie nad równowagą boleśnie upadłaś na chodnik rozsypując dookoła swoje zapiski. Przeklnęłaś zbierając je szybko z mokrego, ceglanego chodnika, kiedy zauważyłaś, że coś trzyma jedną z ważniejszych kartek.
Był to szop pracz. Przemoczony do suchego włoska na ciele patrzył na ciebie czarnymi oczami mając w łapkach kartkę.
- Łapać go! - usłyszałaś na plecami donośny, męski krzyk. Był to uliczny gang. Wiedziałaś, że zwierzę nie należy do nich i chcą zapewne go sprzedać na czarnym rynku. Spojrzałaś ponownie na szopa. Złapałaś go ostrożnie kiedy ktoś zrobił to samo dotykając twoich dłoni. Podniosłaś wzrok na wysoką i ponurą postać mężczyzny, którego ciemne kosmyki włosów zakrywały oczy. Przeleciały cię okropne ciarki po całym ciele.
To zapewne członek gangu. Tak przynajmniej pomyślałaś, więc mając na uwadze bezpieczeństwo futrzaka wyrwałaś go przytulając do siebie i ile sił w nogach uciekłaś do swojego domu. Mężczyzna krzyczał, abyś się zatrzymała, ale nie zwracałaś na niego uwagi.
Będąc już w domu odetchnęłaś z ulgą zamykając się na wszystkie możliwe sposoby. Zerknęłaś na stworzenie w objęciach. Westchnęłaś wypuszczając go wolno na podłogę. Przykucnęłaś przy nim widząc, że dalej trzyma notatkę.
- Mógłby mi pan to oddać? - uśmiechnęłaś się do zwierzaka wyciągając do niego dłoń. Najpierw ją powąchał, aby potem wcisnąć ci świstek do dłoni. Podziękowałaś futrzakowi kierując się do toalety razem z nim. Wlałaś wodę do wanny, aby ów szop mógł się umyć z ulicznego brudu podczas kiedy ty suszyłaś ostrożnie swoje zapiski.
Wytarłaś zwierzaka ręcznikiem po starannej pielęgnacji notatek. Coś jeszcze z nich przeczytasz, jednak obawiasz się, że koniecznie będziesz musiała je przepisać potem.
- Masz jakieś imię, przystojniaku? W ogóle masz właściciela? Powinieneś go mieć - po wszystkim usiadłaś przy stoliku przebrana i ogrzana. Szop wydał z siebie pomruk. Uznałaś to za zgodę. - W takim razie jutro go poszukamy - powiedziałaś głaskając pupilka. Nakarmiłaś go czym miałaś w lodówce po czym udałaś się do pokoju przepisywać zapiski a potem zacząć przynajmniej jeden rozdział nowej książki. Domyślałaś się, że tej nocy możesz nie przespać.
+Następny dzień+
Nie spałaś, tak jak podejrzewałaś. Szop jednak przebywał cały czas przy tobie w pewnych momentach zaczepiając cię prosząc o uwagę. Z samego rana usłyszałaś dzwonek do drzwi. Akurat wtedy, kiedy chciałaś iść się przespać przed pracą. Westchnęłaś i ruszyłaś do drzwi masując swój obolały kark. Futrzak siedział ci na ramieniu łaskotając twoją skórę. Bez patrzenia przez judasza otworzyłaś drzwi.
Stał w nich, ku twojemu chwilowemu przerażeniu, mężczyzna ze wczoraj. Spięta już chciałaś zamknąć przed nim drzwi obawiając się o swoje i szopa bezpieczeństwo. Ów zwierzę zeskoczyło ci z ramienia drapiąc drzwi. Nieznajomy mężczyzna nie pozwolił ci ich zamknąć przez swoją nogę w przejściu.
- Jestem właścicielem szopa! Oddaj mi go, proszę! - mówił do ciebie trzymając drzwi. Zdając sobie sprawę z tego, że osobnik możecie rację otworzyłaś nieśmiało drzwi pozwalając szopowi wskoczyć w ramiona mężczyzny.
- Przepraszam za to! Nie chciałam go ukraść... Może wejdzie pan do środka? - zaproponowałaś cicho widząc jak szczęśliwy właściciel futrzaka obdarzał pupila pieszczotami.
- Dlaczego go wzięłaś? - spytał podnosząc głowę na ciebie. Dalej niewyraźnie widziałaś jego oczy.
- Myślałam, że jesteś członkiem tmtego gangu i chcesz go sprzedać na czarnym rynku - odparłaś kompletnie zawstydzona zaistniałą sytuacją. Zapadła cisza.
- ... Zgubiłaś to wczoraj. Jesteś pisarką? - wyciągnął spod płaszcza skrawek ostatniej notatki jakiej ci brakowało. Uradowana odebrałaś swoją własność z szerokim uśmiechem.
- Dziękuję panu! Trafił pan w dziesiątkę, jestem pisarką.
- Proszę, nie mów mi "pan". Jestem Edgar Poe - przedstawił się uprzejmie. Miał taki cichy i spokojny głos. Był zadowolony, że znalazł innego pisarza. Pisarza tak dobrego jak on. Ba! Może nawet lepszego!
- (Imię i nazwisko). Wejdziesz? Zaparze herbaty.
+Rok później+
Edgar odwiedzał cię prawie codziennie. Wymienialiście się swoimi pomysłami so książek nawzajem sobie pomagając w tych chwilach, kiedy wena nie sprzyja. Carl bardzo cię polubił od wydarzeń na ulicy. Momentami miałaś wrażenie, że Poe jest zazdrosny o uwagę swojego pupila.
- Pamiętasz, że dzisiaj mija dokładnie rok odkąd się poznaliśmy? Czas tak szybko leci! - przeciągnęłaś się leniwie na kanapie obok Edgara.
- Od tamtej pory nie znalazłem żadnego nowego znajomego oprócz ciebie - powiedział wzdychając. Upił łyk ciepłej herbaty.
- Pisarze tacy są. Jesteśmy bardziej zamknięci dla innych i żyjemy w swoich światach - odparłaś zerkając na niego. Stał się bliski twojemu sercu. Do tej pory nie znalazłaś wielu osób, jakie by cię zrozumiały. On był inny. Rozumieliście się bez słów.
Zauważyłaś, że Edgar był dzisiaj jakiś inny. Bardziej spięty i małomówny. Przekręciłaś się w bok siadając po turecku.
- Coś się stało? Nie spałeś od kilku dni? - spytałaś kładąc dłoń na jego ramieniu. Bawił się swoimi palcami wyciągając wreszcie z marynarki kartkę zapisaną słowami.
- Pisałem to. Chciałbyś, abyś to oceniła - powiedział cicho, niemal szeptem. Nie patrzył na ciebie. Podał ci świstek patrząc kompletnie w inną stronę. Przyjęłaś jego dzieło z serdecznym uśmiechem. Carl ułożył się wygodnie na twoich nogach. Zaczęłaś śledzić wzrokiem słowa, jakie napisał twój przyjaciel... A może także ktoś więcej?
Byłaś mi wszystkim, o miłości moja,
Za czym duch tęskni jakby za mirażem,
Czerwoną wyspą, o miłości moja,
I żywej wody źródłem i ołtarzem,
Który sam Pan Bóg w żywe kwiaty stoi.
I wszystki kwiaty owe były -- moje!
O śnie, zbyt cudny, abyś trwać mógł dłużej,
Świetlana nadziejo, obrazie anioła,
Coś po to błysnął, aby zniknąć w burzy.
Naprzód! Głos jakiś ku jutru mnie woła,
Lecz duch mój w przystań, co się wiecznie chmurzy.
Wciąż zapatrzony - na Przeszłość czoła,
Bezsilny krąży wśród błędnego koła.
Bo oto iście - biada mi, o biada!
Zgasły wszystkie mojego życia słońca:
Nigdy już - nigdy już - nigdy! powiada
Głos mi tajemny, co od mórz bez końca,
Po brzeg piaszczysty - strasznym echem włada:
Dąb nie zakwitnie, co go grom roztrąca.
Ani rannego orła lot, co spada!
I życie moje - to ból zachwyty -
A nocy moich bezsenne marzenia
Płyną, gdzie oczy twoich blask ukryty,
Tam, kędy ślady twoich nóg stąpienia.
Tam, gdzie eterów taczą się błękity -
U wiekuistych światłości stworzenia.
"Do jednej w raju"
Wreszcie spojrzałaś na ciemnowłosego z szerokim uśmiechem i szczerym szczęściem w oczach.
- Nie spodziewałam się, że piszesz też taki romantyczne wiersze, Edgar! To jest świetne! - zaświergotałaś.
- Brałem przykład od najlepszej romantyczki - wydukał zerkając na ciebie z cieniem uśmiechu.
- Kim jest ta szczęściara? - spytałaś. W głębi serca byłaś przekonana, że to nie ty. Na pewno uważał cię za przyjaciółkę. Ty go postrzegałaś jako kogoś więcej. Czekałaś, aż potwierdzi twoje przekonania. Chciałaś, aby był szczęśliwy i dopilnujesz tego.
- No cóż... Jest piękna i dość skromna. Zawsze mogę jej o wszystkim powiedzieć i liczyć na jej pomóc... Jest jak anioł, na którego taki ponury... Kruk jak ja nie zasługuję - odpowiedział odkładając kubek z napojem na stoliczek. Zaczęłaś głaskać szopa, aby złagodzić swój zły stan. Musiałaś jednak wspierać Poe w jego miłości.
- Taki człowiek jak ty zasługuję na miłość jak każdy inny - odpowiedziałaś dalej się uśmiechając. Nagle jego usta wygięły się w dziwny grymas. Przygryzł wargę łapiąc cię za ramiona. Opuścił głowę na twój obojczyk oddychając szybko.
- Ten wiersz... Jest dla kogoś, kto jest na przeciwko mnie w tym momencie - te słowa odbijały się echem w twojej głowie. Jeszcze przed chwilą byłaś pewna, że nie jesteś jego wybranką. A teraz? Czułaś szok i wielką radość. Wielka romantyczka odnalazła swojego ukochanego po tylu latach.
- Edgar... Masz na myśli Carla? - mimo, że byłaś w skowronkach nie mogłaś powstrzymać się od zrobienia mu małego żartu. Błyskawicznie podniósł się patrząc ci w oczy. Zauważyłaś jak rumieni się.
- Mówię o tobie! Oczywiście o tobie, (Imię)! - mówił gorączkowo. Czułaś jak jego palce drżął na twoich ramionach. Zaśmiałaś się cicho. Odgarnęłaś mu włosy z czoła obdarowując go czułym buziakiem.
- Jesteś uroczy, Ed. I przyjmuję twój wiersz oczywiście - powiedziałaś starając się go uspokoić do końca dnia, co nie wyszło ci tak szybko. Poe nigdy wcześniej nie był tak spięty i spanikowany w życiu jak przy wyznawaniu ci miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top