VIII

Fale na morzu były ogromne. Tak samo jak lód pływający w nim miejscami. Siła żywiołu, który w mgnieniu oka mógłby utopić człowieka. Zamknąć go pod jednym z dryfujących kawałków lodu. Gdy woda, by się uspokoiła, jeśli żywioł postanowiłby być litościwy, to może nawet zwróciłby ciało na brzeg. Ostatecznie je wypluwając z solą we włosach.

Czasy takie jak te fascynowały Tartaglię. Grał melodię, przechodząc z akordu na akord. Nie znał się na sterownictwie, ale znał się na muzyce. Mógł nią kogoś bezpiecznie otulić. Dodać otuchy. Tuż obok niego siedział Scaramouche. Chłopak przyglądał się poczynaniom załogi z taką samą fascynacją. Najbardziej w pływaniu lubił trudne warunki. Czy sztorm, czy lód. To nie miało znaczenia. Wtedy Childe brał go za rękę albo składał ciepły pocałunek na czole. Był tak blisko z tym swoim ciepłem. Chciał go utwierdzić w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. I choć Scaramouche tego nie potrzebował, to był za to wdzięczny.

Niedługo wyłonił się na horyzoncie mały pomost. Tartaglia położył głowę na ramieniu swojego ukochanego. Przymknął powieki. Piosenka ustała. Nie był tu od tak dawna. Jego Morepesok wyglądało tak jak je zostawił. Tyle, że ostatnim razem on sam był młodszy, bardziej naiwny. Ile lat minęło odkąd został wzięty do Abyss? Nie chciało mu się liczyć. Najważniejsze, że wrócił. Nawet jeśli na krótko, to wrócił. Będzie mógł uściskać swoje rodzeństwo, znów skosztować pomidorowej mamy, nawet pójście na ryby z ojcem nie wydawało mu się aż tak żmudne.

Statek został przycumowany przy moście. Kaeya zszedł na grunt. Powietrze w Snezhnayi było ostre. Odrobinę kłuło w gardło. Śnieg trzeszczał pod jego parą czarnych kozaków. Oczywiście, że Abyss dopłynęło w jednym kawałku. To była załoga zawodowców. Pomyśleć, że Beidou zasugerowała, że mogliby sobie nie poradzić.

Najlepsze urodziny w jego życiu. Scaramouche był tuż obok. Podążał za nim krok w krok. Tartaglia nie mógł jeszcze wciąż w to uwierzyć. Był w Snezhnayi ze swoim ukochanym. Rudzielec nigdy nie łudził się, że będzie mieć jeszcze okazję przedstawić go rodzinie przy obiedzie, a tu taka niespodzianka. Objął swojego chłopaka ramieniem, gdy ten zadrżał pod wpływem zimna. Był lipiec, lecz wciąż leżało trochę śniegu i chociaż woda była w większości odmarznięta, to pływały w niej kawałki nieroztopionego lodu. Snezhnaya nawet w letnie miesiące była zabójcza.

- To więc Tartaglia? Gotów zobaczyć swoją rodzinę?- Kaeya poklepał Childe'a po plecach, wyrywając go ze swojej romantycznej imersji.- Całkiem niezły prezent na urodziny, czyż nie?

Rudzielec zachichotał. Mocniej przyciągnął Scaramouche do siebie. Fioletowowłosy nie był typem, który lubił takie czułości publicznie. Tym razem na to pozwolił. W końcu były urodziny jego ukochanego. Mógł wybaczyć całą tą ekscytację.

- Nie mogę się doczekać. Zabiorę Scarę do mojego rodzinnego domu! Wy w tym czasie możecie zaczekać na statku lub iść do baru. O ile nie jest zamknięty z powodu pewnych wydarzeń...- Childe zrobił małą pauzę i potem znów kontynuował swój słowotok.- Aaa! Pewnie wszyscy sądzą, że nie żyję! Wreszcie będę mógł z nimi znowu porozmawiać. Ciekawe jak urosła Tonia i Anthon. Ach i jeszcze Teucer! Był tylko małym brzdącem, zanim zniknąłem. Teraz pewnie umie już chodzić!

Scaramouche słuchał całego wywodu rudzielca z cierpliwością. Niektórzy piraci tęskno uśmiechali się słysząc ten radosny bełkot. Zapewne sami myśleli o swoich dawnych rodzinach. W ich głowach stare wspomnienia. Znaczna większość jednak odwracała wzrok, udawała, że jest czymś zajęta. Scaramouche lepiej rozumiał tę grupę. Posiadanie takiej rodziny poza Abyss to musiał być skarb. Cóż, przynajmniej dzięki załodze dostali namiastkę tego rodzinnego ciepła. Nawet jeśli było one spowite solą morską i zapachem krwi nieprzyjaciół.

Kaeya był anomalią. Nie należał do żadnej ze stron. Jego reakcja była inna. Nie zdawał się rozpamiętywać swojej rodziny, ale też nie był jakkolwiek rozgoryczony. Skinął delikatnie głową.

- Nie przedstawisz mnie swojej rodzinie?- tego pytania nikt się nie spodziewał. Odpowiedź na nie zdawała się oczywista.

Abyss to byli barbarzyńscy piraci. Kaeya Alberich stał na ich czele. Umiał się uśmiechać. Umiał być cywilizowany, lecz wciąż nie zmieniało to faktu, że był Kapitanem Abyss. Sposób, w jaki o to zapytał był uroczy. Łagodny. Głowa przechylona lekko w bok. Brwi odrobinę zmarszczone. Nie w złości, ale w konsternacji. Wyglądał tak nieszkodliwie.

- Och...- Tartaglia na chwilę się zawiesił. Nieumyślnie wbił paznokcie w ramię ukochanego, którego wciąż obejmował. To mówiło wszystko, co powinien wiedzieć Scaramouche.

- To prywatna okazja- wtrącił się fioletowowłosy. Dyskomfort rudzielca był bardzo widoczny. Scaramouche nie chciał, by coś tak głupiego zepsuło mu jego dzień. Jego urodziny.- Lepiej żebyśmy wybrali się tylko my.

Niedługo po tym, gdy Scaramouche został powiadomiony o planach Kapitana dotyczących urodzin Childe'a, zapytał swojego ukochanego o jedną ważną rzecz. Co chciałby powiedzieć swojej rodzinie, gdyby miał taką możliwość. Wówczas Tartaglia, choć nie wiedział, że niższy pytał na serio, zastanowił się przez chwilę i potem powiedział jedną istotną rzecz. "Chciałbym mieć z nimi jedno normalnie popołudnie... bez morza w tle". To jedno zdanie było bardzo ważne. Naturalnie Childe nie chciał, żeby jego rodzina dowiedziała się o tym, że był w Abyss. Dlatego właśnie ktoś taki jak Kaeya, pierdolony Kapitan tej załogi, nie powinien iść z nimi do rodzinnego domu rudzielca.

- Naprawdę nie rozumiem problemu. Oczywiście goszczenie całej załogi mogłoby sprawić kłopot twojej rodzinie, ale dołożenie jednej, pojedynczej, dodatkowej osoby?- Alberich pokręcił głową. Wciąż nie ustępował.

Taki obrót zdarzeń stawiał Tartaglię w ciężkiej pozycji. Mógł zwyczajnie odmówić Kapitanowi. Powiedzieć nie i z uśmiechem na ustach, spokojnie zaciągnąć Scaramouche do domu jego rodziców. Z drugiej strony... Childe spojrzał na swoją kuternogę. Przeszedł go dreszcz. Na własnej skórze przekonał się jak bezwzględny mógł być Kaeya, a skoro nie ustępował, to znaczyło, że bardzo mu na tym zależało. Kiedy Alberichowi na czymś zależało, zwyczajnie to zdobywał. Bez większego patrzenia na używane środki.

- Skoro tak bardzo ci na tym zależy, Kapitanie- Childe wydobył z siebie nerwowy śmiech.

- Wspaniale- uśmiechnął się Kaeya, zanim zwrócił się do reszty załogi.- Albedo, to ty jesteś na prowadzeniu pod moją nieobecność.

Niski blondyn skinął głową. Reszta piratów również pozytywnie przyjęła tą wiadomość.

Albedo posłał ostatnie obojętne spojrzenie w kierunku Scaramouche. Fioletowowłosy nie miał pojęcia co ono miało oznaczać. Blondyn wiecznie miał ten sam wyraz twarzy. Scaramouche wątpił, że kiedykolwiek widział w wykonaniu Albedo jakąś autentyczną emocję. Może on ich zwyczajnie nie miał?

***

- Pozy... Dużo o tym wiesz, prawda? Najpierw próbowałeś być zimny. Pokazać dla każdego w Abyss jak jesteś ponad tymi przyziemnymi, ludzkimi znajomościami. Potem w obecności rodziny Tartaglii praktycznie na odwrót.

Kaeya sam siebie skarcił w myślach. Miał nie sprowadzać rozmowy na te tory. Przed sekundą to sobie ustanowił. Chyba zawartość butelki powoli zaczynała za nim nadążać. Cóż, czy można go było winić za to, że ciągle wracał do tego rudzielca o promiennym uśmiechu? Każdy postąpiłby tak samo na jego miejscu, prawda? Każdy...

Bezwinna butelka stała na stoliku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top