❀ Rozdział 27 ❀
Następnego ranka Rose i Hermiona obudziły się w pustym dormitorium, więc w końcu mogły sam na sam porozmawiać o wczorajszym zajściu. Z tego względu nie spieszyły się, szykowały się powoli, aby kupić sobie jak najwięcej czasu.
- Szkoda mi Harry'ego, ale szczerze? Trochę mnie to rozbawiło - powiedziała Rose, próbując ułożyć jakoś swoje loki, które tego dnia bardzo nie chciały z nią współpracować. Jak nigdy wcześniej puszyły się i odstawały na wszystkie strony.
- Strasznie się tym przejął - dodała Hermiona. Uśmiechnęła się pod nosem. - Ale rozumiem. Był taki...
- Nieporadny - dokończyła Rose.
Obie się zaśmiały.
- Nie jestem przekonana do Cho - wyznała Hermiona, siadając na przeciwko przyjaciółki. Rose przerwała na chwilę czesanie włosów. - Ona jest taka niezdecydowana. Harry nie wie, czego ona od niego chce.
- No właśnie! I myślę, że on nie wie też, czego sam chce - Rose uśmiechnęła się smutno. - Nie sądzę, że to dobrze się skończy.
Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała, aż Rose poczuła się powinna sprostować.
- Znaczy, ja bardzo chcę, żeby im wyszło. Jak się dogadają i będą razem, będę się cieszyć.
- Wiem przecież - zaśmiała się Hermiona. - Nie podejrzewałam cię o nic innego. Ja też bym się cieszyła, ale... ale wydaje mi się, że to nie wyjdzie.
- Wolałabyś żeby to była Ginny? - zażartowała Rose, chcąc trochę rozluźnić atmosferę.
Hermiona zaśmiała się.
- No oczywiście. Ginewra Potter brzmi za dobrze, żeby to miał być przypadek.
- To przeznaczenie - dodała z uśmiechem Rose. - Ale serio, nie zdziwię się, jeżeli oni skończą razem.
- Ginny już nabrała przy nim trochę luzu. W końcu jest sobą - powiedziała Hermiona, a Rose pokiwała głową. - Oni naprawdę do siebie pasują.
Dokończyły się zbierać, a Rose związała swoje wyjątkowo niepokorne włosy w ulizanego koczka. Rzadko nosiła je tak spięte, ale Hermiona powiedziała, że całkiem jej to pasuje, więc jej zaufała.
Był to ostatni dzień przed zakończeniem semestru i jak na złość, akurat tego dnia mieli lekcje z Umbridge. Gdy o ósmej Hermiona i Rose zeszły do Wielkiej Sali na śniadanie, nie dostrzegły tam ani Harry'ego, ani Rona. Poszukały więc Ginny, ale jej również tam nie było, podobnie jak bliźniaków.
- Trochę dziwne - powiedziała Hermiona, gdy zabrały się za śniadanie. - Sądzisz, że mają jakieś kłopoty?
- Harry i Ron mogliby zrobić coś głupiego, ale że tak cała piątka? I czemu Ginny? - zastanawiała się Rose. - Mam nadzieję, że znajdą się jeszcze przed lekcjami.
Zaczęły naprawdę się martwić dopiero, gdy chłopaki nie zjawili się na pierwszych zajęciach. Weszły do klasy od obrony przed czarną magią, która o dziwo również została przystrojona na święta. Cały klimat psuła jednak profesor Umbridge stojąca przy tablicy.
- Czy mi się wydaje, czy jest jakoś bardziej naburmuszona niż zwykle? - szepnęła jej Hermiona.
Rose popatrzyła na nauczycielkę. Nie przywitała ich jak zawsze, słodkim ropuszym głosikiem, ale nic nie mówiła, kiedy wchodzili do sali i zajmowali miejsca. Mocno zaciskała szczękę i mimo że raz na jakiś czas próbowała się uśmiechać, to to co powstawało na jej twarzy było jeszcze mniej podobne do uśmiechu niż zazwyczaj.
Umbridge zaczęła prowadzić lekcję, którą zdecydowanie można by określić jako nudną. Przez całą godzinę czytali temat w podręczniku, a Umbridge udawała, że wcale nie zauważyła, że już skończyli.
Wszyscy Gryfoni z radością przyjęli wiadomość o końcu zajęć. Korzystając z okienka, Rose i Hermiona miały zamiar od razu iść do gabinetu McGonagall, aby zapytać ją, czy wie co dzieje się z piątką ich przyjaciół.
Niestety, w wyjściu z klasy przeszkodził im głos Umbridge:
- Panno Willis, proszę chwilę poczekać. Chciałabym z panią porozmawiać.
Rose odwróciła się zaskoczona i poczuła, jak coś przekręca jej się w żołądku. Czuła na sobie zarówno wzrok nauczycielki, jak i Hermiony. Patrząc na Umbridge, skinęła głową. Granger posłała jej jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie i wyszła z sali.
- Świetnie, no więc zapraszam za mną.
Umbridge poprowadziła ją do swojego gabinetu. Był dość duży, ale urządzony w taki sposób, że zdawał się być ciasny jak klatka. Właściwie w innych okolicznościach Rose uznałaby, że jest to przytulny pokoik jakiejś babci z obsesją na punkcie różu i kotów, ale biorąc pod uwagę stojącą przed nią kobietę, poczuła się jak w pułapce potwora.
Zastanawiała się, co kobieta ma na celu, sprowadzając ją tutaj. Umbridge nie lubiła Rose, bo ta od początku roku na jej lekcjach siedziała w jednej ławce z Harrym, którego przecież nie znosiła jeszcze bardziej. Ta myśl wcale nie sprawiła, że poczuła się bezpieczniej.
- Proszę, usiądź sobie wygodnie. Zechciałabyś się czegoś napić? - zapytała przesadnie miło Dolores Umbridge.
Rose postanowiła obrać w tym swoją taktykę. Równie kulturalnie odparła:
- Jeśli to nie problem, to z chęcią, pani profesor.
Jej posunięcie wydawało jej się słuszne. Umbridge była typem osoby sztucznie miłej, tak długo jak tylko mogła udawać. A ona nie miała zamiaru dawać jej pretekstu, by zdjęła swoją maskę, gdyż ta wersja nauczycielki była dla niej bardziej korzystna.
Na stoliku okrytym babciną serwetą, kobieta położyła gustowną filiżankę z herbatą, a obok cukierniczkę. Sama też zaparzyła sobie wywar i posłodziła go, niemo pokazując Rose, że ta też powinna to zrobić.
To była wyjątkowo stresująca sytuacja, a dobrą minę Rose zdradzały jedynie mocno trzęsące się ręce, którymi prawie wysypała cukier.
- Proszę się nie krępować. Jak się czujesz? - zapytała przymilnie Umbridge, a jej szerokie usta rozciągnęły się w uśmiechu.
- Bardzo dobrze, miło mi, że pani pyta - odrzekła najspokojniej jak umiała. Poczuła na sobie piekący wzrok Umbridge, więc zrozumiawszy o co chodzi, podniosła do ust filiżankę i grzecznie upiła z niej mały łyk.
Napój był słodki. Rozpoznała smak jaśminowej herbaty i pomyślała, że na pewno już nie zaparzy jej przez najbliższe dni. Ku jej zdziwieniu, wywar był naprawdę dobry, więc pod pilnym wzrokiem Umbridge, wypiła kolejny łyk.
- Jak smakuje Ci herbata? Donieść może czegoś?
- Jest przepyszna, dziękuję - Rose zaczęła się zastanawiać do czego ta rozmowa zmierza. Czy Umbridge nie może po prostu przejść do tematu? I zanim zdążyła zareagować, z jej ust wypłynęły słowa: - Dodałabym może cytryny.
Miała ochotę odgryźć sobie język, gdy Umbridge podsunęła jej pod nos talerzyk z plastrami cytryny. Kątem oka dostrzegła na jej twarzy satysfakcję.
- Więc pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię tutaj ściągnęłam. Otóż mam do ciebie małe pytanie.
- Słucham.
- Czy wiesz, moja droga, gdzie aktualnie podziewają się Weasleyowie i Potter?
Czoło Rose prawie niezauważalnie się zmarszczyło. A więc ona też zauważyła już ich zniknięcie.
- Nie mam pojęcia, proszę pani.
Po tych słowach zauważyła w jej małych oczach wściekły błysk, więc Rose spuściła spojrzenie na swoje dłonie. Umbridge szybko się jednak opanowała.
- Ach, tak? - kontynuowała, a Rose skinęła głową. - A może masz jakiś pomysł, gdzie w takim razie mogliby się podziać?
- Sama się nad tym zastanawiam, pani profesor - odrzekła, natychmiast znów mając ochotę ugryźć się w język.
Po chwili zdała sobie sprawę, że właściwie było mnóstwo możliwości. Zaczynając od Nory, Dziurawego Kotła, chatki Hagrida, Hogsmeade, do nawet Grimmauld Place. Poczuła jak świerzbi ją język by to powiedzieć, ale na szczęście w tym momencie odezwała się Umbridge.
- W porządku, dziękuję - Jej mina wcale nie wyglądała jakby była wdzięczna, teraz nauczycielka zdawała się być jeszcze bardziej zdenerwowana niż przedtem. - Do widzenia.
Rose pożegnała się i czym prędzej wyszła z gabinetu, a Umbridge natychmiast zatrzasnęła za nią drzwi.
Czyli Harry'ego, Rona, Ginny i bliźniaków w ogóle nie było w Hogwarcie. Zdruzgotana tą myślą, ruszyła do portretu Grubej Damy, a Hermiona złapała ją już w połowie drogi.
- Co chciała Umbridge? - spytała od razu. Na jej twarzy widziała nutkę zmartwienia połączonego z ciekawością.
- Pytała się o Harry'ego, Rona i resztę, czy wiem gdzie są. No i powiedziałam że nie, więc o dziwo, nie dociekała.
- Pewnie nie wzięła mnie, bo wiedziała, że jestem bardziej skłonna jej napyskować - stwierdziła Hermiona, uśmiechając się z satysfakcją. - A czemu tak długo cię nie było?
Ciche westchnięcie opuściło usta Rose.
- Uprzejmości i inne tego typu. Nawet zaparzyła mi herbaty - wzruszyła ramionami. - Ale teraz już wiemy, że nie ma ich w całym Hogwarcie, a sami przecież nie mogli uciec. Martwię się, Hermiono, co jeśli coś im się stało?
Hermiona zatrzymała się w pół kroku i wlepiła w nią uważne spojrzenie.
- Czujesz się normalnie? Wszystko w porządku?
Rose również stanęła w miejscu. Powoli, przemyślając każde słowo, odparła:
- Tak, czuję się... Ach, Hermiono, chyba nie myślisz, że mogłaby mi coś dolać.
- Mogła, Rose. Ona jest skłonna do wszystkiego. Może miała Veritaserum. Jesteś pewna, że absolutnie nic jej nie powiedziałaś? - dopytywała Hermiona, która z troską położyła jej rękę na ramieniu.
- Nie, nie. Na pewno nie. Z resztą, ja nie mam pojęcia gdzie oni się podziali, więc i tak nie mogłabym jej nic powiedzieć.
Ta myśl sprawiła, że Rose zaczęła lekko panikować. Myśli krążyły w jej głowie straszliwie szybko. Przecież jeśli to naprawdę było Veritaserum, to mogła nieświadomie wyjawić tyle rzeczy! Gwardię Dumbledore'a, miejsce pobytu Syriusza lub nawet Zakon Feniksa i jego siedzibę.
Schowała twarz w dłoniach. Tymczasem Hermiona myślała nad czymś poważnie, a gdy zobaczyła jej postawę, od razu mocno ją przytuliła.
- Hej, nic się przecież nie stało, nie jesteśmy nawet pewne, czy to to. Dobrze, że nic nie powiedziałaś. Jeśli to eliksir prawdy, to mogłaś nieświadomie wyjawić naprawdę wiele rzeczy. Ale tego nie zrobiłaś. Naprawdę rozsądnie się zachowałaś.
- To na pewno było to... - powiedziała Rose, posyłając Hermionie ponure spojrzenie. - Jak teraz o tym myślę, ciągle miałam ochotę mówić rzeczy, które normalnie bym przemilczała. Mało brakowało, a powiedziałabym jej wiesz o czym!
Nie chciała mówić o siedzibie Zakonu Feniksa stojąc na środku korytarza, ale na szczęście w międzyczasie dotarły pod obraz Grubej Damy. Weszły do pokoju wspólnego, gdzie siedziała tylko garstka Gryfonów, gdyż reszta była na lekcjach. Zajęły miejsce na kanapie w kącie pokoju i cicho kontynuowały rozmowę.
- Hermiono, przetestuj mnie. Wymyśl jakieś krępujące pytanie, czy coś w tym stylu, błagam. Muszę mieć pewność.
Hermiona spojrzała na nią spod uniesionych brwi, a Rose już wiedziała co ją czeka. Mimo że jeszcze nie usłyszała pytania, jęknęła.
- Podoba ci się Ron?
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top