sedemindvajset (27)

- Przeglądnąłem już chyba wszystkie te albumy, cały jej pokój i ciągle nic nie wiem - wściekał się Anze, bezmyślnie chodząc po pokoju. - Mówiła mi, że uwielbia Londyn, ale nie sądzę, że pojechałaby do Anglii. Musiała pójść jakimś tokiem rozumowania, a tam nie ma nikogo, kto mógłby ją chociaż trochę pokierować. Nienawidzi Francji, więc mogłaby uciec tam dla niepoznaki, ale myślę, że nie pojechałaby tam, gdzie przeżyliśmy naprawdę piękne chwilę. Nad łóżkiem ma wielką, podświetlaną mapę całego świata, co tym bardziej miesza mi w głowie.

- Anze, może powinieneś dać sobie spokój? Napisała, że wróci, więc to zrobi. Równie dobrze, możesz jej szukać teraz na księżycu. Nie zostawiła po sobie żadnego śladu.

- Nie mogę, Domen. Muszę ją znaleźć, nie potrafię bez niej nawet normalnie oddychać.

- Nie wiem, naprawdę. Nie mam pojęcia. Nic nie przychodzi mi na myśl. Ojciec stwierdził, że powinniśmy po prostu czekać, więc wszyscy to robimy. Nie zastanawialiśmy się nawet, dokąd mogła polecieć. Raczej nie mamy żadnej rodziny poza Słowenią, Katia ma ewentualnie trochę znajomych po świecie, ale nikt z nas za bardzo ich nie zna.

- Jaki mógł być ciąg zdarzeń, co? Wtedy w nocy, kiedy wybiegła z domu i już nie wróciła.

- Kurwa, Anze, parują nam już mózgi. Nie wiem jaki mógł być ciąg zdarzeń, do cholery. Nie było mnie tutaj, tak?

- Zapewne wróciła autem do Słowenii, zostawiła gdzieś samochód i dopiero wtedy gdzieś poszła. Zapewne była w jakimś klubie, tam wszędzie roi się od alkoholu i narkotyków.

- Wiesz ile klubów jest w Słowenii? Kiedyś z Masą i kilkoma znajomymi próbowaliśmy obejść chociaż połowę z nich. Skończyło się na tym, że zarzygałem z kumplem wszystkie wózki przed supermarketem, a byliśmy tylko w siedmiu miejscówkach.

- Pomyśl trochę. Była pijana i naćpana, biegła w deszczu, nie miała czasu, aby zastanawiać się do jakiego klubu ma iść. Poszła do tego, który jest najbliżej.

- Są tutaj niedaleko dwa kluby - poddał się w końcu, pozwalając snuć drugiemu chłopakowi dalsze domysły. - Idziemy tam? Chociaż nie wiem czy to ma sens. W klubach niechętnie sprzedają informacje.

- Spróbujmy - westchnął ciężko.

***

- Dzień dobry - powiedziała z delikatnym uśmiechem.

Na tarasie siedziała starsza pani, bujając się lekko na bujanym fotelu. Miała zarzucony na siebie kraciasty koc, a na jej kolanach rozłożony leżał album ze zdjęciami.

- Dzień dobry - odpowiedziała, również się uśmiechając. - Już wstałaś? Jest bardzo wcześnie.

- Ostatnio nie potrafię spać dłużej - odpowiedziała szczerze.

- Ja zawsze byłam nauczona wczesnego wstawania. Najpierw pracowałam, później opiekowałam się dziećmi i teraz, kiedy lata mojej świetności już minęły, zwyczaje nie odeszły. Ciągle budzę się o świcie i idę oglądnąć te cudowne widoki.

- Tak, jest tutaj naprawdę pięknie - szepnęła, siadając na ławeczce nieopodal kobiety.

- Można się zakochać w tym miejscu, prawda? Przeżyłam tutaj najpiękniejsze lata swojego życia i cieszę się, że ciągle mogę tutaj być. Kiedy mój mąż jeszcze żył, siadaliśmy tutaj razem i wspominaliśmy całe życie. Zawsze chcieliśmy się tutaj zestarzeć i umrzeć tutaj. Strasznie mi go brakuje.

- Bardzo mi przykro.

- Niepotrzebnie, dziecino. Wierzę, że jest teraz w lepszym miejscu i jest szczęśliwy, czekając tam na mnie.

Katia otarła szybko łzę wzruszenia, która pojawiła się na jej policzku i uśmiechnęła się, poprawiając koc na ramieniu kobiety. Jednocześnie rzuciła okiem na zdjęcie w albumie, które wyglądało na naprawdę stare.

- To pani mąż? - zapytała delikatnie.

- Tak, to mój ukochany Albert. Sama zrobiłam mu to zdjęcie miesiąc przed naszym ślubem. Natomiast to - przerzuciła kilka kartek - jest z naszego wesela. Wszystko mam tutaj poukładane chronologicznie. Niezbyt często przeglądam zdjęcia, wolę żywe wspomnienia, które po prostu są. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju, dlatego postanowiłam przejrzeć albumy i natrafiłam na to zdjęcie, które chciałam.

Przerzuciła dużo kartek, chociaż zatrzymywała się dłużej przy niektórych fotografiach. W końcu jednak otworzyła album kilka kartek przed jego końcem i wyciągnęła z folii jedno zdjęcie, podając je Katii. Dziewczyna przyjęła je, uważnie przyglądając się grupce dzieci pozującej do osoby, która trzymała aparat. Zaśmiała się cicho, poznając siebie i swoich braci, a później przeniosła wzrok na małą, łysą dziewczynkę i pogładziła palcem buźkę dziecka, próbując sobie przypomnieć coś więcej niż to, co powiedział jej doktor. Czas jednak zdziałał swoje, sprawiając, że nie do końca pamiętała tamten okres czasu. Przesunęła wzrok na kilka nieznajomych dziecięcych twarzy, aby dotrzeć do chłopca, którego kojarzyła aż za bardzo. Uśmiechnęła się smutno, widząc, jak chłopczyk wyciąga swoją rączkę i była pewna, że już chwilę po zrobieniu zdjęcia rozległ się jej własny krzyk, kiedy mały Anze pociągnął ją za warkoczyk.

- Wiedziałam, że kojarzę twoją twarzyczkę. Marjia powiedziała mi tylko, że będziemy mieć gościa, jednak nie powiedziała, że będziesz to ty. Kiedy cię zobaczyłam to od razu pomyślałam o tej małej dziewczynce ze zdjęcia. Bardzo wydoroślałaś od tamtej pory, jednak tak naprawdę nic się nie zmieniłaś. Ciągle jesteś tą samą malutką Katią, którą mój mąż poił czarną kawą - zaśmiała się na to wspomnienie. - Nawet nie wiesz jaką burę dostawał później od nas wszystkich. Miałaś tylko cztery latka! A on zanurzał łyżeczkę w kawie, nabierał troszkę, dmuchał i dawał ci prosto do buzi. Ciągle się zastanawiam dlaczego tak małemu dziecku smakowała gorzka, czarna kawa. Cała reszta dzieci od razu pluła, ale nie ty i Anze. Wy byliście prawdziwymi smakoszami.

- Ciągle pijam tylko czarną kawę, bez żadnych dodatków - zachichotała dziewczyna. - I Anze tak samo.

- Ciągle utrzymujecie znajomość? - uśmiechnęła się szeroko.

- Tak, ostatnio byliśmy nawet bardzo blisko. Teraz wszystko nieco się posypało, dlatego tutaj jestem. Muszę przemyśleć kilka spraw.

- Zawsze z mężem prorokowaliśmy, że między wami będzie coś więcej. Już jako dzieci trzymaliście się cały czas ze sobą, a on był w stosunku do ciebie prawdziwym dżentelmenem. Przepuszczał cię w drzwiach, oddawał ostatnie ciastko i zjadał za ciebie obiad, kiedy ty nie miałaś ochoty, a wiedziałaś, że rodzice będą źli, jeśli posiłek nie zniknie. Nawet jeśli później kłóciliście się tak bardzo, że aż dochodziło do rękoczynów. Zazwyczaj o to, że Anze ciągnął cię za włosy lub ty specjalnie rozwiązywałaś mu sznurówki w butach. Zawsze jednak do siebie wracaliście i wszystko kończyło się ogromnym uściskiem.

- Nie miałam o tym pojęcia - zaśmiała się krótko, załzawionymi oczami patrząc jeszcze raz na zdjęcie, zanim wyciągnęła rękę, chcąc oddać je kobiecie.

- Zachowaj to zdjęcie, kochaniutka. Na znak tego, że wszystko będzie dobrze. Tak samo jak wtedy, kiedy beztrosko biegaliście tutaj, po prostu ciesząc się wakacjami.

- Dziękuję - nachyliła się, delikatnie przytulając starowinkę.

- Wierzę, że znajdziesz tutaj odpowiedzi na swoje pytania. Teraz wybacz, ale jestem już za stara na ciągłe siedzenie - docięła samej sobie i wstała powoli. - Pójdę się jeszcze trochę położyć. Nie czuj skrępowania, dobrze? Pamiętaj, że jesteś tutaj jak wśród rodziny.

Katia uśmiechnęła się, z wdzięcznością pomagając kobiecie dostać się do domu, aby później wrócić do swojego pokoju, gdzie usiadła na łóżku i sięgnęła po telefon. Odblokowała urządzenie, nie przejmując się powiadomieniami i spojrzała na tapetę, przedstawiającą śmiejącego się Anze, obejmującego jej osobę. Porównała zdjęcie z fotografią trzymaną w dłoni i zaśmiała się cicho. Odłożyła komórkę oraz starannie schowała podarunek, aby delikatny papier się nie poniszczył. Położyła się na łóżku, patrząc w sufit i już wiedząc, co powinna dalej zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top