+Bungou Stray Dogs+ Dazai Osamu

(Imię) biegła prosto przed siebie po polu pobitewnym. Jej oddział ewakuował się już z wrogiej ziemi za okopy. Ona została szukając rannych. Była tą jedną z niesamowitych osób na wojnie. Nie dość, że była medykiem to w dodatku nie nosiła przy sobie broni. Podstawowego wyposażenia żołnierza. Wielu nazywało ją wariatką, życzyło jej szybkiej śmierci. Nie była mile widziana wśród innych. Poniżana, popychana przez innych nie wycofała się z walki kiedy kapitan wyraził taką zgodę. Widząc okropność wojny nie była w stanie zrezygnować. Tak wielu ludzi cierpiało...

Czasami wątpiła w istnienie Boga. Dlaczego pozwala nam tak cierpieć? Nie widzi tego chaosu?

Był też inny powód dla którego jej towarzysze krzywo na nią patrzyli. Zdarzało jej się ratować żołnierzy nawet z przeciwnej strony konfliktu. Nie mogła znieść widoku tak ogromnej agonii wypisanej na ludzkich twarzach. Nazywana była sarkastycznie "ślepym aniołem". Ślepa na realia, bezinteresownie dobra dla ludzi.

A gdzieś pośród trupów powoli konał młody żołnierz. Miał rany postrzałowe na nodze, brzuchu, złamaną rękę, krwistą ranę na głowie. Posoka spływała po jego twarzy zaklejając oko. Stare, poszarpane bandaże ubrudzone były w kurzu oraz czerwonej cieczy. Osobnik ledwo dychał, szybko tracił krew. W takich chwilach nawet ten wojownik, z wrogiej strony, miał iskierkę nadziej, że zjawi się przy nim sławny Ślepy Anioł.

Dazai nienawidził bólu. Dlatego mimo swojego pesymistycznego nastawienia błagał cichym szeptem o przybycie sławnej medyczki. Słabym, zamglonym wzrokiem dostrzegł jakiś ruch. Ktoś biegł obok niego. Taka drobna postura... Nie mógł być to mężczyzna. Spróbował wytężyć wzrok. Jest. Opaska na ramieniu. To medyk. Jednak... Nie zatrzymywała się. Musiał zwrócić jej uwagę.

- H... Hh... He-- - ostatnimi siłami spróbował się podnieść, powiedzieć coś, zwrócić jej uwagę na siebie. W ostatniej chwili. Odwróciła się za siebie. Zobaczyła drżącą w powietrzu dłoń.

- Jestem! - rozejrzała się dookoła doskakując do Osamu. - Już się tobą zajmę - powiedziała szybko wyciągając z plecaka zapas morfiny na potem. Często musiała udzielić pierwszej pomocy na polu walki i dopiero przenieść rannego w bezpieczniejsze miejsce. Mając poczucie bezpieczeństwa ulżyło nieco szatynowi. - Będzie dobrze - uczucie wody spływającej po jego brudnej od zasychającej krwi było tak przyjemne. Przetarła ostrożnie ją, aby delikatnie rozkleić drugie oko z posoki. - Nie zasypiaj, proszę. Uratuję cię - zapewniała robiąc wszystko szybko i sprawnie. Zatamowała krwawienie wstrzykując obok ran morfinę. Zanim zacznie działa akurat odstawi go w bardziej bezpieczne miejsce. Znajdowali się na szczęście na obrzeżach pola, niedaleko znajdowały się zarośla. Wiedziała, że nie może odstawić do swojego obozu tego człowieka a do jego strony jest za daleko.

*---<''Potem''>---*

Kiedy Dazai odzyskał świadomość miał przed sobą widok na przeciwdeszczowe płótno rozciągnięte nad nim pomiędzy dwoma drzewami. Nastała ulewa. Dochodził do siebie powoli, ale szybko zbadał swoje otoczenie. Zarośla osłaniały go przed polem bitwy. Zaraz obok niego spoczywała znajoma postać medyczki. Oparta o drzewo oddychała spokojnie z zamkniętymi oczami. Były one podkrążone od wysiłku. Jego dłoń... Trzymała jej palce w ciasnym uścisku. Tak się przeraził bolesnej śmierci, że szukał ukojenia w drugiej osobie. Prychnął cicho pod nosem, ale nie puścił jej. Zamiast tego starał się obserwować teren w poszukiwaniu zagrożenia.

- Mm... - kobieta drgnęła lekko wybudzając się z krótkiej drzemki. Wtedy też mężczyzna zauważyć, że w jej wolnej dłoni jest kawałek sucharka. Był głodny a na widok jedzenia skręcił mu się żołądek. Puścił jej dłoń i zabrał przekąskę. Wtedy medyczka otworzyła oczy zauważając, że żołnierz je jej posiłek.

- Dzień dobry, Ślepy Aniele - powitał ją z uśmiechem. I tak zaczęła się ich wspólna historia. Od znalezienia go rannego, opatrzenia i wspólnego powitania.

Leczenie Osamu trwało w najlepsze. Prócz zajmowania się nim, medyczka musiała wracać do swojego oddziału i leczyć pozostałych ludzi. Kiedy wracała do samobójczego żołnierza nigdy nie mogła narzekać nudę.

- Ślepy Aniele? - odezwał się, kiedy siedzieli na przeciwko siebie a (Imię) zmieniała opatrunek na jego głowie.

- Tak?

- Mówiłem ci już, że jesteś piękna? - westchnęła ciężko widząc jego promienną twarz.

- Tak. Kiedy przyszłam - odpowiedziała speszona.

- Och, na prawdę? - drgnął zaskoczony. - Wygląda na to, że zaczynam się powtarzać - ponownie się uśmiechnął wyczekując jej reakcji. - Ale jestem szczery. Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką widziałem na polu walki!

- Bo jestem jedyną kobietą na tej wojnie dlatego nie masz porównania - kończyła owijać bandaż wokół jego głowy.

- Wątpisz w moje słowa? Jestem szczery - pochylił się w jej stronę jeszcze bardziej. Oddaliła się od niego. Był zdecydowanie za blisko. Przyłożyła palec do jego czoła i pchnęła do tyłu.

- Na moje oko wyglądasz dobrze. Mógłb--

- O, czyli twoim zdaniem jestem przystojny? Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy!

- Nie, nie o to mi chodziło... Chodzi mi o twój stan. Możesz jutro wrócić do swojego oddziału - poprawiła go szybko z błędu. Był przystojny, ale to nie czas i miejsce na mówienie takich rzeczy. Szatyn westchnął smętnie teatralnie urażony jej słowami.

- Jesteś taką dobrą opiekunką. Co jeśli nie dam sobie rady bez ciebie obok? Przyzwyczaiłem się do twojego dotyku - zaśmiała się cicho słysząc te słowa. Włożyła swoje rzeczy do plecaka.

- Jesteś dorosłym mężczyzną, na pewno dasz sobie radę beze mnie skoro do tej pory sobie radziłeś - odpowiedziała z uśmiechem.

- A co z ręką? - spytał podnosząc odrobinę złamaną rękę w gipsie.

- Zajmą się tobą w twoim oddziale. Tam mają lepsze środki niż ja.

- Ale ja na prawdę nie chcę opuszczać tego miejsca. Tam nasz medyk ma ciężką rękę i sprawia więcej bólu niż pomocy - przyznał, mimo, że było to małe kłamstwo. Prawda była taka, że na prawdę chciał zostać. Po prostu zostać z nią na dłużej. Był świadomy tego, że po rozstaniu byłby to cud spotkać się ponownie w chaosie. W taki właśnie sposób Dazai został pod jej opieką na kilka dni dłużej.

Innego razu podczas wspólnego posiłku dwójka najzwyczajniej w świecie rozmawiała jak wyglądało ich życie przed wojną. Jakby byli dawnymi przyjaciółmi. Osamu dowiedział się dlaczego kobieta nie ma przy sobie broni. Raz kogoś w swoim życiu prawie zabiła. Swoją siostrę, kiedy pokłóciły się i uderzyła ją kamieniem w głowę. To przeżycie było na tyle wstrząsające, że przysięgła sobie ratować, nie odbierać życie.

- Podaj mi dłoń - powiedział wyciągając przy okazji swoją. Przyłożyła ją do jego. Ich dłonie tak bardzo się różniły. Jej była drobna, jego duża, szeroka. - Widzisz? - spojrzała na niego ciekawsko. - Oboje jesteśmy ludźmi mimo, że jesteśmy po przeciwnych stronach - powoli, ostrożnie zaczął zamykać jej dłoń pomiędzy swoimi palcami. - Więc po co są te konflikty?

- Dazai...

Po tych pięknych chwilach nastąpił czas pożegnania się. Pod osłoną nocy spotkali się ostatni raz. On przygotowany do odejścia, ona do powrotu do swojej bazy. Stali tak przez chwilę na przeciwko siebie zastanawiając się co dalej powiedzieć.

- (Imię)? - zadygotała po usłyszeniu swojego imienia. Był to pierwszy raz, kiedy Osamu użył go zamiast wszechobecnego przezwiska.

- T-tak? - zrobił dodatkowy krok do niej, zanurzył dłoń w jej włosach a ustami musnął jej policzek. Medyczka zastygła w bezruchu czując gorąc na policzkach. - Dazai!

- Liczę, że jeszcze się spotkamy - puścił jej oczko z uśmiechem i zaczął się cofać. Kobieta nie pozwolił mu tak szybko odejść. Objęła go mocno nie wypuszczając z ramion. Teraz to on był zaskoczony, ale szybko opanował się i odwzajemnił gest z podobną siłą.

Potem niechętnie od siebie odeszli. Jedno i drugie przed siebie, w kompletnie inne strony. (Nazwisko) przez jeszcze długi czas miała w głowie wizerunek Dazaia. Nie mogła się go pozbyć nawet kiedy tego chciała. Zrozumiała, że ten człowiek zdołał nie tylko zainteresować ją ale też zdobyć jej kruche serce. Jaki okrutny los musiał ją spotkać...

Już kilka tygodni potem lekarka robiła samotny obchód po pobojowisku. Zdołała uleczyć kilku jej ludzi i odstawić ich do swojej bazy, ale cały czas wracała na dalsze poszukiwania. Znalazła nawet człowieka z przeciwnej strony. Był on rudym mężczyzną z niebieskimi oczami. Znałaś go. Był jednym z najlepszych strzelców wrogiej strony. Chuuya Nakahara. Był ciężko ranny. Opatrzyłaś go uważnie uważając aby nagle nie zaatakował cię znienacka. Nie uczynił tego ku twojemu szczęściu.

- Hej, Ślepy Aniele - zawołał do ciebie. - Zabierz mnie do mojej bazy. W takim stanie nie dam rady dojść sam - zażądał z niemal zabijającym spojrzeniem. Przeszły ją ciarki na ten widok, jednak nie pozwoliła sobie na poddanie się strachu. Przemyślała najpierw sytuację. Nie może go odprowadzić bezpośrednio do ich bazy.

- ... Dobrze, ale nie do samej bazy - zdecydowała podnosząc go i pozwalając mu owinąć rękę wokół jej ramion. Podtrzymała go i tak szli w ciszy w kierunku okopów jego drużyny.

- Hej - mruknął dość niespodziewanie rudzielec po dłuższym czasie ciszy. Spojrzała na niego pytająco. - Czemu pomagasz swoim wrogom?

- Ponieważ... My wszyscy jesteśmy ludźmi. Poszłam na wojnę, aby ratować nie zabijać - wyjaśniła jakby było to oczywiste. Nakahara patrzył na nią przez moment jak na wariatkę.

- Nie uwierzę, jeśli powiesz, że nikogo nie zabiłaś na froncie - uniósł jedną brew do góry. Prychnęła pod nosem rozbawiona.

- Ja nie zabiłam, ale nie da się zliczyć ile razy otarłam się o śmierć - odparła z uśmiechem dość ironicznym. Na prawdę wojna potrafi kompletnie zrujnować poczucie humoru. Niebieskooki westchnął spuszczając na moment głowę. Wymruczał coś pod nosem o tym jak bardzo ona ma nierówno pod sufitem.

- Słuchaj, nie jesteś zła - skomentował kiedy byli na tyle, że (Imię) stwierdziła, że dalej nie może iść a on sobie poradzi z dojściem. Zatrzymali się patrząc sobie w oczy. - Da się cię polubić i porozmawiać dlatego... Przepraszam. Byłoby to łatwiejsze gdybyś była facetem - wyraźnie próbował jej coś przekazać, ale nie było to łatwe. Zanim medyczka zdążyła zareagować została uderzona w głowę tyłem pistoletu i straciła przytomność.

Następne, co była w stanie zobaczyć do mokra ziemia po której spływały rzeczki deszczówki. Padało. Mocno. Była cała przemoczona i przywiązana do drewnianego pala. Uniosła głowę opierając ją o zimny pal. Pozwoliła kroplom deszczu zmyć z jej powiek brud.

- Nareszcie się obudziłaś - do jej uszu dotarł męski głos. Ten sam, który wydawał rozkazy ataku na jej oddział. Mori Ougai, kapitan. Otrząsnęła się z szoku i zaczęła się wyrywać. - To na nic - wreszcie odważyła się na niego spojrzeć. Podszedł do niej i zmusił do podniesienia głowy. Obejrzał jej twarz dokładnie z bliska. - Jesteś uwięziona na dobre. Twoi ludzie nie spieszą ci na ratunek. Jesteś sama. Kompletnie sama - zacisnęła usta w cienką linie prostą.

- Czego chcecie? Dlaczego to robicie? - spytała, jakby na moment uleciały z niej siły wraz z nadzieją.

- Informacji na temat twojej jednostki.

- Nie byłam ważnym członkiem, nie mówiono mi o takich rzeczach. Byłam... Podejrzewana, że mogłabym cokolwiek zdradzić wrogom podczas ratowania ich - przyznała patrząc prosto w jego ciemne, szkarłatne oczy.

- Na pewno wiesz cokolwiek. Musisz coś wiedzieć, prawda? I prędzej czy później mi wszystko ładnie wyśpiewasz, hm? - i tak zaczął się okres niewoli dla (Nazwisko). Tutaj, gdzie prawdziwą agonie przeżywał sam Osamu słysząc jej krzyki z bólu i błagania o litość. Początkowo zerkał na jej publiczne tortury, ale potem zrażony wyrzutami sumienia i własnym tchórzostwem odwracał na to boleśnie plecy.

Zdarzało się, że uciekał na drugi koniec bazy gdzieś w pobliski lasek, gdzie w ukryciu starał się zapijać odbijający się echem w jego głowie krzyk medyczki. Majaczył czasami. Śmiał się z samego siebie, bił się ręką w głowę albo zwyczajnie łkał z dala od świadków jego słabej osoby. Bo w realu właśnie taki był. Używał zwykłej maski, aby się za nią ukryć. Nie trwało to jednak długo. Kilka dni potem nakrył go Oda oraz Ango, jego przyjaciele.

- Chciałbym jej pomóc, ale nie wiem jak. Nie potrafię. Jestem bezsilny - mamrotał pijany do rudowłosego trzymając się kurczowo jego ramienia, aby nie upaść na ziemię. Dwójka przybyszów spojrzała na siebie z dość bolesnym wyrazem twarzy. Szkoda im było biednego Dazaia. Prawda była taka, że niemal połowa drużyny czuła podobne współczucie wobec (Imię). Każdy z nich, przynajmniej raz, był przez nią uratowany, nawet egzekutorzy, którzy musieli ją teraz torturować. Odasaku podał samobójcy papierosa.

- W takim razie zróbmy to - wzruszył ramionami po krótkiej ciszy. Okularnik drgnął nieufnie.

- I co wtedy? Mori ma sytuację w garści, nie uda się jej uratować kiedy jest na samym środku bazy zaraz obok namiotu kapitana i egzekutorów - Sakaguchi skrzyżował ręce na piersi rzucając najstarszemu ostre spojrzenie.

- W nocy. Jutro zbiorę kilku znajomych, którzy nam pomogą, bo również im źle widzieć jej cierpienie.

- Oszalałeś? A co ze strażnikami?

- Masz dostęp do dokładnych informacji o patrolach nocnych, uda nam się.

- Mori nas zabije.

- Jak nie on to wojna. Mamy cokolwiek do stracenia? - Osamu przysłuchiwał im się z zaskoczeniem. Był dalej pijany, aby wszystko zrozumieć, dlatego jego przyjaciele odstawili go do jego namiotu pozwalając się przespać a potem uzgodnić cały plan.

Następnego poranka Dazai obudził się z koszmarnym bólem głowy. Pamiętał na szczęście spotkanie z przyjaciółmi dlatego zaraz po wybudzeniu się i pokonaniu okropnego bólu głowy wywlekł się z namiotu chcąc spotkać się z nimi i omówić całą akcję. Faktycznie do tego doszło. Cała trójka spotkała się tam, gdzie wczoraj znaleźli pijanego samobójcę i w samotności omówili plan działania na dzisiejszą noc. Mieli wszystkie dostępne informację. Plan był perfekcyjny. Nic nie mogło pójść nie tak. Zostało im jedynie poczekać do zmierzchu.

Tego samego dnia w popołudnie zdarzyło się coś gorszego od publicznej egzekucji. A raczej... Coś, o czym Dazai nigdy nie miał czelności pomyśleć. Ougai zwołał wszystkich na plac, gdzie znajdowała się wycieńczona (Nazwisko). Mówił o tym, że jest niczym ważnym dla ich oddziału, nie posiada informacji albo nie chce o nich powiedzieć. Jednak nie widzi sensu w zwracaniu jej drugiej stronie konfliktu. Nikt za nią nie zatęsknił. Dlatego wyznaczył jedną osobę do zabicie jej strzałem w tył głowy.

- Dazai - kiedy szatyn usłyszał swoje nazwisko spełnił się jego najgorszy koszmar jaki kiedykolwiek mógł wyśnić. Zadygotał nieprzyjemnie. Sztywnym krokiem wystąpił z tłumu podchodząc jak marionetka do swojego szefa. Kobieta, którą miał dzisiaj w nocy uratować podniosła na niego wzrok. Była już kompletnie uległa, ale na jego widok coś w jej oczach zabłysło. Wysiliła się na słaby uśmiech.

- Będzie dobrze - wysapała chrapliwym głosem. Przeleciały go ciarki. Przyjął pistolet od Moriego, widział jego sztuczny uśmiech na ustach. Dłonie Dazaia zadygotały nieprzyjemnie. Obok Ougaia stał Chuuya. Miał... Dziwny wyraz twarzy. Taki niecodzienny. Ściskał pomiędzy palcami opatrzone przedramię jakim zajęła się (Imię), kiedy podstępem porwał ją tutaj. Wokół było wiele ludzi. Wszyscy patrzyli a Osamu z drżącymi rękami wymierzył w tył głowy swojej pierwszej, prawdziwej miłości.

- (Imię)... - wyszeptał łamliwie pod nosem.

- Dazai! - uciekło z ust aż trzech mężczyzn. Chuuyi, Ody oraz Ango. Potem jeden strzał. Każdy z nich miał przy sobie wtedy broń. Jeden strzał, cztery, obolałe dusze.

Nie wiem nawet co powiedzieć do cardles, która zamówiła ten oraz jeszcze jeden one-shot. Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać, nie mam nic na swoją obronę... Głupio mi, ale mam nadzieję, że udało mi się przynajmniej dobrze napisać twoje zamówienia. Następne pojawi się już niedługo, bo jest prawie gotowe.

Przepraszam za małą żywotność na moim koncie, ale po napisaniu ostatnich zamówień będę publikować jedynie "Mary Shelley", okazjonalnie pewnie rzadko rysunki, oraz wpisy do Laboratorium. W końcu klasa maturalna daję mi w tyłek aż za bardzo :/ Wrócę zapewne po napisaniu matury do publikowania całej reszty moich książek oraz planowanych w najbliższym czasie książek.

Wyczekujcie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top