4.Geniusz
-Nie. Nie ma opcji. Sorry, ale bardzo dobrze idzie mi samemu
-Nie zachowuj się jak samolubny dzieciak Tony- odwróciłem się by spojrzeć na mężczyznę. Patrzył na mnie z powagą i niezachwianym spokojem w oczach... Oku..
-Fury.. I ty i ja dobrze wiemy, że JESTEM samolubnym dzieciakiem - powiedziałem krzyżując ręce na piersi. Nie miałem ochoty pracować z jakąś księżniczką z kosmosu, babą agentką przydupaską Furego i kujonem zieloną bestią. AH. No i jeszcze z tym obrzydliwym kleszczem Rogersem.
Dobra, może ostatni punkt jest kluczowy. Gnojek stalkuje mnie w szkole, nie chce go mieć jeszcze w pracy.
-Nie mówię, że macie pracować razem nad każdą małą sprawą- zaczął czarnoskóry mężczyzna zrównoważonym tonem głosu. - Będziecie drużyną specjalną, do zadań których normalny człowiek nie byłby w stanie podołać. Jednak musicie trenować razem by nauczyć się pracować ra...
-Słuchaj, bo bardzo ładnie że chcesz pomagać ludziom, ale mówiłem, ja wolę to robić na własną rękę.-wtrąciłem się kierując powoli w stronę wyjścia. - Dzięki za zaproszenie.
-Przemyśl to-słyszałem zachętę w jego głosie. Spojrzałem na mężczyznę ostatni raz i żegnając się wyszedłem z jego biura, a następnie odpuściłem pokład helikariera.
Jak chce robić sobie fantastyczną czwórkę to niech sobie ją tworzy. Ja nie chcę się w to bawić, mam własne problemy na głowie- myślałem zbliżając się do domu.
Rogers nadal mnie prześladował. Gapił się. Uśmiechał. Puszczał oczka. Kręcił się przy mnie... Cóż mamy razem zajęcia więc to w sumie zrozumiałe. Może szaleje.. Może powinienem iść do psychologa... Może to był tylko jakiś głupi żart, a ja panikuje jak panienka. Chociaż z drugiej strony ostrożności nigdy za wiele. Nie chce skończyć ze storpedowaną dupą.
Po postawieniu stopy w domu odetchnąłem. Jakoś tutaj czułem się nieco bardziej bezpieczny.
-Vision, znajdź mi dobrego psychologa. Najlepiej prywatnego. Albo wiesz co, zainstaluj sobie kurs z psychologii czy coś...- powiedziałem chwilę przed ułożeniem się na kanapie i włączeniem telewizji.
-Coś nie tak z twoim zdrowiem psychicznym?- zapytał się ziomek z kamieniem na środku czoła, pojawiający się nie wiem skąd. Spojrzałem na niego unosząc brew.
-Zapomniałeś o moim bardzo miłym koledze ze szkoły, który jest bardzo miły. I bardzo mu się podobam. Tak bardzo, że nie rozumie co to zachowanie przestrzeni osobistej I Naprawdę NIE MAM POJĘCIA DO CZEGO JEST ZDOLNY- nawet nie zorientowałem się kiedy zacząłem krzyczeć. Westchnąłem ciężko chowając twarz w dłoniach. -Może wariuje.. Nie wiem, po prostu mam dość tego typa.
-Myślę, że powinniście porozmawiać. Pójdę po twojego kolegę- słysząc te słowa zerwałem się z kanapy.
-Co?! Nie! Oszalałeś? Nie chce z nim rozmawiać, nie chcę go widzieć!- Vision jednak zamiast mnie słuchać położył mi tylko dłoń na głowię po czym wyleciał przez okno zostawiając mnie samego sobie. Pełnego złości i frustracji. Z nadmiaru emocji kopnąłem kanapę, ale od razu pożałowałem tego i chwyciłem się za nogę kwiląc. Skakałem tak przez chwilę na jednej nodze po czym upadłem plecami na kanapę i patrzyłem się tępo w dość wysoki sufit. Miałem nadzieję, że Rogers będzie zajęty kuciem historii, czy czymkolwiek innym czym się zajmują tacy jak on. Ale wiedziałem, że z moim szczęściem to bardzo mało prawdopodobne.
____
Tak wiem że to krótkie gówno
Nie mam nic na swoją obronę
Nie lubię tego opowiadania i strasznie ciężko się je poprawia :/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top