🦋 ROZDZIAŁ XV 🦋
Gdy Diana usłyszała pukanie, uniosła głowę znad książki, odrywając różowy zakreślacz od papieru. Wyciągnęła z ust zatyczkę, zamknęła mazak, a następnie zaznaczyła nim moment, w którym skończyła czytać.
— Otwarte — oznajmiła, odkładając książkę na bok tak, aby jej okładka nie rzucała się w oczy. Wolała uniknąć zbędnych pytań na temat fabuły, której przez tego jednego bohatera i tak nie potrafiłaby opowiedzieć.
Viola wsunęła głowę przez szczelinę w drzwiach. Okulary przeciwsłoneczne zsunęły się z jej włosów, ale złapała je, zanim uderzyły o podłogę. Miała na sobie eleganckie szorty w kolorze butelkowej zieleni, biały top i sandały na niskim słupku, przez co wyglądała jak siostra Diany, a nie jej matka.
— Jedziemy na zakupy? — zapytała, kręcąc na palcu kluczykiem od auta.
Dziewczyna skrzywiła się, osuwając się na poduszce.
— Gorąco — odparła markotnie. — Otworzyłam okno na sekundę i miałam wrażenie, jakbym otworzyła piekarnik.
Viola oparła się o framugę, krzyżując ręce na piersi.
— Auto jest klimatyzowane, sklep też, spędzisz na zewnątrz maksymalnie pięć minut. Łącznie!
Diana pokręciła głową, krzywiąc się nieprzekonana.
— Pojedziemy na kawę karmelową — przekonywała dalej kobieta. Poruszyła sugestywnie brwiami, prawie pewna swojej wygranej. Starbucks zawsze był kartą przetargową.
— Zbyt mdłe na taką pogodę.
— To na mrożoną herbatę malinową.
Oczy Diany błysnęły, ale początkowo nie chciała dać po sobie poznać, że została przekupiona. Niby niechętnie sturlała się z łóżka na zimną podłogę.
— Daj mi pięć minut.
Viola podskoczyła zadowolona, że nie będzie musiała jechać sama. Całym sercem nienawidziła robić zakupów. Tego dnia miała wolne od pracy, dlatego postanowiła uzupełnić zapasy, po tym jak rano zajrzała do lodówki. Poza światłem znalazła w niej również masło, resztki z poprzedniego dnia, połówkę awokado oraz przeterminowany jogurt. Zrezygnowała ze śniadania i zastąpiła je kawą.
— Mamo, zrobiłaś listę zakupów? — zapytała siedzącej przy stole Sophie. Staruszka miała na nosie grube okulary i pochylała się z długopisem nad kartką. Chociaż mogłaby wszystko wysłać w wiadomości tekstowej, wciąż wolała tradycyjne rozwiązania.
— Moment — mruknęła i dopisała jeszcze dwa produkty, po czym podała zapiski synowej. Viola przewertowała wszystko, aby upewnić się, że będzie w stanie się po niej rozczytać. Wcisnęła karteczkę do kieszonki torebki, po czym przewiesiła ją sobie przez ramię.
Diana przebrała się w zwiewną sukienkę w liliowym kolorze i nowiutkie, białe trampki. Schodząc po schodach, związała włosy w niedbałego koka. Miała zamiar przejrzeć się jeszcze w lustrze przed wyjściem, ale wiedziała, że wtedy z pewnością znajdzie jakieś mankamenty we fryzurze i popsuje ją próbami naprawienia.
Przedłużały zakupy w nieskończoność, byle tylko nie wychodzić z klimatyzowanego budynku. Kilka razy okrążyły sklep, dokładnie sprawdzając każdą alejkę. Przez to, że obie nie zjadły śniadania spakowały do koszyka nadmiar przekąsek. Diana upewniła się, aby poza zapasem chipsów paprykowych, kupić również inne smaki dla Dantego.
Pół godziny później odhaczyły już wszystkie produkty z listy Sophie i patrzyły na kosze z przecenami, zastanawiając się nad zakupem rzeczy, których zdecydowanie nie potrzebowały. Ostatecznie Diana wybrała dla siebie kilka zeszytów i nowy komplet zakreślaczy (ten był pastelowy, więc koniecznie go potrzebowała) na zbliżający się rok szkolny.
Gdy w końcu zapłaciły za zakupy i zaniosły je do samochodu, zaczęły na nowo odczuwać skutki upału. Nawet gdyby wizyta w kawiarni nie była kartą przetargową dla obecności Diany, ostatecznie i tak poszłyby po coś zimnego do picia. Rozwiązały spędzenie w niej więcej czasu, ale obie stwierdziły, że zakupy wypompowały z nich całe pokłady energii.
Żar uderzył w ich twarze, kiedy automatyczne drzwi rozsunęły się przed nimi.
— Daj spróbować — poprosiła Diana, wyciągając rękę po napój Violi. Nie puszczając kubka, pozwoliła jej napić się odrobiny kawy, czego dziewczyna od razu pożałowała. — Już wiem, po kim Dante ma taki okropny gust.
— Nie, akurat on to nie wiem po kim to ma — burknęła, biorąc mały łyk słodkiego napoju córki. — Ja przynajmniej piję z mlekiem i odrobiną cukru, a on robi sobie herbatkę z węgla.
Diana parsknęła śmiechem. Omiotła spojrzeniem parking w poszukiwaniu ich samochodu, ale jej spojrzenie zawiesiło się na znajomej sylwetce. Zwolniła, na co Viola obróciła się zdziwiona w jej kierunku. Dziewczyna mrużyła oczy, aby upewnić się, że dobrze widzi. Zdecydowanie powinna zainwestować w okulary korekcyjne, a nie kolejną parę butów.
— To Erin? — zapytała mamy, a ta podążyła za jej spojrzeniem.
Na środku parkingu faktycznie stała Freeman, jednak nie była sama. Rozmawiała z chłopakiem, którego Diana nie rozpoznawała. Zaglądała do wszystkich szufladek swojej pamięci, ale w żadnej z nich nie odnalazła twarzy nieznajomego.
Erin nie wyglądała na zadowoloną tym spotkaniem. Starała się zbyć swojego rozmówce i odsuwała się od niego za każdym razem, gdy ten postawił krok w jej stronę. Wyglądała jednocześnie na wściekłą i przerażoną. Viola nie miała aż tak dobrego słuchu, aby z tej odległości wyodrębnić bicie jej serca, ale nerwowy, drżący głos był wystarczającym sygnałem, że coś nie grało.
— Znasz tego chłopaka? — zapytała rudowłosa, zatrzymując się.
— Nie — odparła Diana, a po chwili namysłu dodała: — Może to jej były chłopak? Ona albo Dante kiedyś wspominali, że czasem sobie o niej przypomina i ją nachodzi.
— Pozwolę sobie założyć, że nie ma ochoty z nim rozmawiać. — Przymknęła oczy, aby skupić się i podsłuchać ich rozmowę, po czym energicznie pokiwała głową. — Tak, kłócą się.
Spojrzały na siebie i przytaknęły w niemym porozumieniu. Sekundę później już szły w kierunku nastolatków żwawym i pewnym siebie krokiem. Chłopak postawił kolejny krok z wyciągniętymi rękami w stronę Erin, a ona tym razem zamiast odsunąć się, pchnęła go z całej siły. Zaparł się nogą i zachwiał, a torba wypełniona zakupami zsunęła się z ramienia dziewczyny.
— Nie jestem mistrzynią zgadywanek, ale ona daje ci jasne wskazówki, żebyś zostawił ją w spokoju — wypaliła Viola, mierząc napastnika surowym spojrzeniem. Znacznie nad nią górował, a mimo tego roztaczała wokół siebie aurę, przez którą każdy mógłby poczuć się maleńki.
Diana dotknęła ramienia Erin, dostrzegając iskierki w jej oczach. Jeszcze nie płakała, ale niewiele jej brakowało, aby rozkleić się z wściekłości.
Nastolatek zmierzył spojrzeniem po kolei każdą z dziewczyn, długo analizując twarze nowo przybyłych. Próbował odnaleźć je we wspomnieniach, aby upewnić się, czy aby na pewno nigdy się nie spotkali.
— Znalazłaś sobie kolejnych obrońców? — wypluł w kierunku Freeman, wiercąc dziurę w jej czaszce znad ramienia Violi. — Ten twój blondyn sam sobie nie daje rady?
— Spierdalaj, Paul — warknęła na granicy wytrzymałości. Pięść zaczęła ją swędzieć i gdyby nie trzymająca ją Diana, wepchnęłaby mu ją do gardła. Nie zważałaby na to, jak źle mogłoby się to dla niej skończyć. Doskonale znała jego możliwości, siłę i absolutny brak granic.
Zrobiłaby to dla samego widoku zaskoczenia na jego twarzy, bo końcu znalazła w sobie siłę, aby się mu postawić. Możliwe, że musiałaby potem szukać pod samochodami własnych brakujących zębów. Byłoby warto.
— Słyszałeś? — Viola wskazała na Erin kciukiem. — W podskokach. Albo ci pomogę.
— Co mi zrobisz? — Prychnął lekceważąco. — Poskarżysz się moim rodzicom?
— To będzie najmniejszy z twoich problemów.
Roześmiał się, kręcąc głową. Próbował wyminąć kobietę, aby ponownie stanąć twarzą w twarz z Erin, ale nie pozwoliła mu na to. Nawet kiedy postawił kilka kroków, pani Redfield osłaniała nastolatkę własnym ciałem. Zmrużył oczy i spojrzał na nią, jakby stojąca przed nią Viola nie istniała.
— Kiedyś będziesz sama. Może jutro, może za miesiąc, a może za rok. Wtedy sobie porozmawiamy i nikt cię nie uratuje.
Odprowadziły go wzrokiem, gdy ruszył do samochodu. Trzasnął drzwiami, po czym odjechał z parkingu, zostawiając za sobą chmurę spalin.
— Nienawidzę go — wymamrotała Erin, poprawiając ciężką torbę.
— O co mu chodziło? — zapytała Diana.
Szły pod ramię w kierunku samochodu, mrużąc oczy od ostrego światła słonecznego. Było tak gorąco, że powietrze w oddali falowało, a na rozgrzanych maskach dałoby się zrobić jajecznicę.
— Nie wiem, serio — jęknęła. — Zawsze się gubię, jak on zaczyna gadać, bo daje mi sprzeczne sygnały.
Viola zatrzymała się i obróciła w kierunku dziewczyn. Ściągnęła brwi, zasysając resztkę kawy z kubka. Siorbnęła głośno, gdy na dnie zostały same kostki lodu.
— To nie był pierwszy raz? — Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie wymieszane z gniewem. Erin pokręciła głową i zaraz spuściła ją, jakby przyznała się do czegoś wstydliwego. — Odwieziemy cię do domu, kochana.
Wszystkie wsiadły do samochodu i zapięły pasy. Viola od razu puściła muzykę, aby rozluźnić atmosferę i ruszyła z miejsca parkingowego. Diana ustawiła nawiew na swoją twarz i przysunęła do niego rozgrzane policzki, siorbiąc zimny napój.
— Swoją drogą... — odezwała się Erin, gdy wyjechały już na drogę. Wyginała palce ze stresu, który dopiero z niej schodził. — Mogłybyście nie mówić Dantemu o całej tej sytuacji?
Diana odwróciła się na siedzeniu, a po minie Violi widać było, że gdyby nie prowadziła, z chęcią również by to zrobiła.
— On nie wie? — zdziwiła się.
Erin pokręciła głową i odgarnęła włosy za ucho.
— Na razie nie i wolę, żeby tak zostało. Wiecie, jaki on jest. Strasznie opiekuńczy.
— Coś o tym wiem. — Diana wywróciła oczami, zerkając w kierunku mamy, która uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie chcę, żeby narobił sobie problemów. On takie rzeczy będzie chciał rozwiązywać przemocą i groźbami, a nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł. Poza tym chwilowo ze sobą nie rozmawiamy...
Oczy Diany rozszerzyły się w przerażeniu.
— Jak to?
Ta wiadomość była dla niej ciosem. Z jej punktu widzenia wszystko w związku brata układało się perfekcyjnie. Nie była świadkiem, żeby para się kłóciła i zawsze wyglądali, jakby cieszyli się każdą chwilą spędzoną w swoim towarzystwie. Wiedziała również, że nawet najgorszy związek dla osób postronnych może wydawać się usłany różami.
— Muszę sobie przemyśleć parę rzeczy, o których mi powiedział, a on daje mi na to czas — wyjaśniła, dając jednocześnie do zrozumienia, że nie są wcale skłóceni. Mina Diany wskazywała na taką obawę. — To dość ciężkie do przetworzenia.
Viola zamrugała kilka razy, analizując, co powiedziała dziewczyna. Spojrzała na jej odbicie w lusterku, a po chwili ciszy, zapytała:
— Czy mówisz o...
Specjalnie przedłużała samogłoski, aby Erin mogła jej przerwać.
— O wirusie, tak. — To jedno słowo wywołało nieprzyjemny dreszcz na ich kręgosłupach. Do tej pory osoby, które poznawały ich sekret były skrupulatnie selekcjonowane. Nawet Aiden będący w ich życiu od dziecka dowiedział się o wszystkim niedawno, mimo że nigdy nie zwątpili w swoje zaufanie do niego. Erin prawie nie znali, dlatego wywoływała ona cień niepokoju. — Nie przyznał się, że wiem?
Dante również o tym wiedział, dlatego w nieskończoność odkładał tę rozmowę. Bał się przyznać, że nawalił. Ufał Erin, ale nie wiedział, jak reszta rodziny na nią zareaguje.
— Jeszcze nie. — Viola zacisnęła usta w wąską kreskę. Już wiedziała, że skonfrontuje syna z tą informacją, gdy tylko go spotka.
Zapadła niezręczna cisza. Erin poczuła, że dotąd życzliwe kobiety, nagle zdystansowały się. Nie odpowiadało za to nic innego jak strach. Nie miały żadnej gwarancji, że ich tajemnica jest bezpieczna w rękach nastolatki, która niedawno pojawiła się w ich życiu. Ona z kolei nie mogła dać im nic poza własnym słowem, mającym dla niej ogromne znaczenie.
— Jeśli o mnie chodzi... — Erin odezwała się w końcu, próbując przerwać ciszę, która zaczęła ja dusić. — ... Wasza tajemnica jest u mnie bezpieczna. Będę milczeć jak grób.
— Oby — mruknęła Diana, wciskając pusty kubek w uchwyt. Wytarła mokrą dłoń w materiał sukienki. — W przeciwnym razie będziemy musiały cie zabić. — Obróciła się przez ramię z poważną miną i zaciśniętymi ustami, ale w sekundzie, w której odnalazła iskierkę strachu w oczach koleżanki, roześmiała się. — Żart.
Viola odwiozła nastolatkę pod sam dom. Erin zdążyła się nieco rozluźnić przez ten czas. Gdy wyszła z samochodu, podeszła jeszcze do okna od strony kierowcy, a kobieta opuściła szybę. Freeman chichotała, nie potrafiąc się opanować.
— Z czego się śmiejesz? — zapytała pani Redfield. Uśmiech zaczął jej się udzielać.
— Bo jak pani groziła Paulowi, to miałam wrażenie, że to Dante w ciele kobiety. — Zaśmiała się, tym razem głośno. Poprawiła torbę na ramieniu, która zsunęła się, gdy Erin się pochyliła. — On by powiedział to samo.
🦋🦋🦋
Aiden otworzył szeroko usta w szoku w reakcji na słowa wypowiedziane przez jego przyjaciela.
— Powiedziałeś jej? — zapytał zaskoczony, prostując się na siedzeniu.
Dante zaparkował w punkcie widokowym na całe Roseville. Miejsce to było skryte wśród rozłożystych drzew, rzucających dający ulgę cień. Gdyby Nathan nie musiał iść do pracy, najprawdopodobniej spędziliby cały dzień w jego basenie.
Redfield oparł się o otwarte drzwi samochodu i na moment przestał przestępować z nogi na nogę. Odkąd wyszedł z domu Erin, a jednocześnie po raz ostatni miał z nią kontakt, cały czas chodził podenerwowany. Mało spał, gdyż co noc budziły go koszmary. Na każdym kroku walczył ze sobą, a w jego sercu pojawiły się niepewności.
Nie bał się tego, że dziewczyna wygada komuś jego tajemnicę.
Bał się, że już nie spojrzy na niego w ten sam sposób. Nie najlepiej na jego psychikę działał również fakt, że prawie stracił przy niej kontrolę. Mógł ją skrzywdzić, a to sprawiało, że wolał, aby nie chciała go znać. To było łatwiejsze rozwiazanie niż radzenie sobie ze strachem.
Dante schował twarz w dłoniach i przykucnął. Aiden był pierwszą osobą, której powiedział, co wydarzyło się u Erin. Nie miał odwagi przyznać się rodzicom, jak bardzo namieszał. Chociaż wiedział, że raczej nie mieliby mu tego za złe, to czuł pewnego rodzaju wstyd. To on był odpowiedzialny za większość problemów związanych z wirusem. Praktycznie wszystko działo się z jego powodu, a dodatkowo zamieszał w to kolejną niewinną osobę.
— Nie miałem szans, żeby tym razem się wywinąć — przyznał, przeczesując palcami włosy. Złączył je na karku. — W twoim przypadku mogłem podjąć decyzję. W przypadku Erin nie miałem wyjścia.
— Jak to się stało?
Aiden oparł łokcie na kolanach, a Dante w tym czasie wpatrywał się w jego buty, jakby w ten sposób próbował zebrać myśli.
— Zacząłem tracić nad sobą kontrolę. — Westchnął, po czym spojrzał przyjacielowi w oczy, szukając w nich potępienia. Spojrzenie Prince'a nie wyrażało żadnych emocji, zupełnie jakby ta informacja w żaden sposób na niego nie wpłynęła. — Jej pies zawsze wyczuwa, kiedy coś się ze mną dzieje i zaczyna na mnie warczeć. No i mnie ugryzł.
— Nie mogłeś uciec jak za pierwszym razem?
Redfield uniósł jedną brew i prychnął.
— Przypomnij sobie, jak zacząłeś panikować, kiedy przebiłem sobie rękę nożem.
— Racja. — Aiden machnął jedynie ręką, dając przyjacielowi znak, aby kontynuował.
— Chciała mnie zawieźć na szycie, a potem myślała, że to taka sztuczka. — Uśmiechnął się lekko pod nosem. Wtedy była to niesamowicie stresująca sytuacja, ale z biegiem czasu potrafił odnaleźć w niej zalążek komizmu. — Złapałem za nożyczki i pokazałem jej, jak rana się zrasta.
Prince próbował się nie zaśmiać. Mógłby pokusić się o stwierdzenie, że jego przyjaciel lubił szokować swoimi zdolnościami i przyprawiać o utratę zmysłów. Całe szczęście, że nie skakał z budynków, aby udowodnić swoją nieśmiertelność.
— Jak zareagowała?
— Stwierdziła, że mnie pojebało. — Dante wzruszył ramionami, stając na równe nogi. — Ogólnie nie najgorzej. Nie zaczęła krzyczeć, ale poprosiła, żebym dał jej czas, aby to przetrawić.
Nastolatkowie postanowili przenieść się na trawę i położyć na niej. Chłód bijący od ziemi dawał ukojenie rozpalonym ciałom. Aiden wsunął dłonie pod głowę i spojrzał na chmury, marszcząc przy tym brwi. Jedna z nich wyglądała jak żyrafa, ale nie to przykuło jego uwagę.
— Powiedziałeś, że nie miałeś wyjścia.
Dante obrócił głowę w kierunku przyjaciela. Łańcuch przy jego spodniach brzęczał, gdy obracał go w palcach.
— Co? — zapytał zaskoczony, początkowo nie rozumiejąc stwierdzenia.
— Z Erin. Że nie miałeś wyjścia i musiałeś jej powiedzieć o wirusie — wyjaśnił, kładąc dłoń na piersi. Po chwili oderwał ją od ciała i zaczął intensywnie gestykulować. — Tylko, że ty miałeś wyjście. Mogłeś obrócić to wszystko w żart, a wiem po sobie, że w takiej sytuacji mogłaby chcieć w to uwierzyć. — Spojrzał mu przenikliwie w oczy, a w jego zielonych tęczówkach błysnęły iskierki. — Ty chciałeś jej powiedzieć.
Dante przez moment po prostu otwierał i zamykał usta za każdym razem, kiedy próbował coś z siebie wydusić. Miał rację. Uważał, że była to sytuacja bez wyjścia, ale od początku mógł z tego wybrnąć. Miało to jednak swoją cenę.
— Aiden, ona czuje, że ja kłamię. Raz poważnie się pokłóciliśmy o moje sekrety i gdybym teraz znowu zaczął kręcić, jestem pewien, że bym ją stracił. A ja cholernie nie chcę jej stracić. — Zacisnął usta, uświadamiając sobie, jak wielką wagę mają dla niego wypowiadane słowa. Znaczyły więcej niż „kocham cię". — Zawszę mówię, że mógłbym dla ciebie skoczyć w ogień i myślę, że dla niej byłbym w stanie zrobić to samo. Dla niej mógłbym puścić z dymem cały świat.
Szatyn uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową. Otarł niewidzialną łzę z policzka, po czym powachlował oczy dłonią.
— No nie wierzę, Redfield się zakochał i to tak na poważnie.
Jęknął, gdy Dante zamachnął się i uderzył go pięścią, trafiając akurat w udo. Nie poczuł bólu, a mimo to ostentacyjnie zawodził jak zraniona gazela.
— Wiem, że ten temat został już przewałkowany tysiąc razy, ale... — podjął blondyn niepewnie. — Ja dalej się boję.
— Że stracisz przy niej kontrolę?
Pokiwał głową.
— Że ją skrzywdzę. Tu nie chodzi tylko o nią, ale o was wszystkich. Mógłbym skrzywdzić każdego z was i nie potrafiłbym tego powstrzymać.
— Nie zrobisz tego. Jestem pewien.
Dante na te słowa spionizował się i usiadł po turecku na trawie.
— Skąd w tobie tyle wiary, co? — powiedział nieco ostrzej niż planował. — Nie możesz być tego pewien, jeśli ja sam nie jestem siebie pewien. Nie potrafię tego kontrolować.
— Bo na tym polega przyjaźń, Dante. — Aiden podparł się łokciami i spojrzał na chłopaka. Kosmyki włosów opadły mu na czoło. — Ufam ci i będę wierzył w to, że nigdy nie skrzywdziłbyś nikogo bliskiego. Już teraz świetnie radzisz sobie z wirusem, tylko brakuje ci wiary w siebie. To, że raz zdarzyło ci się całkowicie stracić nad sobą panowanie o niczym nie świadczy. Każdy ma gorsze momenty. Nie możesz cały czas zapętlać się w swoich myślach, żyć tą jedną sytuacją i warunkować na jej podstawie swoją wartość. Jesteś czymś więcej niż prawdopodobieństwem rozszarpania czyjegoś gardła.
Te słowa tak w niego uderzyły, że po raz drugi zaniemówił. Gryzł wnętrze policzka, próbując odnaleźć w sobie siłę, aby się odezwać. Aiden miał tak odmienne spojrzenie na przyjaciela, że nie potrafił objąć tego umysłem.
— Dziękuję — wydukał. — Za to, że nie wątpisz we mnie, nawet kiedy ja już dawno straciłem wiarę w siebie.
Telefon w kieszeni Dantego zawibrował, przerywając tę chwilę. Czar atmosfery momentalnie opadł, a mimo tego nastolatek wciąż odczuwał pewnego rodzaju ulgę. Jakby Aiden swoimi słowami zdjął z jego klatki piersiowej ciężki kamień i nagle znowu mógł zaczerpnąć pełny haust powietrza.
Mama: Nie zapomniałeś mi o czymś powiedzieć?
I powietrze nagle znowu zrobiło się gęste.
— Muszę wracać. — Dante poderwał się do pozycji stojącej i uderzył dłońmi o uda. — Chyba mam przesrane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top