II
Inazuma o tej porze roku była piękna. Powierzchnia wody połyskiwała przez świecący na nią księżyc. Ani jednej chmury na niebie. Każda pojedyncza gwiazda widoczna gołym okiem. Wśród tej sielanki stał Kunikuzushi, wpatrując się w taflę z mostu w Ritou. Niski mężczyzna o fioletowych włosach i bystrych oczach. Niektórzy mówili, że był piękny jak laleczka. Jego delikatne rysy twarzy i filigranowa postura często myliła innych. Prawda była taka, że Kunikuzushi był przeciwieństwem swojego wyglądu. Kataną umiał posługiwać się jak mało kto. Pewien klan kowali dobrze się o tym przekonał.
Chciał się stąd wyrwać. Czekał na statek. Alcor z załogą Beidou na pokładzie. Podobno przyjmowali uchodźców, jeśli obiecują odpłacić się ciężką pracą na statku. Kunikuzushi mógł harować jak wół. Byle tylko nie być już w tej przeklętej Inazumie. Byleby być z dala od matki.
Z jego myśli wyrwał go niespodziewany dźwięk. Muzyka? Był pewien, że wcześniej nikogo tu nie było. Odwrócił głowę w kierunku odgłosu.
Na moście siedział chłopak. Może odrobinę od niego młodszy. Miał piegi na twarzy i rude włosy. W rękach trzymał lutnię. Była misternie wykonana z rzeźbieniami w kształcie fal na gryfie oraz pudle.
Zaczął grać melodię. Była spokojna niczym kołysanka. Sprawiała, że człowiek od razu się relaksował. Wydawała się być wszystkim czym nie był Kuni. Była delikatna, beztroska, harmonijna.
Palce rudzielca zręcznie przechodziły z akordu na akord. Taka precyzja jakby grał tę piosenkę niezliczoną ilość razy. Dopiero po jakimś czasie dokładniej przyjrzał się jego sylwetce. Musiał parę razy zamrugać, żeby sprawdzić czy naprawdę dobrze widzi. Rudzielcowi brakowało jednej nogi. Co prawda nie całej, ale jednak. Od kolana w dół miał drewnianą kuternogę.
Wziął krok do przodu. Natchniony, żeby powiedzieć coś do tego nocnego grajka. Był jakby nie z tego świata. Po prostu siedział z nogami nad wodą i instrumentem w dłoniach. Jego jednym zmartwieniem było czy poprawnie zagra następną nutę. W tej prostocie było coś pociągającego.
Ręka na ramieniu go zatrzymała. W ułamku sekundy Kunikuzushi wyciągnął swoją katanę. Zamachnął się nią na właściciela ręki. Dłoń prędko się wycofała. Należała do niskiego blondyna. Chłopak patrzył na niego bez wyrazu jak na obiekt badawczy.
- No, no proszę nie ucinać ręki dla mojego sterownika- rzekł mężczyzna o niebieskich włosach. Miał na ustach irytujący uśmiech.- Kaeya Alberich. Kapitan Abyss, a ty to kto?
Źrenice Kunikuzushiego przez sekundę się rozszerzyły. Kapitan Abyss? Podczas swoich wędrówek słyszał parę razy o tej załodze. Historie były straszne, wręcz makabryczne, więc Kuni nie przywiązywał do nich większej uwagi. Według niego Abyss brzmiało bardziej jak mit. Bajeczka do straszenia niegrzecznych dzieci, niż jakieś rzeczywiste zagrożenie.
- Kunikuzushi- odpowiedział po dłuższej chwili.
Mężczyzna w odpowiedzi się zaśmiał. Imię wydawało mu się absurdalne.
- Intrygujące imię- kapitan wyszczerzył się w prześmiewczym uśmiechu. W duchu zapytał siebie, kto normalny mógłby nadać takie imię dziecku... Chociaż patrząc na chłopaka Kaeya nie zdziwiłby się gdyby sam postanowił tak się ochrzcić.- Cóż, Kuni- fioletowowłosy mężczyzna skrzywił się na zdrobnienie.- Mamy tu do załatwienia parę interesów, ale umiesz siedzieć cicho, prawda? Jeśli nie, to możemy ci z tym pomóc.
Przez Kunikuzushiego przeszedł dreszcz. Choć Kapitan używał lekkiego, zabawowego tonu, zdecydowanie groźba jaka za nim stała była na serio. Zacisnął chwyt na katanie. Za Alberichem stała horda piratów. Gotowa zaszarżować. Już zaczął sobie robić obliczenia bitewne. Skończył je, gdy naliczył 5 potencjalnych przeciwników. Nie chciał bardziej się pogrążać. Na pewno da radę. Przecież radził sobie świetnie ze swoją bronią. Wtedy dostrzegł parę osób z tyłu, trzymających kusze. Jak może miałby jakieś szanse w walce wręcz, małe ale jakieś, to na odległość nie było nawet mowy.
Po karku Kunikuzushiego spłynęła pierwsza kropla potu. Odsunął się o krok do tyłu.
Wtem ktoś za nim przemówił. Fioletowowłosy się obruszył. Był to tylko grajek z wcześniej, chociaż teraz jego lutnia nie była w użyciu, a przewieszona przez jego plecy na pasku.
- Kaeya... biedaczek pewnie tylko czeka na statek. Odpuść mu- rudzielec bezceremonialnie oparł się o ramię Kunikuzushiego. Niższy tylko spiorunował go wzrokiem, lecz siedział cicho. Mężczyzna wydawał wiedzieć co robi.
- Tak, czekam na statek- przytaknął fioletowowłosy.
- W środku nocy z kataną? Oryginalnie- Alberich skrzyżował ramiona.- Nie zamierzam znów puszczać wolno świadka, tylko dlatego, że tak zadecydowałeś, Tartaglia
Tartaglia? A więc tak miał na imię ten utalentowany lutnista.
- Ale...
Kapitan uciszył go ruchem dłoni. Znów zwrócił się do Kunikuzushiego.
- To więc? Jaki to statek, na który tak desperacko czekasz?- spytał Kaeya z nutką ironii w głosie.
- Alcor- niebieskowłosy uniósł brwi, szerzej się uśmiechając.- Podobno Kapitan Beidou zabiera uchodźców, jeśli będą ciężko pracować.
Alberich zalał się gromkim śmiechem. Cała załoga wraz z Tartaglią również.
- Beidou, Beidou... Oczywiście. Ona i jej ta wspaniałomyślna załoga. Bliżej im do marynarzy niż piratów- Kaeya wyprostował się i odchrząknął.- Cóż, skoro już tu jesteśmy, to co ty na to, że zabierzesz się z nami? Powiedz w jakim kierunku płyniesz? Jak dopłyniemy do twojego celu, zostawimy cię tam.
Kunikuzushi chwilę stał w bezruchu. Jego cel był jasny. Wydostać się z Inazumy. Nie opracował jeszcze takich detali. Jego zagubienie musiało być widoczne na jego twarzy, bo Kaeya znów przemówił. Kunikuzushi mógł się założyć, że zobaczył coś pokroju współczucia przebiegającego przez jego widoczne oko. Trwało to ledwo chwilę.
- Wyglądasz na obeznanego w walce. Co powiesz na to, że do nas wstąpisz, hm?- chyba nikt nie spodziewał się takiej oferty. Cała załoga zaczęła szeptać między sobą.
Dołączyć do pirackiej załogi. Abyss, które sieje niepokój i strach. Czy był jakiś lepszy rewanż na swojej matce, jakiego mógł dokonać? Pokazać jak bardzo może ją rozczarować.
- Dobrze- zgodził się Kunikuzushi, jeszcze nie wiedząc jak wiele zmieni ta jedna decyzja dyktowana chęcią zemsty.
- Witamy na pokładzie, Scaramouche- rzekł Alberich, po czym zaraz się odsunął w bok na krawędź pomostu.
Fioletowowłosy mężczyzna został wzięty w ramiona Abyss. Gdzieś w tym tłumie piratów widział rudzielca z lutnią, który tak jak każdy krzyczał jego nowe imię "Scaramouche". Chłopak tylko mógł z irytacją pokręcić głową, gdy obchodzono się z nim jak z jakąś nową zabawką.
Kaeya stał w oddali, obserwując całe wydarzenie z uśmieszkiem w oddali. Niski blondyn po jego prawej stronie.
***
- Powinienem nigdy nie przyjąć twojego zaproszenia.
- Wtedy byś go nie poznał.
Scaramouche zacisnął wargi. Patrzył w jego oko z nadzieją, że coś tam zobaczy. Cząstkę człowieczeństwa, zrozumienia, którą okazał mu tamtego dnia na moście. Był w stanie być czymś więcej niż okrutnikiem, prawda? Udowodnił to kiedyś.
Twarz niebieskowłosego wciąż pozostawała neutralna. Może jego ostatki człowieczeństwa umarły gdzieś po drodze? O ile w ogóle je miał. Mogło to być najzwyczajniej głupie wyobrażenie Scary, że coś wtedy dostrzegł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top