❀ Rozdział 38 ❀

To Remus musiał odprowadzić Dumbledore'a do drzwi, bo Syriusz był zbyt załamany. Za nic nie potrafił zrozumieć postawy dyrektora. Jak mógł być tak nieczuły? To Rose była poszkodowana w całej tej sprawie, a on jeszcze chciał zrobić z niej oprawcę, wroga...

śmierciożercę, dokończył w głowie.

- Cholerny siwobrody dziad! - zawołał i ostentacyjnie walnął pięścią w ścianę.

Lupin tylko siedział obok niego i czekał, aż się uspokoi. Tymczasem Syriusz zaparł się rękami o ścianę i oparł na niej czoło.

- Spokojnie, Łapo. I tak dojdzie do tych samych wniosków co my, nie znajdzie nic, za co mógłby ją obwinić.

Syriusz pokręcił głową.

- Wiesz, że on musi się upewnić...

- Ale co on sobie wyobraża?! Że nagle zmieni strony, czy że w ukryciu sabotażowała Harry'ego pięć lat? Jako dyrektor powinien wiedzieć, znać ją. To tak jakby poddawać w wątpliwość Rona czy Hermionę!

Lupin poczekał chwilę, aby Syriusz ochłonął, po czym wyciągnął w jego stronę tabliczkę czekolady. Ten bez słowa ułamał sobie kawałek i zjadł cały pasek za jednym razem.

Następnie opadł ciężko na krzesło i schował twarz w dłoniach.

- Luniu, ty wiesz o co mi chodzi. Pamiętasz jak mnie każdy oceniał w Hogwarcie? Jakby nie liczyło się to jakim ktoś jest człowiekiem, ale z jakiej rodziny pochodzi - mówił już dużo spokojniej i jakby smutniej.

Lupin położył mu rękę na ramieniu.

- Wrzuciliśmy Dumbledore'a na głęboką wodę. Na pewno dojdzie do tego wniosku, tylko chce to przeanalizować. Jakoś się ułoży, Łapciu.

Syriusz podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się smutno.

- Czuję się za nią trochę odpowiedzialny, bo wiesz... rozumiesz co to znaczy, Luniu? Rose jest moją siostrzenicą.

I mimo że Lupin znał sytuację wcześniej, zamarł na chwilę w bezruchu. No tak, teraz wszystko by się zgadzało.

❀❀❀

W sobotnie popołudnie Rose, Hermiona i Ginny siedziały na obiedzie, kiedy w wejściu do Wielkiej Sali zobaczyły Cho Chang ze swoją przyjaciółką Mariettą.

- Mm, pogodzili się z Harrym - mruknęła Rose, w przerwie w przeżuwaniu makaronu.

- Tak, ale naprawdę przesadziła wtedy, w Hogsmeade. Harry był niedyskretny, ale ona nie powinna tak reagować - westchnęła Hermiona.

Ginny patrzyła się to na jedną, to na drugą, nic nie rozumiejąc.

- Co? O co im poszło? - spytała.

Hermiona opowiedziała im, co Harry mówił o ich randce w walentynki, a Rose mimo wtajemniczenia, też pierwszy raz słyszała całą tę historię. Ginny słuchała uważnie, aż na chwilę przerwała jedzenie i odłożyła widelec na talerz.

- Och - wyrwało jej się na końcu. - No, wkurzyła się trochę nie wiadomo o co. Ale skoro już się pogodzili, to dobrze.

Hermiona i Rose popatrzyły się na siebie, obie myśląc o tym samym.

- Na pewno, Ginny?

Rudowłosa uniosła na nie dwie wzrok.

- Tak szczerze, nie boli cię to ani trochę? - sprecyzowała Rose, patrząc na nią ze współczuciem.

Kiedy były młodsze, często o tym rozmawiały. Ginny nie miała przyjaciółki w swojej klasie, więc zawsze spędzała czas z nimi. I zawsze poruszały temat jej uczuć do Harry'ego.

Odkąd Ginny skończyła jedenaście lat i zobaczyła go na peronie, całkowicie dla niego przepadła. Mimo swojej charyzmy, w jego obecności robiła się nieśmiała i czerwieniła się jak burak. Tyle razy Rose i Hermiona mówiły jej, że musi być sobą, żeby po prostu dobrze się bawiła, korzystała z życia i wtedy Harry dopiero zobaczy, jaka jest naprawdę. I próbowała, ale jej uczucia były silniejsze. Dopiero rok temu, kiedy była w trzeciej klasie, zaczęła z tego wyrastać. Teraz Ginny zachowywała się już normalnie w jego towarzystwie, spotykała się z innymi chłopakami, wyglądało to, jakby zupełnie zapomniała o Harrym.

Ale obie znały ją zbyt dobrze i zbyt wiele razy rozmawiały na ten temat, żeby się na to nabrać.

- Och, dajcie spokój - Ginny machnęła ręką. - Co mi do tego. Niech robi co chce.

- Ale dalej chciałabyś z nim chodzić?

- Jeśli on woli takie dziewczyny jak Chang, to na pewno nie - powiedziała twardo Ginny.

- Czyli jednak! - zaśmiała się Hermiona. - A mówiłaś, że nie masz nic przeciwko.

- Nie mam nic przeciwko, ale Chang nie lubię. Irytuje mnie - wyjaśniła Ginny, przeczesując palcami swoje rude włosy.

Dziewczyny jeszcze raz wymieniły spojrzenia, trochę rozbawione. Ginny pokręciła głową z niedowierzaniem i wróciła do posiłku.

- Tak szczerze, Ginny, twoje podejście teraz jest dużo lepsze. Naprawdę się cieszę, że trochę się ogarnęłaś - powiedziała Rose z lekkim uśmiechem. - W końcu Harry zauważy. Jak kiedyś nie będę tańczyć na waszym weselu, to naprawdę się zdziwię.

- Ginewra Potter - mruknęła pod nosem Hermiona i obie z Rose zaśmiały się tak mocno, jakby naprawdę je to bawiło.

Ginny popatrzyła na nie z niedowierzaniem.

- Wy naprawdę macie po pół mózgu...

I kiedy Rose wzięła wdech, już gotowa odpowiedzieć, za swoimi plecami usłyszała krzyk.

- Rose! Gratulacje, dobra robota! - zawołał Fred, idąc energicznie u boku swojego brata.

- Naprawdę, tego się nie spodziewaliśmy...

- Ale jesteśmy dumni!

- Co...? - spytała ze zmarszczonym czołem, kiedy bliźniacy podeszli bliżej. - O co wam chodzi?

- Masz przypał u McGonagall! - zawołał wesoło George, a Rose aż wcięło w fotel.

- Co? Nie pomyliło się wam coś? - Do rozmowy wtrąciła się Hermiona, patrząc to na Rose, to na bliźniaków.

Fred i George wydawali się być wniebowzięci.

- Absolutnie. Panna Willis.

- Znamy tylko jedną taką.

George podał jej kawałek pergaminu zgięty kilka razy na pół. Rozprostowała go i zobaczyła proste i smukłe literki.

Panno Willis, proszę do mojego gabinetu dzisiaj o 14.30.
Minerwa McGonagall.

Przeczytała tę krótką wiadomość kilkukrotnie, a następnie podała pergamin Hermionie. Gdy ta czytała, Ginny ciekawsko zaglądała jej przez ramię. Następnie popatrzyła na Rose i wzruszyła ramionami.

Fred i George uparcie chcieli przybić z nią piątkę, chcąc pochwalić jej postępowanie, za które wylądowała na dywaniku, a potem wyszli z Wielkiej Sali.

- Dziwne. Ostatnio nic nielegalnego nie robiliśmy - mruknęła Hermiona, marszcząc brwi. Nagle zaświeciły się jej oczy. - Chyba że... chyba że ktoś dowiedział się o...

- Nie, Hermiono - przerwała jej Ginny. - To niemożliwe. Poza tym, chciałaby wtedy się spotkać z kimś więcej, a nie tylko Rose. Po prostu pójdź tam i się przekonasz.

Rose skinęła głową. I tak straciła już całą ochotę na jedzenie, więc wstały od stołu i poszły w stronę pokoju wspólnego.

Tam zastały Harry'ego i Rona, więc posiedziały z nimi chwilę, a kwadrans przed ustaloną przez McGonagall godziną, Rose wstała.

- Gdzie idziesz? - spytał Ron.

- Do McGonagall - odparła niechętnie. - Kazała mi przyjść do swojego gabinetu.

- Ale po co?

- Nie mam pojęcia. Zaraz się dowiem. Mam nadzieję, że wrócę za chwilę - powiedziała na odchodne i opuściła salon przez dziurę w portrecie.

Kiedy szła do gabinetu położonego obok sali od transmutacji, zaczęła trochę się niepokoić. Po co McGonagall mogła chcieć z nią rozmawiać? Mogło mieć to związek z Gwardią Dumbledore'a albo Zakonem Feniksa, ale raczej nie znaczyło nic dobrego.

O wyznaczonej godzinie zapukała do drzwi, czując jak stres narasta okolicach jej brzucha. Po kilku sekundach usłyszała zaproszenie, więc niepewnie weszła do środka.

- Dzień dobry, pani profesor. Dostałam wiadomość, że chciała pani mnie widzieć.

McGonagall siedziała za wielkim drewnianym biurkiem, a przed nią piętrzył się stos papierów. Uniosła na nią wzrok i skinęła jej głową.

- Dzień dobry. Wejdź i zamknij drzwi, Rosalie - poleciła jej.

Rose zdziwiło to, że nauczycielka zwróciła się do niej po imieniu, a tym bardziej, że od dawna nie słyszała, aby ktoś mówił do niej jego pełną wersją. Weszła do gabinetu i usiadła na krześle po drugiej stronie biurka, podczas gdy McGonagall wstała i zaczęła rzucać zaklęcia wyciszające na mały pokój.

To tylko utwierdziło Rose, że musi chodzić o sprawy Zakonu. Wcale jej się to nie spodobało.

- Pewnie zastanawiasz się, po co cię tu ściągnęłam - zwróciła się do niej nauczycielka. - Nie martw się, to nic strasznego. Mam do ciebie pytanie.

- Słucham, pani profesor - odparła automatycznie, nieco zaskoczona.

Poczuła, że McGonagall przygląda się jej długo, ale kiedy popatrzyła na kobietę, ta szybko odwróciła wzrok. Było to trochę dziwne.

- Dobrze, więc mam nadzieję, że pamiętasz swoją Ceremonię Przydziału w pierwszej klasie.

- Och, tak - odparła Rose, coraz mniej z tego wszystkiego rozumiejąc.

- Świetnie. Chciałabym, abyś mi powiedziała, co usłyszałaś od Tiary Przydziału, zanim umieściła cię w Gryffindorze.

Rose pomyślała, że McGonagall rozmawia z nią prawie jak na jakiejś wizycie u psychologa. Trochę skonfundowana, pogrzebała chwilę w swoich wspomnieniach, a potem odrzekła:

- No to... Tiara długo się zastanawiała, w jakim domu mnie umieścić. Siedziałam na stołku chyba najdłużej z wszystkich w tamtym roku - mówiła powoli, a McGonagall skinęła jej głową, aby zachęcić ją do kontynuowania. - I pamiętam, że powiedziała, że pasowałabym do każdego z czterech domów. Najpierw rozważała Hufflepuff, ze względu na uprzejmość i pracowitość. Powiedziała też coś o Ravenclaw, ale to szybko odrzuciła. Odnośnie Gryffindoru, stwierdziła że może i brakuje mi trochę, odwagi, ale jestem bardzo szlachetna i za bliskich jestem w stanie wiele poświęcić. Proponowała też Slytherin - Tu Rose przełknęła ślinę. - Ale nie bardzo pamiętam, dlaczego. Nawet wtedy tego nie rozumiałam. Wydaje mi się, że powiedziała, że Slytherin płynie głęboko w mojej krwi, czy coś takiego...

McGonagall słuchała jej z taką uwagą, że aż trochę ją to zmieszało. Nie odpowiedziała, więc po chwili Rose dodała jeszcze:

- Zapytała mnie wtedy o zdanie i powiedziałam, że chciałabym być Gryfonką, dlatego że już wcześniej zaprzyjaźniłam się z Hermioną, a ona trafiła do Gryffindoru. I to chyba jest powód, czemu mnie tu umieściła.

Nauczycielka skinęła głową, ale jej mina nie wyrażała żadnych emocji. Wyglądała na mocno zamyśloną. Trwało to kilka minut, aż w końcu kobieta popatrzyła na nią.

I Rose mogło się to tylko zdawać, ale naprawdę odniosła wrażenie, że na jej twarzy odmalował się smutek.

- Dobrze, rozumiem. Dziękuję ci bardzo.

Rose siedziała w miejscu, nic nie rozumiejąc. Czyli McGonagall nawet nie miała zamiaru jej wyjaśnić o co chodzi? Powoli wstała, mając nadzieję, że jednak czegoś się dowie, ale tak się nie stało.

Wyszła z gabinetu i powoli poszła w stronę pokoju wspólnego, gdzie czekali na nią Harry, Ron i Hermiona. Opowiedziała im wszystko, a najbardziej zdziwił ich fakt, że Tiara Przydziału rozważała wysłanie ją do Slytherinu.

Od tamtego czasu miała wrażenie, że McGonagall częściej zerka w jej stronę, czy to na posiłkach, czy na lekcjach. Mało tego, Snape traktował ją nieco inaczej niż wcześniej. Co prawda niewiele się zmieniło, ale teraz zamiast obrażania jej raz na jakiś czas, zupełnie ją ignorował. To wszystko było coraz bardziej niepokojące.

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top