Rozdział #2
MILES
Dzisiaj wyjątkowo nie mam ochoty na zabawę, ale Ashley suszy mi głowę od tygodnia, żebyśmy poszli całą paczką na imprezę. Doskonale wiem, jak się ona skończy. Tak samo, jak zawsze, czyli Ashley wróci do domu przewieszona przez moje ramię, a jutro będzie leczyć kaca cały dzień. Nie żebym miał z tym problem, bardziej drażni mnie jej zachowanie, gdy jest nawalona i dręczy mnie pytaniami, kiedy się jej oświadczę. Może kiedyś to zrobię, nie wykluczam tego, ale teraz o tym nie myślę, jestem jeszcze za młody na to, by się ustatkować.
I nie czuję się gotowy na zakładanie rodziny, dobrze mi tak jak jest. Nie chcę niczego zmieniać, nie potrzebuję zmian.
Wypluwam pastę do umywalki i płuczę zęby. Przemywam wodą twarz i wychodzę z łazienki.
- Co tak długo? Myślałam już, że się utopiłeś i będę musiała wzywać pomoc - rzuca żartobliwie i uśmiecha się od ucha do ucha. Jest podekscytowana tym wyjściem. Widzę to, oczy aż jej się świecą.
- Chodź tu do mnie - mówię i przyciągam ją do siebie za nadgarstek. Odbija się od mojej klatki piersiowej i mruczy. - Nie pij dziś za dużo, skarbie, dobrze? - proszę z uśmiechem i wsuwam jej kosmyki włosów za ucho. Nasze twarze są tak blisko siebie, że czuję jej ciepły oddech na szyi.
Mruży oczy i przekrzywia głowę lekko w bok, uśmiecha się w sposób, który mówi mi, że obietnica obietnicą, a i tak puści hamulce. Bo Ashley lubi dobrze się bawić, ja też lubię, ale chciałbym w końcu nie musieć jej pilnować i nie ograniczać ilości wypitego alkoholu. A tak muszę trzymać rezon, bo dwójki nas pijanych nie widzę.
- Postaram się, ale nie obiecuję. Wiesz, jak to jest, gdy dorwę się z Kate - stwierdza i kładzie dłoń na moim policzku, kciukiem głaszcze skórę. Zawsze tak robi, gdy chcę mnie udobruchać.
Przewracam oczami. Ashley + Kate równa się - rzygam dalej niż widzę ale i tak jest fajnie!
Wzdycham, nie podoba mi się jej odpowiedź, ale czasem trzeba iść na ustępstwa, żeby związek dwojga ludzi się trzymał.
- Jesteś gotowa? - pytam i całuję ją delikatnie w usta.
- Jeszcze chwila i możemy wychodzić.
Kiwam głową i siadam na kanapę, wyciągam z kieszeni spodni telefon i w oczekiwaniu na Ashley przeglądam fejsa. Skroluje aktualności, podziwiając niektórych znajomych za ich głupotę, ale połączenie z Messengera mi przeszkadza. Czuję, jak serce coraz szybciej dudni mi w piersi. Jestem zdezorientowany i obawiam się, że coś się stało, bo Jenny nigdy do mnie nie dzwoni, przez pięć lat nie kontaktowaliśmy się ani przez SMS-y, ani przez social media. Jedynie zamieniamy ze sobą kilka słów, na rodzinnych spotkaniach lub gdy ona i John odwiedzają naszych rodziców. Mimo że kiedyś coś nas łączyło, coś więcej niż przyjaźń, mało ze sobą rozmawiamy, od chwili kiedy Jenny związała się z moim starszym bratem. Nigdy nie była mi obojętna, więc wolałem spędzać z nią jak najmniej czasu, szczególnie na osobności.
Rzucam szybko spojrzenie w kierunku łazienki, by upewnić się, że Ashley nadal jest w środku i odbieram połączenie.
- Miles? - wypowiada moje imię wyraźnie zdenerwowana, na co mój puls zdecydowanie zaczyna wariować.
- Jenny - mówię spokojnie. - Co się stało?
- Derek... Derek ma gorączkę, Johna nie ma, leki w domu, które mam są przeterminowane, a nie mam jak wyjść, żeby je kupić. John nie odbiera ode mnie telefonu, nie wiem, co mam robić, pomożesz mi? Kupisz paracetamol dla niemowląt i podrzucisz go do mnie? Tylko tyle chcę, nic więcej, Miles - mówi tak szybko, że za dużo z tego nie rozumiem, ale dotarło do mnie, że nie ma Johna w domu. Gdzie on, kurwa, jest?
- Spokojnie, Jenny. Gdzie jest John?
- Nie wiem, my... pokłóciliśmy się, trzasnął drzwiami i wyszedł. Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMS-y - szepcze, a w tle słyszę popłakiwanie swojego bratanka.
- A twoja mama?
- Jest na nocce, kończy dopiero nad ranem, a ja potrzebuję leku teraz, już. Jeśli to problem i jesteś zajęty, to przepraszam, że przeszkadzam. Najwyżej ubiorę małego i przejdę się do apteki. W sumie... Chyba tak zrobię. Nie potrzebnie zawracam ci głowę, wybacz - wzdycha.
Powinienem jej na to pozwolić, ale tu chodzi o syna mojego brata.
Nie mogę pojąć, dlaczego John nie odbiera od Jenny telefonu, nawet nie odpisuje na wiadomości. Nie powinno mnie to obchodzić, co się między nimi dzieje i w innych okolicznościach, raczej by mnie nie obchodziło, ale w tej sytuacji, jestem wkurwiony na Johna, że zaniedbuje swoją rodzinę i nie ma go, gdy Jenny go, kurwa, potrzebuje.
- Co mam dokładnie kupić? - pytam, ściszonym głosem, podczas gdy z łazienki wychodzi właśnie moja Ashley. Nie spodoba jej się to, że nie pojadę bezpośrednio z nią do klubu.
Cholera. Igram z ogniem.
- Prześlę ci nazwę leku na Messengera. Dziękuję, Miles, naprawdę. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę - mówi zbolałym głosem. Ashley patrzy na mnie i marszczy brwi. Mam nadzieję, że się na mnie nie wścieknie.
- Będę najszybciej, jak to możliwe - odpowiadam zdawkowo i kończę połączenie.
Wstaję i podchodzę do Ashley, która podpiera ścianę przy drzwiach, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
- Co tym razem?
Ujmuję jej twarz w dłonie i patrzę prosto w jej brązowe oczy. Nie jest zadowolona, tak jak podejrzewałem.
- Muszę coś załatwić. Kumpel prosi mnie o przysługę, ale obiecuję, że do was dołączę - kłamię, czując się z tym podle, ale gdybym powiedział Ashley prawdę, chciałaby jechać ze mną. Problem w tym, że ja nie chcę, aby ona ze mną jechała do Jenny.
- Pospiesz się. W przeciwnym razie zabaluję na całego i znajdę sobie jakieś ciacho do towarzystwa - żartuje i śmieje się, całuję mnie przelotnie w usta, zabiera torebkę i idzie do korytarza. - Idziesz? Czy będziesz tam stał jak słup soli?
Nie wątpię w to, że Ashley znajdzie sobie towarzysza, gdy będzie chciała, bo tak właśnie się poznaliśmy. Postawiłem jej drinka, pogadaliśmy, poszaleliśmy na parkiecie, a potem wylądowaliśmy w łóżku i lądujemy w nim od prawie roku. Nie sądzę jednak, by mogła mnie kiedykolwiek zdradzić, ufam jej.
Ale obawiam się, że sobie zaufać nie mogę.
*
Wychodzę z apteki i kieruję się do samochodu. Wychodzi na to, że dzisiaj wcale sobie nie wypiję, nie uśmiecha mi się odstawiać wóz pod mieszkanie, a potem iść pieszo do klubu, gdzie bawią się znajomi i moja Ashley. Przynajmniej nie będę musiał jej nosić. Jak to mówią? Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło. Dzisiaj zgadzam się z tym powodzeniem.
Wduszam guzik na pilocie, a światła samochodu drgają, dając znać, że fura jest otwarta. Łapię za klamkę, chcąc wsiąść do środka, gdy moją uwagę przykuwa coś po drugiej stronie ulicy. W blasku ulicznej latarni dostrzegam twarz swojego brata i jego dłonie na dupie jakieś panny.
Zguba się, kurwa, znalazła.
Zaciskam usta, a dłonie w pięści. Mam wielką ochotę podejść do niego i dać mu w mordę. Powtarzam sobie, że to nie jest, kurwa, moja sprawa, i to, kurwa, wcale nie powinno mnie obchodzić, bo mam swoje, kurwa, życie i swoją kobietę, ale nie mogę patrzeć, jak mój pierdolony brat wsuwa swojej towarzyszce łapy pod kieckę, a ona jęczy i prosi o więcej.
Uderzam pięścią w dach samochodu.
Kurwa!
Jestem pewien, że po mojej pięści został wgniot na dachu.
Powinienem wsiąść do tego auta i odjechać. Powinienem się spieszyć, bo Jenny na mnie czeka, bo Ashley na mnie czeka, ale nie mogę. Muszę mu, kurwa, dać w mordę.
Przebiegam na drugą stronę ulicy, łapię tę dziwkę za bluzkę i odciągam od Johna, tylko po to, żeby jego twarz spotkała się z moją pięścią. Odwracam się napięcie i wsiadam do samochodu, ruszając z pieskiem opon.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top