Rozdział 33
Musiał działać szybko albo ten dzikus zaraz go zatłucze. A jeśli nie on, to chmara nieludzkich maszkaronów, która lada moment dotrze na płaskowyż, lub też przegryzie się do wnętrza kompleksu. A wtedy będzie po nich.
Yaluk stanowczo postąpił krok. Brzytwa na szyi Iktal jeszcze bardziej się zacisnęła.
– Ani kroku dalej! A teraz do schodów, JUŻ! Idziemy na dół! – rozkazał, nie zważając na chorobliwą histerię stojących za nim dziewczyn. – Tłumacz to! – potrząsnął Iktal.
Nastolatka ledwo zdołała wybełkotać jego słowa. Yaluk w odpowiedzi wpadł w szał. Zaczął tłuc wszystko wokół, rycząc w ferworze palącej nienawiści. Chciał rzucić się na Roberta, jakby nie panując już nad własnymi odruchami. Na szczęście paniczne krzyki i lamenty duszonej partnerki skutecznie go przed tym powstrzymywały. Świetnie. To musiało wystarczyć. Ale na jak długo?
– JUŻ! – powtórzył, niemalże podrzynając Iktal gardło. – SCHODY!
Yaluk stał jednak w miejscu, mordując go pełnym żaru spojrzeniem. Rzucał się w nerwowych tikach, jakby sam nie wiedział, czy powinien posłuchać instynktu i rozwalić Traperowi łeb, czy też ratować Iktal. Jeszcze chwila, a zrobi coś naprawdę głupiego.
– Słuchaj, jeszcze możemy to powstrzymać! – dodał, czując, że czas powoli się kończył. – Iktal, powiedz mu, że na dole są wrota. Takie, które trzeba zamknąć! Kurwa, to nie duchy! Oni prowadzili tu eksperymenty z tymi, no...
– Alchemia! – wtrąciła ni stąd, ni zowąd Sofia. W jej drżących dłoniach znajdował się jakiś tajemniczy zeszyt, który skierowała w stronę Yaluka. – Eksperymentowali tu z życiem wiecznym!
– Na dole mają całe, no, muzeum jakichś wykopalisk! – Jego wzrok bez przerwy wbity był w napastnika, który w powoli narastającej histerii skupił uwagę na Sofii. Chwila nieuwagi, a ten mógłby rozpłatać jej łeb. – Tu żył jakiś gatunek i oni... Kurwa, nie wiem! Coś chyba przywołali. Coś strasznego. No, ale... To jest ogółem sieć, ten lukryt! To jebane szczątki tego gatunku, ale ożywione!
– Ożywione już na zawsze. – Sofia raptownie przełknęła ślinę, impulsywnie kartkując swoje dziwaczne znalezisko.
– Ślepi Bogowie... – Iktal nie przestawała siłować się z maczetą Trapera.
– Co mówisz?! – Popuścił nieco ucisk.
– Żyli tu p-przed ludźmi... – wyjąkała, drżąc ze strachu i ledwo łapiąc powietrze. – Uratowali wy-wyspę... a potem oślepli.
Uratowali wyspę?
Przed tą... istotą?
Aż nagle do uszu Roberta dobiegł jakiś potworny, gardłowy odgłos.
Coś rozmytego echem, ogromnego. Chyba z podnóża góry. Zbliżało się.
Nie ma czasu na pogawędki. Nie tutaj.
– Każ tej małpie iść na dół! – warknął, bliski paniki. – Albo zaraz WSZYSCY zginiemy!
Iktal posłusznie wykonała polecenie, choć brzmiała, jakby zaraz miała doznać załamania psychicznego. Jej rozpaczliwy ton wprost przyprawiał o dreszcze. Cokolwiek mu nagadała, ten w końcu postanowił ustąpić, powoli oddalając się w stronę podziemi. Może też usłyszał ten odgłos. Wszak nie wyglądał na laika jeśli chodzi o tę wyspę i zagrożenia, które się w niej kryją.
– Lucaoos ka' le je'elo'. Kíilbaj.
– Słucham? Co on powiedział?
– Że na dole wyrównacie rachunki – wydusiła Iktal. – I że rozłupie ci czaszkę.
* * *
Przewrócony kuter zatrzymał się na mieliźnie. Oderwane kawałki lodu zaczęły masowo wlewać się przez drzwi. Chłód był nie do zniesienia, choć przynajmniej nie było czuć tej obrzydliwej woni rozkładu.
„Widzisz? Nie było tak źle".
Erin wzdrygnęła, gdy lodowata woda zmieszana z nieznaną wydzieliną musnęła jej nogę. Nie czuła nic – prócz czegoś w przełyku. Miała zapchane gardło.
– Chcesz zobaczyć, jak to jest naprawdę?
To nie była wydzielina.
Przyszedł, by zwisać nad nią jak pajęcza skóra. Każdego dnia był coraz niżej – przyduszał ją czarnym mułem z dna. Chciała, by się to skończyło, by mogła już umrzeć. Dlaczego nie umierała...? Czemu nie mogła umrzeć?!
Aż nagle usłyszała, jak ktoś puka przez okno.
* * *
– ...Ani słowa mojej mamie, okej? – poprosiła, choć głos nawet nie zdołał wydobyć się z jej zaschniętych ust. Każdy kolejny krok po tych przeżartych trądem, betonowych stopniach przyprawiał ją o prawdziwie rozdzierający ból stawów, który bezlitośnie promieniował po całym układzie kostnym. Ledwo włóczyła nogami, ciągnięta gdzieś przez Sofię.
Gdzie my jesteśmy? Czy to...?
Aż nagle sobie przypomniała – spadło to na nią jak grom z jasnego nieba. Żywa istota za kontuarem. Mrok. Obecność. Przybysz z innego świata.
...Ostry hak, który miał przekłuć jej płuco i powiesić na wieży.
Nie, nie, nie, nie, nie!
Zaczęła się szarpać, wydając z siebie całą masę chorobliwych, nieartykułowanych jęków. Hak wrzynał się pod żebra. Boże, dlaczego to wszystko nie może się już skończyć?! Czemu nie mogła umrzeć?!
– Erin, ciszej.
Dopiero po dłuższej chwili spazmów zdołała zrozumieć, że tak naprawdę... była znów w podziemiach. W tym smętnym, ponurym labiryncie powoli rozkładającego się betonu, trawionego bez końca jakimś obrzydliwym swędem z najgłębszej otchłani mroku. Sam widok tych niebieskich, kryształowatych bulw na suficie i jakby obwisłych gruczołów wystarczył, by znów porwać ją w upiorny wir niepohamowanej grozy.
...Czemu nie mogłam umrzeć?!
– Hej, szybciej! – ponaglił półszeptem Traper, prowadząc Iktal i idącego przed nimi zwyrola prosto do jakiejś... windy?
Faktycznie, była to winda – a raczej to, co z niej zostało. Brodaty kompan najpierw wcisnął do środka Yaluka, a później Iktal i samego siebie, z twardym uporem zaciskając ostrze na jej krwawiącym gardle. Szybko skinął w stronę Sofii, a następnie winda odjechała. Stare łańcuchy zatrzeszczały złowrogo, opuszczając komorę gdzieś w czarne objęcia niebytu. Erin i Sofia zostały same.
Pozostało im już tylko oczekiwać na kolejny kurs... Przetrwać ten jeden, cholernie dłużący się okres pośród świdrujących ciemności i nieubłaganego poczucia gnającego w ich stronę zła.
– Sof, błagam... zakończ to. – Erin dostrzegła, że jej towarzyszka w niedoli miała przy sobie pistolet na race, który najpewniej zgarnęła z centrum transmisyjnego. Przecież wystarczyłby tylko jeden, jedyny strzał z bliska... Cyk i flara mogłaby wypalić jej czaszkę od środka. To takie proste, czemu by nie spróbować? Przynajmniej byłaby wolna od wyrzutów.
– Jeszcze tylko trochę. Proszę cię, wytrzymaj... – odparła szeptem, próbując nieudolnie dodać jej otuchy. Nagle jednak obejrzała się za siebie, w głąb tunelu.
– Ja... Spieprzyłam wszystko. – Erin zaczęła się trząść, nie mogąc opanować gwałtownego przypływu łez. – Zjebałam z matką...Zjebałam z Yvonne... I zjebałam ze sobą. Kurwa, naprawdę przepraszam.
– Nie myśl, że cię tu zostawię. – Sofia szybko złapała ją za ramię. – Wszystko jeszcze możesz naprawić. Ale teraz...
– Daj spokój. – Wzdrygnęła, czując przeszywającą woń spalenizny z pomieszczenia obok. – Tego już... się nie da naprawić.
– Proszę cię, nie teraz...!
– Po to był Mozambik. Po to była twoja grupka, Sof.
– Pogadamy o tym w jakimś bezpieczniejszym miejscu, okej? – Sofia znów rzuciła pełne grozy spojrzenie w stronę korytarza, po czym... zbladła ze strachu.
– Co się dzieje?
– Ciszej! – Przyłożyła palec do ust. Cały czas patrzyła przed siebie. Nie ruszała się.
...Aż nagle stało się coś dziwnego. Winda się zatrzymała, a po chwili znów ruszyła. Tym razem jednak zdawała się trzeszczeć o wiele, wiele bardziej niż poprzednio.
Czy to...
Obie dziewczyny zamarły. Stanęły w milczeniu i nie odważyły się wymówić już ani jednego słowa. Nagłe uderzenie strachu sparaliżowało ich świadomość do tego stopnia, że nawet nie były w stanie myśleć. Patrzyły tylko na siebie z akcie czystej, obezwładniającej niemocy, która przygniotła ich z siłą spadającego kowadła.
To nie tylko winda trzeszczała.
Coś było w wentylacji.
Nie. To cała baza wibrowała pod naporem nieludzkiego zgrzytania ze ścian, sufitu i podłogi. Już tu byli, za nimi. Wszędzie.
Erin nie była w stanie spojrzeć w korytarz. Nie, nie zrobi tego. Nie chce wiedzieć. Dobry Boże, Erin, nie rób tego! ...Sterczała jak lodowa bryła, miażdżona paraliżującym terrorem dojmującej świadomości tego, co na pewno tam było. Za jej plecami. Jedyne, co widziała, to szalony błysk lukrytu. Cienie. Szkaradę spustoszenia.
A windy nie było.
Ta chrupotała jak stado robaków, wspinając się powoli przez górski masyw. Wreszcie – chyba po całym tysiącleciu – jej górna krawędź zaczęła się powoli wynurzać, ciągnięta leniwie przez pękające liny.
Jednak była pusta.
Erin nawet nie pamiętała, jak znalazła się w środku – urwał jej się film. Musiała wskoczyć tam w czystym akcie zwierzęcej desperacji, piorunem chwytając się tych rozszarpanych prętów. Sofia była tuż za nią. Ruszyły. Prosto w głąb nieznanych jej poziomów w konające trzewia Zakazanych Ruin. Miejsca, które stanie się ich grobowcem.
* * *
Wreszcie winda dojechała. Obie dziewczyny wyskoczyły z niej jak szalone, trzęsąc się w silnym napadzie obsesyjnych palpitacji. Odgłosy nie ustały. Cały czas tam były – na górze. Coraz niżej. Jebane zastępy, miliony bulgoczących poczwar. Trzeszczały. Spuszczały się w dół szybu.
Nagle na samym środku korytarza pojawiła się Iktal. Przeżarta terrorem Erin zdążyła już pomyśleć, że Yaluk zamordował Trapera i że zaraz zobaczy jego bezwładne ciało, leżące gdzieś z bestialsko rozprutą głową. Nic takiego jednak nie było. Brodacz niespodziewanie wyłonił się z cienia i – jak widać – był śmiertelnie świadom zbliżającego się zagrożenia. Szybkim gestem wskazał drogę. Prosto korytarzem – biegiem! – przez kompletnie nieznane jej ostępy gnijącego kompleksu.
Piekielne drapanie. Zewsząd.
Erin gnała ile sił, ignorując łamiący ból w kolanach. Robiła wszystko, byleby tylko nadążyć za Traperem... obecnie liczyło się już tylko to. Nie chciała zostać w tyle. Nie sama. Jeszcze trochę i...
Coś nagle stanęło im na drodze.
Nie było człowiekiem.
To była...
Erin przestała oddychać.
W jednej sekundzie miażdżącej zgrozy straciła jakąkolwiek władzę nad umysłem.
Zobaczyła to coś, a potem krew. Świeżą, ale nie swoją, która trysnęła wszędzie jak z rozprutej tchawicy. Wyrwane żebra. Nim zdołała ogarnąć to, co się dzieje, do jej uszu dobiegł zwierzęcy ryk – głuchy skowyt obłędu, podobny do rechotu palonej żywcem świni, albo umierającego stada ciągniętego na rzeź. Ochrypły zew totalnego upadku i degeneracji – bezkształtnej abominacji, której wystający, garbaty kościec przerósł wszelkie granice jej zdolności poznawczych. Pogrom.
To wystarczyło, by strącić ją w sferę prymitywnych instynktów – dzikiego szału na wpół świadomej ucieczki, chorego galopu prosto przed siebie. Gdziekolwiek! Wiedziała tylko, że biegnie, a to monstrum tam było. Nic nie widziała. Targała na oślep zrywy pajęczyn i kurzu. Ktoś ją wołał, chyba Iktal. Usłyszała wrzaski – przedśmiertne wołanie zmieszane z upiornym ssaniem, które niosło się echem. Boże! To tu było! Szarżowało, waląc kikutami o ziemie.
– Te sznyty!!! – ktoś krzyczał jej do ucha, dławiąc się w panicznym szale. – Pamiętasz te sznyty?! Z DOKÓW...!!!
Erin nie wiedziała, czy w tej właśnie chwili postradała rozum, czy możne w szczycie histerii jej pamięć rozdarła się na tysiące niespójnych kawałków – ale pamiętała już tylko bieg, chorobliwe krzyki i chaos. Wszystko zlewało się w jeden, rozpaczliwy pokaz slajdów, podlany chorobliwym kołataniem serca i poczuciem zbliżającej się śmierci.
Nagle zdała sobie sprawę, że leży w jakimś szybie wentylacyjnym. Było to jedyne wyjście. Czołgała się, najciszej jak tylko mogła, ledwie powstrzymując własny lament. Sunęła przez ropiejące wnętrzności przylegającej do niej stali. Tunel ciągnął się bez końca. Nagle coś zawyło. Dźwięk odbił się echem po wszystkich odnogach szybu, grzmiąc niczym rozdarte zaświaty. Pędziło tu. Ziemia trzęsła się w posadach, jakby wszystko miało runąć. Erin przeciskała się dalej. Wrzeszczała w bezgranicznym napadzie szału. Nie mogła się ruszyć! Nie było tu miejsca! Zaczęła się dusić, szarpiąc wszystko wokół. I wtedy podłoże się zapadło. Szyb runął w dół z armatnim hukiem, ciskając Erin prosto do wnętrza jakiegoś pokoju. Ta podniosła się w jednej chwili. Coś tu było – jakaś wielka maszyna... Pełno kurzu! Tego niebieskiego, wzbitego w powietrze pyłu, który niczym śnieg zalegał pośród setek albo nawet tysięcy niewielkich, przypominających czekoladę... sztabek lukrytu? Erin zakaszlała, ledwo widząc drogę. Aż nagle zamarła, gdy z urwanego szybu po raz kolejny wydobył się ten antyludzki odgłos. Był cholernie blisko. To wystarczyło, by dziewczyna po raz kolejny zatraciła się w wariackim pościgu. Staranowała drzwi. Pomknęła prosto przez korytarz, trzęsąc się jak opętana. Nagle ktoś ją zawołał – to był Traper.
Następne, co pamiętała, to jego sylwetkę. Stał przed jakąś śluzą i był cały we krwi. Ściskał w milczeniu pistolet na flary, celując prosto przez otwór śluzy. Jego ręka drżała jak struna. Wszędzie była świeża posoka. Iktal wrzeszczała w chorej manii, tak straszliwej, że nie sposób było tego wyrazić słowami.
– Te sznyty...! – powtarzała Sofia, gapiąc się tępo przed siebie. – Z DOKÓW!
Dopiero w następnej chwili Erin zdała sobie sprawę z makabrycznego spektaklu, który rozgrywał się obok. Ciało Yaluka stanowiło rozprutą miazgę – z wyrwanymi żebrami i rozciętą powłoką płuc, które charczały rozpaczliwie w agonalnych skurczach, plując krwią po Iktal. Wyglądał, jakby dosłownie coś rozcięło go na pół z siłą, której nie sposób sobie wyobrazić.
To było jak jebanym transie.
Erin ledwie zdołała się z tego ocknąć. Widziała tylko rozpacz Iktal, która w psychopatycznym obłędzie szarpała jego zwłokami, jakby nie mogąc przyjąć do świadomości tego, że on już nie żyje.
Że ta wyspa go pochłonęła.
Dopiero potem to wszystko... znów do niej wróciło. Nagle ułożyło się w czytelną mozaikę czystej, absolutnej i niepohamowanej zgrozy, która powróciła ze zdwojoną siłą. Erin aż zasłabła, padając na ziemię. Wszystko sobie przypomniała: te szczątki ociekające ropą, plujące lepkim, rzecznym mułem... Bezimienny terror o zgarbionym, kościstym ciele. Coś tak obrzydliwie zniekształconego, że porównanie do czegokolwiek byłoby kłamstwem. Ohydna abominacja. Obwisła skóra, ociekająca trądem po kikutach. Przybysz, który pojawił się i zniknął jak zły sen. On wyłonił się... ze ściany. Te odgłosy, ciemność...! Nieustające drapanie dobiegające ze ścian...!
– Z doków...!!! – bełkotała Sofia, patrząc jej prosto w oczy. Jej łamiący się głosik ledwo przebijał się przez chorobliwe zawodzenie Iktal. – ...Prosto z doków!
A Robert nawet nie drgnął, bez przerwy mierząc pistoletem w uchyloną śluzę. Ciemność, która się w niej kłębiła, zdawała się nie mieć końca. Gęstniała z każdą chwilą, tchnąc martwym, coraz głośniejszym echem zbliżającej się zguby.
Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie to się wydarzyło – ale w pewnej chwili Traper złapał Iktal za więzy i siłą oderwał od ciała, rzucając prosto w stronę głębi tunelu. Gdy próbowała się rwać, bezlitośnie ciskał ją o ziemię.
– Idziemy – rzucił chłodno w stronę dziewczyn, dając do zrozumienia, że nie będzie tolerował sprzeciwu.
_______
„Mała" przerwa, ale to BĘDZIE kontynuowane dalej. Trzymajcie za mnie kciuki ❤️
PS. Jeśli to czytacie to proszę o feedback, jak się Wam podobało do tej pory? Po dłuższym czasie zastanawiam się, co było nie tak i co będę mógł ulepszyć przy następnej iteracji oraz w kolejnych rozdziałach. Tak więc, proszę o komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top