Rozdział #3

JENNIFER

Bolą mnie plecy. Od dwudziestu minut noszę Dereka na rękach i lulam, zmieniając co jakiś czas ręcznik. Nie podoba mu się, że przykładam mu coś zimnego do czoła, lecz nie mam wyjścia. Musimy jakoś przetrwać do czasu, aż nie pojawi się Miles.

Miles.

Cholera.

Zrobiłam to.

Odezwałam się do niego, ale naprawdę nie miałam wyjścia. Mogłabym wziąć małego i z nim udać się do apteki, jednak nie mam sumienia brać rozpalone niemowlę na dwór i to o dziewiątej godzinie wieczorem. Poza tym, nadal jestem w ręczniku. Zdołałam zdjąć tylko z głowy turban i na szybko rozczesać włosy. Nie patrzę nawet w lustro. Nie ma sensu. Wyglądam okropnie.

Zmieniam ułożenie Dereka na rękach i przyciskam go ciałkiem do siebie, tak, że jego główka spoczywa na mojej nagiej skórze. Kołyszę się z nim na boki i skupiam wzrok na obrazach z telewizora, cichutko śpiewając. Derek, gdy słyszy mój głos uspokaja się i czuję jak jego ciało robi się wiotkie. Nadal jest gorący, czuję w miejscu, gdzie spoczywa jego główka wilgoć. Poci się, ja się pocę. Z nerwów.

John nadal nie odbiera ode mnie telefonu, nie odpisuje na SMS-y. A gdy dzwoniłam dziesięć minut temu, miał wyłączony telefon.

Czuję, że szczypią mnie oczy. Zagryzam wargę i śpiewam dalej, co mi ślina na język przyniesie. Jednak to nie przynosi mi ukojenia. Jest mi tak strasznie przykro. Co się stało z moim mężczyzną? Kiedy on się tak zmienił? Czemu się zmienił? I co się z nami dzieje?

Powinien być tu ze mną, czuwać nad swoim synem. Nawet nie chcę myśleć, co będzie, gdy okaże się, że muszę jechać z Derekiem do szpitala.

Nie ma go.

Twojego tatusia, synu, nie ma.

Ale jest mamusia. Mamusia zawsze będzie przy tobie, skarbie.

Nie martw się. Damy sobie radę.

Z melancholijnego nastroju wyrywa mnie krótki dzwonek do drzwi. Moje serce leciutko, tak troszeczkę, bije mocniej niż powinno.

Ogarnij się, Jenny. Ty serce też, weź się w garść. Zwolnij, do jasnej cholery!

Biorę wdech i wydech. Podchodzę do drzwi, patrzę przez judasza i widzę jego.

Milesa.

Przekręcam zamek i otwieram drzwi.

- Wejdź, proszę - mówię szybko i odwracam się do Milesa plecami, podążając do pokoju.

Słyszę, jak zamyka za sobą drzwi i idzie za mną. Odwracam się do niego, a mój oddech nieco przyspiesza. Dzieje się ze mną coś, co tak dawno temu zostało uśpione. Choć chcę, to nie mogę oderwać od niego wzroku. Patrzymy na siebie. Miles chłonie wzrokiem moją sylwetkę i przełyka ślinę. Widzę, jak jego jabłko Adama się porusza.

Nie pozostaję mu dłużna. Także sunę wzrokiem po jego ciele. Wygląda dobrze, jak zawsze zresztą, ale dzisiaj nieco inaczej. Domyślam się, że miał plany na wieczór, a ja mu je zepsułam. To przywraca mi rezon.

- Dziękuję ci, nawet nie wiesz jak bardzo - przerywam wymianę intensywnych spojrzeń. - Zaraz dam ci pieniądze. Przepraszam, że zepsułam ci wieczór - mówię ze skruchą. Naprawdę mi przykro z tego powodu, ale cieszę się, że zrobił to dla mnie, jednak nie chcę współczucia, tym bardziej od niego. A tak właśnie na mnie patrzy, jakby mi współczuł i byłoby mu mnie żal.

- Kiepsko wyglądasz, Jenny - stwierdza, podając mi lek. - Nie chcę pieniędzy. Bardziej ich potrzebujesz.

Podchodzi do mnie i zabiera mi z rąk Dereka.

- Chodź do wuja malutki - szepcze i układa go sobie wygodnie w ramionach. Nie powinien mnie ten widok rozczulać, ale jest inaczej. Ciepło mi na sercu i lekko uśmiecham się, widząc jak Miles chwyta małą rączkę Dereka i głaszcze ją kciukiem. Taka mała dłoń w tak dużej i silnej dłoni.

- Ubierz się, Jenny, gdy podasz mu już lek. Nie możesz chodzić w ręczniku, przeziębisz się - mówi spokojnie, jakby ważył każde słowo, i jakby chciał powiedzieć więcej.

- Nie chcę zabierać ci czasu, Miles. I tak głupio się czuję, że poprosiłam cię o pomoc. Nie powinnam. Pewnie masz inne plany. Możesz iść, poradzę sobie - wyrzucam z siebie. Widok Milesa z moim synem łamie mnie coraz bardziej. To naprawdę cudowny widok.

- Daj mu ten lek i idź się ubierz - warczy. - Zostanę z wami dopóki temperatura mu nie spadnie - dodaje już spokojniej.

Zaskoczona jego słowami mamroczę pod nosem, że dobrze i idę do kuchni wyciągnąć z szafki smoczek do podawania leków. Wracam do pokoju i wręczam go Milesowi. Derek po chwili go zasysa, więc wyciągam coś z szafy do ubrania i znikam w łazience.

Spoglądam w lustro, choć miałam tego nie robić. Muszę się uspokoić, ale ciężko mi ze świadomością, że jestem z Milesem sam na sam. Przyprawia mnie to o ciarki.

Wzdycham.

Co się ze mną dzieje?

Johna nie ma. Derek gorączkuje, a ja reaguje na Milesa tak, jak w życiu nie powinnam.

Przecież pięć lat temu dokonałam wyboru, więc dlaczego teraz dopadają mnie wątpliwości? Dlaczego Miles wygląda tak dobrze. Tak cholernie dobrze?

Zaciskam usta i biorę się w garść. Patrzę na swoje odbicie i mam ochotę się rozpłakać.

Gdzie jesteś John?

Czuję, jak balast problemów ciąży mi na ramionach i nie wiem, jak się go pozbyć. Co mam robić? Co robi John, kiedy go tu ze mną nie ma?

Psiakrew!

Potrząsam głową z zamkniętymi oczami i nie spoglądając już w lustro, wychodzę z łazienki. Idę do pokoju, mając serce w gardle. Myśli kotłują się w mojej głowie i wiem, że Miles musi jak najszybciej opuścić moje mieszkanie. W przeciwnym razie zdarzy się coś, czego nie chcę.

Przystaję w progu i chłonę widok Dereka w objęciach Milesa. Małe ciałko mojego syna w pozycji poziomej wtulone jest w klatkę piersiową Milesa. Derek ma zamknięte oczy i słabo ciągnie smoka. Jest spokojny, a to dobry znak. W duchu modlę się, by ta noc była spokojna i obyło się bez szpitala.

- Chcesz coś do picia, czy będziesz się już zbierał? - pytam szeptem.

Milesa odrywa wzrok od telewizora i przenosi swoje spojrzenie na mnie. Patrzy przez chwilę mi w oczy, jakby bił się z myślami. Wstaje z Derekiem na rękach i kieruje się do łóżeczka, nie odpowiadając na moje pytanie. Odkłada go delikatnie i głaszcze po dłoni.

- Zrób mi kawy. Wyjdę stąd dopiero, kiedy będę pewien, że mały czuje się lepiej i nie musisz jechać z nim do szpitala - odpowiada ostrym tonem. Nigdy nie odzywał się do mnie w ten sposób. Dlatego wiem, że nie jest mu na rękę to, że tu jest.

- Nie musisz tego robić. Widzę, że nie chcesz tu być, więc możesz już jechać. Poradzę sobie, zawsze sobie radzę - wypalam całkiem bez namysłu, ale nie mogę patrzeć na wkurwienie malujące się na jego twarzy. Wyraźnie czuję, jak bardzo jest zły, że poprosiłam go pomoc. Sama jestem zła na siebie, że to zrobiłam.

- Idź zrobić tę kawę, Jenny. Już - syczy, jakby nie miał już do mnie cierpliwości. Co ja mu, kurwa, zrobiłam? Przecież nie każę mu z nami siedzieć, jak mu się coś nie podoba to niech spada z mojego mieszkania i nigdy tu nie wraca!

Odwracam się napięcie bez słowa i idę wstawić wodę na kawę. Nie muszę pytać się jaką pije, bo doskonale to wiem. Czarna bez cukru, mocna.

Wlewam wodę do czajnika i stawiam na palniku. Włączam radio, bo otaczająca mnie głucha cisza wzmaga tornado myśli w mojej głowie. Czuję się zmęczona fizycznie i psychicznie. Zgarniam z blatu kuchennego telefon i dzwonię do Johna jeszcze raz, ponownie odzywa się automat, mówiący, że abonent jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony telefon. Wzdycham z irytacją. Odkładam aparat na blat i opieram się pośladkami i dłońmi o stół. Zamykam oczy, słuchając o czym śpiewa Melanie C w piosence I tourn to you. Prycham pod nosem, bo słowa mówiące: zwracam się do ciebie, bo jesteś jedynym, który może mi pomóc pasują do dzisiejszej sytuacji.

Pasują do mnie i Milesa.

Jednakże lubię ten utwór przypominający mi dobre stare czasy. Te czasy, kiedy ja i Miles byliśmy przyjaciółmi. Dlatego bez zahamowań mruczę sobie pod nosem tekst, czekając aż czajnik da mi znać, że mogę zalewać już kawę. Całkowicie pochłonięta utworem, mam wrażenie, że znalazłam się w innym wymiarze. Czuję się zrelaksowana i przez ten moment spokojna, wyciszona. Dopóki nie słyszę głosu Milesa.

- Jestem jedynym, który może ci pomóc? Czyżby, Jenny?

Podskakuję i łapię się za serce, które galopuje pospiesznie. Brakuje mi tchu, bo nie spodziewałam się, że gdy otworzę oczy, ujrzę twarz Milesa tak blisko siebie, niebezpiecznie blisko, zbyt blisko. Staram się zaczerpnąć haust powietrza, ale ilekroć nabieram go do płuc, mam wrażenie, że nadal mi go brakuje. Nie mogę oddychać.

- Miles... - chrypię, czując jak mogę gardło jest wysuszone.

Dotyka dłonią mojej twarzy, przez co jego ciepło rozchodzi się po moim ciele, podnosząc w nim temperaturę coraz bardziej.

- Jenny, naprawdę jestem tym jedynym, który może ci pomóc? Bo pamiętam, że pięć lat temu był nim John. Co się zmieniło, promyczku?

Promyczek.

Siedziałam na ławce na osiedlowym placu zabaw i płakałam, gdy podszedł do mnie Miles. Ukląkł przede mną, ujął moją brodę w dwa palce i zmusił mnie bym na niego spojrzała. Widząc łzy cieknące po moich policzkach, wygiął usta w grymasie i zapytał:

- Co się stało, promyczku, że płaczesz?

Teraz patrzę w jego oczy tak samo, jak wtedy, czując jak w moich wzbierają się łzy.

Promyczek.

Nie mówił do mnie tak od pięć lat. Od pięciu pieprzonych lat, od czasu, gdy wybrałam jego brata.

Nie mogę pozwolić, by chociaż jedna łza spłynęła po moim policzku. To będzie oznaczać, że żałuję, bo jestem nieszczęśliwa, a przecież tak nie jest. Jestem szczęśliwa, mimo że między mną a Johnem zdarzają się kłótnie, ale one zdarzają się każdemu. Bez tego związek nie istnieje, bez nich związek nie jest prawdziwy. Życie u boku drugiej osoby bez sprzeczki oznacza tylko to, że relacja między nimi nie jest prawdziwa. A moja z Johnem jest.

Jest prawdziwa.

Kocham go, on kocha mnie.

John! Gdzie ty, kurwa, jesteś?

- Nie rób tego, proszę - kwilę i kurczę się w sobie.

- Czego nie mam robić?

- Nie używaj tego zwrotu, bo powrót do przeszłości nie ma sensu.

- A co ma sens? Ty i John? - pyta z wyrzutem.

Wzdycham i odwracam głowę w bok, nie mogę patrzeć mu w oczy, kiedy odpowiem.

- Tak, mamy sens - odpowiadam pewnie, nadal nie patrząc mu w oczu.

- To czemu go teraz tutaj nie ma? Czemu, kurwa, nie opiekuje się wami tak jak powinien? Dlaczego, do jasnej cholery, Jenny, wyglądasz jak pieprzony wrak człowieka? Gdzie jest ojciec twojego syna, który powinien tulić go teraz w ramionach i przynosić ukojenie? Gdzie, Jenny? - wypluwa słowa z wyraźnym jadem.

To, co powiedział boli. Okropnie mnie boli, bo ma rację, ale nie przyznam mu jej. Bo jednocześnie zapewnię go, że poniosłam w pewnym sensie porażkę. A nie chcę, żeby miał satysfakcję z tego, że te pięć lat temu powiedział mi, iż pewnego dnia zrozumiem, że życie z kimś bez miłości nie może być szczęśliwe. Że nie można mieć w życiu wszystkiego.

Czajnik oznajmia, że woda jest już gotowa, więc wyłączam gaz i zalewam kawę. Gdy kończę opieram się lędźwiami o blat kuchennych szafek. Miles odwraca się do mnie i przyjmuje pozycję, która wcześniej prezentowałam ja.

Nieco mi lepiej, bo już nie narusza mojej prywatnej przestrzeni osobistej i spokojnie mogę wziąć głęboki oddech.

- Nie wiem, gdzie jest. Gdybym wiedziała nie prosiłabym cię o pomoc, ale to nie znaczy, że między mną a twoim bratem coś nie ma sensu. Jest dobrze. Wróci do domu i jutro będzie przepraszał - mówię, jakby od niechcenia.

Miles prycha.

- I co? Wszystko będzie dobrze? - pyta skonfundowany.

Kiwam głową.

Miles zaciska szczękę i pięści. Jest zły. A ja pragnę, żeby opuścił już mieszkanie, bo nie mam ochoty na tego typu rozmowy.

- Jenny, znikasz w oczach. Nie powinno tak być. Powinnaś promieniować radością i szczęściem, a tymczasem w twoich oczach widzę rozczarowanie i ból - mówi cicho, niemal szeptem, zmniejszając dzielącą nas odległość.

Ponownie znajduje się blisko mnie, narusza moją przestrzeń, odbiera mi oddech.

- Jestem tylko zmęczona, nic więcej. Naprawdę, Miles, jest w porządku - zapewniam.

- Nie jest w porządku, promyczku. Widzę to i czuję. Czuję to, co się teraz z tobą dzieje. Drżysz, bo jestem tak blisko ciebie, a jednocześnie tak daleko. Zbyt daleko niż pragniesz - szepcze, przewiercając mnie spojrzeniem na wylot, które dociera do mojej duszy i czuję się całkowicie obnażona. Tak jak kiedyś. Miles zawsze umiał czytać we mnie jak w otwartej księdze.

To był błąd, że do niego zadzwoniłam.

Błąd, jakiego nie jestem w stanie już naprawić.

Błąd, który budzi we mnie uczucia, uśpione pięć lat temu.

Nie odpowiadam mu, bo nie wiem, co miałabym powiedzieć. Nie przyznam mu racji. Prędzej ogolę się na łyso.

Dłoń Milesa wędruje do mojej twarzy. Zakłada mi kosmyki włosów za ucho i choć chcę zamknąć oczy, bo ten gest mnie powala na kolana, nie robię tego. Patrzę twardo mu w oczy i próbuję zrozumieć, co robi i co zamierza zrobić.

Powinnam to przerwać i uciec do pokoju, ale problem polega na tym, że nieważne, gdzie ucieknę, nadal w mieszkaniu będę sama z Milesem. A to może skończyć się tylko w jeden sposób.

Któreś z nas będzie cierpieć, gdy to się stanie, i tym razem będę to ja.

Bada opuszkami palców każdy centymetr mojej twarzy, jakby chciał zapamiętać dokładnie jej fakturę. Oddycham płytko, ignorując nieznośne uczucie w piersi, przyspieszone bicie serca i mrowienie między nogami.

Bezwiednie zamykam oczy. Jestem słaba, Miles ma mnie w garści. Uświadamiam sobie, że ucisk w piersi to ból, bo zdałam sobie właśnie sprawę, że nigdy nie przestałam go kochać. Że nigdy nie przestałam tęsknić. Tłumiłam to w sobie i myślałam, że zabiłam wszystkie uczucia, jakie żywiłam kiedykolwiek do Milesa.

Myliłam się.

A on mi to teraz udowodnił.

Udowodnił, że się myliłam i miał rację. Miał cholerną rację.

Mimo że mój rozum walczy z ciałem, przewagę bezceremonialnie przejmuje moje ciało. Reaguje ono na każdy najmniejszy dotyk Milesa.

Oddycham coraz szybciej, bo podświadomie czekam, aż mnie w końcu pocałuje. Tylko tyle chcę, a może aż tyle?

- Zimno mi, dlatego drżę - mówię stanowczo, ale cholera, ma rację. Znowu ma zasraną rację. - I nie bądź siebie taki pewien, widzę, że twojego ego nadal jest wybujałe - sarkam, uśmiechając się beznamiętnie.

Miles śmieje się i kręci głową.

- Nic się nie zmienił twój charakterek, promyczku - stwierdza z rozbawieniem na twarzy i intensywnie patrzy mi w oczy, nachylając się bardziej.

Niemal stykami się nosami. Gdybym uniosła lekko głowę do góry, nasze usta by się zjednoczyły.

John, John, John!

- Pójdę sprawdzić, co z Derekiem - wypalam nagle, by tylko przerwać to, co się między nami dzieje. A daje głowę, że panujące napięcie odbiera mi nie tylko oddech, a także i rozum.

- Jasne. Idź - przytakuje i robi krok w tył, a ja momentalnie wychodzę z kuchni i biorę głęboki oddech, żeby płuca zaczęły normalnie funkcjonować.

Żebym ja, zaczęła normalnie funkcjonować.

Podchodzę do łóżeczka i dotykam delikatnie ustami czółka Dereka. Oddycham z ulgą, bo gorączka spadła, ale dla pewności po cichu podchodzę do stolika, gdzie wcześniej zostawiłam elektroniczny termometr. Włączam urządzenie i sprawdzam temperaturę. 37,3 stopni Celsjusza. Spoglądam na wiszący zegar na ścianie, za piętnaście minut ponownie sprawdzę, czy gorączka nadal spada.

Odkładam termometr na szafkę obok łóżeczka i kątem oka dostrzegam stojącego w progu, opierającego się o framugę Milesa. Serce od razu przyspiesza swoją pracę, powodując, że strach oblewa mi plecy, w postaci zimnego potu.

Choć nie chcę znajdować się blisko Milesa, wypada podejść do niego i powiedzieć mu, że może już sobie iść, bo sytuacja została opanowana. Jednak z drugiej strony, nie jestem pewna czy naprawdę chcę, żeby sobie poszedł. John ma mnie w nosie, nas ma w nosie. Nie zainteresował się nawet, czy u nas wszystko gra, a jak widać nic nie gra. Nie chcę zostawać sama, boję się samotnej nocy, nie wiem czemu. Coś mi mówi, że gdy wróci John, wcale nie będzie dobrze. To, że nie odbiera ode mnie telefonów, nie odpisuje na wiadomości i ma wyłączony telefon, nie jest normalne. Nigdy nie ignorował mnie do tego stopnia, zaczynam się bać, że coś mu się stało. I ta obawa skłania mnie do wytrzeźwienia z upojenia obecnością Milesa.

Wychodzę do kuchni, bez słowa mijam Milesa, ale słyszę, jego kroki za sobą. Staję przy stole i odwracam się przodem do niego.

- Mały czuje się już lepiej. Gorączka spada, ale martwię o Johna. Nieważne co się między nami dzieje, nigdy nie ignorował moich telefonów do tego stopnia - wyznaję i skrywam twarz w dłoniach, siadając na krześle przy stole.

Miles klęka przed mną i ujmuje moje dłonie, odrywając je od twarzy. Nie podnoszę wzroku, nie chcę by widział, że jestem podłamana. Bo mimo że uczucia jakimi darzę brata mojego faceta, są głębokie, to kocham Johna. Na swój, popieprzony sposób kocham i teraz, kiedy ciepłe dłonie Milesa dotykają moich, czuję się jak hipokrytka. Jak idiotka, szukająca pocieszenia.

- Spójrz na mnie - rozkazuje.

- To nie ma sensu, Miles. Dziękuję ci za pomoc i przepraszam za swoją chwilę słabości. Chyba jestem po prostu zmęczona i muszę iść spać.

- Spójrz na mnie, proszę - wypowiada to aksamitnym i kojącym głosem, że druga strona mojej osobowości mu ulega. Podnoszę wzrok. - Jestem pewien, że mojemu bratu nic nie dolega. I nie martwię się o niego, lecz o ciebie, Jenny. Nie podoba mi się to, co widzę. Nie podoba mi się, że mojego brata nie ma w chwili, w której jest najbardziej potrzebny. Nie wiem, co się między wami dzieje, ale wiem to, że nie możesz tego tolerować. Nie pozwól traktować się w ten sposób, bo nie zasługujesz na to.

Każde jego słowo boleśnie wbija się w moją klatkę piersiową, wywołując przeszywający ból. Łzy nabiegają mi do oczu i jest ich tyle, że nie jestem w stanie ich opanować. Wybucham płaczem, który silnie wstrząsa moim ciałem.

Boże, jak ja dawno nie płakałam. To będzie moje katharsis. Wybeczę się i jutro będzie lepiej.

- Jenny - szepcze Miles i przyciąga mnie do siebie, zamykając w niedźwiedzim uścisku. - Nie płacz, mała. Proszę, nie rób mi tego - mówi drżącym głosem. Nigdy nie lubił moich łez i na wspomnienie o tym, kolejny spazmatyczny szloch wydobywa się z mojego gardła. - Promyczku, proszę.

Chcę się uspokoić, ale nie mogę. Tama została zniszczona, ocean łez przelewa się przez moje powieki. Zatracam się w nim, czując palącą ranę w sercu. Moje ciało dygocze z emocji, bólu i żalu.

Żalu do samej siebie.

Miles mówi coś, ale nie docierają do mnie jego słowa. Dopiero ciepło bijące z jego warg, przerywa amok, w którym się znajduję. Czuję je wszędzie, na policzkach, ustach, czole, szyi.

Zdezorientowana wlepiam spojrzenie w jego ciemne oczy, czując na ustach jego wargi. Delikatnie scałowuje z nich każdą łzę. Sprowadza mnie na ziemię, wyprowadza z drogi mroku, która zarzuciła na mnie swoje sidła. Kręci mi się w głowie, z braku tlenu w płucach, z emocji i tego, co robią ze mną usta Milesa. Hipnotyzują mnie, czarują i proszą o pozwolenie.

Zamykam oczy, nie do końca mając kontakt z własnym ciałem i umysłem. Rozchylam wargi, pozwalając by Miles zawładnął moim światem.

Jestem w niebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top