🦋 ROZDZIAŁ VIII 🦋

Kiedy Dante wyrwał się ze snu i usiadł na materacu, przez dłuższą chwilę nie mógł złapać tchu. W pomieszczeniu było parno, a mokra od potu koszulka kleiła się do jego ciała. Ściągnął ją jednym ruchem i rzucił na podłogę. Dusił się, otwierał usta, ale mogłoby się wydawać, że zapomniał, jak się oddycha. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. W końcu złapał duży, łapczywy haust, nie poczuł jednak ulgi.

Otwartą dłonią uderzył w klatkę piersiową, czując w niej znajome pieczenie. Przez moment próbował przekonać sam siebie, że to tylko atak paniki — tak byłoby lepiej. Bezpieczniej. Nie musiałby się wtedy martwić o nikogo, ponieważ stanowiłby zagrożenie tylko dla siebie, a natrętne myśli nie mogły go przecież skrzywdzić, ponieważ były tylko myślami. Jednak ból narastał, a chłopak wiedział, że w jego umyśle nie gości panika a wszechogarniający gniew.

— Nie, nie, nie, nie, nie... — mamrotał do siebie, gdy na czworaka przeszedł przez materac i zsunął się na podłogę, siadając naprzeciwko lustra.

Jego oczy żarzyły jak dwie rozgrzane do czerwoności bryłki węgla, a na czole lśniły kropelki potu. Wilgotne kosmyki włosów przykleiły się do jego czoła, więc odgarnął je gwałtownie, jakby to przez nie było mu tak gorąco.

Wiedział, że to nastąpi, a mimo tego nie potrafił przygotować się psychicznie do kolejnej utraty kontroli. Poprzednia zniszczyła go i bał się, że następne będą tylko gorsze. Ale czy najgorsze już się nie wydarzyło? Zrobił coś, do czego nie sądził, że kiedykolwiek się posunie — zabił człowieka. Niewinnego człowieka. I tej skazy już nikt nigdy z niego nie zmaże.

Pisk w uszach stawał się nie do wytrzymania i nie pozwalał się skupić na odgonieniu czarnej chmury przysłaniającej jego umysł. Zamknął oczy, aby wybudować wokół swojej świadomości wysoki mur, ale zdawało się, jakby ciemna masa z zaborczą siłą przeciskała się pomiędzy najmniejszymi szczelinami i tworzyła nowe pęknięcia.

Nagle wstał, czując, że nie da rady dłużej trzymać w sobie całego tego gniewu i musi w jakiś sposób go wyładować. Spojrzał jeszcze raz w swoje odbicie, zauważając, że jego oczy wróciły do normalności. Wziął zamach i pięścią rozbił lustro. Mniejsze i większe kawałki szkła posypały się na podłogę, robiąc przy tym taki hałas, że nie trzeba było długo czekać na reakcję pozostałych domowników.

Jako pierwsza z sypialni wychyliła się Diana, jednak niepewnie stała w drzwiach, bojąc się wyjść na korytarz. Drugi pojawił się Dennis, który od razu chciał zamknąć za sobą pomieszczenie, ale Viola mu to uniemożliwiła, blokując go.

— Co się dzieje? — szepnęła Diana, a pytanie zawisło gdzieś w próżni.

Rodzice spojrzeli po sobie, gdyż w przeciwieństwie do pozostałych, doskonale wiedzieli, skąd dobiegał hałas. Usłyszeli powolne kroki Damiena, który wspinał się po schodach na piętro.

— Idę to sprawdzić — oznajmił Dennis bez wahania. — Zostańcie tutaj.

Po tych słowach ruszył prosto do pokoju Dantego, ostrożnie otworzył drzwi, nie wiedząc do końca, czego się spodziewać w środku. Zastał tam syna stojącego bosymi stopami na szkle, jego pięść zdobiła krew, mimo że na skórze nie znajdowało się już żadne rozcięcie.

— Hej — powiedział mężczyzna, aby zwrócić jego uwagę. Uniósł dłonie, pokazując ich wewnętrzną stronę w geście uległości. — Spokojnie, Dante.

Głos w jego głowie odezwał się i odbił echem po zmęczonym sytuacją umyśle chłopaka.

— Podnieś szkło — nakazał. — Zabij go.

— Nie — szepnął w odpowiedzi, ledwie słyszalnie. — Nie dam rady, tato... To znowu się dzieje.

— Musisz walczyć, synu. — Przysunął się na krok, nie wiedział jednak, co zrobi, kiedy wystarczająco się do niego zbliży. Tylko raz spróbował go przytulić w takim stanie i skończyło się to podbródkowym. Wirus szybko stłumił ból, ale ten po przygryzieniu języka został z nim na dłużej. — Musisz znaleźć sposób, żeby znowu przejąć kontrolę.

— Nie wiem jak! — zawył, szarpiąc za włosy. Upadł na kolana, a kawałki szkła skruszyły się pod jego ciężarem. Zgiął się w pół, czubkiem głowy prawie dotykając podłogi.

— Poddaj się, Dante — powiedział głos, tym razem wydawał się agresywniejszy. Zniecierpliwiony. — Odwlekasz nieuniknione.

„To tylko myśli", powtarzał w głowie jak mantrę.

— Oddychaj.

Wzrok Dennisa posunął za dłonią nastolatka.

— Przepraszam.

Blondyn zacisnął palce wokół kawałka szkła, zamachnął się i wycelował prosto w środek czoła ojca. Mężczyzna złapał jego nadgarstek, blokując atak centymetr od swojej skóry. Podmuch powietrza polizał go po policzku. Czuł, że chłopak jest od niego silniejszy, ręka Dennisa zadrżała z wysiłku.

— Przejmij kontrolę, Dante — wysyczał.

Starszy Redfield odetchnął z ulgą, kiedy jego syn po chwili siłowania się wypuścił szkło z dłoni i przestał na niego napierać. Poluzował uścisk wokół jego nadgarstka, zostawiając po sobie zaczerwieniony ślad. Strużka krwi popłynęła z nosa chłopaka, szybko ją jednak starł, ze wstydem unikając spojrzenia tacie prosto w oczy.

— Przepraszam — powtórzył tylko, zaciskając wargi, po czym przykucnął i, jak gdyby nigdy nic, zaczął sprzątać szkło z podłogi.

— Nie masz za co — odparł, pomagając mu.

Praktycznie od razu ze zrezygnowaniem opuścił dłonie, a odłamki posypały się z powrotem na podłogę. Z jakiegoś powodu zawiodły go te słowa. Wolałby, żeby ojciec był na niego wściekły, niż żeby przyjmował tę sprawę tak spokojnie. To nie było coś normalnego. To nie było nic wartego pochwały.

— Nie udawajmy, że to nic wielkiego. Zachowujesz się, jakbym obraził cię podczas kłótni. — Westchnął. — Gdyby na twoim miejscu była Diana, zabiłbym ją.

— Hej, popatrz na mnie. — Położył dłonie na jego ramionach, zaciskając na nich palce. Dante niechętnie uniósł wzrok, obnażając przed ojcem załzawione oczy. — Cokolwiek by się nie stało, zawsze będziesz moim synem. Nigdy nie pozwolę ci o tym zapomnieć.

Zamknął go w żelaznym uścisku, w którym chłopak poczuł się na tyle bezpiecznie, że pozwolił się sobie całkowicie rozkleić. Rozpadł się na kawałki, a ojciec nie chciał go puścić w obawie, że nie będzie go w stanie po tym złożyć do kupy.

🦋🦋🦋

— Nathan nie jedzie? — zapytała Sky, zabierając Charlotte jej błyszczyk. Wykończyła swój delikatny makijaż i oddała tubkę przyjaciółce.

Wspólne malowanie się w pokoju Dantego przed imprezami stało się rytuałem dla dziewczyn, a od pewnego czasu dołączyła do nich również Diana. Tym razem jednak musiały przenieść lustro z jej pokoju, ponieważ jego było roztrzaskane.

— Nie, musiał pójść do pracy, bo jego kolega się rozchorował — odparła, wywracając oczami, kiedy dźgnęła się szczoteczką od maskary w oko. — Nie wytrzymam, to lustro jest za małe, nie widzę dobrze!

— Jak ty to zrobiłeś, Dante? — Erin oderwała się na chwilę od nakładania rozświetlacza w kąciki oczu.

— Rzuciłem piłeczką. — Skłamał. Dla potwierdzenia swoich słów, wziął do ręki kortówkę i podrzucił ją w powietrze. — Miałem nagły zanik mózgu...

— Czego? — Sky zaśmiała się głośno.

— Tej różowej mazi w głowie, której ci brakuje.

Blondynka wywróciła oczami i pociągnęła duży łyk wina, które piła na pół z Charlotte.

— Erin? — Złapała butelkę za szyjkę i zaoferowała ją przyjaciółce, a ona po chwili zawahania pokręciła głową.

— Nie, dzięki — odparła krótko, sprawdzając w lustrze, czy wszystkie elementy jej dzieła ze sobą współgrają. — Dzisiaj nie piję.

Gdy to powiedziała, jej spojrzenie powędrowało od razu na Dantego, który wlepiał w nią wzrok spod przymrużonych powiek. Na jego usta wypełzł lekki uśmiech, prawie niezauważalny, brunetka jednak potrafiła wyłapać każdą maleńką zmianę na jego zazwyczaj kamiennej twarzy. Nie potrafili oderwać od siebie wzroku. Powietrze zrobiło się elektryczne, jakby byli sami w pomieszczeniu.

— Dziwne — skomentowała Sky. Znowu napiła się wina i prawie go wypluła, kiedy drzwi pokoju otworzyły się z impetem.

— Elo, kurwa — przywitał się Aiden.

— Wejście smoka. — Diana uśmiechnęła się szeroko.

Dokładnie zlustrowała całą jego aparycję. Miał lekko zaróżowione policzki, zaczesane wiatrem włosy, a w dłoni deskorolkę, którą trzymał za trak. Gdy wszedł do pomieszczenia, postawił ją od razu opartą o szafę.

— Księżniczki gotowe? — zapytał chłopak, przyglądając się ich odbiciu w lustrze.

— Od siedemnastu lat jestem gotowa — mruknęła Erin, wstając z podłogi. Przez chwilę szukała swojego telefonu, a kiedy w końcu go znalazła, wsunęła go do tylnej kieszeni spodni.

— Kto prowadzi? — Diana wzięła swoją torebkę z łóżka i przewiesiła ją sobie przez ramię.

— Ja nie piję, więc... — zaczął Redfield, ale szybko został odcięty przez rozentuzjazmowanego Aidena:

— Mogę ja? Proszę, kumplu!

Zaskoczony Dante nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Po namyśle doszedł do wniosku, że wystarczająco ufa swojemu przyjacielowi, aby pozwolić mu prowadzić swoje auto. Widział go kilka razy za kierownicą i zawsze jeździł bezpiecznie. Poza tym trasa nie należała do najdłuższych, gdyż od miejscówki na ognisko nie dzieliło ich więcej jak dziesięć mil.

— Dobra — zgodził się w końcu, głośno wzdychając.

— Ja mu tak nieszczególnie ufam — mruknęła Charlotte, patrząc na chłopaka przymrużonymi oczami, po czym wzruszyła ramionami. — Ale ja ogólnie mam ograniczone zaufanie do kierowców.

— Idę jeszcze do toalety — poinformowała wszystkich Diana, kiedy wychodziła z pokoju swojego brata. Początkowo nastolatkowie spojrzeli na nią dziwnie, przez co nieco się speszyła. Pomyślała, że nie musiała dzielić się z nimi tą informacją.

— To jest myśl. — Sky wciągnęła gwałtownie powietrze. — Też idę.

Ostatecznie okazało się, że wszystkie dziewczyny potrzebują skorzystać z toalety przed wyjściem, dlatego zaczęły się ustawiać w kolejce przed drzwiami. Aiden wyszedł na dwór, żeby odpalić i nagrzać auto, a w tym samym czasie Dante został sam z Freeman w swoim pokoju.

— Erin? — Zwrócił jej uwagę, zanim wyszła i dołączyła do pozostałych dziewczyn. Odwróciła się do niego twarzą, na której wymalował się pytający wyraz. — Nie będzie ci później zimno?

Brunetka spojrzała w dół na swój ubiór. Miała na sobie czarne bojówki i krótki, wiśniowy top, ale nie wzięła ze sobą żadnego swetra na późniejsze godziny.

— Nie — skłamała z premedytacją, uśmiechając się. — Przy ognisku będzie mi ciepło, a później tylko wskoczę do samochodu, więc nie zdążę zmarznąć.

— Jasne. — Dante pokręcił z politowaniem głową. — Zaczekamy na was na dole.

Erin pokazała uniesionego w górę kciuka, po czym zniknęła za drzwiami. Blondyn podszedł do szafy, otworzył ją i wyciągnął z niej bluzę z kapturem. Włożył ją pod pachę, po czym dołączył do przyjaciela na zewnątrz.

Dostrzegł go zamyślonego, stojącego przed odpalonym autem.

— Dante... — Aiden przestał kręcić kluczykami na palcu i złapał breloczek w dłoń. — Twoje auto jest pięcioosobowe, nas jest sześcioro.

— Kurwa, nie przemyślałem tego — mruknął Redfield w odpowiedzi. Podrapał się po karku, a następnie przeczesał palcami włosy, próbując wymyślić najbardziej sensowny plan. Nie mógł przecież powiedzieć teraz komuś, że z nimi nie jedzie.

— Ktoś idzie do bagażnika. — Szatyn wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym złowieszczo. Otworzył tylną klapę i zaczął porządkować porozrzucane w środku rzeczy. Było w nim zadziwiająco dużo miejsca, a w dodatku dzięki zamontowanym na krawędziach paskom ledowym, pasażer nie musiałby leżeć w ciemnościach.

— Chyba cię pojebało — fuknął.

Wrzucił do bagażnika bluzę i usiadł na jego krawędzi. Auto obniżyło się pod jego ciężarem.

— Jak się rozbijemy, to nie zginiesz przez brak pasów.

Chłopak zaczął analizować plusy i minusy tego rozwiązania.

— Nie możemy pojechać na dwa razy? — zaproponował, gdy uświadomił sobie, że jedno z nich w bagażniku było jedyną opcją. Nawet nie przeszło mu przez myśl, aby wygonić tam którąkolwiek z dziewczyn, a Prince'owi już obiecał, że będzie mógł prowadzić.

Był skazany na najgorsze miejsce.

— I gdzie tu cała zabawa? — Aiden prychnął. — Nigdy nie chciałeś się dowiedzieć, jak to jest zostać porwanym? Masz niepowtarzalną okazję!

— Nie, dzięki.

Pięć minut później wszystkie dziewczyny wyszły razem z domu i ustawiły się obok samochodu.

— Jesteśmy — poinformowała ich Charlotte, zupełnie jakby tego nie zauważyli. — Jedziemy?

— Tak — mruknął niezadowolony Redfield, po czym ułożył się na plecach w bagażniku. Upewnił się, żeby posłać przyjacielowi przeciągnięte, mordercze spojrzenie. Gdyby nie Charlotte, Sky i Erin błysnąłby czerwonymi oczami dla lepszego efektu.

— Dante, co ty wyprawiasz? — zdziwiła się Erin.

— Sam nie wiem — odparł, krzyżując ramiona na piersi.

Aiden delikatnie zamknął klapę, aby nie sprawić kumplowi dyskomfortu nagłą zmianą ciśnienia. Freeman patrzyła to na niego, to na bagażnik, nie wiedząc, czy powinna zacząć protestować.

— Zapraszam, miłe panie, do samochodu! — zawołał szatyn, po czym otworzył tylne drzwi i zamknął je, gdy tylko Sky, Charlotte i Erin zajęły swoje miejsca. Diana usiadła z przodu.

— Wygodnie ci? — zapytała brunetka, wciskając głowę pomiędzy zagłówki, żeby spojrzeć na Dantego.

— Nie jest najgorzej — odparł, uśmiechając się lekko. — Zapnij pasy.

Erin wywróciła ostentacyjnie oczami.

— Tak, tatuśku. — Prychnęła w żartach.

— JAK GO, DO CHUJA, NAZWAŁAŚ? — wykrzyczała Sky prosto do jej ucha, nie potrafiąc opanować śmiechu. — Nie spodziewałam się po tobie takich fetyszy.

— Sky! — pisnęła dziewczyna, rumieniąc się. Wedle prośby chłopaka zapięła pasy, po czym ukryła twarz za lewą dłonią tak, aby blondynka nie była w stanie zobaczyć jej czerwonej twarzy.

— Jaka urocza! — zaszczebiotała Charlotte, po czym uszczypnęła dziewczynę w gorący policzek.

— Przestańcie! — Zasłoniła twarz również z drugiej strony, ale kiedy zobaczyła spojrzenie Aidena we wstecznym lusterku, ukryła się w całości i osunęła po fotelu z zażenowaniem. — Zachowujecie się, jakbyście w życiu nie powiedziały niczego w żartach.

— O ile to były żarty. — Sky poruszyła znacząco brwiami.

— Dantemu daleko do tatuśka — stwierdziła Charlotte, opierając głowę o ramię Freeman.

— Może gdyby wyhodował coś więcej niż dziewiczy wąs... — mruknął Aiden i posunął dłonią po szczęce, jakby szukał na niej jakichkolwiek oznak zarostu.

— Czasem się zachowuje jak nasz ojciec. — Diana zaśmiała się, przykładając butelkę do warg.

— Czasem? — Erin zdziwiła się. — Z moim mógłby konkurować o tytuł ojca roku.

— Z moim raczej by wygrał. — Prince westchnął, a Redfieldówna zasłoniła usta, żeby nie opluć się piwem.

— Wiecie, że ja mogę was usłyszeć? — zawołał Redfield. Pomimo bardzo małej ilości miejsca, przez którą musiał leżeć z niewygodnie podkulonymi nogami, udało mu się założyć ręce za głowę i odciążyć kark.

— Nic nowego. — Prince prychnął. Rodzeństwo Redfieldów automatycznie skrzywiło się na te słowa, ponieważ rozumieli ich dwuznaczność. Zadziwiało ich, jak nastolatek potrafił wplatać takie komentarze do rozmowy i jednocześnie nie wydać tajemnicy przyjaciela. — Zdążyłem już zapomnieć, że tam jesteś.

— To miłe — fuknął. — Wyłącz w ustawieniach radia bas, proszę.

Chłopak machnięciem ręki poprosił Dianę, aby to ona spełniła życzenie jej brata. Wolał skupić się na drodze, nie miał czasu na przeglądanie po kolei wszystkich ustawień w poszukiwaniu tego właściwego.

— A co, nie chcesz masażu subwooferem?

— Spasuję.

Erin przepychała się ze Sky na tylnych siedzeniach i śmiała się do rozpuku z Charlotte, po tym jak opowiedziała żenującą historię ze swojego życia, aby dodać dziewczynie odrobinę otuchy. Próbowała pogodzić Aidena i Dianę, którzy kłócili się o to, który album Taylor Swift jest najlepszy — rozpętała tym jedynie większą burzę. Davis wygrzebała spod siedzenia butelkę wódki, która wyturlała się z jej torby, gdy położyła ją na podłodze i zaczęła pić ją wspólnie z rudowłosą bez żadnej popity.

Kiedy dojechali na miejsce, Dante czekał cierpliwie w bagażniku, aż Aiden otworzy klapę od zewnątrz. Kiedy to zrobił, podał przyjacielowi rękę, a ten ją ujął i pozwolił mu pomóc sobie wstać.

— Wygodnie było? — zapytał, gdy blondyn postawił stopy na ziemi. Poprawił koszulkę, która się przekrzywiła i otrzepał spodnie z piachu, żałując, że nie przyłożył się podczas sprzątania auta. Wziął do ręki swoją bluzę, wiedząc, że później z całą pewnością musiałby się po nią wrócić.

— Pierwsza klasa, Uber powinien wprowadzić taką opcję — odparł sarkastycznie.

Wszyscy ruszyli spod miejsca parkingowego w głąb lasu, zmierzając w kierunku ciepłego światła bijącego od płomieni. Dźwięki rozmów, uderzających o siebie butelek oraz szelest suchych liści i patyków, rozbrzmiewający gdy ktoś na nie nadepnął, był dla nich jak blask latarni dla marynarza.

Ognisko zorganizował pierwszak, którego nikt z paczki nie znał. On jednak był dobrym kumplem z kolegą Dantego, z którym chodził na jeden z przedmiotów, dlatego wieść o imprezie szybko rozniosła się również wśród starszych roczników oraz absolwentów. Mogło się wydawać, że przyszli spóźnieni, ponieważ zabawa trwała w najlepsze. Większość osób była już pod znacznym wpływem alkoholu, a część z nich miała już dość dalszego picia.  W szczególności śpiący na kanapie chłopak.

— Nie kojarzę nikogo z tych dzieciaków — skomentowała Charlotte, siadając na ławeczce przy ognisku, aby się ogrzać. Noc okazała się znacznie chłodniejsza, niż dziewczyny początkowo założyły.

— Na mnie nie patrz — wypaliła Sky, kiedy rudowłosa posłała jej pytające spojrzenie. Wychyliła gwałtownie butelkę po winie, kończąc jednocześnie pozostałości na jej dnie. — Ja nie stąd. Ale jestem obecnie w takim stanie, że nie przeszkadza mi poznawanie nowych ludzi!

— Jakby kiedykolwiek ci to przeszkadzało — skwitowała Freeman, rozglądając się po zgromadzonych. Za niedługo miała rozpocząć czwarty rok liceum i kojarzyła parę twarzy z korytarza, jednak z nikim nie miała szczególnego kontaktu. Raczej większość czasu spędzała z paczką Dantego, wiedziała jednak, że wkrótce się to skończy. Wszyscy razem dopełniali się, byli doskonale dobranymi przyprawami w trakcie gotowania. Gdy zabraknie Charlotte i Nathana, którzy wyjadą na studia, smak ich kolejnych dni również się zmieni.

— Idę się przywitać z moimi znajomymi — oświadczyła Charlotte, poprawiając kucyk, który zdobił czubek jej głowy. — Zaraz wrócę.

Po tych słowach wstała i ruszyła na drugą stronę ogniska, gdzie w cieniu schowało się kilka dziewczyn i jeden chłopak. Ucałowała wszystkich w policzek i przysiadła się do nich, za co od razu dostała do jednej ręki butelkę piwa, a do drugiej odpalonego papierosa.

Dante spojrzał na Erin, która razem ze Sky właśnie rozmawiała na temat ludzi z jej zajęć, których dostrzegła przy ognisku. Dłonie zaciskała wokół ramion, krzyżując ręce pod piersiami, a jej długie, bordowe paznokcie wbijały się nieznacznie w skórę. Od czasu do czasu rozcierała skórę, dając sobie chwilową ulgę.

— Masz — powiedział w końcu Redfield, wręczając Erin bluzę, kiedy zauważył gęsią skórkę na jej rękach.

— Nie jest mi zimno — skłamała, mimo że jej ciało było innego zdania. Wiedziała, że jeśli wystarczająco długo posiedzi przy ogniu, rozgrzeje się i będzie musiała ściągać dodatkowe ubrania. 

— Nie marudź tylko zakładaj, bo jak nie, to...

— To co? — Uśmiechnęła się szyderczo, unosząc brew do góry.

— To ci ją założę. — Odwzajemnił jej uśmiech, lustrując ją wzrokiem. — Siłą.

— Siłą to ty kobietę powinieneś chyba rozbierać.

Aiden wypluł piwo, które dopiero co otworzył.

— Nie słuchaj jej, Dante, nie powinieneś — wtrąciła się Diana, śmiejąc się pod nosem.

— Chyba, że się na to zgadza — zauważył Prince, wycierając mokre usta. — Ekspertem nie jestem, ale chyba właśnie się zgodziła.

Erin spojrzała na Dantego i wzruszyła ramionami.

— Znajdźcie sobie jakiś pokój. — Sky prychnęła.

— Ciężko będzie. — Diana uniosła dłoń i zamaszystym ruchem wskazała dookoła siebie.

— Krzaki. — Blondynka wywróciła oczami. — Znajdzie sobie jakieś krzaki.

Davis pokazała przyjaciółce kogoś w tłumie i razem podążyły w tamtym kierunku. W tym czasie Aiden, Diana i Dante przenieśli się trochę dalej od ogniska, gdzie powoli zaczynało robić się tłoczno. Nie przeszkadzało im odsunięcie się od płomieni, ponieważ wszyscy ubrali się w miarę ciepło.

Ktoś włączył z głośnika piosenkę, do której kilkanaście osób zaczęło głośno śpiewać lub krzyczeć, zależnie od poziomu ich umiejętności wokalnych. Skakali wokół ogniska, zupełnie jakby próbowali swoim tańcem wywołać opady deszczu.

— Ale oni do siebie pasują — powiedziała szatynka na ucho do przyjaciela, zasłaniając przy tym usta dłonią.

Wzrok Dantego strzelił w jej kierunku i aż kipiało od niego niedowierzanie.

— Żebym ja zapomniał to jeszcze rozumiem — Aiden również był zaskoczony — ale ty? Osoba, która wie o wróżkowych zdolnościach od zawsze?

— Zadziwiasz mnie, Diana. — Redfield zaśmiał się głośno. — Za każdym razem coraz bardziej.

Dziewczyna uderzyła się w czoło otwartą dłonią, a na jej policzki wypełzł rumieniec.

— No dobra, a nie? — Splotła palce wokół prawie pustej butelki, drugiej z kolei, czego efekty można było już dostrzec w jej zachowaniu. Nie upiła się, ale zdecydowanie rozweseliła i otwarła. — Uroczy jesteście. Jara cię jak lasy Yellowstone w '88.

— Leci na nią jak... — zaczął Aiden, ale nie potrafił wymyślić dobrego porównania.

— ... jak...

— ... deszcz na chodnik w trakcie ulewy!

— Jak samolot na W... — Diana zasłoniła bratu usta, wiedząc, z czego chciał zażartować. Blondyn wywrócił oczami.

— Nie kończ. — Spojrzała ponad jego ramieniem i otworzyła szerzej oczy, opuszczając dłonie z jego twarzy. Położyła je na barkach chłopaka. — Siedzi sama, idź do niej!

Nastolatka popchnęła brata w kierunku ogniska, a on nawet się nie opierał. Po prostu zaakceptował to i faktycznie ruszył w jej stronę, zauważając, że jakimś cudem zdobyła gitarę. Był pewien, że nie miała jej ze sobą, kiedy przyjechali.

— Pamiętasz, jak wspinaliśmy się po drzewach w dzieciństwie? — zapytał Aiden, dokładnie oglądając drzewo, pod którym stali. Miał kilka grubych, stabilnie wyglądających gałęzi i całkiem sporo wypustek, na których można by było zaczepić nogę.

— A pamiętasz, jak z jednego spadłeś i złamałeś ramię? — odparła, szeroko otwierając oczy w przerażeniu, kiedy nastolatek zaczął się wspinać. Chwytał się wystających elementów, sprawdzając uprzednio czy każdy kolejny jest wystarczająco stabilny. Każdy mięsień w jego ciele pracował i napinał się pod wpływem wysiłku. — Chcesz powtórki?

Prince usiadł stabilnie na gałęzi, zaciskając na niej uda, aby nie spaść.

— Dołącz do mnie — poprosił, nachylając się i wyciągając rękę w jej kierunku.

— Oszalałeś. — Prychnęła, kręcąc głową.

— Proszę, Diana. — Uśmiechnął się łobuzersko. — Nigdy nie pozwolę ci spaść.

— Mam spódnicę — mruknęła niepewnie.

— Nikt nic nie zobaczy.

Westchnęła głośno, ujmując jego dłoń. Chłopak pomógł się jej wspiąć, wiedząc, że bezsenne noce spędzone na siłowni w końcu się do czegoś przydały. Bez problemu wciągnął ją na gałąź i uważał, że dałby radę zrobić to również bez jej pomocy. Dziewczyna miała wrażenie, że za chwilę spadnie i początkowo przeszkadzała jej kora boleśnie wbijająca się w skórę. Z czasem jednak się przyzwyczaiła i oparła plecami o pień, czując się już znacznie swobodniej. Obróciła głowę w stronę ogniska.

— Matko, mamy tutaj miejsca w pierwszym rzędzie! — zaszczebiotała, widząc Dantego rozmawiającego z jakimś nastolatkiem.

— I w dodatku nikt nas nie widzi — zauważył chłopak z uśmiechem. — Możemy ich do woli podglądać i obgadywać.

— Idealnie!

W tym samym czasie Redfield poklepał kolegę po ramieniu, obiecując, że innym razem ze sobą porozmawiają, a jednocześnie spławił go, aby móc w końcu pójść do siedzącej samotnie przyjaciółki.

— Skąd wzięłaś gitarę? — Dante stanął nad Erin, zasłaniając swoim ciałem buchający w jej stronę żar ogniska. Gdy cień padł na jej twarz, momentalnie zrobiło się jej zimniej. W tamtym momencie cieszyła się, że nie protestowała długo i jednak założyła na siebie bluzę.

Freeman wskazała głową na siedzącego obok niej na kanapie nieprzytomnego chłopaka. Jego głowa, dłonie i stopy zostały owinięte folią aluminiową. Żadne z nich nie wiedziało, jaki cel mieli w tym nastolatkowie, ale wyglądał przekomicznie ze swoją niedbałą, srebrną czapeczką.

— On już raczej nie jest w stanie zagrać — stwierdziła, wzruszając ramionami. Poprawiła swoje ułożenie, zakładając nogę na nogę, po czym podjęła próbę przypomnienia sobie chwytów do znanych piosenek. Początkowo po prostu układała palce na gryfie, nucąc coś pod nosem i nie uderzała przy tym w struny. — A ja jestem trzeźwa i muszę się czymś zająć, żeby nie zacząć zamulać.

Uniosła wzrok na Dantego, a płomienie odbiły się w jej oczach. To spojrzenie zmiękczyło jego nogi i zmusiło, żeby zajął wolne miejsce obok.

— Co do tamtego wieczoru... — zaczął, ale szybko został odcięty.

— Nie ma o czym gadać — mruknęła cicho i westchnęła. — Byłam cholernie pijana i dziękuję, że nie postanowiłeś tego wykorzystać.

— Przecież... Jak mógłbym coś takiego wykorzystać? — Zmarszczył brwi. — Erin, to nie powinno być coś niesamowitego. Nie powinnaś mi za to dziękować. Nigdy bym cię nie skrzywdził.

Jego ostatnia utrata kontroli błysła mu przed oczami, jak odłamek szkła w jego dłoni, którym zamachnął się na ojca. Chciał wierzyć we własne słowa. Czuł jednak, że właśnie ją okłamał.

Uśmiechnęła się blado.

— Świat zasługuje na więcej ludzi jak ty. — Poczuła gulę rosnącą w gardle. Odstawiła gitarę na ziemię i oparła ją o spłowiałą kanapę. — Mogę ci coś powiedzieć?

— Oczywiście.

Mimochodem oparła się na jego klatce piersiowej, korzystając z okazji, że położył ramię na zagłówku. Ognisko zaczynało przygasać i z czasem dawało coraz mniej ciepła.

— Pojawiłeś się w moim życiu w idealnym momencie — wyznała, a na jej twarzy pojawił się cień szczerego uśmiechu. — I gdybyś się nie pojawił, nie byłoby mnie tutaj dzisiaj. Zdecydowanie zbyt długo chciałam umrzeć.

Dotknęła tatuażu na przegubie, dwoma palcami wodząc po ukrytym pod nim zgrubieniu.

— Cieszę się, że nie postanowiłem cię wtedy wyminąć, bo wolałem popatrzeć ci się na tyłek — zażartował, próbując rozładować stres, który wiązał się z rozmową na tak poważny i delikatny temat. Erin rozumiała, że właśnie w taki sposób sobie z nim radzi, dlatego nie uraził jej ten komentarz.

— Świnia — mruknęła, wywracając oczami, czego nie mógł zauważyć.

Ostrożnie objął ją i zacisnął dłoń na jej ramieniu, a policzek oparł o jej głowę.

— Dlaczego? — szepnął.

— Bo patrzyłeś mi się na tyłek.

— Nie, Erin... — odsunął się, żeby móc spojrzeć jej w oczy. — Dlaczego chciałaś umrzeć?

Zawahała się.

— Bo Paul mnie zniszczył — powiedziała po chwili wątpliwości. Otwarcie się przed nim nie należało do najłatwiejszych czynności. Od Dantego bił żar, godne zaufania ciepło, ale ona bała się ponownie sparzyć. — Zniszczył mnie w każdy możliwy sposób, w jaki osoba może zostać zniszczona. Teraz wiem, że nie zasługiwałam na to wszystko, co mi się przytrafiło. Wiesz... — Wzięła wdech. — Z toksycznym związkiem jest tak, że nie jest źle od samego początku, wręcz przeciwnie. Na początku jest idealnie. On się stara, kupuje kwiaty za pieniądze ukradzione rodzicom, zabiera do kina, do parku, spędzacie ze sobą mnóstwo czasu. Śmiejecie się, bawicie, gadacie o głupotach. On daje ci szczęście i masz wrażenie, że bez niego twoje życie już nie będzie takie barwne.

— Czy tak nie jest na początku każdego związku? — Bawił się delikatnie końcówkami jej włosów, zawijając je sobie na palec.

— Jest. Z tym, że z czasem zaczynają się kłamstwa. Manipulacje. Kłótnie o byle głupotę. Miałam czternaście lat, kiedy po raz pierwszy mnie uderzył. Wyobrażasz to sobie? On miał wtedy siedemnaście i był ode mnie znacznie większy, silniejszy. — Drapała zawzięcie odstającą, suchą skórkę przy paznokciu. — Później przeprosił. Raz, drugi, trzeci. Upadek i wzlot, upadek i wzlot. Organizm uzależnia się od takich skoków. Umysł wie, że po każdym dołku nastąpi ogromne wzniesienie przepełnione uczuciami i miłością. Potem w stresie czekałam na kolejny upadek.

— To jak narkotyk — skomentował krótko, nie chcąc jej przerywać.

— Najgorszego rodzaju. W narkotycznym amoku uświadamiasz sobie, że nie tak powinna wyglądać miłość. Postanawiasz się odciąć od osoby, z którą do tej pory utożsamiałeś szczęście i w tamtym momencie wydaje ci się, że nigdy już go nie zaznasz.

— Nigdy nie uzależniaj swojego szczęścia od drugiej osoby, bo gdy ona odejdzie, zabierze całą radość ze sobą.

Brunetka podniosła głowę, aby spojrzeć na chłopaka. Przez moment analizowała każdy element jego twarzy, robiąc to samo co on. Zapadła między nimi długa cisza, przerywana rozmowami innych ludzi w tle i trzeszczeniem kawałków drewna pochłanianych przez płomienie.

— Masz zamiar odejść? — zapytała w końcu.

Byli tak blisko, że ich oddechy mieszały się.

— Po moim trupie.

Nieśmiało złączyli swoje wargi w pocałunku. Niewiadomo było do końca, kto go rozpoczął. Dante położył dłoń na jej szczęce. Pragnął spić z jej ust wszystkie bolesne słowa, które zrodziły się z jej wspomnień. Żeby już nigdy nie musiała cierpieć.

Kciukiem dotknął jej wargi, kiedy się od niej odsunął. Nie chciała tego. Ta chwila mogłaby trwać wieczność, a jej i tak byłoby mało. Dreszcz spełzł od karku wzdłuż jej kręgosłupa, gdyż nagle ciepło ogniska stało się niewystarczające.

— Nie możesz mówić takich rzeczy, a potem mnie całować... — Spojrzała mu głęboko w oczy, tonąc w nich jak w oceanie. — Bo wtedy człowiek się uzależnia.

— Jest tutaj trzynastu facetów, którzy chcieliby się z tobą umówić. — Oparł się wygodnie, siadając bokiem, aby móc patrzeć na swoją rozmówczynię. — Słowo klucz, bo przelecieć chciałby każdy. Masz w czym przebierać.

— Zaciekawiłeś mnie. — Erin oparła dłoń na ręce, którą położyła na zagłówku. Odgarnęła z twarzy włosy i od razu poczuła żar na policzku. — Wymieniaj.

— Keith — powiedział od razu, dyskretnie wskazując oczami na siedzącego naprzeciwko, umięśnionego chłopaka.

— Hmmm... Sportowiec, mięśniak. — Uniosła brew, lustrując nastolatka od góry do dołu. — Myślałam, że nie bawi się w związki.

— W głębi duszy jest romantykiem. — Dante uśmiechnął się szeroko. — Nie chce tego głośno przyznać.

Któregoś dnia Redfield usłyszał, jak w pustej sali lekcyjnej recytował własnoręcznie napisany wiersz jednej dziewczynie. Nie przyjęła zbyt otwarcie jego twórczości.

— Nie mój typ faceta.

— To jaki jest twój typ? — zapytał zaciekawiony.

Erin zamyśliła się na chwilę, głaszcząc się po podbródku.

— Fikcyjny. — Zaśmiała się.

Blondyn wymieniał po kolei, kilkukrotnie kłamiąc lub wspominając osoby tak zdesperowane, że umówiłyby się z każdym, bez względu na jakiekolwiek preferencje. Dawał jednak po sobie poznać, kiedy mijał się z prawdą, a Erin sarkastycznie ciągnęła jego żarty.

— To dwanaście — zauważyła, kiedy Dante zamilkł na kilka długich sekund, sugerując, że skończył. — Gdzie jest trzynasty?

Wziął głęboki wdech.

— Siedzi obok ciebie.

— Myślałam, że nie zaliczasz się do tego rankingu. — Machnęła ręką.

— Uważasz, że chcę cię tylko przelecieć? — zapytał, udając oburzenie. — Gdyby tylko na tym mi zależało, wykorzystałbym okazję.

Pokiwała głową z uznaniem.

— Całe szczęście, że dokończyłeś ten ranking. — Erin oparła stopę na kanapie i podciągnęła kolano do piersi, aby móc oprzeć na nim policzek. — Brakowało na nim jedynego, na którym mi zależy. Pechowej trzynastki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top