🦋 ROZDZIAŁ VII 🦋
— A ty co zrobiłeś?! — wypalił zszokowany Nathan, wypuszczając z rąk pada na podłogę. Kontroler odbił się kilka razy i wylądował obok łóżka, na którym leżał Aiden. Zmierzył Redfielda zaskoczonym wzrokiem, a następnie przeniósł spojrzenie z powrotem na telewizor, gdzie kontrolowana przez czarnowłosego postać przestała się poruszać i atakować wrogów.
Prawy kącik ust Dantego uniósł się lekko do góry, kiedy patrzył kuzynowi prosto w oczy.
— Wyszedłem — powtórzył, tym razem głośniej, wyraźniej i wolniej. Zupełnie jakby chłopak nie usłyszał go za pierwszym razem.
Nathan patrzył na niego tępym wzrokiem, analizując drobne elementy mimiki jego twarzy w poszukiwaniu oznak kłamstwa. Załamał ręce, kiedy nic nie znalazł.
Prince zrezygnowany odrzucił od siebie kontroler, w momencie pojawienia się na ekranie napisu „Nie żyjesz". Chociaż zaciekle próbował, nie udało mu się obronić bezczynnej postaci.
— Ty robisz takie rzeczy specjalnie czy nieświadomie jesteś taki głupi?
— Moim zdaniem nie zrobił nic złego. — Aiden wzruszył ramionami, rozprostowując bolące od leżenia w jednej pozycji plecy. — Była pijana i ledwo trzymała się na nogach. Lepiej, że wyszedł niż żeby mieli zrobić coś, czego potem będą żałować.
— Czego tu żałować? Przecież jak chuj widać, że oboje na siebie lecą. — Nathan prychnął z niedowierzaniem.
— To nie ma znaczenia — odparł blondyn, podnosząc kontroler z podłogi, aby odłożyć go na biurko. — Była pijana.
— Szybko by przetrzeźwiała — drążył brunet.
Nikt nie zaśmiał się z jego żartu. Prince i Redfield patrzyli na niego w ciszy przez moment, a on zauważalnie stracił dotychczasową pewność siebie. W końcu Dante postanowił znowu zabrać głos.
— Słuchaj, to że tobie nie przeszkadza, że z Charlotte się ruchacie po używkach, to w porządku. Tylko że to powinna być obustronna, świadoma decyzja, a jej stan był daleki od świadomości. — Oparł łokcie na kolanach i przetarł twarz. — Nie rozumiem tego drążenia i ponaglania. Jeśli coś ma między nami być to będzie. W swoim czasie.
— Nie znasz się na żartach, stary — jęknął, upijając łyk piwa z puszki.
— Poza tym ja nie wiem, czy jestem gotowy na związek po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło — mruknął bardzo cicho, a mimo tego został usłyszany. Aiden zawiesił na nim wzrok, a w jego oczach krył się smutek. — Od tamtego dnia nie straciłem nad sobą kontroli.
— To chyba dobrze? — Prince nie był pewien swoich słów. Wciąż nie wiedział do końca, jak działają wszelkie aspekty związane z wirusem. Jego przyjaciel starał się mu wszystko tłumaczyć na bieżąco i rozwiewać wszelkie wątpliwości, ale informacji było zbyt dużo, aby przyswoić je w tak krótkim czasie. — Może w końcu go opanowałeś.
Dante pokręcił głową.
— Nie opanowałem, on sam odpuścił. — Spojrzał na Aidena spod gęstych rzęs. — Nie wiem, co się stanie, jeśli znowu stracę kontrolę. Naprawdę. Co jeśli nigdy jej nie odzyskam?
Nie przyznawał się nikomu do tego, ale bez przerwy czuł w brzuchu zaciśniety supeł. Wiedział, że straci panowanie w najbliższym czasie, ale nie miał pojęcia, kiedy to nastąpi. Nie potrafił przewidzieć, co stanie się zapalnikiem, ani jak poważna okaże się sytuacja. Zwykle potrafił odciągnąć swoje myśli od sytuacji wystarczająco, aby kontrola wróciła, dlatego tak bardzo przerażała go bezsilność, którą czuł tamtego dnia. Samo wspomnienie bycia zamkniętym we własnym ciele przyprawiała go o dreszcze i powodowało falę mdłości.
— Musi być jakiś sposób! — Szatyn splótł ze sobą palce i oparł na nich podbródek.
— Chciałbym go znać...
Rozległo się pukanie do drzwi, a kiedy Dante powiedział „proszę", zostały lekko uchylone. Głowa Diany ostrożnie wsunęła się do środka przez powstałą szczelinę, a jej wzrok omiótł szybko pomieszczenie.
Wszyscy patrzyli na nią wyczekująco.
— Co robicie? — zapytała, przeciągając samogłoski. Weszła ostrożnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi i stanęła przy nich, przenosząc ciężar ciała z pięt na palce. Miała na sobie białą, plisowaną spódniczkę tenisową i granatową bluzę, spod której wystawał kołnierzyk koszuli.
— Siedzimy — odparł Dante, naśladując jej ton głosu. — Co chcesz?
— Nic, nudzę się. — Spojrzała najpierw na Aidena, a następnie na Nathana i zadecydowała, że jeśli nie usiądzie obok kuzyna, jej brat nie da jej spokoju przez cały wieczór. Chłopak przesunął się, robiąc jej miejsce, gdy zauważył, że ruszyła w stronę kanapy. — Zrobiłabym coś... szalonego.
— Szalonego? — powtórzył Aiden, śmiejąc się. — Czyli co?
— Tego właśnie nie wiem. Miałam nadzieję, że wy mi pomożecie coś wymyślić.
— Wiecie, czego dalej nie zrobiliśmy? — Nathan odstawił puszkę z hukiem na biurko, po czym opadł z powrotem na kanapę, krzyżując ręce na piersi. — Kutatripu.
Diana rozwarła szeroko oczy i parsknęła śmiechem.
— Kuta... Czego?!
— Kutatrip — powtórzył Aiden, jakby to było coś oczywistego.
— Zaplanowaliśmy kilka lat temu trasę, która na mapie utworzy kształt kutasa — wyjaśnił Dante, obracając się na krześle i wybudził komputer z uśpienia. Po kolei zaznaczał na mapie kolejne punkty, recytując je z pamięci. — Orangevale, Folsom, Carbondale, Dagon, Plymouth, Clarkville, Rescue, wokół jeziora Folsom, Coloma, Cool, Auburn i z powrotem do Roseville. — Kiedy skończył, pokazał wszystkim swoje dzieło w postaci narysowanego na mapie męskiego przyrodzenia. — Ale na to trzeba całego dnia, jak nie kilku. Możemy to zrobić w te wakacje, ale na pewno nie dzisiaj.
— Koniecznie musimy to zrobić wszyscy! — zaszczebiotała dziewczyna i klasnęła w dłonie z podekscytowania.
— Moglibyśmy pojechać na dwa auta — zaproponował Nathan, wstając, aby wyciągnąć z kieszeni paczkę papierosów. Przygryzł jednego i zaczął szukać zapalniczki, jedną nogą już klęcząc na kanapie, a wolną ręką otwierając okno. — A teraz możemy pojechać na punkt widokowy, bo w sumie dawno tam nie byłem.
Diana powstrzymała się, żeby automatycznie nie zaprotestować. Ostatnio, gdy tam była, patrzyła w gwiazdy wtulona w Conrada i przeżyli swój pierwszy pocałunek. Te wspomnienia za bardzo bolały. Wiedziała jednak, że najlepszym sposobem, aby stały się odrobinę bardziej znośne, było nie unikanie chodzenia w miejsca, które się jej z nim kojarzyły. Tak samo z wrotkami — jeśli chciała się całkowicie z niego wyleczyć, musiała stawiać się w trudnych sytuacjach i mierzyć z bolesnymi wspomnieniami.
Nathan wyszedł przez okno na dach garażu, gdzie rozsiadł się wygodnie i odpalił papierosa. Prince zdawał się zauważyć tę milisekundę zawahania na twarzy nastolatki.
— Diana chciała zrobić coś szalonego — zauważył Aiden, rozciągając się, gdy wstał z materaca. Schował do kieszeni telefon, który mu z niej wypadł. — Punkt widokowy jest fajny, ale nie jest szalony. Proponuję, żebyśmy po prostu wyszli na spacer i zobaczyli, co dzieje się na mieście, a na pewno wpadniemy na jakiś głupi pomysł.
Nathan dopalił papierosa, Dante wyłączył konsolę, Aiden bezceremonialnie zmienił koszulkę na jedną z szafy swojego przyjaciela, a Diana pobiegła do swojego pokoju, żeby założyć skarpetki, bez których obtarłyby ją buty. Kiedy wszyscy byli już gotowi, zeszli na dół, po czym wyszli na zewnątrz, obierając za cel podróży centrum miasta.
Im bardziej zagłębiali się w miejską dżunglę, dochodziło do nich, że Roseville tętniło życiem. Roześmiani, pijani ludzie przechadzali się uliczkami, będąc w trakcie zmieniania miejsca zabawy. Niektórzy nawet się nie kryli i po prostu pili w miejscu publicznym, nie zaprzątając sobie głowy późniejszymi konsekwencjami.
Ponad budynkami dostrzegli powoli obracający się diabelski młyn, a po roznoszących się w okolicy krzykach domyślili się, że gdzieś musi być więcej trochę bardziej ekstremalnych atrakcji.
— Czemu nikt mi nie powiedział, że rozłożyło się wesołe miasteczko?! — Oczy Diany błyszczały z przejęcia, cieszyła się, jakby na powrót miała dziesięć lat, a tata właśnie jej obiecał watę cukrową.
— Bo chyba nikt nie wiedział — odparł Dante, po czym poklepał ją po głowie.
Ruszyli w tym samym kierunku co większość ludzi, zakładając, że w ten sposób dotrą do centrum imprezy.
— Ja wiedziałem, ale nie uznałem tego za „szalone". — Nathan wzruszył ramionami. Wyciągnął z kieszeni koszuli blanta i uśmiechnął się szeroko. — Na coś takiego trzeba się zjarać.
— Brzmi nielegalnie — mruknął Aiden. — Wchodzę w to.
— Z chęcią też bym w to wszedł, gdyby palenie na mnie działało — jęknął Redfield, załamując ręce.
— Bo jakbyś nie był pizdą, to mógłbyś się od czasu do czasu lekko podtruć i już by działało. — Nathan bawił się zapalniczką w dłoni. — Chodźmy w tę uliczkę.
Wszyscy podążyli za brunetem i weszli pomiędzy budynki. Od jednej ściany do drugiej było tak niewiele miejsca, że gdyby dwie osoby chciały się tam minąć, z pewnością zaczepiłyby o siebie barkami.
— Czekaj. — Prince nagle zatrzymał się, najwidoczniej nie potrafiąc jednocześnie iść przed siebie i łączyć ze sobą wyimaginowanych puzzli. — Chcesz mi powiedzieć, że za każdym razem, gdy razem paliliśmy, traciłem połowę zioła?
— Dlatego zawsze ci wciskałem za nie pieniądze. — Dante zaśmiał się. — Jestem pewien, że dalej nie znalazłeś całej kasy, którą ci podrzuciłem, żebyś mi jej od razu nie oddał.
— Przynajmniej był fair. — Diana zachichotała, zbliżając się nieco do Nathana, który właśnie podpalał bibułkę.
— I dlatego właśnie dzisiaj nie dostaniesz. Wszyscy tutaj znają prawdę i nie musisz przed nami udawać. — Kuzyn zaciągnął dym do płuc i przytrzymał go chwilę, zanim wypuścił pachnącą chmurę, która ich otoczyła.
— Dlaczego nigdy po prostu nie mówiłeś na imprezach, że nie pijesz i nie palisz? — Nastolatka zdziwiła się. Wodziła wzrokiem za blantem, który powędrował w dłonie Aidena. Chłopak zaciągnął się, a następnie oddał go z powrotem Nathanowi. — Wydawałbyś się wtedy mniej fajny, ale nie musiałbyś udawać.
— Gdyby wiedzieli, że jestem trzeźwy na każdej imprezie, to by mi nie dali spokoju. Próbowaliby albo wcisnąć mi alkohol na siłę, albo wrobić mnie w bycie kierowcą i rozwożenie ludzi. Na jedno i drugie bym się nie zgodził, ale to strasznie męczące, kiedy ludzie cały czas pytają „dlaczego nie pijesz?".
— Wydaje mi się, że lepszym pytaniem byłoby „dlaczego pijesz?". Ludzie zawsze traktują niepijących jak jakiś odmieńców.
Nathan w końcu dostrzegł spojrzenie Redfieldówny i wyciągnął w jej stronę dłoń z dymiącym skrętem.
— Chcesz? — zapytał, mrużąc ciężkie powieki.
— Nie dawaj jej — warknął od razu Dante, opierając się o ścianę ze skrzyżowanymi.
— Bo co? Ma własny rozum, niech zdecyduje za siebie. Chyba wiemy, jak skończyły się twoje ostatnie próby kontrolowania jej.
— Bo ma piętnaście lat! — ryknął, po czym dodał z westchnieniem: — Jak się wkurwię, to się cofnę w czasie i założę twojemu ojcu kondoma, bo jesteś dzisiaj nieznośny.
Mimo że wszyscy parsknęli śmiechem z żartu Dantego, samemu Redfieldowi nie drgnął nawet kącik ust. Poczuł znajome pieczenie w klatce piersiowej, które początkowo zignorował. Rozmasował skórę na mostku, jakby uczucie było jedynie nerwobólem.
— Z drugiej strony chyba lepiej, żebym zapaliła z wami małego buszka, niż gdybym miała to zrobić z obcymi ludźmi, nie?
Dante wziął głęboki wdech, a pieczenie ustało.
— Matka zabije najpierw mnie, a potem ciebie, jak się dowie — stwierdził. — A potem Nathana. Aidena raczej oszczędzi, bo kocha go bardziej niż nas. Więc no, na własną odpowiedzialność.
Szatynka klasnęła w dłonie ucieszona, a jej kuzyn okazał się doskonałym nauczycielem, który po kolei jej wyjaśnił, co powinna zrobić. Zgodnie z instrukcjami zaciągnęła się i przytrzymała dym w płucach, na co Prince od razu wtrącił, że podobno ta taktyka nic nie daje. Gdy chciała wypuścić powietrze, poczuła tak silne drapanie, że nie potrafiła zrobić tego w kontrolowany sposób. Dym przedarł ją po płucach i przełyku, na co aż się zgięła w pół i jęknęła z bólu.
Aiden pomasował ją pokrzepiająco po plecach.
— Lepiej wejdzie — skomentował.
— Nie wiem, nic nie czuję — odparła, trzymając dłoń na klatce piersiowej i masując dekolt okrężnymi ruchami.
— Od razu przecież nie zadziała. — Dante wywrócił oczami. — Musisz zaczekać.
— Może zapalę jeszcze jednego? — zaproponowała, oblizując usta.
— Nie — odparł bez zastanowienia Nathan, po czym sam zaciągnął się dymem. — Zawsze jak palisz pierwszy raz, to ciągniesz jednego i czekasz.
— Nie polecam się przepalać na początek — dodał Aiden, potakując. — Moje pierwsze palenie zakończyło się atakiem paniki.
Redfield spojrzał się na swoje buty i mimochodem położył dłoń na klatce piersiowej. Jego serce mocno dudniło o żebra, aż dziwiło go, że nie było to bolesne.
— Pamiętam to. — Prychnął, nie kryjąc uśmiechu na wspomnienie. — Teraz to się wydaje śmieszne, ale wtedy brzmiało poważnie. Od tamtego wydarzenia już nigdy nie widziałem, żeby walił wiadro.
— No... — Prince podrapał się po karku. — Myślałem, że umieram, a potem, że zwariowałem.
— Brzmi naprawdę strasznie. — Uśmiech Diany pobladł. — Nigdy nie miałam ataku paniki, ale wierzę, że jest to naprawdę okropne uczucie, kiedy wszystko ci się miesza w głowie.
— Też nigdy nie miałem — wtrącił się Nathan. — Nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to uczucie.
— Nagle serce zaczyna ci szybciej bić i nie możesz złapać oddechu. Próbujesz, ale każda ilość powietrza, jaka dostaje się do twoich płuc wydaje się być niewystarczająca. Masz wrażenie, jakby coś ciężkiego naciskało ci na klatkę piersiową...
— Szczerze, to nie jest najlepszy temat do rozmowy po zapaleniu blanta — zauważył blondyn, widząc przejętą minę swojej siostry.
— Muszę to przepalić — oznajmiła, po czym przejęła końcówkę od Nathana i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, zaciągnęła się mocno, tym razem już nie kaszląc. — Opowiesz mi o tym innym razem.
— Na osobności. — Dante poruszył sugestywnie brwiami. — Zarezerwuję wam romantyczną kolację we dwoje, żebyście mogli razem na spokojnie porozmawiać o ataku paniki Aidena po ziole.
Prince zaśmiał się niezręcznie.
— Jezus, myślałam, że odpuścił. — Diana westchnęła.
— Wiecie, co jest dobre na ataki paniki?
— Nie kończ.
Dante zmoknął głośno ustami.
— Sprawdzona metoda. — Uśmiechnął się szeroko, obracając się na pięcie, po czym spojrzał przez ramię. — Jak już skończyliście, to chodźmy pograć na jakiś maszynach.
— Tak! — krzyknęła Diana. — Chodźmy wydać absurdalną ilość pieniędzy na chwytaku, żeby wyciągnąć maskotkę, którą da się kupić znacznie taniej!
— Może będą jakieś kolejki? — Nathan rzucił pytanie w przestrzeń.
— O, przejechałbym się. — Aiden spojrzał na Dianę, aby upewnić się, że jej również podoba się ten pomysł. Zapomniał jednak o tym kompletnie, kiedy zobaczył jej ciężkie powieki i przekrwione oczy. — Jak tam, młoda?
— Ale mi fajnie — odparła z szerokim uśmiechem na ustach.
— Widzimy.
— Aż tak to widać? — zdziwiła się, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy i cały czas podśmiechiwała się pod nosem.
— Daj mi swój telefon — poprosił Prince.
Redfieldówna wyciągnęła z torebki komórkę, po czym wręczyła ją chłopakowi, kompletnie zapominając, aby ją odblokować. Okazało się to niepotrzebne, kiedy ten włączył aparat i zrobił jej zdjęcie z lampą błyskową, po czym oddał urządzenie. Nastolatka weszła w galerię i od razu maksymalnie przybliżyła fotografię na swoją twarz. Zaczęła się śmiać tak głośno, że już po chwili brakowało jej powietrza w płucach, a twarz przybrała czerwony odcień. Pokazała zdjęcie również Dantemu i Nathanowi. Brat zaśmiał się krótko, kuzyn z kolei podzielił jej reakcję, jeszcze bardziej nakręcając tę karuzelę, przez co Diana nie była w stanie się opanować.
— Dość — jęknęła, z trudem łapiąc oddech. — Prawie się udusiłam.
Nathan i Diana śmiali się już ze wszystkiego, nawzajem nie pozwalając się sobie uspokoić, podczas gdy Dante i Aiden rozglądali się po okolicy, szukając ciekawych atrakcji. Wesołe miasteczko zostało rozstawione na dużym parkingu obok sklepów. Neonowe światła bijące od poszczególnych stoisk oświetlały drogę do tego stopnia, że gdyby nie czarne jak smoła niebo bez ani jednej gwiazdy, można by pomylić noc z dniem. W powietrzu roznosił się zapach tanich hot dogów i smażonej cebuli, frytek i piwa, które ludzie pili hektolitrami z plastikowych kubków.
Dante i Aidena zatrzymali się przed namiotem, z którego środka dobiegały do nich odgłosy głośnej muzyki i automatów. Obrócili się w kierunku Diany i Nathana, aby dostrzec, że zahaczyli o strzelnicę. Podekscytowała dziewczyna pokazywała brunetowi ogromną pluszową ośmiornicę, na której zdobycie musiałby przeznaczyć zdecydowanie więcej pieniędzy, niż był w stanie.
— A potrafiłbyś na przykład — zaczął Prince, kiedy ruszyli powoli w kierunku stoiska — wsłuchać się i wyłapać, co można tutaj znaleźć? Usłyszeć, co ludzie zamawiają, na co kupują bilety, o czym rozmawiają?
— W takim zgiełku zawsze jest to trudne — wyjaśnił. — Czasem uda mi się coś wyłapać, ale nie jestem w stanie niczego zagwarantować.
Zatrzymał się na moment, przymknął powieki i wziął głęboki wdech, aby za chwilę wypuścić całe powietrze z płuc. Bodźce bombardowały go, nie pozwalając się skupić na niczym konkretnym. Słyszał piski, śpiewy, otwierające się puszki piwa, skwierczące kiełbaski, śmiechy, kółka kolejki jadące po szynach.
— Ktoś krzyknął, że kolejka jest zajebista — powiedział w końcu, otwierając oczy i uśmiechając się lekko na widok zafascynowanego przyjaciela.
— Ale to jest kozackie — skomentował, nie potrafiąc wyjść z podziwu.
— Dopóki nie tracę nad tym kontroli. Wtedy już nie jest takie fajne.
Dotknął swojej klatki piersiowej, czując w niej dyskomfort i nic poza tym.
— Chłopaki, mamy zadanie bojowe! — krzyknął Nathan, wyciągając z kieszeni portfel, z którego wysunął dziesięć dolarów. — Zrzucamy się na grę i zdobywamy tę wielką ośmiornicę dla młodej.
Oczy Diany błyszczały ze szczęścia, na widok czego nikt nie potrafił zrezygnować z tego pomysłu.
Aiden i Dante również położyli na blacie po banknocie. Razem wykupili sześć gier, na każdą z nich przypadało sześć śrutów do wiatrówki. Miły staruszek obsługujący biznes dał im łącznie czterdzieści dwa naboje, kiedy usłyszał Dianę odmawiającą strzelania, żeby nie zaprzepaścić czyjejś kolejki.
Szatynka poszła na pierwszy ogień i nie potrzebowała instrukcji obsługi, gdyż tata nauczył ją obsługiwać broń. To, że była jej przeciwniczką i nigdy nie miała zamiaru jej użyć, nie zmieniało faktu, że lepiej wiedzieć, jak się z nią obchodzić. Brak praktyki jednak odbił się na jej wyniku — udało jej się ustrzelić tylko połowę metalowych blaszek.
Aiden wyciągnął telefon, żeby zrobić każdemu na pamiątkę po kilka zdjęć z bronią. Po chwili przypomniał sobie, że w kieszeni schował również swój analog, którego również użył z nadzieją, że na kliszy jest jeszcze trochę miejsca.
Następny w kolejce był Nathan. Najprawdopodobniej poszłoby mu znacznie lepiej, gdyby potrafił się przestać śmiać i ustabilizować chwyt.
Prince wręczył Dianie swój aparat, a ona od razu zrozumiała, jakie zadanie zostało jej powierzone. Najpierw sfotografowała Nathana, który objął za szyję swojego kuzyna, podczas gdy blondyn stał twardo z założonymi na piersi ramionami i starał się nie uśmiechnąć. Później uwieczniła również skupionego Aidena — szło mu lepiej niż czarnowłosemu, dzięki czemu odratował nieco ich sytuację. Uśmiechnął się lekko, kiedy dostrzegł skierowany w jego stronę błysk flesza.
— To miłe — powiedział, odkładając wiatrówkę na blat i schodząc przyjacielowi z drogi.
— Co? — zdziwiła się Diana, wyciągając przed siebie aparat, żeby zrobić sobie zdjęcie z chłopakiem. Zrobiła dziubek i zmrużyła oczy, a on uśmiechnął się szeroko i zmierzwił jej włosy. Obróciła urządzenie i wpatrywała się w nie przez chwilę tępym wzrokiem. — Ja pierdole, chciałam sprawdzić, jak wyszły...
Aiden parsknął śmiechem i wziął aparat, kiedy zażenowana, ale jednocześnie rozbawiona swoim stanem nastolatka mu go oddała. Zerknęła w kierunku przygotowującego się do gry brata. Wyglądał na nieco zmieszanego, kiedy wziął do ręki broń. Patrzył się na nią przez dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby się wahał.
— Diana?
— Hmm? — Odwróciła głowę z powrotem w jego stronę. Oślepił ją flesz. — To musiało wyjść okropnie.
— Niemożliwe. Już ci mówiłem, że jesteś fotogeniczna — odparł Prince, chowając aparat do kieszeni. — Dziękuję za zrobienie mi zdjęcia. Rzadko ktoś to robi.
— Jak to? — Zmarszczyła brwi.
— Los fotografa grupy. — Wzruszył ramionami.
Oderwali się od rozmowy i skierowali swoje spojrzenia na Dantego, który właśnie zaczął strzelać od metalowych celów. Jego ruchy były płynne i zaplanowane, doskonale wiedział, co powinien robić. Strzelał, łamał wiatrówkę w pół, wkładał do środka śrut, machnięciem łączył ją w całość, celował i ponownie naciskał spust. Raz za razem, bez zawahania trafiając w każdy cel i zapierając oddech w piersiach swoich towarzyszy oraz przechodzących obok ludzi. Kilka osób zatrzymało się, żeby popatrzeć, jak zużywa wszystkie swoje naboje.
— Wiedziałem, że jest dobry, ale nie sądziłem, że aż tak — powiedział osłupiały Nathan.
— Powinieneś zagrać wszystkie siedem gier — stwierdził Aiden, kiedy stanął obok przyjaciela i położył rękę na jego ramieniu. Blondyn uśmiechnął się i pokręcił głową. — Wtedy już byśmy mieli tę ośmiornicę.
— I tylko ja bym się bawił — dodał Redfield, odkładając wiatrówkę, żeby wyciągnąć portfel i wręczyć staruszkowi kolejne dwadzieścia dolców.
Pięć minut później Diana trzymała w ramionach fioletowo-błękitną ośmiornicę. Ledwo potrafiła złączyć ze sobą palce, kiedy ją obejmowała.
— Jesteście wspaniali! — zaszczebiotała, poprawiając niewygodne ułożenie pluszaka.
Dante ponownie położył dłoń na klatce piersiowej, tym razem czując w niej znacznie ostrzejszy ból. Z trudem łapał oddech, patrząc się tępo w jeden punkt.
— Wszystko w porządku? — zapytał Aiden, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Wzrok Redfielda strzelił w kierunku jego ręki, a następnie popatrzył mu prosto w oczy. Jego tęczówki przybrały krwistą barwę, jednak tylko na sekundę, co jednak wystarczyło, aby Prince się wzdrygnął, a Diana i Nathan zamarli w przerażeniu. Blondyn zacisnął powieki, słysząc w głowie ogłuszający go pisk.
— Kurwa, nie tutaj — wymamrotał, odsuwając się spłoszony. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, wbiegł w ciemność pomiędzy stoiskami.
Przyjaciel rzucił jedynie krótkie spojrzenie pozostałym i od razu ruszył za nim. Nathan przeklął pod nosem, idąc za nim, pomimo mrożącego go przerażenia. Redfieldówna długo ze sobą walczyła, aby w ogóle postawić krok w ich stronę.
Dante usiadł z podkulonymi nogami na ziemi, opierając się o koło jednej z przyczep. Zacisnął palce we włosach, jakby chciał je sobie wszystkie wyrwać i skulił się, dotykając czołem kolan.
— Dante. — Aiden praktycznie szeptał.
— Nie podchodź — załkał.
Pisk w głowie i ból w piersi był nie do wytrzymania, ale kiedy z tego powodu zaciskał powieki, widział pod nimi wydarzenia z tamtego feralnego dnia. Gdy otwierał oczy, miał krew na rękach.
To nie była normalna utrata kontroli, nie tracił świadomości.
— Musisz się uspokoić — powiedział łagodnie, przykucając naprzeciwko niego. — Oddychaj.
— Tu jest za dużo ludzi — wydusił. — Jeśli stracę kontrolę, doprowadzę do tragedii.
Prince przypomniał sobie, w jaki sposób przyjaciel opisywał utratę panowania nad sobą i nie potrafił znaleźć zbyt wielu podobieństw w tym, co właśnie się z nim działo.
— Tracisz świadomość? — zapytał, marszcząc brwi. — Czujesz gniew?
— N... Nie... — wyjąkał.
— Oddychaj — poinstruował. — Nie tracisz kontroli. — Uśmiechnął się blado. — Masz atak paniki.
Na te słowa Nathan i Diana zbliżyli się nieco, ale szatyn powstrzymał ich gestem dłoni. Wiedział, że ich obecność im nie pomoże. Chłopak potrzebował się uspokoić, a nie dodatkowo stresować, zwłaszcza że był przekonany o nadciągającej masakrze.
— Atak paniki? — powtórzył zdziwiony. Ta diagnoza zaskoczyła go do tego stopnia, że nieco go to uspokoiło.
— Tak, normalna rzecz. — Oparł rękę na jego kolanie. — Mówiłeś, że najlepszą metodą na niego jest pocałunek.
Złożył usta w dziubek.
— Podziękuję — odparł nieco rozbawiony. Otarł pojedynczą łzę, która zebrała się w kąciku jego oka. — Powiedziałem tak, bo raz pocałowałem Erin, kiedy zaczęła panikować i się wtedy uspokoiła.
— Nie chwaliłeś się tą historią.
— Poważnie?
— Pominąłeś ją w swoim życiorysie. Gdzie to było?
— W księgarni. — Nie zastanowił się nawet nad odpowiedzią. Ciepło rozlało się po jego brzuchu na samo wspomnienie. — Zobaczyła wtedy swojego byłego.
— Ale jazda — zaszczebiotał. — Widział to?
— Raczej tak. — Na twarzy Dantego wykwitł uśmiech.
— Lecisz na nią, co? — zapytał przyjaciel, wstając na równe nogi.
Nie otrzymał odpowiedzi od razu.
— Cholernie. — Westchnął.
— Lepiej? — Aiden wyciągnął rękę do przyjaciela, pomagając mu wstać. — Rozpraszanie chyba całkiem nieźle na ciebie działa.
— Tak. — Otrzepał pośladki z ziemi. — Dziękuję.
Prince klepnął go w plecy i poprowadził w kierunku Nathana i Diany, którzy wyszli z mroku i przyglądali się menu food trucka nieopodal. Odetchnęli z ulgą, widząc uśmiech na twarzy ich brata oraz kuzyna.
— Idziemy na tę kolejkę? — zaproponował Nathan, wskazując na majaczący w oddali wagonik. Wjechał on na sam szczyt torów, a po chwili usłyszeli podekscytowane krzyki.
— Pytasz dzika. — Prychnął Dante, od razu ruszając w odpowiednim kierunku i nie było w nim już śladu po tym przerażonym własnym umysłem chłopaku, którym stał się kilkanaście minut wcześniej.
Gdy kupowali bilety, Diana poprosiła obsługę, aby przypilnowali jej maskotkę, posiłkując się przy tym swoimi maślanymi oczami. Oczywiście się zgodzili, dzięki czemu nie musiała się obawiać, że przez przypadek ją zgubi. Zupełnie, jakby zgubienie tak wielkiej ośmiornicy było w ogóle możliwe.
Kiedy już wszyscy czekali na swoją kolej, siedząc na fotelach bez jakiegoś szczególnego zabezpieczenia, zaczęli się zastanawiać, czy jest to w ogóle bezpieczne. Ich wagonik miał okrągły kształt i, jak udało im się zobaczyć, dodatkowo obracała się chaotycznie wokół własnej osi. Nie sądzili, żeby kolejka była szczególnie ekstremalna, gdyż z całą pewnością groziłoby to ich wypadnięciem.
— Tu nie powinno być jakiś pasów? Tych barierek? — pytał zaniepokojony Nathan, nerwowo kręcąc się w miejscu. — Wypadniemy.
— Przecież nie będziemy jechać z głową w dół — skwitował Dante, uspokajając go odrobinę. — Pogotowia jeszcze nie słyszałem, więc chyba jest bezpiecznie.
— Chyba — dodał Aiden, uśmiechając się szyderczo.
Dalej nie wybaczył Nathanowi, że sam uciekł przed kolesiem z piłą w escape roomie.
— Chyba — powtórzył brunet, gryząc wnętrze policzka.
Siedzieli dziesięć minut ściśnięci jak sardynki, a kiedy w końcu ruszyli, wjechali na niewinnie wyglądające pierwsze wzniesienie. Z gardła każdego z nich wydarł się zaskoczony okrzyk, kiedy zjechali w dół, czując jak ich pośladki odrywają się lekko od foteli. Wyjątkiem był Nathan — on wydawał z siebie dźwięki wyższe i głośniejsze niż mała dziewczynka.
— Ale zajebiście! — pisnęła Diana, wyrzucając ręce do góry. Wagonik obrócił się najpierw w jedną, a następie w przeciwną stronę, rzucając jego pasażerami jak szmacianymi lalkami.
— Ja chcę jeszcze raz! — zawtórował Aiden, mimo że nie przejechali nawet połowy tego, co na nich czekało. Wyjechali na kolejne wzniesienie, gdzie tor składał się z trzech równoległych szyn, do których prowadziły bardzo ostre nawrotki.
— Ja chcę stąd zejść! — wykrzyczał Nathan, kurczowo przytulając się do bicepsa Redfielda.
— Też chcę, żeby on już stąd zszedł! — Redfield próbował wyswobodzić się z uścisku, ale nawet jego nadludzka siła mu w tym nie pomogła.
Nastolatkowie obijali się o siebie za każdym razem, gdy wagonik wykonał nagły zwrot i zaczynał kręcić się w przeciwną stronę. Zjechali jeszcze raz w dół, tym razem tyłem, co prawie doprowadziło Nathana do łez. Gdy w końcu się zatrzymali, chłopak wyszedł z wagonika na nogach jak z waty.
— Trzymasz się? — zapytał go Aiden, klepiąc go nieco mocniej po plecach.
— Trzymał to on się mnie — mruknął Dante, poprawiając koszulkę i łańcuszek na szyi, który obrócił się zapięciem do przodu. — Przez cały przejazd.
— W sumie spoko było — wydusił z siebie Nathan, strzepując nieistniejące paprochy ze spodni. — W ogóle się nie bałem.
— A te łzy na koszulce Dantego to nie twoje? — Diana wskazała na brata.
— Gdzie?! — wykrzyknęli równocześnie Redfieldowie, szukając mokrych plam na rękawie blondyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top