❀ Rozdział 36 ❀

Randka Harry'ego z Cho raczej nie należała do tych udanych. Krukonka zrobiła mu scenę zazdrości na środku herbaciarni pani Puddifoot i wyszła, zostawiając go samego. Tego popołudnia wracał do Hogwartu z Hermioną, którą spotkał pod Trzema Miotłami.

Kiedy weszli do pokoju wspólnego, dostrzegli Rona siedzącego na jednej z kanap. Podeszli do niego, ale nie zauważył ich aż do ostatniej chwili. Wyglądał jakby siedział tu tylko ciałem, a jego dusza była w ogóle nieobecna. Na ustach miał lekki uśmiech.

- Ron? - zaczęła Hermiona, ale nie zareagował. - Ron!

Otrząsnął się nagle i zaskoczony spojrzał na ich dwójkę. Usiedli po obu jego stronach.

- Wszystko w porządku?

- Co? No, tak - odparł zdezorientowany, patrząc to na jedno to na drugie. - Co tak szybko wróciliście?

Harry pstryknął mu przed twarzą.

- Ron, zachowujesz się jak po jakiejś narkozie. Co wy robiliście na tym treningu?

- Yyyyy - zastanowił się przez chwilę. Najpierw zapomniał, że w ogóle mieli dzisiaj trening. - A, zwody. Tak, zwody. Ścigający próbowali je robić, a ja broniłem pętli.

Harry i Hermiona wymienili spojrzenia. Ciężko było z nim rozmawiać.

- A, ty byłeś z Cho! - zawołał nagle Ron. - Jak było? Znowu się całowaliście?

Harry nagle sposępniał, a Hermiona walnęła rudowłosego w ramię.

- Au! Co? - spytał zdezorientowany. Popatrzył na minę Harry'ego i połączył fakty. - A, czyli pewnie nie... Sory, stary.

- Pokłóciliśmy się. Nic nie rozumiem, nie wiem o co jej chodziło - westchnął Harry.

Hermiona popatrzyła na niego zaciekawiona.

- A co jej powiedziałeś?

I przez następne piętnaście minut tłumaczyła im, co zrobił źle, bo Harry nic nie rozumiał, a Ron wcale mu nie pomagał.

- Powinnaś napisać jakąś książkę - zasugerował Ron, trochę się ożywiwszy. - Taką, w której tłumaczyłabyś chłopakom te wszystkie dziwactwa, które robią dziewczyny.

- Słusznie - zgodził się Harry.

- Och, to wy w ogóle nie myślicie o tym, jak się czuje druga osoba! Nie da się tego wam wytłumaczyć. Rose by wiedziała o czym mówię - zirytowała się Hermiona. - A no właśnie, Ron, nie widziałeś jej?

Nie odpowiedział, znów zachowywał się jakby nie słyszał. Harry naprawdę nie wiedział, co się z nim dzieje.

- Ron, co ci do cholery jest?

- Nic! - ocknął się nagle. - Jestem zmęczony, wyłączyłem się na chwilę. O co pytałaś? - zapytał Hermionę.

- Widziałeś się z Rose?

Ron zaczerwienił się momentalnie, a Harry i Hermiona spojrzeli po sobie ze zrozumieniem. Czyli to w tym był jego problem, dlatego się tak zachowywał. Przez Rose.

- Wcześniej tak. Ale to kilka godzin temu.

Harry uniósł brwi, a Hermiona spojrzała na niego badawczo. Nagle wstała i oznajmiła im:

- Idę do dormitorium, pewnie tam siedzi. Harry, nie przejmuj się tym, pogodzicie się. A ty, Ron, może trochę odsapnij, co?

I po tych słowach zostawiła ich i poszła w stronę spiralnych schodków.

Jak się spodziewała, w dormitorium spotkała Rose, która siedziała w ciszy z Biszkoptem na brzuchu. Uśmiechnęła się na jej widok.

- Cześć, Hermiono. W końcu jesteś. Gdzie byłaś?

Hermiona patrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami.

- Jeju, Rose, wyglądasz pięknie! - zawołała, podchodząc bliżej. - Zaraz ci wszystko opowiem. Ale od kiedy malujesz usta? I czemu się malowałaś? Wychodziłaś gdzieś?

Rose zdjęła z brzucha Biszkopta i podniosła się do siadu. Zastanawiała się, co powiedzieć Hermionie, ale tak jak zawsze, zdecydowała się na szczerość.

I chyba tego żałowała, kiedy przez całą resztę dnia Hermiona ekscytowała się i podśmiechiwała się z niej. Rose czuła się dziwnie z tą sytuacją. Przecież prawie się pocałowali! Bała się, co Ron o tym wszystkim teraz myślał. Co myślał o niej.

A Ron myślał tylko o tym, co by było gdyby nagle nie zjawił się Filch.

❀❀❀

Zbliżał się dzień meczu z Puchonami, a Ron chodził coraz bardziej poddenerwowany. Mało go widzieli, bo prawie każdego dnia wracał z treningu późnym wieczorem, przemoczony do suchej nitki. Humor mu nie dopisywał, a na pytanie o trening odpowiadał ponurym spojrzeniem.

Podobnie do niego, Ginny nie miała ochotę na rozmowy. Godziny spędzone na stadionie wprowadzały ją w zły humor. Harry, mimo że tego nie okazywał, wkurzał się, że sam nie może zagrać i aż nadto przejmował się losem drużyny. Bliźniacy też się tym martwili. Pewnego dnia Harry, Rose i Hermiona siedzieli w pokoju wspólnym nad lekcjami, a ta dwójka wpadła do salonu i przysiadła się do nich.

- Byliśmy na ich treningu. To będzie rzeź.

- Przykro mi to mówić, ale bez nas naprawdę są beznadziejni.

- Ginny nie była taka zła. W niej nadzieja - stwierdził George i uniósł ręce, jakby świętował zwycięstwo.

- Ron coś bronił? - spytała Hermiona.

Fred westchnął i wymienił z bratem spojrzenia.

- Broni, kiedy myśli, że nikt na niego nie patrzy - przewrócił teatralnie oczami.

Tym sposobem wszyscy najbliżsi znajomi Rose i Hermiony zachowywali się, jakby w sobotę na meczu miał skończyć się świat. Kiedy były same, trochę się z tego śmiały. Może i nie szalały za quidditchem, ale chociaż nie miały kolejnego powodu do zmartwień.

W sobotę na śniadaniu siedzieli przy podłużnym stole Gryfonów, wyjątkowo małomówni. W pewnym momencie Ron spojrzał na zegarek przeżuwając resztę tosta.

- Już czas, Ginny - mruknął.

Siedząca obok niego rudowłosa bez słowa wstała i zaczęła się zbierać. Rose, Hermiona i Harry spojrzeli po sobie.

- Powodzenia!

- Dacie radę!

- Dokopcie im!

Pomimo ich prób podniesienia ich na duchu, Ron i Ginny nawet się nie uśmiechnęli. Odeszli od stołu, wyglądając jakby szli na skazanie.

Był wietrzny, wilgotny dzień. Słońce zakryła gruba warstwa chmur. Harry, Rose, Hermiona i bliźniacy ubrani w grube swetry Gryffindoru usiedli na trybunach wokół stadionu. Zaczął się mecz.

Niestety, bliźniacy nie pomylili się w swoich obstawieniach. To była rzeź. Puchoni strzelili tak wiele goli, że wygrali mecz, mimo że to Ginny złapała znicz. Nawet Rose i Hermiona, nie znające się na quidditchu widziały, jak źle ich gra wyglądała. Harry miał minę, jakby był naprawdę bliski płaczu.

Atmosfera w pokoju wspólnym była okrutnie ciężka. Nikt się nie odzywał, nikt nie miał na to ochoty. W najgorszym stanie był Ron, który siedział sam w kącie pokoju. Rose nigdy nie widziała go tak załamanego.

- Nawet nie mam serca ponabijać się z niego - stwierdził Fred, patrząc na młodszego brata.

Rose westchnęła cicho. Nie mogła na to patrzeć. Nie chciała aby tak cierpiał, najchętniej wymazałaby mu z głowy wszystkie wspomnienia z dzisiejszego dnia.

- Wygląda tragicznie - mruknęła.

Nagle Hermiona wstała, wzięła Rose za ręce i pociągnęła ją do pionu. Wyglądała na zdeterminowaną.

- Idź do niego.

- Co? - spytała skonfundowana Rose. - Niee, on raczej nie chce teraz z nikim rozmawiać...

- Idź! - powtórzyła, nie znosząc żadnego sprzeciwu i popchnęła przyjaciółkę w jego stronę.

Rose popatrzyła na nią jakby miała ochotę ją zabić, ale gibiąc się na własnych nogach, powoli podeszła do Rona.

Bliźniacy spojrzeli po sobie z zachwytem.

- Wow, Hermiono! Teraz to mi zaimponowałaś - powiedział George, kiwając z poważaniem głową.

- To było wspaniałe! - zgodził się Fred.

Nawet Ginny uśmiechnęła się lekko pod nosem.

Tymczasem Rose biła się z własnymi myślami. To co Hermiona chciała, aby zrobiła było głupie. Ron na pewno nie chciał teraz z nią rozmawiać. Emanował tak negatywną energią, że bała się nawet do niego podejść.

Ale co jeśli tak naprawdę potrzebował teraz rozmowy? Przecież mogła mu pomóc.

Nie bądź taką pierdołą, zganiła się w myślach. Nie zaszkodzi spróbować.

Czuła na sobie wzrok przyjaciół z drugiego końca pokoju, ale postanowiła ich zignorować. Spojrzała na Rona z bliska i jego widok jeszcze bardziej ją przeraził. Siedział zgarbiony, miał zamknięte oczy i ręce założone na klatce piersiowej. Włosy mokre od potu i lekkiej mżawki przylepiły mu się do czoła. Głowę pochylał do przodu, jakby liczył na to, że nikt go nie widzi.

Wzięła głęboki wdech i przystąpiła do działania.

- Hej, Ron - powiedziała cicho, podchodząc i siadając na fotelu obok niego. - J-jak się czujesz?

Drgnął lekko i otworzył oczy, ale widząc Rose zamknął je od razu i schował twarz w dłoniach.

- To nie jest dobry moment, Rose - odparł łamiącym się głosem. - Kiedy indziej pogadamy.

Rose nie odpowiedziała, zastanawiając się, czy lepiej go zostawić, skoro o to poprosił, czy kontynuować rozmowę. Pewnie zrobiłaby to pierwsze, ale serce podpowiedziało jej, że skoro już tu przyszła, nie mogła go tak zostawić.

- Nie musimy rozmawiać - powiedziała, a Ron uniósł głowę i spojrzał na nią, nie rozumiejąc co ma na myśli.

Drżącą ręką sięgnęła po jego ciepłą dłoń i delikatnie ją ścisnęła. Wyczuła na jego palcach odciski, zapewne od trzymania rączki miotły. Spojrzała mu w oczy.

- Jeszcze im pokażesz - szepnęła i zobaczyła jak w jego lazurowych oczach ból.

Przez następne kilka minut Ron milczał. Rose rozumiała to, nie chciala go zmuszać do rozmowy. W pewnym momencie jednak przełknął ślinę i zaczął mówić:

- Jestem beznadziejny - powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszała. - Angelina powinna pozwolić mi odejść z drużyny. Gdybym obronił chociaż dwa gole więcej, wygralibyśmy dzięki zniczowi.

Rose słuchała tych słów z taką przykrością, że zaniemówiła na chwilę. Ron oparł głowę o fotel i spojrzał w górę, próbując powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu.

- Ron. Nie jesteś beznadziejny - powiedziała, patrząc na niego ze smutkiem. - Musisz tylko popracować nad stresem. Każdy wie, że stać cię na więcej.

Wciąż trzymała jego dłoń w swojej i delikatnie gładziła palcami wierzch jego nadgarstka. Najwidoczniej nie miał nic przeciwko, bo wciąż nie zabierał ręki.

- Rose... - westchnął, odwracając się w jej stronę. - Dlaczego? Dlaczego to ja zawsze muszę być tym przegranym? Nigdy nie byłem w niczym dobry, poza jakimiś diabelnymi szachami!

Mówił to patrząc jej się prosto w oczy, a Rose słuchała go uważnie. Nie zgadzała się z tym, co mówił, ale od dawna wiedziała, że Ron miał kompleks niższości. Chciała mu jakoś z tym pomóc, ale w tej sytuacji mogła jedynie okazać mu wsparcie.

- Ja tak nie uważam - powiedziała cicho, ale całkowicie szczerze. - Nie jesteś w niczym gorszy od innych, Ron. To siedzi tylko w twojej głowie.

Kiedy patrzył w jej oczy, przypomniała mu się chwila na tym korytarzu ze zbrojami sprzed kilku dni. Rose była dla niego taka dobra, a on tylko się nad sobą użalał. To już nie pierwszy raz, kiedy musiała mu pomagać.

- Rose, proszę, nie rób mi tego - Te słowa same wypłynęły z jego ust, zanim zdążył je przemyśleć. Jego wzrok zmienił się nieznacznie. - Nie zasługuję na ciebie.

Rose aż otworzyła usta z zaskoczenia.

- O czym ty mówisz, Ron? - spytała, a serce zabiło jej dwukrotnie szybciej.

Teraz to on wziął jej dłoń, którą ona wcześniej trzymała i schował ją pomiędzy dwie swoje. Czując dotyk jej zimnych palców, odprężył się nieco. Po chwili Rose położyła głowę na jego ramieniu, a on oparł głowę o tę jej.

- Co się z nami dzieje? - rzuciła szeptem, nie licząc na odpowiedź. Poczuła jak klatka piersiowa Rona się unosi.

- Sam się nad tym zastanawiam.

Tymczasem Ginny aż zakrztusiła się powietrzem, z daleka patrząc, jak Rose kładzie swoją głowę na ramieniu Rona.

- Ożesz, w mordę. Niezła jest, Rose. Chyba jej się udało go pocieszyć - stwierdziła, podnosząc brwi z podziwem.

Hermiona pokiwała głową z uznaniem, dumna ze swojego planu. Fred i George zaczęli udawać, że ocierają łzy wzruszenia,

- No zakochał się, nasz mały Ronuś - powiedział Fred, mistrzowsko udając szlochanie.

- Dopiero co pieluchy mu zmieniałem! - dorzucił George, łapiąc się za klatkę piersiową.

Ginny popatrzyła na nich zirytowana.

- Och, zamknijcie się. Nikt nie ma ochoty tego słuchać.

❀❀❀

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top