🗡️ROZDZIAŁ II🗡️
Kiedy Erin otworzyła oczy, nie czuła nic poza zdezorientowaniem. W pomieszczeniu panował półmrok, a mimo tego dostrzegła swoje odbicie w lustrach nad łóżkiem. Leżała na ciemnej pościeli, przykryta kocem, jej włosy splątane i rozrzucone na poduszce. Wyswobodziła ramiona spod ciepłego materiału, dostrzegając, że nie ma na sobie swoich ubrań. Ktoś zamienił je na czyste, pachnące świeżym praniem.
Spojrzała na swoje dłonie, szukając czegoś, co się zmieniło. Na pewno złamała dwa paznokcie, a większość z nich była obdarta z lakieru, jakby ręcznie próbowała wygrzebać się spod sterty gruzu. Dodatkowo miała to nieodparte wrażenie, że czuje bardziej. Że jej zmysły się wyostrzyły.
Kiedy zamykała oczy, potrafiła skupić się na dźwiękach, których nigdy dotąd nie słyszała. Pomimo że okno było zamknięte, a wiatr na zewnątrz znikomy, liście drzewa szeleściły tak głośno, jakby leżała wśród gałęzi. Pazury siedzących na nich ptaków zdrapywały korę, która osypywała się i upadała na trawnik.
— Musimy wymyślić jakiś plan.
Serce dziewczyny przyspieszyło, a krew zaszumiała w uszach. Oddech spłycił się, dłonie zacisnęły na kocu. Pies sąsiadów właśnie kopał dół w ziemi, chcąc ukryć dokładnie obgryzioną kość. Zacisnęła powieki mocniej, aż zaczęły ją boleć. A przynajmniej takie miała wrażenie. Powinny ją boleć.
— Normalni ludzie w takich momentach dzwonią na policję.
— Nie jesteśmy normalnymi ludźmi.
Rury zapiszczały, przepłynęła przez nie woda. Ktoś na dole poruszył się na krześle, ktoś inny nacisnął przycisk na czajniku. Przepływ energii. Grzałka zaczęła pracować.
— Musimy go namierzyć i odbić.
— Ile mamy czasu?
— Niewiele. Każdy dzień się liczy.
Pamięć wracała do niej powoli, w skrawkach, które początkowo nie miały większego sensu. Były jak niekompletne puzzle rozrzucone po podłodze. Musiała najpierw pogrupować je według podobieństw, aby łatwiej ułożyć pełen obraz. Pojawiał się problem, kiedy dopasowała już do siebie wszystkie dostępne wspomnienia, ale brakowało kilku najistotniejszych. Tych, które odpowiedziałyby jej na pytanie, dlaczego leżała w pokoju Dantego.
I dlaczego nie było przy niej Dantego?
Erin uniosła powieki i spojrzała w swoje odbicie, a jej krew momentalnie zamarzła. Jej oczy były czerwone, świeciły jak diody pośród cienia. Dwa szkarłatne punkty, znajome a jednocześnie obce. Zadrżała i zasłoniła usta dłonią, aby stłumić krzyk. Zamrugała kilka razy, a jej oczy zgasły, przybierając dawny kolor zimnego metalu.
— Kiedy ostatnio zaglądałaś do Erin?
— Godzinę temu.
— Sprawdź co u niej.
Odsunęła dłonie od ust, po czym podniosła się gwałtownie i wyprostowała. Niepewną ręką sięgnęła do swojej koszulki, powoli unosząc jej rąbek. Wsunęła drugą dłoń pod materiał, szukając odpowiedzi. Dreszcz wpełzł po jej kręgosłupie, kiedy skóra zetknęła się ze skórą, ale mimo tego sunęła w górę. Gdy opuszki palców poczuły nierówne zgrubienie o poszarpanych brzegach pomiędzy piersiami, otworzyła szeroko oczy.
Już pamiętała. Przebłyski doznań zaatakowały jej receptory, jakby właśnie została postrzelona. Wspomnienie palącego bólu, rany płonącej żywym ogniem i słodkiego otępienia, które opanowało jej umysł, gdy była blisko końca. Ciepłe ramiona Dantego pośród całego chłodu oplatającego zachłannie jej ciało. Jedną nogą już stała po drugiej stronie, a on siłą wydarł ją z tego stanu.
Miękkie kroki nasilały się, aż w końcu zatrzymały się przed drzwiami. Paznokcie stuknęły delikatnie o ich powierzchnię, kiedy dziewczyna się oparła. Nacisnęła powoli klamkę, starając się nie wydać przy tym żadnego dźwięku. Ale wydawała. Erin słyszała każdy pojedynczy mechanizm, który pracował w trakcie tego procesu. Metal trący o metal. Słyszała każdy oddech i uderzenie serca, miękki materiał ocierający się o skórę. Doprowadzało ją to do szału.
— Erin? — szepnęła Diana, kiedy uchyliła drzwi. Smuga światła z korytarza wpadła do środka, a dziewczyna dostrzegła odbicie szatynki w oknie. — Obudziłaś się?
— T-tak... — wyjąkała, walcząc z gulą rosnącą w gardle. Miała ochotę się rozpłakać. Jej myśli galopowały jak oszalałe, co zazwyczaj nie miało miejsca, gdy przyjmowała leki.
Diana wychyliła się zza szafy i spojrzała na Erin wzrokiem pełnym współczucia. Pomimo słabego światła, bez problemu dostrzegła mokre włosy, brak makijażu i ogromne worki pod oczami. Jej powieki spuchły do takiego stopnia, że wyglądały jak po reakcji alergicznej.
Mimo tego uśmiechnęła się delikatnie w ten typowy dla siebie sposób. Jakby całe zło świata nie miało znaczenia. Jakby chciała powiedzieć, że wszystko się ułoży. Jakby kłamała, nie wypowiadając ani słowa, a nagły skok jej tętna zweryfikował jej milczenie.
— Przyprowadzę rodziców — mruknęła, po czym położyła dłoń na włączniku światła. Zatrzymała się na moment. — Uwaga na oczy.
Freeman nie posłuchała ostrzeżenia, przez co nagła fala światła, która zalała pomieszczenie, poraziła ją. Zacisnęła powieki, ale szkoda została już wyrządzona. Kiedy przyzwyczaiła oczy, wpatrywała się w swoje paznokcie aż do przyjścia rodziców Dantego.
Viola weszła pierwsza, pukając do drzwi, jakby wcale nie poruszała się po własnym domu. Miała na sobie te same ubrania co wcześniej, co dawało Erin wskazówkę, że wcale nie spała tak długo. Za nią wkroczył Dennis. Zacisnął usta, jakby jednocześnie chciał i nie chciał się uśmiechnąć. Miał zamiar dodać jej otuchy, ale uznał ten gest za nieodpowiedni do zaistniałej sytuacji. Smutne, zmęczone oczy obojga zdradzały, że nie czekała ich przyjemna rozmowa.
— Jak się czujesz, słonko? — zapytała kobieta, siadając obok nóg dziewczyny. Jej dłoń automatycznie powędrowała do ręki Erin i zacisnęła się na niej.
Nastolatka pociągnęła nosem.
— Chyba okej... Nic mnie nie boli — zapewniła, skacząc spojrzeniem po ich twarzach.
Bała się zadać pytanie, ponieważ wiedziała, że wtedy dostanie odpowiedź. Będzie mogła przestać się łudzić i stanie twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością. Słyszała skrawki rozmów, ale chciała mieć pewność.
— Czy — Dennis zaczął niepewnie, ważąc słowa w ustach — pamiętasz, co się wydarzyło?
Erin opuściła wzrok i uchyliła usta, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Wzięła drżący oddech.
— Dante przekazał mi wirusa — wydukała w końcu, gryząc wnętrze policzka. — I.. Tyle. Nic więcej nie pamiętam. Musiałam stracić przytomność.
— Nie od razu. — Dennis oparł się o szafę, krzyżując ramiona na piersi. Musiał wziąć prysznic, kiedy spała, ponieważ na jego twarzy nie było śladów potu i brudu. Na prawej dłoni dostrzegła resztki prochu strzelniczego, którego nie domył. — Może to i lepiej, że nie pamiętasz całego procesu. Nie należał do najprzyjemniejszych.
Erin uniosła dłoń ze zmasakrowanymi paznokciami.
— Zauważyłam — prychnęła, ale nerwowy uśmieszek zaraz spełznął z jej twarzy. — Co się stało z Dante?
Pytanie zostawiło nieprzyjemny posmak na języku. Jak pigułka, z której przełknięciem zwlekała zbyt długo, aż słodka powłoka zdążyła się rozpuścić, docierając do gorzkiego wnętrza. Viola mocniej zacisnęła palce na dłoni dziewczyny, a ona już wiedziała, że nie mają żadnych dobrych wieści, aby ją pocieszyć. Dennis uciekł przed jej przenikliwym, smutnym spojrzeniem żądnym odpowiedzi.
— Dante stracił nad sobą kontrolę i zastrzelił Marshalla Morrisa, a jego siostra, Elizabeth, w tym samym momencie zaatakowała go od tyłu. — Głos Violi brzmiał kojąco, nawet wtedy, gdy mówiła o nieprzyjemnych rzeczach. Diana odziedziczyła po niej tę niesamowitą umiejętność.
Erin wybałuszyła oczy, które zeszkliły się w ciągu sekundy.
— Zabiła go? — pisnęła półgłosem, chociaż ta wizja wydawała się jej nierealna.
Dante przecież nie mógł umrzeć. Zawsze powtarzał, że jest nieśmiertelny i potrafił wylizać się nawet z najpoważniejszej rany. Z drugiej strony była świadkiem, co potrafi zrobić z nim nawet najmniejsza dawka rycyny. Pozwalała go w ciągu kilku sekund i całkowicie upośledzała wszelkie jego zdolności. Gdy był otruty, jego los leżał całkowicie w rękach otaczających go osób.
— Potrzebuje go, żeby stworzyć panaceum — wtrącił się Dennis, kręcąc głową w zamyśleniu. Odkąd Erin go zobaczyła, wydawał się nieobecny, jakby błądził myślami gdzieś daleko. Odbił się plecami od szafy i stanął przy skraju materacu. — Zabicie go byłoby strzałem w kolano.
Dziewczyna przez chwile kiwała głową, jakby przetwarzała informacje. Tego było za wiele. Jej życie nagle obróciło się do góry nogami, a wszystko, co do tej pory znała, stało się przeszłością. W głowie miała mętlik, którego nie potrafiła poukładać.
— Dlaczego go nie powstrzymałeś?
To pytanie zbiło Dennisa z pantałyku. Przez dłuższą chwilę pozostało bez odpowiedzi, ale wciąż jej wyczekiwano. Viola odwróciła się w kierunku męża, rzucając mu spojrzenie. Nie chciała, aby poczuł się oceniany, ale jego milczenie również nie pomagało. Nie sądził, że będzie musiał tłumaczyć się z decyzji, które podjął.
— Nie zdążyłem zareagować.
Erin chciała znaleźć kogoś, kogo mogłaby obarczyć winą. Gdyby jej się udało, możliwe, że jej własne sumienie przymknęłoby się na moment. Problem pojawił się, kiedy zobaczyła skrzywioną minę Redfielda i jego puste spojrzenie, a zamiast ulgi poczuła większy ciężar na sercu. Nie to chciała osiągnąć. Nie takim kosztem.
— Przepraszam... — Westchnęła, zaczesując palcami opadające na twarz włosy, po czym zarzuciła grube pukle na plecy. Pokręciła głową. — To moja wina.
Viola cmoknęła ustami, a jej oczy również się zeszkliły.
— Erin, to nie... — zaczęła, ale dziewczyna szybko jej przerwała
— Ale to prawda! — Podniosła głos, wysuwając rękę z jej uścisku. Nie uważała w tamtym momencie, aby zasługiwała na pocieszenie, kiedy cała sytuacja była konsekwencją jej własnych akcji. — Gdybym chociaż raz posłuchała Dantego, a nie próbowała zrobić po swojemu, nic by się nie stało. Odbilibyście Dianę, nie zostałabym postrzelona, a on nie straciłby kontroli w żądzy zemsty. Nie mielibyście problemu w postaci nie planowanego mutanta.
Rudowłosa patrzyła na nią ze smutkiem, ważąc słowa. Nie wiedziała, co mogła powiedzieć, aby odwieźć ją do tych myśli. Owszem, nie postąpiła najmądrzej, wkradając się do samochodu i jadąc z nimi na miejsce akcji, ale stało się. Nie mogli już cofnąć czasu. Nie powinni płakać nad rozlanym mlekiem. Nawet jeśli z jej obecności wynikło trochę nieplanowanych konsekwencji, ta walka już na początku była przegrana.
— Erin, posłuchaj mnie. — Niski głos Dennisa wstrząsnął jej ciałem. Było w nim coś, przez co miała wrażenie, że za każdym razem, gdy mężczyzna się odzywał, miał zamiar ją zganić. — Nawet jeśliby cię tam nie było, Morrisowie nie oddaliby Diany bez wymiany na Dantego, rozumiesz? Zrobili to w konkretnym celu i postawili jasne warunki.
Freeman pokiwała głową. Była tak zestresowana całą sytuacji, że nawet nie zarejestrowała, kiedy zawarli ten układ. Nie pamiętała nawet, w którym momencie to nastąpiło i czy była przy tym obecna.
— Tak, ale może udałoby się ich oszukać? — zauważyła nieśmiało.
— Gdybym po każdej mojej misji obwiniał się za porażki i gdybał, to popadłbym w obłęd. — Zaśmiał się gorzko. — W tym przypadku jest inaczej, ponieważ Dante żyje i jestem tego w stu procentach pewien. Wciąż możemy go odzyskać i zakończyć tę farsę raz na zawsze.
— Nie będą go trzymać wiecznie. Skończą badania i na pewno nie wypuszczą go na wolność. Pozbędą się go albo wykorzystają...
— Dlatego musimy go znaleźć. Zaczynamy jutro. Muszę porozmawiać z przełożonym czy uzyskamy wsparcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top