♡ Rozdział 14 ♡
W tym samym czasie Ron wszedł do kuchni, słysząc odgłosy szamotaniny. Z zaciekawieniem spojrzał w tamtą stronę, a jego serce zaczęło bić tak mocno, że sprawiało wrażenie, jakby chciało wyrwać się z jego piersi.
W przejściu stała Rose, która usilnie próbowała przeciągnąć kufer przez stopień, równocześnie trzymając Biszkopta. Odgarnęła z twarzy kilka długich loków, a Ron odruchowo podszedł do niej, chwytając rączkę od jej bagażu.
- Cześć - przywitał się z uśmiechem, gdy uniosła na niego wzrok. Spojrzenie jej niebieskich tęczówek sprawiło, że coś przewróciło mu się w żołądku. - Daj, pomogę ci.
- Hej, dzięki - odparła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok przyjaciela.
Kiedy ich wzrok spotkał się na sekundę, Ron od razu dostrzegł, jak bardzo zmieniła się przez wakacje. Niby nie widzieli się tylko miesiąc, a jednak dojrzewanie coraz bardziej dawało się we znaki u obu z nich. Twarz Rose ostatecznie pozbyła się dziecięcych rysów, co tylko uwydatniło jej delikatną urodę. Czarne loki, jak zdawało się Ronowi, układały się jeszcze ładniej niż wcześniej. A te oczy... W zimnym kolorze, otoczone zasłoną długich rzęs. Kiedy tylko je zobaczył, przypomniał sobie wszystkie chwile, podczas których przez nie nie mógł skupić się na tym, co akurat robił.
Pomyślał, że wygląda jeszcze piękniej niż ostatnio, choć miesiąc temu nawet nie pomyślałby, że tak się da. I coraz bardziej przerażało go to, jak bardzo mu się podobała.
Ron poprowadził dziewczynę wgłąb domu. Rose przyglądała się z zaciekawieniem nieznanemu jej miejscu, czując się tu trochę nieswojo. Mijali ponure obrazy i zniszczone, ciemnozielone zasłony. Wszystkie ściany były czarne, a dziewczyna miała niemiłe wrażenie, że za każdym rogiem coś się na nich czai.
Z jadalni dochodziło wiele głosów, a zza wpółprzymkniętych drzwi Rose dostrzegła kilkoro nieznajomych jej osób. Kim byli ci wszyscy ludzie? Miała mnóstwo pytań i czekała na okazję aby je zadać.
- Ron... dziękuję ci, ale mam trochę siły. Mogę sama wziąć ten kufer - zaproponowała, czując się głupio, kiedy chłopak wciągał jej bagaż po schodach. Poprawiła swój uchwyt na wiklinowym koszyku.
- Wiem że jesteś w stanie go unieść, Rose. Ale wciąganie kufra po schodach, jednocześnie przytrzymując twojego wściekłego kota zapewne nie jest zbyt proste - rzekł z lekkim uśmiechem. Jakby na potwierdzenie tych słów, Biszkopt znów spróbował wyskoczyć z kosza, bojąc się nowego miejsca.
Kiedy Ron odwrócił się z powrotem, Rose przyłapała się na uśmiechaniu się głupio do samej siebie.
- Gdzie idziemy?
- Do twojej sypialni, z tego co się orientuje. Hermiona i Ginny powinny tam być.
Rose rozpromieniła się na myśl, że jej najlepsza przyjaciółka też jest już w tym dziwnym domu. Po chwili stanęli przed czarnymi drzwiami, identycznymi jak każde inne. Ron otworzył je zamaszyście, wkurzając tym osoby znajdujące się wewnątrz.
- Czego chcesz, Ron? - westchnęła Ginny, podnosząc wzrok na brata. Dopiero wtedy dostrzegła dziewczynę stojącą zaraz za nim. - Rose!
Hermiona zerwała się z łóżka, podeszła do Rose i wciągnęła ją do pokoju. Pomieszczenie to było trochę straszne, jego ściany miały brudnoszary kolor, na oknie wisiała stara i postrzępiona firanka, a na środku stały trzy wielkie łóżka z metalową ramą.
Ron wszedł za nimi, kładąc kufer przyjaciółki na środku pokoju. Rose jeszcze raz mu podziękowała, uśmiechając się przy tym uroczo, co stopiło jego serce.
- No dobra, Ron. Wypad - poleciła Ginny stanowczo.
- Dzięki, siostra - burknął.
- A co, chcesz z nami poplotkować, Ron? - zaproponowała Hermiona, lekko podśmiechując. Ron widocznie przeraził się tą wizją, bo szybko wyszedł z pokoju i zamknął drzwi.
Miał ochotę spędzić z Rose więcej czasu, jednak pocieszał się myślą, że na pewno niedługo uda mu się wyrwać ją ze szponów Ginny i Hermiony.
❀❀❀
Po wyściskaniu obu przyjaciółek, z ust Rose natychmiast zaczęły wypływać pytania. Ani Hermiona, ani Ginny nie dziwiły się temu - w końcu kompletnie znienacka znalazła się w jakimś obcym jej domu, bez żadnych wyjaśnień. Zamiast tego cierpliwie odpowiadały, do momentu kiedy w głowie Rose wszystko zaczęło się ze sobą łączyć.
Oczywiście omijając sprawy zakonu miały jeszcze tysiące innych tematów, na które szybko się przerzuciły. Gadały o wszystkim, tak że w pewnym momencie same przestały się dziwić, że gdy tylko wspomniały o plotkowaniu, Ron uciekł od nich w popłochu. Mimo to i tak zaśmiewały się z jego reakcji do łez, z racji że nagle wszystko zaczęło bawić je dwa razy bardziej.
Rose bardzo chciała zapytać Hermionę o pocałunek z Krumem, ale ta pokręciła przecząco głową, kiedy Rose spojrzała na nią porozumiewawczo. Najwidoczniej jeszcze nie powiedziała o tym Ginny. Wiedziała, że Hermiona i tak nie ucieknie od tego tematu. Musiała tylko poczekać, aż znajdą się same.
Niespodziewanie zaraz obok nich coś trzasnęło. Zanim Rose zdążyła załapać co się właśnie stało, usłyszała krzyk rudowłosej.
- Fred, George, wy kretyni!
- A będziesz coś chciała - Jeden z bliźniaków, Fred, przewrócił oczami. Po chwili zwrócił się do Rose. - Czemu nie przyszłaś się z nami przywitać, co? Mamy się obrazić?
Rose dopiero uświadomiła sobie, że w zeszłym roku bliźniacy zdawali egzamin na teleportację.
- Jak ja nawet nie wiem gdzie tu toaleta jest, a wy myśleliście, że bym was znalazła? - zaśmiała się. - Miło mi was widzieć.
- Nie jest to takie trudne jak ci się wydaje. Oni zawsze są w miejscu, z którego akurat dochodzą dziwne dźwięki, wystarczy nasłuchiwać - powiedziała złośliwie Ginny.
- Przymknij się, Ginny - uciszył ją George, mimo że wszyscy wiedzieli, że dziewczyna ma rację. - Mama kazała wam przekazać, żebyście za piętnaście minut zeszły na obiad.
Tak też zrobiły. Kiedy po upływie tego czasu zeszły do jadalni, Rose z zaskoczeniem stwierdziła, że wszyscy obcy ludzie, których wcześniej tu widziała, zniknęli. Teraz stała tam tylko pani Weasley u boku męża, z którym się grzecznie przywitała.
To pomieszczenie zdawało się być jedynym wysprzątanym miejscem w posiadłości Blacków. Na środku stał wielki stół, gdzie zaczarowane noże same kroiły mięso i warzywa. Przynieśli ze spiżarni kilka butelek kremowego piwa i soku dyniowego, a po chwili na stole widniała już porządna uczta.
- Oh, widzę że już wszystko gotowe.
Do jadalni wszedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Rose z ulgą zauważyła, że Syriusz Black wygląda znacznie lepiej niż gdy widziała go ostatnio. Jego twarz nie była już tak koścista, a włosy wyglądały na o wiele bardziej zadbane. Musiała obiektywnie przyznać, że wciąż prezentował się naprawdę dobrze.
- Wygląda pysznie, Molly - stwierdził, zajmując miejsce przy stole. Wtedy jego wzrok padł na siedzącą naprzeciwko Rose, a jego twarz rozjaśnił mały uśmiech. - Cześć młoda, jak wakacje?
Roześmiała się, słysząc jak ją nazwał. Osobiście bardzo lubiła Syriusza, pomyślała, że byłby on świetnym wujkiem. Był tak beztroski, że chyba każdy czuł się przy nim dobrze, a jednocześnie bardzo pomagał Harry'emu w poprzednim roku i interesował się jego dobrem. Był wspaniałym człowiekiem, a Rosalie robiło się przykro na myśl o jego niesprawiedliwym wyroku w Azkabanie.
- Całkiem dobrze, dzięki - odparła. - Strasznie się cieszę, że cię widzę. Wyglądasz o niebo lepiej, Syriuszu.
- To jest właśnie to, co ciepła woda i trochę jedzenia może zrobić z człowiekiem - Mężczyzna zaśmiał się, a Rose uśmiechnęła się ze smutkiem. Nie zasługiwał na los, który go spotkał.
- Czujesz się już lepiej? - spytała nieśmiało, nie wiedząc, czy tak sformułowane pytanie go nie urazi. Nie chciała przypominać mu traum z przeszłości.
Syriusz spojrzał się na nią, trochę zaskoczony.
- Spokojnie, młoda. Ja jakoś sobie poradzę - odparł i mrugnął do niej jednym okiem.
Wtedy coś huknęło i w kuchni pojawili się bliźniacy, a Rose zabrała się za jedzenie.
❀❀❀
Kiedy późnym wieczorem wszyscy położyli się już do łóżek, Rose nie mogła zasnąć jeszcze przez długi czas. Było to nieco dziwne, gdyż z reguły zasypiała dość szybko. Nigdy nie miała problemów ze spaniem, chyba że coś się działo. I tej nocy najwidoczniej właśnie tak było.
Przez cały ten czas czuła się dziwnie rozpalona. Po całym jej ciele rozchodziło się mrowiące ciepło, a raz na jakiś czas przechodziły ją dreszcze. Już jakiś czas temu zrezygnowała z prób zasypiania.
Leżała z rękami założonymi za karkiem, patrząc się tępo w sufit. Nieznośny gorąc przeszkadzał jej tak bardzo, że szybko doszła do jednego wniosku - potrzebowała szklanki zimnej wody.
Biszkopt zamiauczał żałośnie, gdy Rose delikatnie zdjęła go z nóg, aby wstać. Nie uśmiechało jej się chodzenie w środku nocy po wielkiej i ponurej posiadłości Blacków, tym bardziej że wciąż nie orientowała się tu za dobrze, ale z drugiej strony miała dość leżenia jak kołek.
Na palcach wyszła z pokoju. W nocy te same korytarze wydawały się być jeszcze bardziej upiorne niż zazwyczaj. Nie widziała za wiele, ale udało jej się dotrzeć do starej barierki i zaczęła ostrożnie pokonywać schody.
I wtedy z zaskoczeniem stwierdziła, że w kuchni ktoś już jest.
- Ron? - spytała, odkładając trzymaną przez siebie świecę na jedną z szafek.
Chłopak szybko popatrzył w jej stronę, a jego twarz rozjaśnił mały uśmiech. Przez chwilę zastanawiał się, czy to nie był sen, bo czasami - lub całkiem często - widywał w nich swoją przyjaciółkę.
Ale Rose stała przed nim, w zupełnie prawdziwym świecie. Nie spodziewała się tego spotkania i nie miała nawet siły pomyśleć o tym, jak wygląda. Zresztą czuła się tak dziwnie, że nawet o to nie dbała. Musiała mieć rozczochrane włosy, cienie pod oczami i wypieki od gorąca. Poprawiła tylko białą koszulę nocną.
- Rose? Co tutaj robisz?
- Nie mogłam spać, chyba mam gorączkę - przyznała, odgarniając z twarzy jedno pasmo włosów. - Przyszłam się napić.
Zanim zdążyła się ruszyć, Ron delikatnie przyłożył rękę do jej czoła. Na przedramionach Rose pojawiła się gęsia skórka, a policzki nieznacznie jej zapłonęły. Kompletnie zaskoczyła ją reakcja jej ciała.
- Jesteś strasznie ciepła - stwierdził, patrząc na Rose z niepokojem. - Może powinnaś obudzić moją mamę? Na pewno ma jakiś eliksir.
- Nie, myślę że niedługo przejdzie. W razie czego poczekam do rana - rzekła, z myślą że to całkiem urocze, że Ron się o nią troszczył. Zrobiło jej się niesamowicie ciepło na sercu.
Właściwie to w tym momencie zauważyła, że zachowywał się o wiele bardziej pewnie niż Ron którego znała. Kompletnie jej to nie przeszkadzało, nawet się cieszyła.
W końcu w nocy często robi się rzeczy, na których nie ma się odwagi w ciągu dnia.
Rose sięgnęła po szklankę i butelkę najchłodniejszej wody jaką znalazła. Wzięła pierwszy łyk, czując jak po całym jej organizmie rozlewa się przyjemne orzeźwienie.
- A tak właściwie, to czemu ty też nie śpisz? - zapytała po chwili.
- Oh... to ciekawa historia. Nie uwierzysz jak ci powiem.
Rose oparła się o blat, zakładając ręce na piersi z zadziornym uśmieszkiem.
- Możesz mnie przetestować.
Ron parsknął, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk.
- Nie zakluczyłem drzwi do pokoju na noc, więc Stworek postanowił mnie odwiedzić. Wszedł, zaczął coś jęczeć, że mamy się wynosić, i tak dalej. Chyba chciał wpaść na piżama party.
Rose zachichotała. Wciąż przerażał ją ten dom, ale teraz, gdy stała tu w obecności Rona, wydawał się nieco bardziej przyjemny. Popatrzyła na niego jeszcze raz. Nawet pomimo nikłego światła, doskonale widziała lazurowy kolor jego oczu. Rude włosy były roztrzepane i opadały mu na czoło. Lekko zadarty nos był pokryty ogromną ilością piegów. Miał na sobie luźną białą koszulkę, która podkreślała jego opalony odcień skóry.
W tym momencie Ron zobaczył jej spojrzenie, więc szybko spuściła wzrok.
- Na pewno wszystko w porządku?
- Taak, już mi lepiej - uśmiechnęła się, patrząc prosto w oczy chłopaka, które w ostatnich chwilach zaczęły coraz częściej przyciągać jej spojrzenie. - Dziękuję.
Po krótkiej rozmowie postanowili wracać już do swoich pokoi. Szli oświetleni blaskiem jednej świecy, mijając różne przerażające miejsca w domu rodu Blacków. Zatrzymali się gdy dotarli pod sypialnię Rose. Ta Rona mieściła się zaledwie kilka stóp dalej, a wejście do niej prezentowało się zupełnie identycznie.
- Wiesz co? Teraz już kompletnie odechciało mi się spać - powiedziała Rose, nagle znajdując się strasznie blisko Rona.
Automatycznie wstrzymała oddech. Zauważyła jak bardzo urósł przez wakacje, tak że teraz czubek jej głowy nie sięgał nawet do połowy jego twarzy. W dodatku Rose nie była wcale niska - przykładowo przewyższała Hermionę i większość innych przedstawicielek płci pięknej.
Ron patrzył jej w oczy i wcale się nie odsuwał.
- Więc może wpadniesz do mnie na chwilę? Możemy jakiś czas porozmawiać, bo ja też prędko nie zasnę - zaproponował, a Rose poczuła dziwne podekscytowanie słysząc tę propozycję. - A, i oczywiście tym razem Stworek nie powinien się przyłączyć.
Uśmiechnęła się z radością, przez co Ron też nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Z chęcią.
Wchodząc za Ronem do jego pokoju, dawno nie czuła się tak wspaniale. Naprawdę chciała przebywać razem z nim, o czym nie omieszkało poinformować ją przyspieszone bicie serca. W tym momencie, rozmawiając z nim w środku nocy, to wszystko wydawało się magiczne. I bardzo nie chciała, aby ta chwila przeminęła.
Kiedy jakiś czas później wróciła już do siebie, była cała w skowronkach. Usta wręcz automatycznie układały jej się w uśmiech, którego za żadne skarby nie umiała się pozbyć. Czuła się cudownie.
Wtedy, zupełnie nie spodziewanie usłyszała w głowie swój głos, zupełnie jakby ktoś szeptał jej go do ucha:
A co jeśli on mi się podoba?
To była jej ostatnia myśl tej nocy, która wciąż dudniła jej w głowie gdy zasypiała.
❀❀❀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top