Biała Czekolada
6 grudnia to czas, na który czekają tysiące dzieci. Wszystkie wierzą, że tego dnia mogą się spełnić małe i wielkie marzenia. Większość już dawno napisała swoje przepełnione radością listy, które miały trafić pod jeden, choć nikomu nie znany, adres.
Gdzieś na obrzeżach przykrytego śniegiem, który wyjątkowo w tym roku spadł wcześniej, miasta, w oknie jednego z wielu jasno oświetlonych domów stała mała dziewczynka, na oko mogła mieć około pięciu lat. Jasne loczki dziecka dokładnie opatuliły drobną, podekscytowaną twarzyczkę.
Julia już od dziesięciu minut stała w oknie i wyglądała. W każdej chwili tata mógł wrócić z pracy. Dziewczynka nie mogła się doczekać, kiedy wpadnie mu w ramiona i razem pójdą do salonu, gdzie pod stołem już leżało kilka kolorowych paczek. Mała, mimo, że nikt jej nie zabronił, nie otworzyła jeszcze żadnej. Chciała, żeby w tym ważnym momencie byli przy niej rodzice. Dlatego też, gdy tylko w oknie ujrzała znajomą sylwetkę wysokiego mężczyzny, szybko pobiegła do drzwi wejściowych. Radośnie przywitała tatę poganiając go, żeby poszedł z nią do salonu, gdzie zaraz otworzyła pierwszą paczkę. Widząc wystającą z niej fioletową główkę jednorożca, aż pisnęła z zachwytu. Szybko wyjęła go z pudełka i uścisnęła. O tym, że jest jeszcze więcej prezentów, przypomniała jej dopiero wchodząca do pokoju mama. Dziewczynka szybko otworzyła drugi, mniejszy pakunek , z którego wyjęła śliczną kolorową książeczkę z obrazkami. W dwóch następnych torebkach znalazła małego misia i paczkę kredek.
Julia już chciała pobiec do swojego pokoju i narysować coś dla św. Mikołaja, gdy w rogu pomieszczenia ujrzała jeszcze jedną, małą paczuszkę. Otworzyła ją, a jej oczom ukazała się...tabliczka czekolady. Dziewczynka przyjrzała się dokładniej. Na lśniącym papierku, w który owinięty był słodycz, widniał słodki reniferek i ozdobny czerwony napis 'Wesołych świąt!'. Mała z uśmiechem na twarzy uścisnęła prezent. Niby najmniejszy, a jednak równie dla niej ważny jak pozostałe, o ile nie ważniejszy. Czekolada towarzyszyła jej od zawsze. pierwszy dzień w przedszkolu, ważny konkurs, czy chociażby powiedzenie wierszyka przy gościach? Zawsze dostawała od rodziców jedną tabliczkę. Miała wrażenie, że gdyby nie to, w ogóle by nie była taka jaka jest. W swoim dziecięcym serduszku czuła, że jest to coś jakby znak, żeby się nie bała, że wszystko będzie dobrze, że nic nie może pójść źle, bo ktoś czuwa. Dlatego też nie wyobrażała sobie żadnej uroczystości, święta, bez, koniecznie białej, czekolady.
Następnego dnia, gdy miała iść do przedszkola, Julia odłamała kawałek czekolady, po czym starannie schowała resztę do torebki, na wypadek, gdyby miała się do czegoś przydać. Tata popatrzył na nią czuło, po czym polecił, aby się pośpieszyła, jeśli nie chce się spóźnić na śniadanie. Mała więc radośnie ubrała płaszczyk i wyszła z mężczyzną z domu.
Sytuacja ta powtarzała się codziennie przez następny tydzień, a dziewczynka oszczędzała słodycz tak bardzo, jak tylko dawała radę. 14 grudnia w papierku nadal znajdowało się pół tabliczki. Mała więc, tak samo jak w poprzednich dniach, schowała ją do branej do przedszkola, różowej torebeczki, po czym śmiejąc się wybiegła za tatą z domu. Widząc, że ma on dzisiaj jeszcze lepszy niż zazwyczaj humor, zagadała do niego. Już po minucie obydwoje pochłonięci byli w fascynującej rozmowie na temat tego, jak wyobrażają sobie tegoroczne święta. W pewnym momencie jednak Julia zamilkła w pół słowa i utkwiła wzrok w jednym punkcie. Zaniepokojony opiekun spojrzał w tamtym kierunku, nie widząc jednak nic co go zainteresowało, spytał córki, co się stało. Ta jednak milczała, na dodatek nie chciała iść dalej. Po minucie w końcu odezwała się.
-Tatusiu...Mamy coś do jedzenia?
-Jesteś głodna skarbie? Nie wzięłaś swojej czekolady?
W tym momencie dziewczynka rozpromieniła się i wsunęła małą rączkę do torebeczki. Wyjęła z niej ukochany słodycz i spojrzała na niego, poczym nie zwracając uwagi na zdumionego tatę, który szybko ją dogonił, ruszyła naprzód. Gdy mężczyzna zobaczył siedzącego na ławce bezdomnego, próbował ominąć go szerokim łukiem, towarzysząca mu jednak Julia miała inne plany. Pewnie podeszła do człowieka i położyła mu na kolanach czekoladę, poczym szybko wróciła do taty, który co kilka sekund spoglądał na nią pełnymi miłości oczami.
-No, leć.- Rzekł z uśmiechem, gdy stanęli przed budynkiem przedszkola.
Minęło kilkanaście lat. Julia dorastała, dostała się do jednego z lepszych liceów w okolicy i całą jej uwagę pochłaniała nauka do zbliżającej się wielkimi krokami matury. Podarowana niegdyś czekolada zdążyła już wylecieć jej z pamięci, zwłaszcza, że tamtego człowieka już nigdy więcej nie ujrzała. Zresztą im była starsza, tym mniej ją to wszystko obchodziło. Teraz miała inne problemy, troski i zajęcia. Niegdyś uważany przez nią za 'wyjątkowy' słodycz teraz był taki, jak milion innych. Niegdyś ulubione lalki teraz leżały w piwnicy. Bezgraniczne zaufanie rodzicom też gdzieś znikło. Teraz raczej w większości starała się schodzić im z drogi. Nie czuła tej więzi z nimi, może dlatego, że miała swoje sprawy na głowie. Coraz mniej miała ochotę wysłuchiwać kłócących się rodziców, a kłótnie między nimi zdarzały się zdecydowanie coraz częściej.
Wielkimi krokami zbliżała się kolejna w życiu Julii wigilia. Dziewczyna z uśmiechem na twarzy chodziła po sklepach, szukając odpowiednich prezentów dla bliskich. Boże Narodzenie nadal, tak, jak dawniej, było jej ulubionym świętem. Cieszyła się, że może znowu poczuć tą więź z rodzicami, a także porozmawiać z nimi bez słuchania ich ciągłych kłótni. Ten jeden dzień w roku przypominał jej to, jak wyglądało jej życie, gdy była małą dziewczynką. Chociaż tej jednej sytuacji już nie pamiętała. Nie wydawała się ona w końcu tak ważna, żeby pozostać w pamięci na tak długo, prawda? Z czasem przykryły ją inne, ważniejsze jej zdaniem, sytuacje. A i one teraz wydawały się błahe. Mimo wszystko, z utęsknieniem wspominała te dziecięce czasy, kiedy wszystko było prostsze. Kiedy nie musiała martwić się kłótniami rodziców, swoimi problemami czy chociażby nauką. Chociaż akurat ona w tym wszystkim wydawała się najmniejszym problemem- dziewczyna była jedną z lepszych uczennic i nauka przychodziła jej łatwo. Co nie znaczy oczywiście, że się nią nie przejmowała. Wiedziała, że na maturze wszystko może się wydarzyć, a jej zależało, żeby dostać się na wymarzone studia.
Nastał dzień Wigilii. W domu Julii od rana panował rozgardiasz. Dziewczyna sama piekła ostatnie ciasta, a jej rodzice przygotowywali inne rzeczy, które nie zostały zrobione wcześniej. O dziwo, nawet dawali radę zrobić to razem, bez kłócenia się. Wszystkim udzielał się ten magiczny czas świąt i nikt nie miał ochoty go psuć pretensjami. W domu Wiśniewskich święta były jedynymi dniami w roku, kiedy wszyscy z uśmiechem ze sobą wytrzymywali, współpracowali i wyglądali na idealną, szczęśliwą rodzinkę. Julia czasem śmiała się, że gdyby ktoś znał jej rodzinę jedynie w Boże Narodzenie, miałby całkowicie błędny obraz rzeczywistości. Ale to nie ważne. Kochała ten czas, tak samo jak cały czas kochała swoich rodziców, chociaż nie była już z nimi tak blisko, jak kiedyś.
Wieczorem, gdy wszystko było już przygotowane, do domu weszli dziadkowie, z kolędą na ustach. Cała rodzina usiadła przy pięknie nakrytym stole i rozpoczęli wieczerzę. Oczywiście, na samym początku, najstarszy członek rodziny odczytał fragment z Pisma Świętego. Kolejna rzecz, która dowodziła, że święta to w tej rodzinie czas udawanej rzeczywistości. Rodzice Julii nigdy nie byli bardzo wierzący. Oczywiście, była u komunii i bierzmowania, ale z rodzicami w kościele była okazjonalnie. Najwięcej o Bogu wiedziała od dziadków od strony mamy- to oni zawsze zabierali ją na mszę i zawsze dbali o fragment z pisma na wigilii. Gdyby nie oni, religijność w tym domu dawno by już zanikła. Teraz, gdy dziadek czytał słowa zapisane w Biblii, Julia uśmiechała się. Lubiła ten moment, miała wrażenie, że naznacza on święta niewidocznym znakiem pilnującego Boga, który sprawi, że wszystko będzie dobrze. To przekonanie dziewczyna miała już od bardzo dawna. Tak naprawdę to od czasu, kiedy po raz pierwszy uczestniczyła w świętach, rozumiejąc, co to właściwie jest. Miała wtedy może około 6 lat. Mimo to, myśl ta nie wydawała jej się ani trochę dziecinna i głupia- chyba jedyna rzecz z dzieciństwa, której teraz za taką nie uważała.
Przy stole panowała wspaniała atmosfera, jak zawsze w ten czas. Wszyscy zarażali świat uśmiechami, śpiewali i rozmawiali, a na końcu rozdali przygotowane wcześniej prezenty. Julia otrzymała od rodziców płytę jej ulubionego zespołu, książkę i wino. Od dziadków ze strony mamy- łyżwy, a ze strony taty- jakieś kosmetyki. Dziewczyna wszystkim podziękowała i uścisnęła ich, jak zawsze w wigilię. Teraz patrzyła na innych otwierających swoje paczki, mając nadzieję, że wybrane przez nią upominki się spodobają. Mamie kupiła sól do kąpieli i perfumy, a tacie książkę. Dziadkowie też dostali od niej drobiazgi w tym stylu. Wyglądało na to, że wszystko się podobało, chociaż oczywiście nie można tego stwierdzić, bo dobre wychowanie wymaga cieszenia się z każdego prezentu. Dziewczyna jednak wierzyła, że te upominki naprawdę się rodzinie podobają.
Po zakończonej kolacji, całą rodziną usiedli przed telewizorem, ustawionym na pierwszy lepszy kanał- praktycznie na wszystkich leciało albo miało lecieć coś ciekawego. Gdy czekali właśnie na jeden film, włączyły się wiadomości. Powiedzieli w nich, że zmarł bardzo popularny w ostatnich czasach aktor i pokazali jego zdjęcie robione przed ostatnim przedstawieniem. Nikt z rodziny Julii nie był tym zbytnio zainteresowany więc raczej nie skupiali się na treści tych informacji. Mimo to, niektóre fragmenty do nich dotarły. Jednym z nich była wiadomość, którą przed śmiercią napisał zmarły.
-(...)sanitariusze znaleźli przy nim kawałek czekolady i kopertę z prośbą, żeby otworzyć ten list podczas audycji i podczas niej go też przeczytać, a że ze względu na szacunek do tego człowieka, zobowiązani jesteśmy do spełnienia jego ostatniej prośby, zrobimy to...- prezenter zamilkł, jednocześnie ostrożnie otwierając kopertę. Gdy wyjął znajdującą się w niej zapisaną kartkę, ponownie zaczął mówić.- oto jakie informacje przekazał nam na tej kartce. Uwaga, proszę o skupienie, bo zaczynam czytać... 'drodzy oglądający tą audycję, drodzy sanitariusze, prezenterzy i wszyscy, do której dojdzie treść tego listu. Piszę go, żeby podziękować. Jestem już zbyt słaby, żeby zrobić to osobiście, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie wiem, komu tak naprawdę należą się te podziękowania. Mam jednak cichą nadzieję, że, jeśli w ogóle moja prośba zostanie spełniona i treść tego listu zostanie przekazana publicznie, dojdzie ona do tej osoby. Która może po usłyszeniu tej wiadomości,przypomni sobie tę sytuację, która...zmieniła moje życie. Nie, to nie jest kłamstwo ani podkoloryzowana prawda. Jeszcze 13 lat temu nie sądziłem, że skończę w tym miejscu, w którym jestem teraz. Nie marzyłem nawet, o osiągnięciu kariery, nie miałem nawet na to śmiałości. Te kilkanaście lat temu byłem...bezdomnym. Tak, właśnie, bezdomnym. Jednym z tych, których pewnie omijacie na ulicy. Ja też to przeżyłem. Tradycyjny żywot bezdomnego. A jednak w pewnym momencie zapaliło się we mnie światełko nadziei. Chociaż nie samo, oczywiście. Źródłem jego była mała dziewczynka. Nie wiem, ile mogła mieć wtedy lat, nawet nie wiem, kim jest. Może w tym roku skończy 18, a może jest już po studiach? Nawet nie pamiętam, na ile lat wyglądała. Ale to nie to jest istotne w historii, którą chcę Wam przekazać w tym liście. Ta mała dziewczynka, szła wraz z ojcem ulicami miasta. W pewnym momencie, chyba bez słowa, odbiegła od niego i podbiegła do mnie, a człowiek ten podążył za nią. Mała położyła mi na kolanach pół tabliczki białej czekolady i uśmiechnęła się ciepło, po czym podeszła z powrotem do mężczyzny, z którym przyszła. Nie widziałem jej już nigdy później. Ale ta 'miłość', którą przekazała mi ta dziewczynka dała mi nadzieję. Nadzieję, że skoro są ludzie, dla których nie jestem nikim, może i ja nie muszę być nikim. Nadzieję, że mogę jeszcze zmienić moje życie. Od tego momentu zacząłem szukać pracy. Oczywiście, marnie mi tu szło. Kto chciałby w swojej firmie brudnego, oszarpanego bezdomnego? Kiedy zobaczyłem casting do sztuki, zgłosiłem się, myśląc, że to moja deska ratunku. I jak się pewnie domyślacie: dostałem rolę. Potem poszło już łatwo. Stałem się stałym bywalcem na scenie, żeby w końcu stanąć tu, gdzie jestem: na prawie szczycie kariery. Jeśli obok mnie ktoś znalazł czekoladę, już wie, dlaczego. Jest to znak, który przez ostatnie 13 lat życia był dla mnie bardzo ważny. Jeśli ta dziewczynka, jej ojciec, lub chociaż ktoś inny z rodziny, kto słyszał o tym wydarzeniu ogląda to, proszę o skontaktowanie się z moim przyjacielem z planu, dla którego przekazałem wszystkie moje pieniądze. Zadzwońcie na numer teatru, w którym grałem: znajdziecie go w internecie, gazetach, plakatach. A póki co, dziękuję.'
Julia i jej tata spojrzeli na siebie ostentacyjnie, z niedowierzaniem. Każde z nich już dawno zapomniało, że taka sytuacja miała miejsce, a teraz okazało się, że to kogoś uratowało. W końcu mężczyzna odezwał się:
-czy...czy myślisz, że tu chodzi o nas?
Dziewczyna zawahała się, chociaż tak naprawdę nie było praktycznie żadnych wątpliwości. Chyba nie było dużo dziewczynek, które 13 lat temu podeszły z ojcem do bezdomnego, dały mu kawałek białej czekolady, uśmiechnęły się i poszły dalej. Julia ponownie spojrzała na tatę ze zdumieniem w oczach. Tylko mama i dziadkowie nie wiedzieli o co chodzi. Rzucili więc pytające spojrzenie tacie Julii, a ten westchnął i zaczął mówić:
- te kilkanaście lat temu, jakieś kilka dni po Mikołajkach...pamiętam, że to musiało być po Mikołajkach, bo Julcia dostała na nie tę czekoladę..a to o nią tu chodzi...no, kilka dni po Mikołajkach odprowadzałem ją do przedszkola, jak zwykle. Chyba o czymś rozmawiałyśmy, nie pamiętam, ale ona w pewnym momencie faktycznie ode mnie odbiegła do jakiegoś bezdomnego na ławeczce, którego ja na początku nie zauważyłem. Dała mu wszystko, co zostało z jej czekolady i ruszyła ze mną w dalszą drogę. Nie opowiadałem Wam tego, bo.. nie było po co. Nie wydawało się to przecież niczym ważnym, zresztą, po kilku tygodniach już nawet o tym nie pamiętałem.- cała rodzina słuchała mężczyzny, a na ich twarzach malowało się niedowierzanie. Gdy w pokoju zapadła cisza, odezwała się babcia.
-No i dlaczego nie dzwonicie teraz do tego teatru? Ja mam ich numer! Prędko, dzwońcie!
Reszta rodziny całkowicie ją poparła i w końcu Julia poszła po telefon, zapisała w nim numer, który podyktowała jej babcia i zadzwoniła, włączając wcześniej tryb głośnomówiący. Po kilku sygnałach usłyszeli męski głos.
-Słucham?- zaczął rozmowę człowiek po drugiej stronie linii.
-Hm, dobry wieczór...ja dzwonię z audycji...mam na imię Julia i te kilkanaście lat temu dałam tamtemu, hm, bezdomnemu czekoladę. W telewizji mówili, żeby się skontaktować, więc... Dlatego dzwonię
-naprawdę? Szczerze to nie spodziewałem się, że ktoś zadzwoni, ale kazali mi stać na wszelki wypadek przy tym telefonie. Mam szczęście, że rodzina nie miała nic przeciwko, by wcześniej zrobić wieczerzę wigilijną...inaczej nie mógłbym tu być po jej skończeniu. W każdym razie, zaraz przekieruję panią do człowieka, o którym w liście mówił zmarły... Zapisz sobie numer: 789151079...miłego wieczoru pani życzę!
-dziękuję i do widzenia...również miłego wieczoru.- rozłączyła się i spojrzała na tatę, a potem przeniosła wzrok na pozostałych członków rodziny. Milczała przez chwilę, po czym westchnęła.- no, dzwonię- powiedziała cicho, po czym wybrała podyktowany przez człowieka z teatru numer i połączyła się, znowu włączając tryb głośnomówiący, aby wszyscy mogli usłyszeć tę rozmowę.
-halo?- odezwał się głos po drugiej stronie.
-uhm, dzień dobry Panu. Nazywam się Julia i kazali mi się z panem skontaktować, ponieważ to ja te kilkanaście lat temu dałam tę czekoladę pańskiemu, hm, przyjacielowi.
-oh, oczywiście! Cieszę się, że dzwonisz. Mam przekazać Ci pieniądze od świętej pamięci Ryszarda... Zadzwonię do Ciebie jutro, dobrze? Do usłyszenia- mężczyzna zakończył połączenie, a Julia jeszcze raz spojrzała na swoją rodzinę. Cały pokój ogarnęła cisza, a przerwała ją po dziesięciu minutach dopiero mama.
-właśnie, córeczko... Mamy dla Ciebie jeszcze jeden prezent, mieliśmy Ci go dać już po wszystkim...proszę.-powiedziała kobieta, wręczając córce tabliczkę białej czekolady.
☆☆☆
Hm... Cześć. W zasadzie zaczęłam pisać to opowiadanie już ponad rok temu, z myślą, że pojawi się na mikołajki 2018. Gdy nie wyszło, chciałam to opublikować na zeszłoroczną wigilię, lub chociażby pierwszy dzień świąt. A gdy i to się nie udało, chciałam chociaż zmieścić się w okresie świątecznym. Ale tyle się działo, że tego nie zrobiłam i to opowiadanie kurzyło się w roboczych, napisane tylko do połowy. Cały czas wiedziałam, że muszę się sprężyć i napisać to chociaż na te święta. I cóż...zrobiłam to. Świąteczne opowiadanie, jakże dziecinne i głupie, pisane łącznie przez ponad rok, w końcu może ujrzeć światło dzienne. Tylko proszę, nie mówcie, że ta treść jest żałosna i badziewna. Jak mówiłam, pomysł zrodził się już dawno, a żal było mi zostawiać to nieskończone...
Wesołych świąt!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top